Sudety
Dystans całkowity: | 125.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 05:46 |
Średnia prędkość: | 14.98 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.10 km/h |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 41.79 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
Rozjazd w stronę Bardo.
Niedziela, 6 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚
dst45.15/0.00km
w02:38h avg17.15kmh
vmax45.10kmh
W porównaniu z dniem wczorajszym znacznie się ochłodziło, ale chęć i ostatnia możliwość pokręcenia w górach powodują, że umawiamy się z Jarkiem i Grześkiem. Mimo planów pojechania drugi raz na Rychlebskie Stezki wygrywa opcja pojechania do Bardo na drogę krzyżową.
Razem z Tomkiem wyjeżdżamy chłopakom na przeciw i jedziemy szlakami rowerowymi do Bardo. Początkowo nie mam siły i cienko widzę moją jazdę, ale po chwili jest nieco lepiej. Poza tym to ma być rozjazd, więc chłopakom nie przeszkadza tak bardzo moje wolniejsze tempo. Dojeżdżamy na punkt widokowy pod krzyżem. Jak staliśmy z Tomkiem pod mostem w czwartek, to go wypatrzyliśmy z dołu. Podejrzewaliśmy, że są stamtąd piękne widoki i okazało się, że faktycznie tak jest.
Jednak nie wpatrujemy się w okolicę zbyt długo, bo chłodny wiatr trochę przewiewa i ruszamy na zjazd. Jarek cieszy się jak dziecko na widok kamieni, które są na początku drogi krzyżowej :D Tomek i Grzesiek też próbują zjeżdżać, a ja idę na chicken way obok :p Dalej nie ma już takich ogromnych głazów, ale trudność polega na tym, że kamienie są mokre. Na przemian jadę i prowadzę. Ostatnie metry Jarek i Tomek chcą dokumentować, ale ja odpuszczam zjazd. Dzisiaj nie mam w sobie tyle odwagi :p Poza tym te ostatnie kilka metrów trochę się zmieniło od czwartku. Dwie ulewy w ciągu ostatnich dni spowodowały wymycie sporej wyrwy i znaczne zwężenie ścieżki, po której można by było zjechać :p
Jedziemy na rynek w Bardo z myślą o jakiejś knajpie, ale nie ma nic otwartego. W końcu lądujemy w cukierni i jemy po kawałku ciasta. Posiedzieć się jednak spokojnie nie da, bo cały czas dyma zimny wiatr i wywołuje ciarki na plecach. Ruszamy w drogę powrotną. Mieliśmy objechać wszelkie górki i jechać już po płaskim, ale szlak istniejący na Jarka mapie w terenie nie istniał i nie mieliśmy wyjścia, znów podjazd. Po drodze minęliśmy śmieszną tabliczkę 'Las monitorowany' :D
Dalej jedziemy asfaltami. Raz Jarek a raz Grzesiek ciągnie pociąg, ale dla mnie zaczyna robić się ciut za szybko. Poza tym nie możemy jechać tak szybko, bo Tomka boli kolano. W Sosnowej się rozjeżdżamy.
Kategoria Las, Sudety, W Towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon Złoty Stok
Sobota, 5 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst39.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Wielki dzień ścigania. Cel na dzisiaj to przede wszystkim poprawić wynik z zeszłego roku i podjechać wszystkie podjazdy :)
Tomek i wszyscy znajomi ruszają na giga, więc godzinę przed startem kręcę się sama. Trochę rozgrzewki i pakowaczka do sektora na 20 min przed startem, chociaż niechętnie tam szłam, bo słońce prażyło niemiłosiernie.
Po starcie jak zwykle: tłok i wszyscy mnie wyprzedzają. Pojawiają się pierwsze kamyczki na trasie i robi się korek. Niskim tempem można spokojnie jechać, ale ludzie przede mną schodzą z roweru..a ja jadę. Nie rozumiem czego można się w tym miejscu bać..
Przepychanka fot. Tadeusz Skwarczyński
Powoli zaczynamy się rozciągać i przeskakuję co jakiś czas kilka pozycji do przodu. W pewnym momencie mijam dziewczynę, która ma skarpetki z tegorocznej edycji AZS MTB CUP. Okazuje się, że to Asia z UW, fajnie spotkać :) Pierwszy podjazd praktycznie za nami. W tym momencie wyprzedza mnie Kazik i razem wjeżdżamy na pierwszy trudniejszy zjazd. W zeszłym roku sporo zjechałam, więc teraz też jadę. Ale z tyłu nadciągają pierwsi chłopacy z mini. Krzyczą, żeby jechać. A co my robimy? Jeden bardzo uprzejmie popycha mnie rogiem albo klamką w tyłek. Dziękuję mu, że mnie popycha w dół, a ten niewzruszony nawet nic nie mówi, jakby nie zauważył, i mnie wyprzedza..Co za chamstwo! Zbliżamy się do końcówki zjazdu, ale ja postanawiam już się nie narażać i chcę końcówkę sprowadzić. Zatrzymuję się, ale zabrakło mi gruntu pod nogami i wpadam w krzaki. Co za akcja :p Szybko się podnoszę i lecę dalej. Na pewno śmiesznie to wyglądało, sama też mam z siebie ubaw :p
Dalej ciągle w dół. Po jakimś czasie zaczynają mi się trząść nogi, zupełnie jak w zeszłym roku.
Topshot z galerii Bikelife.pl
Dojeżdżamy do strumyka, przez który chcę przejść. Tylko, że znowu zatrzymałam się, ale nogę postawiłam jakoś krzywo i zaczęłam się przewracać. Śmieszne przestaje być to wtedy, kiedy zauważam, że spadam ze ścieżki w dziurę. Ratuję się podparciem obydwiema rękami o kamienie, ale zaraz rower się na mnie przewraca i spycha dalej do dziury. Chwile mi zajmuje powrót na nogi bo początkowo nie mogłam się ruszyć, tak się jakoś dziwnie zaplątałam :p Drugi głupi błąd. Może nie kosztował mnie dużo czasu, ale kilka siniaków na pewno :p
Dalej muszę bardziej uważać, bo inaczej nie dojadę cało do mety. Pierwszy bufet zaliczam i łapię banana. Zaraz na początku drugiego podjazdu widzę Kazika walczącego z rowerem. Myślałam, że złapał kapcia, ale jemu spadł łańcuch za kasetę. Chwilę później jedziemy kawałek razem i trochę gadamy, po czym Kazik przyspiesza. Ja jadę swoje, żeby nie przeholować. Szybkimi zjazdami docieramy do drugiego bufetu. Znowu łapię banana i jadę. Po wjeździe na łąkę wyprzedza mnie gość z Krossa z dość dużą prędkością. Za chwilę sytuacja się powtarza. Ewidentna różnica prędkości w podjeżdżaniu, więc to chyba faktycznie czołówka gigowców. A podjazd łąką wcale nie należy do łatwych i przyjemnych, przynajmniej dla mnie, a zaraz pojawi się podjazd pod Borówkową. Jednak mielę cały czas nogami, co mi pozostało. Nawet jest mi wesoło, mimo tych głupich gleb :p
zdj. Bartek Sufin
Borówkową zdobywam z tylko jednym zejściem z roweru i teraz wisienka na torcie czyli zjazd. Tu w jednym momencie kawałek sprowadzam, ale jak idę, to się w sumie dziwię, bo nie jest to jakiś trudny odcinek. Dwie osoby przede mną sprowadzały i się nimi zasugerowałam, błąd :p Reszta zjazdu mnie wytelepała, ale zjechałam! Najgorzej było utrzymać kierownicę i klamki hamulców, które wyślizgiwały się spod palca na tych wertepach. Na trzecim bufecie łapię powerade i jadę znów pod górę. Czas na najbardziej stromy odcinek. Kawałek jadę, ale już po zejściu z roweru nie ma nawet szansy, żeby znowu ruszyć, więc prowadzę razem z resztą. Po ostatnim punkcie pomiaru czasu wjeżdżamy na ostatni zjazd do mety. Mimo, że jadę szybko (nie wiem ile, bo mi się magnesik przesuną po 11 km od mety) to wszyscy mnie wyprzedzają. Jak to jest..
Na mecie jestem o 14:25, ale mimo tego czas wg. sportchallenge mam 3:19. Lepiej niż 3:40, ale chyba jednak liczyłam na więcej.
Jadę do samochodu zostawić zbędne rzeczy i się chwilę rozciągnąć. Jak schylam się przy rowerze, to wydaje mi się, że słyszę psssss..I faktycznie z tylnego koła ucieka powietrze. Dobrze, że udało mi się dojechać bez kapcia do mety :) Dopompowuje ile się da, żeby z powrotem dojechać na rynek i tam zmieniając dętkę czekać na wjazd naszych.
Wjeżdża Romek, Zbyszek, Kamil, Ula, Jurek, Mateusz i Jarek, a Tomka dalej nie widać. Zaniepokojona idę popytać czy ktoś go widział. Przy okazji zapoznaję się z Anią i Mateuszem z teamu :) Kilka minut po Jarku dojeżdża i Tomek. Jest zły i niezadowolony całkowicie z wyniku bo pomylił trasę i kontuzjował się w kolano. On też musi trochę uważniej jeździć :p
A moje odczucia co do maratonu..Znałam trasę, więc wiedziałam dokładnie co mnie czeka. I chyba przez to pojechałam zbyt zachowawczo, bo będąc na mecie czułam, że mogłabym jeszcze jechać. Jak pojeżdżę trochę więcej po górach, to może nauczę się rozkładać siły na cały maraton.
Dzisiaj nasz team bardzo ładnie się zaprezentował. Super wynik wykręciła Ula wygrywając w kat. open wśród kobiet. Resztę punktów do generalki dorzucili Romek, Zbyszek i Kamil, co daje aktualnie 3 miejsce w drużynówce!! Oby tak dalej!
Kategoria PTU Eclipse Biketires, Sudety, W Towarzystwie, zawody
Góry Bardzkie.
Czwartek, 3 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst41.23/0.00km
w03:08h avg13.16kmh
vmax40.40kmh
Przed południem dojeżdżamy do kwatery w Sosnowej. Po przyszykowaniu makaronu z pesto przebieramy się i ruszamy na podbój gór na północ od Bardo.
Jedziemy trasą z zeszłorocznej edycji challenge. Większość to drogi szutrowe, więc trudno nie jest. Trasa akurat na rozgrzewkę i przywitanie z górami :) Dojeżdżamy na górę Wilczak i zaraz później zaczyna się stromy zjazd. Tomek jedzie, ale mnie brakuje odwagi i sprowadzam.
Dalej jedziemy do Srebrnej Góry, gdzie zatrzymujemy się w barze na przekąskę. Bar wydaje się być przyjazny rowerzystom :)
Dalej jedziemy koło wiaduktów i tutaj pojawia się problem z oznaczeniem szlaków. Na mapie co innego, w rzeczywistości co innego i musimy improwizować. Czasu na zastanawianie się nie ma zbyt wiele bo gdzieś z tyłu zbliża się chyba jakaś burza, co chwilę słychać grzmoty. Skręcamy w las, ale dojechaliśmy do ślepej ścieżki. Zawracamy na asfalt i próbujemy jakoś inaczej. Po drodze spotykamy spore stadko owiec na wypasie. Szły jak burza po tej trawie i robiły śmieszny szum :D
Udało się dojechać do miejsca, w którym mieliśmy wylądować i dalej jedziemy już niebieskim szlakiem do Bardo. Po drodze mamy piękne widoki.
Zaczynają się krótkie zjazdy. Powoli oswajam się i przełamuję strach przed większością przeszkód na drodze. W pewnym momencie wjeżdżamy w bardzo wąską ścieżkę, zarośniętą z każdej strony. Okazuje się, że znajduje się tam bardzo fajny zjazd. Tomek z radości aż krzyczy :) Ale dalej nie jest gorzej, tyle że tym razem pod górę.
Jak dojeżdżamy na parking, na którym zostawiliśmy samochód, zaczyna powoli kropić. Po wizycie w sklepie decydujemy się podjechać jeszcze na zjazd przy drodze krzyżowej, podobno są tam ciekawe kamulce :p Tomek ocenia, że deszcz przejdzie gdzieś bokiem, więc jedziemy.
Pod górę jedzie mi się jednak coraz ciężej. Kamulce są i to mokre, dlatego początek przechodzę z buta. Namawiam Tomka, żeby jednak zrezygnować, bo zaczyna trochę więcej padać, a nie chcemy się przemoczyć. Jak zjeżdżamy to pada już całkiem solidnie, dlatego zatrzymujemy się pod mostem, żeby przeczekać. I czekamy ponad godzinę, a padać nie przestaje :p W międzyczasie pada grad i zaczyna tak zacinać, że pod mostem robi się coraz mniej suchej przestrzeni.
W końcu nie wytrzymujemy i jedziemy do samochodu, bo nie zanosi się, że kiedykolwiek ten deszcz przestanie padać. Już się przejaśniało, było widać niebo, ale dalej lało :p
Po umyciu się wygłodniali jedziemy do pizzerii w Złotym Stoku, gdzie spotykamy się z Dorotą, Jarkiem i Grześkiem.
Kategoria Las, Sudety, W Towarzystwie