Las
Dystans całkowity: | 4934.49 km (w terenie 1520.96 km; 30.82%) |
Czas w ruchu: | 256:23 |
Średnia prędkość: | 18.66 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.80 km/h |
Liczba aktywności: | 117 |
Średnio na aktywność: | 43.67 km i 2h 14m |
Więcej statystyk |
Poranna przejażdżka.
Poniedziałek, 28 marca 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 5.0˚
dst23.96/22.00km
w01:09h avg20.83kmh
vmax27.90kmh
Zajęcia dopiero na 13, więc jest czas pojeździć, nawet jak się wstanie o 8, a zmobilizuje do wyjścia ok. 10 :p
Ostatnio za dużo było aktywności biegowej i żeby z bikestatsa nie zrobił się runstats wyciągnęłam rower na przejażdżkę. Za oknem 5* ale w lesie jeszcze podłoże lekko zmrożone. To dobrze, nie będzie dużych problemów z błotem :) Najpierw przejazd po najkrótszej pętelce do biegania, żeby sprawdzić ile km faktycznie ma. Zamiast 4,5 wychodzi prawie 5,5.
Zachęcona dobrymi warunkami podłoża zmierzam w kierunku zachodnim. Jest mała kałuża, ale przejeżdżam, nie będę przecież zawracać. Pierwsze błoto ląduje na twarzy, nieprzyjemnie :p A zaraz później dojeżdżam do kałuży, której nie decyduję się przejeżdżać i muszę kombinować z omijaniem :pDuuże kałuże
© magdafisz
Skręcam w przedłużenie ulicy Moczydłowskiej a tam jeszcze gorzej. Rozlewiska po obu stronach ścieżki powodują, że sama ścieżka robi się grząska, a w jednym miejscu woda przelewa się przez moją trasę :/ Błotna masakra.
© magdafisz
Nie mam wyboru, jadę naprzód. Moje szczęście, że mróz trzyma i nie kopię się w tym błocie, jednak nie ma opcji, żeby rower wyjechał stąd czysty :p Wokół jednak widoki ładne. Na całej powierzchni rozlewiska mróz porobił ładne wzorki.Robota dziadka mroza
© magdafisz
Resztę czasu przejeżdżam po innych częściach lasu i nie ma tam już takich niesprzyjających warunków. Później zmagam się tylko z marznącymi stopami i jednak źle ustawionym siodełkiem. Zatrzymuje się i chce je przesunąć, ale mój 'mini' kluczyk nie daje rady.
W domu parkuję brudny rower, a w tym czasie mała kicia zadomawia się w torebce na środku przejścia i nie daje się ruszyć :pKot w worku :)
© magdafisz
Kategoria Samotnie, Las
KPN z Welodromem.
Niedziela, 24 października 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 11.0˚
dst63.56/35.00km
w03:11h avg19.97kmh
vmax34.30kmh
Razem z Tomkiem pojechaliśmy ode mnie metrem na młociny. Po drodze dosiedli się Andzia, Paweł i Michał. Dojechał jeszcze Andrzej i razem podjechaliśmy pod biały domek. Przed 10 zjawił się jeszcze Przemek, Leszek, Włodek, Krzysiek, Paweł, Jarek S. i Jarek W. Razem pojechaliśmy do Palmir gdzie miało się odbyć zakończenie sezonu rowerowego organizowanego przez Warszawskie Towarzystwo Cyklistów. Musieliśmy chwilę poczekać, aż uroczyste składanie wieńców na cmentarzu się zacznie i przez to czekanie zaczęliśmy marznąć. Wreszcie po dużym opóźnieniu uroczystości ruszyliśmy wspólnie w drogę na górę Stano. Niedługo trwało to 'wspólnie'. Część rajdowców pojechała i uciekła. My w grupie 7 osób jechaliśmy wolniej. Musieliśmy też czekać na Andrzeja, który przez problemy z napędem nie mógł jechać pod żadną górkę. Z górki Stano zdecydowaliśmy się na jazdę pod BD a później na ciastko do Tiramisu. Tempo może spacerowe, ale z pewnością nie dla mnie :p Przez jakiś czas jechało się dobrze, ale momentami brakowało sił i odstawałam.
Mimo wszystko bardzo fajnie się jechało w ogonie długaśnego 'węża' ;) Najfajniej wyglądało to na krętych singlach. Po rozgrzaniu się w BD herbatą i frytkami odłączamy się i jedziemy we dwoje do cukierni na Warszawską. Nie byłam zdziwiona, że w środku jest gigantyczna kolejka. Nawet spotkałam w niej ciotkę z wujkiem, którzy wracali z cmentarza. Po spałaszowaniu pysznych ciastek ruszyliśmy ja do domu a Tomek do pracy. Nie jechało się łatwo pod wiatr a momentami w lesie jechałam 15 km/h. Ogólnie rzecz biorąc byłam zajechana aż miło :p Jak pogoda będzie łaskawa dać nam jeszcze kilka dni stosunkowo ciepłych, a może nawet i słonecznych, to będziemy kombinować jeszcze jakąś wspólną rekreacyjną jazdę z Welodromem :)
Kategoria Las, W Towarzystwie
Kampinos.
Sobota, 9 października 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 12.0˚
dst53.00/36.00km
w02:40h avg19.88kmh
vmax33.30kmh
Drugi z rzędu słoneczny weekend, więc aż żal nie skorzystać. Tomek wymyślił wycieczkę po puszczy. Spotkaliśmy się na czarnym szlaku, bo Tomek jechał prosto z pracy, a ja jechałam od metra młociny. Pokręciliśmy się trochę, zaliczyliśmy parę podjazdów. Generalnie było ciepło, jak się jechało to nawet momentami robiło się gorąco, szczególnie po wjeździe na jakąś górkę. Było to trochę denerwujące. Po jakimś czasie entuzjazm do jazdy przeszedł m.in. przez takie problemy z ubraniem. Bez apaszki wiało w uszy, z apaszką było ciut za ciepło, ale już wolałam ciepło niż chłodny powiew. Tylko że po jakimś czasie uszy się zagniotły i zaczęły pobolewać.
Miejscami w lesie piękne jesienne widoki dodatkowo oświetlane przez słoneczko.
Kategoria Las, W Towarzystwie
Wyjazd tam, gdzie nie wieje.
Poniedziałek, 4 października 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 10.0˚
dst24.00/22.00km
w01:04h avg22.50kmh
vmax33.80kmh
Pogoda słoneczna dlatego już na zajęciach zastanawiałam się, gdzie by tu można było pojechać. Nie bardzo miałam pomysł i byłam już bliska rezygnacji, ale jak wyszłam na podwórko to mało co mi głowy nie urwało. Trochę nieprzyjemnie, ale teraz praktycznie nie ma co się zastanawiać nad dalszą wycieczką, więc kręcę się w kabackim. Las od mojej ostatniej wizyty już trochę bardziej przypomina jesienny krajobraz. Liście leżą na mało uczęszczanych ścieżkach przez co udało mi się pomylić drogę :p Dzięki temu przejechałam się kawałek po nieznanych drogach, na których wpakowałam się w kilka zastygających błotek (wszystko starannie przykryte liśćmi, jakby pułapki :p). Miałam jechać jeszcze jedną pętelkę, ale zaczął mi marznąć kark, więc skręciłam do domu. W domu odkryłam, że stopy były już też dość chłodne. Nie ma to tamto, trzeba ubierać się coraz cieplej :(Kanałek.
© magdafiszBezchmurne niebo i zachód słońca.
© magdafisz
Kategoria Las, Samotnie
Mazovia MTB - Łomianki, epilog.
Niedziela, 3 października 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 14.0˚
dst57.02/50.00km
w02:36h avg21.93kmh
vmax36.50kmh
Na metro ursynów podjeżdżam rowerem. Przy okazji mogę pomyśleć nad ubraniem na maraton. Jak wyjeżdżam z domu to na termometrze poniżej 10. Zimowe spodnie, koszulka, rękawki i na to bluza plus długie rękawiczki. Na pewno nie zmarzłam a gdybym się bardziej spieszyła to pewnie bym się zgrzała. Razem z Anetą i Pawłem pakujemy się do samochodu Włodka i ruszamy. Na dolince dogania nas samochodem Harry. Po drodze na gdańskiej, jeszcze przed mostem północnym, mijamy Rysia ;)
Po przygotowaniach i załatwieniu spraw w biurze ustawiamy się w sektorach, które tym razem były połączone po 3. Myślałam, że przez to zrobi się korek na czarnym rowerowym, bo tam dużo piachu jest, ale wszystko szło w miarę sprawnie do miejsca, w którym trzeba było przejść przez błotko po pieńkach. Jakoś stawka tak się rozciągnęła, że jechałam sama. Przede mną tylko na długich prostych widziałam kogoś przed sobą. Zdarzało się też, że ktoś mnie wyprzedził, i tyle ich było widać :p Dopiero po drugim bufecie i tak naprawdę przy wyjeździe z lasu, bo później przeważał asfalt i czarne dziurawe drogi, jechałam w pobliżu innych zawodników. Mocno wiało i dlatego warto było mieć towarzystwo ;)
Trasa, szczególnie do drugiego bufetu, bardzo ładna. Piach wydawał się być nie tak bardzo uciążliwy jak zwykle. Tylko raz stanęłam w takiej wielkiej piaskownicy. Za to korzeni dużo, niektórzy nawet twierdzą, że więcej niż zawsze :p Przynajmniej nie było nudno. Kilka górek, które nawet przyjemnie się podjeżdżało dzięki dopingowi welodromowców, którzy stali i robili zdjęcia, m.in. Bartek i Renata, reszty nie znałam.
Na mecie bardzo miła atmosfera dzięki bardzo licznemu przybyciu osób z drużyny. Wspólnie zjedliśmy ciepły rosołek i ciasto. Później dekoracje. Ania zajęła 3 miejsce w FK2, Jarek 2 miejsce w K4 a ja o dziwo 3 miejsce w K2 ;) Zupełnie nieoczekiwane, ale miła niespodzianka. Szczególnie, że jechało mi się dobrze, chociaż później odczuwałam zmęczenie i obity tyłek :p
Nie zostaliśmy długo po zawodach. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do cukierni Roberta 'giantera' na pyszne lody. Jest cel wypraw na północ od Warszawy ;D Z ursynowa leniwie dokręciłam do domu, chociaż początkowo miałam wątpliwości czy jechać, bo miałam pod wiatr, ale nie zrezygnowałam.
Koniec sezonu? Bardzo możliwe, wszystko zależy od pogody. Czas na rowerowanie znajdę, ale jeszcze pogoda musi zachęcać ;) Jak będzie bardzo kiepsko i zima zjawi się wcześnie, jak kraczą synoptycy, to najwyżej rower wstawię do piwnicy a zacznę sezon basenowy i dla urozmaicenia łyżwy, na które namawiał mnie Włodek ;)Bagienka
© magdafiszPodjazdy ;)
© magdafiszWspinaczka
© magdafisz
Kategoria zawody, W Towarzystwie, Las
Mazovia MTB - Nowy Dwór Mazowiecki, finał.
Niedziela, 26 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚
dst35.11/35.11km
w01:41h avg20.86kmh
vmax33.30kmh
Dzisiaj transportem własnym z rodzicami, bo miałam odebrać nagrody za generalkę fit. Jesteśmy sporo przed czasem, ale powoli zaczynają się zjeżdżać znajomi z welodromu. Zjawia się też Tomek z bratem. Tomek reguluje mi hamulce i pompuje dętki (przy okazji odkręca nakrętkę z całym wentylem, ale wszystko udaje się tak złożyć, żeby działało :p). Rower musi być sprawny, bo zamierzam dzisiaj jechać 70 km giga. Nikt mi nie zagraża w generalce fit, więc mogę sobie pozwolić na taką jazdę. Poza tym dekoracja i tak będzie późno, więc nie ma co się spieszyć na metę.
W sektor wchodzimy praktycznie bez rozgrzewki. Start szybki, ludzie na wale zapierdzielają, ale ja bezstresowo jadę swoje. Przy wjeździe w las widzę tabliczkę giga, więc wiem w którym miejscu jest rozjazd. Jest płasko, miejscami nawierzchnia twarda, podobna do tej, która jest w kabackim. Kilka góreczek stanowi przyjemne urozmaicenie trasy. Ścieżki są dosyć wąskie i jest mało miejsca na wyprzedzanie, ale mnie to nie dotyczy bo praktycznie nie wyprzedzam. Limit wjazdu na giga 13.15, powinnam się wyrobić. Jak dojeżdżam do rozjazdu jestem pół godziny przed czasem. Dodatkowym plusem jest to, że nie jadę sama, jest przede mną jakaś dziewczyna. Jedzie się dość szybko i trzeba być czujnym. Jest mało momentów, żeby się spokojnie napić czy zjeść. Po wjeździe na 2 pętlę zaczynam rozbrajać batonika. Naglę słyszę, że ktoś kto jechał za mną robi dużo hałasu i ląduje na ziemi. Zatrzymuję się, żeby spytać, czy wszystko w porządku, a kiedy dostaję odpowiedź, że tak to chcę ruszać dalej, ale łańcuch coś rzęzi, myślałam że spadł. Okazuje się jednak, że mój hak się ułamał i przerzutka wisi nad górnymi widełkami. Dziwne, przecież nie brałam udziału w kolizji. Myślałam, że to się stało za mną, a nie w moim pobliżu. Nawet nic nie poczułam :/ Trudno, oznacza to dla mnie koniec jazdy dzisiaj. Jeszcze posprawdzałam kieszenie, czy nie mam haka, ale zapomniałam go wziąć z torby z samochodu. Lipa. Zabieram się za rozpinanie spinki, ale jakoś nie chce nawet drgnąć. Proszę kolegę, któremu nic się nie stało i może dalej kontynuować jazdę, żeby pomógł mi chociaż zdjąć łańcuch, ale on nawet nigdy spinki nie odpinał a kiedy próbuje, to nie wychodzi. Przeprasza i rusza, a ja walczę. W końcu się udaje zdjąć. Wracam kawałek trasą bo widziałam, że tam siedzieli strażacy, to mi chociaż powiedzą, jak będzie najkrócej iść. Straż proponuje podwózkę, ale jak dzwonią, żeby ktoś po mnie przyjechał to okazuje się, że musiałabym czekać co najmniej 1,5h bo mają dużo kursów do szpitala, bo było dużo wypadków. Ruszam więc tak jak mi powiedzieli którędy mam jechać. Opuściłam siodełko maksymalnie i odpychałam się jedną nogą. Zawsze będzie szybciej niż iść. W takim tempie mam czas na podziwianie okolicy. Na trasie mijam sporo rozjechanych padalców, które nie zdążyły uciec z drogi, na której się wygrzewały. Gdy dojeżdżam do miasteczka już większość jest na miejscu. Tomek jak wjeżdża na metę to najpierw robi zdziwioną minę, później myśli, że jednak jechałam mega, dopiero jak widzi mój rower to wie co się stało. Jeszcze mnie poucza, że hak trzeba wozić przy sobie a nie w torbie :p Teraz już mam nauczkę ;)
W tomboli nie wygrywamy najcenniejszych nagród. Ja dostaję torebkę podsiodłową, a Marcin dostaje koszyk na bidon i gripy.
Z opóźnieniem, ale wreszcie zaczyna się dekoracja. Wychodzę na 1 miejsce podium w kategorii FK2. Są nagrody, jest szampan i zdjęcia. Ale nie jedziemy jeszcze do domu. Czekamy praktycznie do końca imprezy na dekoracje welodromowców. Krzysiek zgarnia puchary i nagrody za pierwsze miejsce za 'najdłużej w siodle' oraz w superklasyfikacji. Aneta wychodzi trzy razy do dekoracji: za najdłużej w siodle, superklasyfikacji oraz generalki K3. Na koniec robimy wspólne zdjęcie drużynowe i rozjeżdżamy się w swoje strony.Victoria!
© magdafisz
Zupełnie nie dociera do mnie, że to już koniec tego sezonu, że w taki sposób go skończyłam :D Zapowiadało się tak niewinnie. Jednak dzięki tym maratonom wiem na co mnie stać, że jestem zdolna jechać 4 godziny w błocie i ogólnie niesprzyjających warunkach do rowerowania. Okazało się to być bardzo fajną przygodą i sposobem na zdobywanie nowych doświadczeń i znajomości. To aktywne spędzanie czasu w miłym towarzystwie.
Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody
Rekonesans Kabackiego.
Sobota, 25 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚
dst23.62/21.62km
w00:59h avg24.02kmh
vmax31.10kmh
Musiałam zobaczyć, jak jesień wkrada się do lasu. Powoli się zbliża, bo już trochę liści leży na ścieżkach, ale jeszcze przewaga jest tych wiszących i zielonych.
Przy okazji sprawdzenie i rozruszanie sprzętu po Krakowie. Na szczęście wszystko działa ;) Sprawdzałam też zasoby sił, które mam zamiar jutro wykorzystać na dystansie giga ;) Będzie dobrze. Na pewno dojadę, może nie tak szybko jak czołówka, ale dojadę. Proponowałam Tomkowi, że możemy jechać razem, żeby nie spędzić czasu na całej trasie jadąc samemu, ale nie podchwycił pomysłu :p
Kategoria Las, Samotnie
Mazovia MTB - Kraków.
Niedziela, 12 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚
dst68.61/60.00km
w04:12h avg16.34kmh
vmax41.10kmh
Przyjazd do Krakowa z Rabki. Wczoraj Tomek, Damian i Arek jechali u golonki, ale dzisiaj też startują.
Rano chłodno. Dylemat jak się ubrać. Stojąc w sektorze trochę się rozgrzałam i zmądrzałam dlatego biegiem do biura zawodów zostawić bluzę. Długie dzisiaj to mega. Trochę pomarudziłam, ale zdecydować się miałam tak naprawdę na rozjeździe.
Pierwsze kilometry po trawiastych błoniach wolne i męczące, później rozciągnięcie stawki na asfaltach i wjazd do lasu. Strasznie ślisko było. Trochę strachu, ale się nie zniechęcałam tym błotem. Niedługo później rozjazd i skręcam w prawo na mega bo dobrze się jedzie. Zaczyna się prawdziwe błoto i pierwsze podjazdy. Jak przejeżdżamy koło lotniska w Balicach obserwuję kątem oka startujący samolot. Na bufecie łapię picie i jedzonko. Nie spieszę się. Na podjazdach staram się równo pedałować przy wysokiej kadencji. Błoto w większości udaje się przejechać. Trzeba tylko uważać, bo łańcuch lubi się zaciągać. Nie obywa się bez prowadzenia roweru pod górę. Miejscami nawet stać jest ciężko, bo się ześlizgujemy. W pchaniu roweru na górę pomaga mi przemiły zawodnik. Wdrapywanie się z dwoma rowerami idzie mu szybciej niż mi wchodzenie ;P
I tak mniej więcej wygląda moja jazda już do końca. Na bufetach dobrze się zaopatruję, dzięki czemu nie tracę sił do samej mety. Obsługa rewelacyjnie się spisuje, wszystko sprawnie podaje. Oznaczenia kilometrów bardzo dokładne. Jadę zadowolona, chociaż czasem brakuje sił i pieką mięśnie. Trasa ciekawa, wymagająca i ładna. Gdyby nie trzeba się było tak skupiać na obserwowaniu drogi to pewnie bym uznała, że było jeszcze ładniej. Po jakimś czasie muszę mocno naciskać na klamki, żeby hamować. Wszystko przez to błoto :p
Na mecie jestem super szczęśliwa, że przejechałam bez zdychania po drodze i bez żadnych awarii ;) Jestem cała ubłocona i mokra, więc szybko robi się zimno. Rower cały obklejony. Konieczna jest wizyta w myjni.
W drodze powrotnej do Warszawy zajeżdżamy do baru, gdzie jemy pyszny obiadek, a czas w samochodzie spędziliśmy na dzieleniu się wrażeniami z maratonów.
Super udany weekend!
Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody
Mazovia MTB - Pułtusk.
Niedziela, 5 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚
dst57.00/50.00km
w02:46h avg20.60kmh
vmax33.80kmh
Zastanawialiśmy się z Tomkiem czy nie pojechać tego dnia do Płocka na Legię, ale w poniedziałek nie było jeszcze wiadomo, jaka jest trasa i zdecydowaliśmy się na Pułtusk.
Na miejsce dojechaliśmy z Damianem. Po podjęciu decyzji w co się ubrać, żeby było ciepło, ale nie za ciepło pojechaliśmy załatwiać ostatnie formalności. Krótka przejażdżka przed startem po pierwszych kilometrach uświadomiła mi, że długo ze swoim sektorem nie pojadę. Bardzo szybko doganiały mnie następne sektory. Gdzieś po około 2 kilometrach dogonił mnie Krzysiek. Dzięki niemu zorientowałam się, że nie zresetowałam licznika :p
Później pojawił się piasek więc tempo spadło, ale i tak wszyscy śmigali obok mnie. Wyprzedziła mnie również Ania, która wystartowała po dłuższej przerwie. Wszyscy tak po kolei mnie wyprzedzali i większość czasu jechałam sama. Na piaskowych górkach próbowałam podjeżdżać, ale nawet gdyby nie było tłoku i tak bym nie wjechała. Przez chwilę łapałam koło, ale nie jechałam z nikim dłużej niż 2 min. Do pewnego czasu miałam siły kogoś doganiać, dociskać na górkach, ale później opadłam z sił. Bardzo wcześnie zaczęły mnie pobolewać plecy, później drętwiały mi palce, zaczęło burczeć w brzuchu, zaczęły boleć mięśnie brzucha i tylne części ud. Wchodzenie w zakręty w ogóle nie szło. Zawsze zamiast wyjeżdżać na prostą to ja lądowałam po krzakach. Na pierwszym bufecie walczyłam z piachem żeby nie zsiadać z roweru i nie tracić tempa i ostatecznie nic nie wzięłam, bo w sumie też to niewiele było i podawana była tylko woda. Po resztę trzeba było się zatrzymywać, a i tak się tam roiło od ludzi. Jechałam lekko zła, że wszystko tak się układa, a najbardziej denerwowało mnie to, że nie mam siły pedałować i jeszcze te bóle do tego. Jak już jechałam momentami poniżej 20 km/h to zaczęłam się rozglądać po ładnych lasach.
Uratował mnie drugi bufet, który pojawił się niedługo po tym, jak zapytałam kogoś, kiedy będzie bufet. Zatrzymałam się, zjadłam batonika, wpakowałam w kieszonkę kolejnego i pierwszy raz na maratonie i w ogóle w życiu wzięłam żel ;D
Ale posiłek zlikwidował tylko małego głoda i dalej szło tak jak szło wcześniej. Kiedy jechaliśmy ten sam fragment z piaskowymi górkami, to cieszyłam się, bo wiedziałam, że gdzieś niedługo musi być koniec.
Do mety dotarłam sama. Próbowałam znaleźć myjki i prysznic, ale bez skutku. Jak zapytałam osoby pilnującej trasy przy mecie to też nie wiedziała. Opłukałam się w fontannie jak reszta osób.
Dokarmiłam się w bufecie i dołączyłam do Welodromów w składzie: Harry, Ania, Tomek loko, Kazik, Andrzej, Stiw. W międzyczasie parę razy chodziłam do biura, żeby odebrać nagrody sektorowe za Mławę, ale kilka razy odsyłali mnie bo nikt nie potrafił tego załatwić. W międzyczasie była dekoracja fit. Ania zajęła 2 miejsce w FK2, brawo!
Powoli zaczęli się zjeżdżać z giga. Damian przyjechał zadowolony, tylko 17 min straty do zwycięzcy to rewelacyjny wynik. Później kolejno przyjechali Paweł Wilk, Tomek, Jarek i Krzysiek. Razem doczekaliśmy do tomboli, w której prawie każdy z nas coś wygrał ;) Niedługo potem zebraliśmy się w drogę powrotną do domu.
Trasa była szybka, nie mogłam znaleźć kompana do jazdy, opadłam z sił, ale i tak to najlepszy wynik na mega. Aż dziwne. Dojechałam z czasem 2:46, open 22/36, w K2 8/14, czyli niby nieźle, ale nigdy nie wyprzedziło mnie tyle dziewczyn!Mistrzowska mina ;)
© magdafisz
Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody
Kampinos po raz drugi.
Czwartek, 26 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚
dst64.05/34.66km
w03:23h avg18.93kmh
vmax36.50kmh
Też po raz drugi przekładamy nasz wyjazd na Suwalszczyznę rowerami, znowu przez zapowiadane opady i tym razem również przez niską temperaturę (12-15 stopni).
Tomek zaproponował przejażdżkę do Granicy, gdzie miała być zagroda z dzikami. Ostatecznie żadnych żywych zwierząt nie było. Może Tomkowi się coś pomyliło, albo szukał tylko sposobu, żebyśmy tam pojechali ;)
Znowu przekonałam się, że do Kampinosu trzeba być przygotowanym na piach, korzenie i telepanie na nich :p Z początku denerwujące było to podskakiwanie, ale z czasem idzie się przyzwyczaić. Zaliczyliśmy kilka górek, nawet niektóre całkiem spore. Byłam nawet zdziwiona, że takie są. Ale jakie pojęcie o Kampinosie może mieć dziewczyna jeżdżąca w lesie kabackim :p
Raz, wjeżdżając na niewielką górkę, mój rumak chciał mnie zrzucić! Najpierw rzucił kierownicą w lewą stronę, później w prawą, znowu w lewą, ale już przy następnym zamachu udało mi się go jakoś opanować :p A krążą opinie, że ten kellys jest nerwowy na podjazdach :p
Poza kilkoma obtarciami od gałęzi i ukąszeniach po komarach nie ucierpiałam, chociaż czasami się bałam jazdy po tych korzeniach. Szczególnie przy jeździe w dół. Ale fajny był ten wyjazd. Udało nam się zrobić trochę więcej kilometrów niż ostatnio, chociaż nie obeszło się bez deszczyku. Po dojechaniu do Józefowa i posileniu się, Tomek miał mnie jeszcze odstawić na Kabaty, ale jakoś zmarzłam i nie chciałam już wracać o własnych siłach. Za mało ich zostało, żeby się dotelepać do domu, więc wsiadłam w pociąg.Tomasz zjeżdża
© magdafiszGrzyb i wrzosy
© magdafisz
Kategoria Las, W Towarzystwie