Wpisy archiwalne w kategorii

Las

Dystans całkowity:4934.49 km (w terenie 1520.96 km; 30.82%)
Czas w ruchu:256:23
Średnia prędkość:18.66 km/h
Maksymalna prędkość:55.80 km/h
Liczba aktywności:117
Średnio na aktywność:43.67 km i 2h 14m
Więcej statystyk

KPN

Niedziela, 11 sierpnia 2013 | Rower:Accent Peak | temp 24.0˚ dst63.80/0.00km w03:05h avg20.69kmh vmax42.10kmh

Wczoraj padało a dzisiaj piękna pogoda na wycieczki po lesie.
W Roztoce spotykamy Jarka i Pawła i razem ruszamy na górki. Po drodze jest trochę ścigania i muszę gonić chłopaków. Dziwnie jeździ mi się po ścieżkach, brak mi pewności. Częściowo przez dużą prędkość, a dodatkowo brak pewności spowodowany jest wykonywaniem wszystkich treningów na asfaltach i brakiem obycia na w pokonywaniu przeszkód ;/ Na wydmie momentami z lekkimi obawami, ale po jakimś czasie przypomniałam sobie jak się jeździ :) W sklepie w Górkach spędzamy trochę czasu przy zimnych napojach i rozmowach :) Z rozmów tych rodzi się pomysł, żebyśmy wszyscy pojechali w przyszłym roku Challenge, na 10. jubileuszową edycję. Temat podjęty do przemyśleń. Im dalej od zawodów tym łatwiej mówić o planach, ale jak to się skończy, zobaczymy :p
Do Tomka dojeżdżamy asfaltami, na których Tomek postanawia mnie przetestować i próbuje uciekać, ale trzymam się koła ;)
HR 159, 194


Kategoria Las, W Towarzystwie

Na działkę

Sobota, 3 sierpnia 2013 | Rower:Accent Peak | temp 23.0˚ dst28.60/0.00km w01:27h avg19.72kmh vmax28.80kmh

Po 8 wyruszam na działkę. Na niebie ani jednej chmurki, na ulicach i ścieżkach ruch jeszcze znikomy. Fajnie się jedzie. Dzisiaj jest okazja zrobić test trasy, którędy będzie bliżej i szybciej.
Na działkę jadę przez Kabacki w stronę Konstancina i Zalesia Górnego, stamtąd już czerwonym szlakiem WOT do Złotokłosu. Większość odcinków szlaku jakby zapomniana, pajęczyn dawno nikt nie zrywał, więc wszystko biorę na siebie :D A o 'dzikości' tego szlaku upewniają mnie dwie sarenki, które przejeżdżając płoszę.


Ostatni odcinek terenowy przed osiągnięciem celu w ładnym słoneczku
HR 141, 178


Kategoria Las, Samotnie

Raniuszek

Piątek, 19 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 18.0˚ dst23.20/0.00km w01:25h avg16.38kmh vmax40.20kmh

Ponownie muszę pokręcić przed pracą, bo popracowy czas już zaplanowany nierowerowo.
Mało brakowało a bym dzisiaj przejechała myszkę, która cichutko siedziała sobie na środku ścieżki. Widziałam też olbrzymiego ptaka, który przeleciał mi dosłownie 2 m nad głową.
HR 137, 178


Kategoria Las, Samotnie

Piwniczna

Sobota, 13 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp ˚ dst50.00/0.00km w05:10h avg9.68kmh vmax0.00kmh

Nastroje przed startem zmienne jak pogoda. Całą noc padało, pada z przerwami też i rano. Ciężko się nastawiać na start w takich warunkach. Trudno, trzeba się szykować tak czy owak, na decyzję jest jeszcze czas.
Odwożę chłopaków na start. W miasteczku zawodów pod hotelem mimo niesprzyjającej aury kręci się jednak sporo ludzi. Po starcie giga zaczyna powoli popadywać i nie przestaje aż do startu mega. To skutkuje tym, że idę do sektora w ostatnim momencie, prosto spod daszku pod hotelem, bez zrobienia żadnej rozgrzewki. Na początku jest podjazd to nogi się rozruszają. Tak myślałam i to był duży błąd, z dwóch powodów.
Na rozgrzewce na pewno zorientowałabym się, że trzeba coś z siebie zdjąć, bo na podjeździe jest mi za ciepło i się grzeję, mimo że czekając na start w sektorze drżałam jak osika. Brak rozruszania nóg powoduje, że szybko mięśnie robią się sztywne i nie chcą kręcić odpowiednio szybko.
Suma głupich błędów powoduje, że inni zawodnicy wyprzedzają mnie jak chcą, a ja walczę o utrzymanie oddechu. W pewnym momencie zaczyna mi się kręcić w głowie a serce próbuje wyskoczyć przez gardło i muszę zejść z roweru. Rzut oka na pulsometr, tętno 225, ładnie! Po chwili odpoczynku ruszam już w siodle w towarzystwie Zbyszka i Kasi.
Dużo błota, sporo kamieni na początku. Pamiętam, że w zeszłym roku trzeba było niektóre odcinki pod górę pokonać z buta i tak jest też teraz. Po wtoczeniu się jakoś na górę pierwsze zjazdy. Pewnie jadę zbyt ostrożnie, ale muszę wyczuć na ile można sobie pozwolić w takich warunkach. I coś zaczyna hałasować. Dźwięk znajomy, bo dosłownie tydzień temu miałam tą samą awarię. Tylko, że wtedy Tomek wiedział co zrobić, a właściwie usterka sama się usunęła. Sprężynka rozpychająca klocki hamulcowe się zagięła i obcierała o tarczę. Próbuję naprawić to jak Tomek tydzień temu, czyli przekręcić kołem w tył, ale nic się nie zmienia.
No to kaplica! W zestawie kluczyków speca, które ostatnio wożę nie ma imbusa 2,5 (wiem o tym, bo jeszcze przed startem wymieniałam w namiocie mechaników klocki z przodu). Próbuję poprzepychać patykiem, ale żaden nie jest wystarczająco sztywny, poza tym powpadało z góry błoto i niewiele widać. Jak tak stoję to zaczyna mi się robić chłodno, więc szybka decyzja, że jadę dalej i na bufecie spróbuję powalczyć.
Minus jest tego taki, że strasznie hałasuję i mam do dyspozycji tylko przedni hamulec. Zaczyna się śliskie błoto. Na jednym skręcie zaliczam uślizg i ląduję tyłkiem w krzakach. Dobrze, że skończyło się to tylko na dziurze w spodniach :p Jednak kostka i ręka też trochę bolą i nabieram jeszcze większych obaw przed zjazdami, w efekcie czego większość odcinków sprowadzam.
Jak dojeżdżam do bufetu na zegarku jest już 1,5 h jazdy. Hamulec się uciszył, więc staję tylko na banana i dalej w drogę. Atakując długi podjazd mam nadzieję zniwelować trochę straty z początku trasy, bo rok temu wyprzedziłam tu sporo osób. Tym razem jednak dobrze idzie tylko początek, później sił jakby zaczyna brakować.
Pogoda nie odpuszcza, pada cały czas a im wyżej wjeżdżamy tym robi się chłodniej i mocniej wieje. Pojawiają się osoby, które zjeżdżają z powrotem. Sama zastanawiam się ile jeszcze czasu potrwa moja jazda. 2 bufet jest na 27 km, praktycznie w połowie trasy, a ja jadę już ponad 2 godziny. Wiem za to, że za tym bufetem jest dużo zjazdów i zrobię sporo km w krótkim czasie. Staram się nie poddawać i jadę przed siebie.
27 km osiągnięty po trzech godzinach. Krótki popas, bo najgorsze w skutkach byłoby dzisiaj zgłodnienie, które skończyłoby się zziębnięciem i opadnięciem z sił.
Znowu zjazdy z jednym hamulcem. Tym razem w krytycznych momentach zaciskam i tylny. Pęd powietrza wychładza palce u rąk i zmiana przerzutek bywa utrudniona :p
3 bufet na 37 km. Obsługa mówi, że zostało jeszcze 11 km na co składa się jeden podjazd i reszta w miarę po płaskim.
Każdy nawet najmniejszy podjazd jest już niestety dla mnie męczący. Praktycznie na każdym jadę na najlżejszym przełożeniu. Czyżby to efekt zmęczenia po czwartkowym, mocnym treningu, czy spowodowane jest to warunkami na tegorocznej trasie.
Na ostatnim asfaltowym podjeździe do mety mijam schodzących na parking Kasię i Bartka. Kasia mówi, że Tomek czeka na mnie na mecie. I tak po 5 godzinach i 10 min zawitałam na mecie. Zjadłam makaron, wypiłam herbatę, pogadałam ze Zbyszkiem i uciekam na kwaterę. Jak się cieszyłam, że mieszkaliśmy tak niedaleko startu. Bo Ci, co od razu po maratonie wsiadali w samochód i ruszali w drogę powrotną do domu mieli lekko mówiąc, przekichane!

Jestem zadowolona z ukończenia maratonu i dojechania cało do mety, ale jednocześnie padam z nóg. Ledwo dojeżdżam na kwaterę. Po przebraniu się w czyste ciuchy idę z Tomkiem umyć rower. Dopiero teraz zauważam, jak ciężko jest go ruszyć z miejsca. Okazuje się, że skutkiem awarii sprężynki w hamulcu była jazda z ciągle zaciśniętymi klockami na tarczy !!!!
Tym sposobem tyrałam dzisiaj na każdym podjeździe 2 razy bardziej.

Dewastacja moich i Tomka klocków (moje to te z porwaną blachą i sprężynka z oberwanymi wszystkimi 'nóżkami' :D)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Zakłócenia

Wtorek, 9 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 18.0˚ dst21.70/0.00km w01:14h avg17.59kmh vmax37.60kmh

Przedpracowy rower z rana. Jeździ się fajnie, poza mną w lesie sporo biegaczy i rowerzystów. Po luźnym kręceniu przychodzi czas na sprinty i wtedy zauważam problem z licznikiem. Bezprzewodowy sposób mierzenia prędkości nawala i momentami wyświetla 0. A jak wyświetla 0 to nie liczy czasu, więc odliczanie 20 sekund sprintów było utrudnione.

Bażant
HR 136, 171


Kategoria Las, Samotnie

Super wycieczka

Niedziela, 7 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 25.0˚ dst92.80/0.00km w04:20h avg21.42kmh vmax41.30kmh

Z Zachodniego dojeżdżamy z Tomkiem do Pawła, gdzie po krótkim postoju i kawie spotykamy się jeszcze z Krzyśkiem i Jarkiem. Razem ruszamy do Międzylesia w kierunku Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie czekają Robert i jego syn. Wesołą gromadką ruszamy w kierunku Mieni. Zanim jednak dojeżdżamy do rzeczki robimy postój w barze w Emowie na pierogi.

Po konsumpcji ruszamy na singielki, na których jest tak samo pięknie jak zawsze.


Nad Świdrem cała masa ludzi wypoczywa nad wodą.

Powoli zawracamy i ruszamy w kierunku cukierni Meryk (Patriotów 125, dobra, polecam) i stamtąd ruszamy nad Wisłę. Przy Siekierkowskim odłącza Krzysiek, Przy Poniatowskim rozjeżdżamy się z Pawłem i Jarkiem w swoje strony. My z Tomkiem jedziemy na Dworzec Zachodni, skąd chcemy jechać pociągiem. Pociągu bezpośredniego do Tomka jednak długo nie będzie, więc wybieramy opcję kombinowaną i część dojeżdżamy pociągiem a resztę rowerem.
Fajne towarzystwo i okoliczności wycieczki spowodowały, że w ogóle nie czuję zmęczenia i dystansu w nogach. Tomek podpuszcza mnie na ściganie się pod wiadukt. Początkowo kręcę głową na nie, ale jak już jestem w trakcie podjeżdżania to spokojnie jest z czego przycisnąć mocniej :)


Kategoria Las, W Towarzystwie

Suchedniów

Niedziela, 23 czerwca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 22.0˚ dst57.10/0.00km w03:39h avg15.64kmh vmax49.50kmh

Dobrze jest mieć obok siebie kogoś kto nie ma tendencji do narzekania i zaraża dobrym nastawieniem :) Mimo nieciekawej pogody w drodze do Suchedniowa (jak wychodziliśmy z domu to kropiło, prawdziwa ulewa złapała nas dopiero na trasie do Radomia) liczymy z Tomkiem na lampę dzisiejszego dnia. I w sumie niewiele się pomyliliśmy. Słońce było, a dzięki deszczowi przynajmniej się nie kurzyło na trasie :p

Pierwsze kilometry po starcie stosunkowo płaskie i po szybkich szutrach. Osiągamy zawrotne prędkości i z utęsknieniem zaczynam wyglądać jakiegoś konkretnego podjazdu, bo taka jazda to przecież nie MTB :p
Wjazd w teren oznacza weryfikację umiejętności jazdy w błocie. Wąskie ścieżki powodują, że tworzą się lokalne korki, więc jak można to trzeba wyprzedzać. Miejscami koło tańczy i buksuje i trzeba podprowadzać niewielkie podjazdy, ale generalnie nie jest ze mną źle.
Za kiepski pomysł uważam połączenie dystansu Fun i Famili tak, że spotkaliśmy się akurat w miejscu najbardziej wymagającym na trasie, czyli koło kamienia Michniowskiego. Duże zamieszanie i niewielkie trudności z wyprzedzaniem uczestników krótszego dystansu. Ale miało to też swój wyjątkowy charakter, pierwszy raz na trasie spotkałam Kalinę i Cypisa w akcji ;)
Za bufetem wjeżdżamy na trasę poprowadzoną wzdłuż torów, którą dobrze i miło zapamiętłam sprzed dwóch lat, tyle że wtedy szła w odwrotną stronę. Na jednym zjeździe nie zauważam strzałki kierującej w lewo i wjeżdżam tunel pod torami. Płynie tamtędy strumyk, są duże kamienie, aż się dziwię, że dali taki fajny odcinek :) Krótko trwa ta moja radość, bo okazuje się, że wcale tędy trasa nie prowadzi bo po wyjechaniu z tunelu są 3 drogi, na żadnej nie ma oznaczeń i żadna droga nie jest zaznaczona śladami opon. OK, niewiele się zmartwiłam bo to oznaczało,że drugi raz przejadę fajnym odcinkiem po kamulcach a moja pomyłka będzie miała niewielki wpływ na czas końcowy :)

Szykuje się wyprzedzanie za moment :)
Za bufetem wjeżdżamy ponownie w las, ponownie oznacza to driftowanie na błocie :) Jest to na prawdę test umiejętności i z każdego poślizgu staram jakoś wyjść i jak najwięcej się nauczyć. Mimo narastającego zmęczenia cieszę się, że zbieram takie doświadczenia. Na normalnej wycieczce bym się tak w błocie nie taplała, a jak są zawody to po prostu trzeba jechać przed siebie i nie marudzić!
W tym lesie mijam gdzieś Elę z Mybike, która mówi, że jestem 3 kobietą, a ta druga jest niedaleko przede mną. Faktycznie niedługo później doganiam Bognę ze Świata rowerów.
Mamy przed sobą kilka podjazdów. Oczywiście jadę ambitnie z zamiarem wjechania każdego.

Na podjazdach walecznie od samego początku, na każdej zmarszce
Panowie na moje prośby ustępują miejsca i cicho za plecami podziwiają mój upór ;) Na zjazd z Bukowej Góry wjeżdżam praktycznie sama. Dwa wykrzykniki, ale próbuję jechać. Jeden moment zawachania i zbyt mały skręt kierownicą powodują, że muszę się zatrzymać. Szkoda, myślałam, że całość się uda zjechać. Jak bym miała drugą szansę to pewnie by wyszło, ale przecież wracać się nie będę :p
Łąkowymi odcinkami dojeżdżamy ponownie do Kamienia Mnichniowskiego. Tym razem jest pusto na drodze, więc dokąd się da to jadę. Tu ponownie chwila zawachania skutkuje zatrzymaniem i efektownym fikołkiem, ale nie w przód, a w poprzek trasy, na opadające zbocze. Trochę zdziwiona tym co się właśnie wydarzyło szybko się orientuję, że nic nie boli i można jechać dalej. Całe szczęście nikt nie widział :p Może i była chwila strachu, ale później się z siebie śmiałam i uradowana całą sytuacją powoli zbliżałam się do mety :)
Na ostatnich kilometrach od bufetu do mety jadę już bez żadnych przygód i kreskę mijam z uśmiechem.



Tutaj coś tłumaczę Arturowi, z którym miałam okazję, poza dniem dzisiejszym, jechać na trasie zeszłorocznej Piwnicznej i tegorocznego Karpacza. Przez większą część trasy jechał przede mną mniej więcej w tej samej odległości i cały czas miałam go w zasięgu wzroku, ale nie udało się dogonić :p W naszej rywalizacji 3 razy był lepszy :)

Maraton w sumie gdyby nie błoto to byłby szybki i stosunkowo łatwy, ale co nie jest łatwe po przejechaniu Karpacza :p W nogach jednak czuć wysiłek. Od samego początku jechałam na 100% każdy podjazd. Rozmyślałam, czy taka strategia pozwoli dojechać do mety czy gdzieś po drodze osłabnę. Tym razem się udało i zdecydowanie opłacało się dać z siebie wszystko, gdyż dało mi to 2 miejsce open wśród kobiet :D Miejsce to było dodatkowo hojnie wynagrodzone - puchar + licznik speca + kolejna zniżka do vinco. Tak to można jeździć :)

HR 176, 198


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Poranek

Czwartek, 20 czerwca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 18.0˚ dst19.30/0.00km w01:04h avg18.09kmh vmax26.00kmh

Pierwszy raz kiedy to o 6.30 rano już jestem po rowerze :p
W lesie sporo biegaczy, którzy korzystają z chłodnego poranka (nie wiem jak można biegać w ciągu dnia przy dwudziestu kilku stopniach).
Miałam nadzieję zaobserwować z rana jakieś zwierzaki i w oko wpadły mi:
myszka, para rudzików, masa kosów i żółte ptaszysko o dziwnym głosie.

HR 120, 145


Kategoria Las, Samotnie

Rozjazd na Przełęcz Okraj

Niedziela, 16 czerwca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 23.0˚ dst31.40/0.00km w02:04h avg15.19kmh vmax55.80kmh

Wyjeżdżamy z kwatery przed 10. Mieliśmy atakować Przełęcz Karkonoską, ale po drodze spotykamy Dorotę i Bartka, którzy wybierali się właśnie na Okraj. Daliśmy się namówić i jedziemy razem z nimi.
Okazuje się to być strzałem w dziesiątkę. Blisko 10 km podjazd, o niezbyt stromym nachyleniu, wjechany w spokojnym tempie, przynajmniej w moim przypadku :p
Na górze odbijamy z Tomkiem w teren i Tabaczaną ścieżką zjeżdżamy do Karpacza. Czasem schodzimy, czasem podchodzimy, ale widoki i zupełny brak ludzi na szlakach są cudowne!



Gdzieś po drodze dziurawię dętkę, z której powoli uchodzi powietrze. Całe szczęście na tyle powoli, że o dziurze dowiadujemy się już po dojechaniu na kwaterę.
W tym roku przekroczyłam już swoją średnią dziurawych gum na sezon. Wcześniej zdarzała się raz na rok, a teraz dwie w dwa dni. Niedobrze :p
HR 143, 182


Kategoria góry, Las, W Towarzystwie

Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 49.5˚ dst50.00/0.00km w04:45h avg10.53kmh vmax0.00kmh

Trasa owiana legendami, więc zmierzenie się z nią po raz pierwszy to wyzwanie. Od wczoraj jednak jestem całkowicie spokojna i w sumie nie podchodzę do dzisiejszej jazdy jak do wyścigu, a jak do wielkiej przygody :)

Po starcie Giga, stojąc w kolejce do toi-toia odbieram tel od Wilka. Myślę sobie 'oho, niedawno wystartowali i już jakieś problemy?'. Paweł jednak przekazuje mi inną inf. - 'Tomek zapomniał Ci powiedzieć, że masz luzy na sterach. Idź koniecznie do serwisu zanim wystartujesz'. Ok, przyjęłam :)

Początek niewyraźny
A tak w skrócie, żeby nie za dużo się rozpisywać, co zapamiętam z trasy w Karpaczu:
- dobrą dyspozycję na podjazdach - pierwszy podjazd mocno, wyprzedzam większość konkurentek ze swojej kategorii;
- pechowy kapeć na 8 km, a później jeszcze większego pechowca, który minutę po tym jak zaczęłam zabierać się do zmiany gumy, zaliczył glebę i wybił sobie łokieć;
- zmagania ze zmianą gumy - najpierw walka z suwakiem torebki podsiodłowej, która nie chciał się otworzyć dobrych kilka minut, a później ze zdjęciem opony z obręczy;
- stracone minuty przełożyły się na całą masę ludzi, którzy mnie wyprzedzili podczas przymusowego postoju. Ciężko się niektórych wyprzedzało, niektórzy mimo próśb nie chcieli ustąpić drogi i musiałam czekać na okazję do wyprzedzania;
- jazda w ogonie ma jednak swoje małe plusy, ale dopiero po rozdzieleniu dystansów mini i mega. Uniknęłam jazdy w ścisku na niektórych wąskich ścieżkach, na których jak ktoś zrobi błąd i zejdzie z roweru, to blokuje całą resztę. Na zjazdach też miałam dobry widok na kilka metrów w przód;
- pozytywne nastawienie do zjazdów i nie wiem jakim cudem względny brak strachu :p Jak widziałam oznaczenie dwoma wykrzyknikami to spokojnie jechałam, bo nauczyłam się, że te jeszcze są dla mnie osiągalne. A zjechanie takich odcinków podbudowuje. Podbudowuje również, jak puszcza Cię chłopak na fulu, który dogonił Cię na odcinku bardziej płaskim i przed kolejnymi zjazdami mówi 'jedź przede mną bo lepiej zjeżdżasz' :)
- wjechanie na tereny znane z zeszłorocznej edycji Akademickich Mistrzostw Polski przywołały miłe wspomnienia;
- podjeżdżanie kamyków i kamyczków, na których rower tańczy w prawo i w lewo, i jak ostatecznie udaje się wyjechać na prostą;
- miłe spotkanie na trasie znajomych zawodników z dystansu Giga, m.in. JPBike, kóry informuje mnie, że Tomek jest daleko z przodu, Jurka z teamu, czy Bartka, który mija mnie na zjeździe i dopinguje okrzykiem 'Magda, ogień!';
- hardcorowe odcinki w dół, teoretycznie MTB, teoretycznie do zjechania, na których nogi bolą od schodzenia;

Ostatnie odcinki przed metą pokonane spacerkiem
- hardcorowe odcinki w dół, na których trzęsą się nogi ze zmęczenia i ze strachu, na których myśli się, że zaraz pewnie będzie trzeba sprowadzać, albo zaraz się fiknie przez kierownicę, a które się dojeżdża do końca;



Na mecie euforia :)

Ogólnie rzecz ujmując jestem oczarowana trasą w Karpaczu. Było ciężko pod górę, było ciężko w dół, ale dzięki temu satysfakcja jest ogromna. Szkoda straconych minut, bo może udałoby się nawiązać jakąś walkę o miejsce na mecie, ale nie to jest najważniejsze. Super, że udało się dojechać cało, bez przykrych wypadków.
I co najważniejsze, do zobaczenia w Karpaczu za rok. Tym razem nie mam wątpliwości, czy chcę jechać czy nie ;)

1878 w górę
HR 171, 200


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody