Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2012

Dystans całkowity:573.45 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:28:50
Średnia prędkość:19.89 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:33.73 km i 1h 41m
Więcej statystyk

Istebna.

Niedziela, 30 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 21.0˚ dst55.59/0.00km w04:21h avg12.78kmh vmax52.00kmh

Z noclegu w Koniakowie zjeżdżam z Tomkiem na rowerach. Jest koło 9. Słońce zaczyna wychodzić, więc raczej będzie ładny dzień, tyle że wieje i na razie nie jest za ciepło.
Sam zjazd do Istebnej to szczękanie zębami i rozgrzewanie marznących paluszków. Niby jest 14 stopni, ale duża wilgotność i prędkość przy zjeżdżaniu mocno wychładzają.
Tomek nie był by sobą gdyby nie podgrzał atmosfery przed startem :D W rocket ronie ma dziurę, przez którą wystaje dętka, więc startowanie przy takiej konfiguracji jest bez sensu. Szybko organizujemy poszukiwania opony. Dobrze, że Michał ma co zaoferować :)
Piranha jednak nie chce współpracować i opiera się, żeby wskoczyć na obręcz. Wspomaganie łyżkami nie pomaga i z tego mocowania się wychodzi tylko tyle, że Tomek dziurawi sobie dętkę. Nie wiem co by zrobił bez zaplecza z częściami zamiennymi tj. mojego roweru :p Daję mu swojego Cougara, a ja zakładam Piranhę. Operacja się udaje, więc możemy jechać w stronę startu.
Kiedy gigowcy ruszyli stanęłam w kolejce po odbiór kuponów na typowanie czasu setnego zawodnika. Trochę to czasu zajmuje, ale akurat mamy jeszcze chwilę, żeby ruszyć z Anią na krótką rozgrzewkę. Ania musi dzisiaj walczyć o 6 miejsce w generalce, dlatego chciała się ustawić w sektorze na początku, ale ostatecznie stajemy razem koło Edyty Swat.

Start po asfaltach i lekko pod górę. Dużo osób mnie wyprzedza, ale dzisiaj ogólnie jest duża frekwencja, więc staram się tym nie przejmować. Ścieżki za asfaltem robią się dość wąskie, jedzie się koło za kołem, albo idzie noga za nogą. Na jednym mini uskoku mało brakowało a zrobiłabym fikoła (chyba trzymałam zaciśnięty przedni hamulec). Zaraz później na zjeździe na asfalt nie zdążam wpiąć się w pedał i też mało brakuje do gleby. Ojej, jak ja z taką częstotliwością będę miała okazję się uszkodzić, to czy dojadę do końca dzisiejszej trasy? Złe myśli kręcą się po głowie, ale po prostu muszę się skupić i nie robić głupich błędów!
Wjeżdżamy na odsłonięte zbocze, gdzie jedziemy po pochyłych płytach skalnych. Gość przede mną zachęca do podziwiania widoków, ale ja mocno zaciskam ręce na kierownicy i skupiam całą swoją uwagę na drodze, bo mały błąd i będę musiała iść. Niestety ktoś przed nami musi się zatrzymać, więc idzie łańcuszek w dół i coraz więcej osób musi zejść z roweru.
Jedziemy już koło godziny. Dobrze byłoby zjeść żela, ale nie ma 'spokojniejszego' odcinka. Cały czas trzeba pilnować kierownicy, żeby nie skręcała na boki.
Podjazdy się kończą i wjeżdżamy na kamienisty zjazd. Trochę strachu jest, ale ostrożnie i powoli udaje się zjeżdżać. Dodatkowy stres to świadomość, że prawdopodobnie kogoś blokuję.
Trasa praktycznie aż do Tynioka jest mi znana z zeszłego roku. Na tym odcinku wyprzedza mnie Sławek, który jedzie mini. Później są szybkie zjazdy. Muszę tutaj opierdzielić gnojka, zapewne z mini, który wyprzedzając mnie o mały włos nie zahacza rogiem mojej kierownicy, a zjazd był baaardzo szeroki i nie trzeba było ryzykować. Na cały mój wywód pozostaje jednak niewzruszony, życie :/
Już w Koniakowie przejeżdżam koło naszego noclegu. Tomek kategorycznie zabronił mi mieć chwile słabości w tym miejscu, i żebym nie myślała o schodzeniu z trasy, bo to nawet 1/3 nie jest. Akurat takich pomysłów nie ma, ale z przerażeniem stwierdzam, że dojechanie tutaj zajęło mi prawie 2 godziny O_O
Podjazd na Ochodzitą robię pierwszy raz. Nawet nie był taki straszny :) W zeszłym roku myślałam, że za chiny ludowe nie dam rady tam się wtoczyć :p
Na stoku dzwonkami pobrzękują owieczki, a widoki są cudowne!


Zjazdu nie znam w ogóle i nie wiem czego się spodziewać. Całość daje radę zjechać, odpuszczam tylko 'zmarszczko-uskok' na łące, która aż pachniała mi zrobieniem pięknego OTB :p
Dalej ładny las, lekko pod górę w towarzystwie mocno przerzedzonym. Takie warunki to ja lubię. Jadę spokojnie swoje, do podjazdów podchodzę ambitnie i wszystko próbuję wjeżdżać. Nie raz zaskakuję sama siebie, że daję radę, a już myślałam, żeby schodzić. Motywuje to do walki, szczególnie, że jakoś więcej dziewczyn się zaczyna pokazywać :)
Znowu przyjmuję 'taktykę' nie odliczania kilometrów do mety, ale jak widzę rozjazd, to już wiem że jesteśmy niedaleko mety i niedaleko słynnej sekcji z korzeniami :)
Zanim jednak dojeżdżamy do korzeni to jest kilka odcinków błotnych. Trochę się boję rozpędzić, bo opony to ja chyba mam mało odpowiednie na takie warunki.
Ostatnie kilometry po lesie jadę z ogonem, dziewczynż z PTR Dojlidy, kategoria nieznana :p

Muszę więc uważać, żeby nie dać się wycyckać jak w Korbielowie. Jest tu sporo miejsc, gdzie wolę nie ryzykować i schodzę z roweru. Poza tym nie wiem, w którym miejscu zaczyna się ten armagedon i nie chcę za późno się o tym dowiedzieć :p

Taki 'tyci' zjazd
Niestety w pewnym momencie "Dojlidy" wychodzą na prowadzenie, a między nas wjeżdża jeszcze chłopak z Gomoli. Nie mam jak gonić, bo jest wąsko, ale gość z Gomoli zatrzymuje się i mówi "Goń ją, może jeszcze Ci się uda przed metą". Dzięki i za miejsce, i za zachętę :) Od tego czasu jednak więcej biegnę niż jadę.

Cały czas siedzę jej na plecach, ale w tym momencie wychodzą braki. BRAK umiejętności SZYBKIEGO wsiadania na rower. Na prostej prawie się zrównujemy, jednak ona jest po wewnętrznej ostatniego zakrętu, więc i sprint na ostatnich metrach nic nie daje.
Na mecie widzę Sławka i Łukasza. Łukaszowi tym razem udaje się przejechać cały maraton, jednak nie bez przygód :p Po krótkiej rozmowie okazuje się, że wszyscy już przyjechali. Dodatkową dobrą informacją jest to, że Tomek typowany jest to wygrania speca za 30 tys. Ale fajnie. Trzeba jednak poczekać na weryfikację wyników, ale może coś się uda wygrać :D Miał nosa chłopak, typował dwa czasy 3:36:00 i 3:36:30.
Jedziemy się umyć i wracamy na dekoracje. W teamie nagradzane miejsca w generalce wywalczyli: Ania, Ula i Romek, a największe osiągnięcie to 4 miejsce drużynowo na giga. Brawo dla wszystkich!
Tomek niestety po weryfikacji wyników oddalił się od czasu setnego zawodnika o 11 sek, bo w końcu czas wynosił 3:36:19!!!! Co za szkoda, a było tak blisko :(

Podsumowując dzisiejszy wyścig: jestem zadowolona. Po powolnym początku rozkręciłam się i zaczęłam odrabiać straty. Na trasie po ostatnim punkcie pomiaru czasu straciłam najmniej i odrobiłam kilka pozycji.
Podsumowując wyścigi w górach: jestem zadowolona również :) Szkoda, że zabrakło jednego startu, żeby zrobić generalkę.
Miałam dużą frajdę jeżdżąc na trasach bardziej wymagających niż te mazowieckie. Dużo mi jeszcze brakuje, żeby czuć się pewnie w górach, ale dużo już zostało zrobione w tym roku :)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Z dworca zachodniego do domu.

Piątek, 28 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚ dst16.60/0.00km w00:48h avg20.75kmh vmax30.10kmh

Jeszcze lekko zaspana kręcę do domu. Dzisiaj dla mnie też roboty w pracy nie ma, więc nigdzie nie muszę się spieszyć :)


Kategoria Samotnie

Wolny dzień w KPN.

Czwartek, 27 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst110.44/0.00km w05:09h avg21.44kmh vmax35.90kmh

Dzień wolny od pracy, to chciałoby się jakoś go dobrze spożytkować. Wymyśliłam sobie trasę po KPN i jadę ją realizować. Karta miejska była akurat do wczoraj, więc nie ma podwożenia się metrem. Jadę przez Zachodni do Radiowej, żeby wbić się na żółty szlak lecący koło Łosiowych Błot. Kiedyś mnie tam Tomek zabrał, ale to dawno było, więc zupełnie nie poznaję okolicy i jadę na czuja. Skręcam koło fortu Babice i jadę przed siebie. Wjeżdżam między jakieś bunkry, kręcę się i kręcę i ostatecznie wyjeżdżam koło ronda przy drodze sochaczewskiej. Akurat dzwoni Tomek, z którym się umawiam, że podjadę na forty Bema po 17. Przy okazji przez telefon pomaga mi się zlokalizować i mogę na nowo ułożyć trasę do lasu.
W Lipkowie dojeżdżam do niebieskiego szlaku i jadę. Zadowolona, że wreszcie dotarłam do lasu jadę singlami i w ten sposób nie zauważam, że szlak mi skręca.

Jakby w KPN było za mało piachu, to go jeszcze dowożą i rozrzucają na drogi :p
Ale zaraz z powrotem jestem na dobrej drodze. Z Zaborowa jadę żółtym, ale tu znowu za mało się rozglądam i przestrzelam mój zakręt. Miałam skręcić w miejscu, w którym zawsze skręcamy do Roztoki. Byłam przekonana, że poznam to miejsce, ale niestety nie. Dobrze, że zatrzymałam się w miejscu, gdzie akurat był czerwony szlak. Teraz to prosta droga do Roztoki. Tak myślałam, ale znowu udało mi się pobłądzić nieco. W Roztoce lody, wafelek i picie i ruszam gazem w drogę powrotną. Jak się nie pospieszę to nie dotrę na te forty do Tomka na czas. Za Ławską górą skręcam na ścieżkę poza szlakiem, bo pamiętam trasę. Ta, pamiętam do momentu kiedy ścieżki się nie rozdzielają. Którą wybrać? Wybieram tą złą, bo wjeżdżam w nieznane tereny. Jestem wściekła. Przecież nie raz tędy jechałam, tyle, że zawsze na czyimś kole. Dzięki pomyleniu trasy spotykam sarenkę, która mnie nieco zaniepokoiła, że zapuściłam się w takie dzikie tereny. Zaraz jednak się odnajduję i już więcej razy tego dnia się nie gubię! Pocieszające :p
Z Zaborowa jadę do Truskawia. Po drodze robię chociaż jedno zdjęcie jesiennej scenerii.

Z Truskawia cały czas asfaltami jadę do góry śmieciowej. Tempo tylko na chwilę siada, ale już 60 km za mną. Przejeżdżam koło lotniska Bemowo (tu o dziwo się nie zgubiłam, a jechałam tędy tylko raz) i zaraz pojawiam się na fortach. Zanim dojechałam to Tomek z Pawłem zdążyli już małą pętelkę zrobić. Ja nie lubię tego miejsca, więc siadam i pilnuję gratów, a chłopaki jeżdżą. Szybko jednak robi się ciemno i chłodno, dlatego zwijamy się do domów.
Żeby wyjechać z fortów musimy z Tomkiem przejechać przez jedną góreczkę. Przez to, że niewiele widać i może zmęczenie też trochę ma w tym swój udział, albo po prostu ja się z tymi fortami nie lubię, zaliczam glebę i dodaję kolejne siniaki na i tak już fioletowym udzie :p Zanim wyjeżdżamy z Bemowa to stołujemy się jeszcze w Kingu :)


Kategoria Las, Samotnie, W Towarzystwie

Rawa Mazowiecka.

Niedziela, 23 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚ dst58.58/0.00km w02:26h avg24.07kmh vmax44.30kmh

Do maratonu podchodzę, można powiedzieć, trochę lekceważąco. Nie patrzyłam na trasę, nie znam dystansu. Jedyne co wiem, to o której jest start i z którego sektora startuję. Słyszałam tylko, że ma być szybko od samego początku. Reszta historii pisze się sama.
Rozgrzewka zrobiona z Tomkiem i Pawłem po trasie maratonu przygotowała mnie na kilka kilometrów po starcie. O ile na asfalcie nie jestem w stanie utrzymywać się z grupą zawodników, o tyle po wjechaniu w teren i na pierwszą górkę momentalnie odzyskuję pozycje. Zaczyna się wertepiasty fragment, na którym ciężko jest pedałować siedząc w siodle. Niestety niektórzy radzą sobie fatalnie (przez niską kadencję) i kolejne kępy traw hamują ich coraz bardziej, przez co nie idzie im jazda pod górę. Jak mogę wyprzedzam i przesuwam się do przodu. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie mało odcinków na otwartej przestrzeni, bo wiatr się mocno rozhulał.

Jak dotąd jedzie mi się dobrze, bez przygód. Mijamy pierwszy bufet. Przed sobą mam w zasięgu wzroku Anię, więc mój cel jest jasny, dogonić. A mam szansę zrobić to tylko w terenie, najlepiej na jakimś podjeździe :) Niestety za bufetem raczej płasko i niestety w otwartym terenie. Ciężka praca się opłaca i w końcu udaje się dogonić 'ruchomy cel' :p Cały czas jest szybko, więc o pomyłkę trasy nie trudno. Pierwszą zdezorientowaną grupę widzę przy miejscowości Babsk. Ja jednak jadę w tej grupie, która zauważa strzałki i udaje nam się nie błądzić. W lesie odskakuję od reszty zawodników i jadę w raczej przerzedzonej grupce. Wyjeżdżamy na skraj lasu. Wieje, ale z boku, więc nie próbuję się nawet za nikim schować. Przede mnie wjeżdża jednak zawodnik Kliwera, który nie patrzy na strzałki. Hamuję i krzyczę 'w prawo', ale chyba nic z tego nie usłyszał. Wjeżdżam do lasu sama. W zasięgu wzroku nikogo. Zaraz wyjeżdam na asfalt, który prowadzi do wiaduktu nad trasą. Oj pod wiatr, ciężko jest kręcić 14 km/h. Za mną grupka zgub, z którą łączę się dopiero po drugiej stronie trasy katowickiej. Przed ostatnim bufetem coś mi zaczyna przeskakiwać napęd, więc muszę się zatrzymać. Wywalam krzaki wkręcone w kasetę i po problemie. Mijam bufet i gonię tych, którzy mnie minęli jak stałam. Tutaj widzę kolejną błądzącą grupę, ale ja widzę, że trzeba skręcić w lewo. Zaczynają się wąskie ścieżki w wąwozach. Fajny odcinek! Tutaj też raz wrzucam na młynek, bo mnie trochę trawiasty podjazd zaskoczył :p Szybko niestety kończą się ciekawe ścieżki i dojeżdżamy do wertepiastej drogi, którą wracamy do mety. W zasięgu wzroku pojawiła się dziewczyna z Legionu, pewnie Magda. Cały czas próbuję się zbliżyć, ale ona jedzie z kilkoma panami, ja sama. Najgorszy dzisiaj odcinek jest po ścieżce rowerowej dookoła zalewu, bo wieje tam mega mocno, centralnie w twarz. Na metę wjeżdżam zadowolona.

Jak się okazuje po przyjściu smsa, jestem 4 open, 1 K2. To cieszy :)

Tomek przyjeżdża zadowolony, bo całą drogę jechał z Lucjanem i nie musiał sam dymać pod wiatr. Drużynowo znowu poprawiamy swój wynik. Ciekawe czy to przez zmęczenie sezonem u innych teamów, czy po prostu forma idzie w górę :p

Pierwszy raz w życiu jechałam dzisiaj z pulsometrem. W czasie jazdy nie interesował mnie w ogóle. Dopiero na mecie Tomek analizuje to, co się tam zapisało. Średnie tętno 182. Jeszcze nic mi to nie mów, ale może niedługo się nauczę ;)


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Popołudnie.

Wtorek, 18 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst19.98/0.00km w00:52h avg23.05kmh vmax37.70kmh

Niespieszny powrót, tym razem bezpośrednio do domu, bo przecież kiedyś trzeba chociaż trochę posprzątać :p
Mimo powolnego kręcenia momentami na niektórych ulicach trzeba było przyspieszyć (max speed taki sam jak rano :D) m. in. na Racławickiej, żeby nikt nie biadolił, że mogłabym jechać ścieżką.


Kategoria Samotnie

Poranek.

Wtorek, 18 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚ dst19.90/0.00km w00:46h avg25.96kmh vmax37.70kmh

Dojazd bez przygód a w pracy na rozgrzewkę gorąca czekolada i banan :)


Kategoria Samotnie

Po pracy.

Poniedziałek, 17 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst31.32/0.00km w01:20h avg23.49kmh vmax35.90kmh

Wyjechałam jakoś rozkojarzona, bo dopiero przy Prymasa ocknęłam się i zaczęłam się zastanawiać, gdzie mam jechać.
Jest ciepło i jasno, więc chociaż trochę trzeba z tego jeszcze korzystać, dlatego jadę na pętelkę do lasu.


Kategoria Samotnie

Poranek.

Poniedziałek, 17 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚ dst20.00/0.00km w01:00h avg20.00kmh vmax0.00kmh

Licznik znowu działa tylko jako zegarek bo zapomniałam ustawić magnesik. Za to rano przestawiłam sobie siodełko, znowu. Trzeba próbować wszystkiego, żeby w końcu przestało mi obcierać cztery litery :p


Kategoria Samotnie

Piwniczna Zdrój.

Niedziela, 16 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst49.00/0.00km w04:00h avg12.25kmh vmax0.00kmh

Chwilę przed 10 odwożę Ulę, Tomka i Romka na start. Z parkingu, na którym zaparkowaliśmy trzeba pedałować ostro pod górę, żeby dostać się na start. Myślałam, że już nie będę musiała się wracać, ale zapomniałam okularów :p
Po wyszykowaniu się ruszam z Michałem i Łukaszem na rozgrzewkę. W sumie obejmuje ona wjazd na start i może jeszcze ze 2 km. Chwilę się jeszcze kręce i zaraz słyszę '4 min do zamknięcia sektorów'. Dzisiaj czas mi szybko leci. W sektorze staję zestresowana, jak zwykle.
Po sygnale startu wszyscy ruszają dość powoli. Powód? Start jest od razu pod górę i trzeba ruszać z najlżejszych przełożeń. OMG, co to będzie, skoro już od startu trzeba jechać na młynku?

Podjazd po płytach i asfalcie zamienia się w końcu w butowanie po luźnych kamieniach, ale szybko przychodzi pierwszy zjazd. Na nim mijam Łukasza, który zmienia gumę. Zaraz zaczynają się pierwsze ostrzejsze zjazdy z wykrzyknikami. Część jadę, część sprowadzam, jak reszta. Raz robi mi się cieplej, bo po najechaniu na luźny kamień kierownica się skręca, ale udaje mi się wyratować i nie ląduję na tyłku, uf :p
Rzut oka na licznik. Kilometrów naliczonych brak, wyświetla się tylko zegarek ;/ Ponad godzina jazdy. Przydałoby się wciągnąć jakiegoś żela, ale póki co nie ma jak, bo cały czas jest w dół.

Z daleka na poboczu widzę pomarańczową koszulkę. Michał popsuł manetkę i nie da rady dalej jechać. Szkoda. To teamowy pech czy jak? :p Jeszcze trochę zjazdów i lądujemy na asfalcie. Hura, wciągam żela. Zaraz pojawia się też bufet, ale nie korzystam. Mam spory zapas jedzenia w kieszonkach.
Od teraz zaczyna się jazda w górę. Teren jest lekko nachylony, więc jedzie się w miarę szybko. Zaczynam powoli mijać kolejne osoby. Z kilku robi się ich kilkanaście i zaczynam się zastanawiać, czy nie narzuciłam sobie zbyt wysokiego tempa i czy zaraz nie padnę. Ale nie padam i dalej wyprzedzam.W pewnym momencie zbliża się do mnie chłopak z tyłu i pyta czy jechałam mazovię w Ciechanowie. Jechałam, a co? "Aha, to w takim razie ty wyprzedzałaś mnie na trasie" :) "Możliwe, nie pamiętam :p".
Jedziemy dalej pod górę, a końca cały czas nie widać. W sumie to już bym zmieniła trochę pozycję, bo tyłek wbija się w siodełko. Dojeżdżamy do drugiego bufetu zlokalizowanego zaraz przed rozjazdem. Tutaj również nie korzystam i jadę dalej. Zaczynają się zjazdy, ale nie jest ekstremalnie. Wpadamy na szeroką szutrówkę i dalej jedziemy w dół. Zjazd się ciągnie i ciągnie. Tylko jeden gość mnie wyprzedził, a tak to zero ludzi na horyzoncie. Trochę bardziej się wypłaszcza i trzeba dokręcać. Wrzucam na blat i kręcę, aż do momentu, kiedy kończą mi się przełożenia :p OMG, po początku trasy i jeździe na młynku myślałam, że blat mi się dzisiaj nie przyda :p Pojawia się trzeci bufet, ale też tylko mijam. Zaraz wjeżdżamy do Rezerwatu Biała Woda. Co chwila obok trasy pojawiają się jakieś skałki, przejeżdżamy kilka razy przez rzeczkę. Jest pięknie! Tylko ja już powoli zaczynam odczuwać zmęczenie i jakoś takie znudzenie mnie ogarnia. Jedźmy w górę, albo w dół i kończmy tą zabawę na dzisiaj! :p Zaraz pojawia się podjazd po trawiastym zboczu. Na małej nawrotce spoglądam na osoby jadące za mną, czy może jakaś dziewczyna się nie zbliża. Po jakimś czasie mija mnie dziewczyna z Krossa, ale to Michalina z giga, więc nie mam się co martwić. Prz okazji podziwiam jak i w jakim tempie ta dziewczyna (1 open) zdobywa szczyty. Praktycznie na końcu podjazdu stoi fotograf, który mówi, że już niedaleko do mety. To dobrze :) Jak się trochę wypłaszczyło to oglądam się na niedawno przebytą drogę i widzę coś takiego

Jaa, chciałoby się dłużej popatrzeć, ale muszę dojechać do mety. Jedziemy bardzo ładnym lasem i myślę praktycznie tylko o tym, jak tu jest pięknie. Teraz cieszę się, że mój licznik nie działa i nie mogę sprawdzić, który to kilometr i za ile będzie meta, bo mogłoby się to skończyć jak w Korbielowie :p Dojeżdżam do wąskiej ścieżki, która zaczyna opadać w dół i przed którą ostrzegają zawieszone na drzewie wykrzykniki. Dobra, ja schodzę i to nie jest zła decyzja :p
Dojeżdżamy do szerokiej drogi, która doprowadza nas do mety. Jeszcze tylko ostatni podjazd.

Przy mecie stoi Michał, Łukasz, Romek, Olga i Kamil i dopingują głośno. Ale już szybciej nie pojadę, szczególnie po wjeździe na miękką trawę. I jest, meta :) Teraz z zaciekawieniem sprawdzam, która jestem. W wozie Czechów komputer pokazuje 6 miejsce. Jest, jest, jest :D Ale jestem szczęśliwa! Romek przyjechał dzisiaj też 6 w kategorii, a niedługo po mnie przyjeżdża Ula, która dowozi 2 miejsce w kat. Z jednej strony pech, bo Michał i Łukasz nie kończą wyścigu, a z drugiej strony sukces, aż 3 na podium.
Tomek jeszcze na trasie, ale robi się chłodno, więc wszyscy zjeżdżają się przebrać. W końcu do dekoracji zostało jeszcze sporo czasu. Kiedy wszyscy są już gotowi to jedziemy na górę. W połowie drogi spotykamy się z Tomkiem. Ja ze szczęścia, że zaraz będę mogła się pochwalić, i pewnie też trochę ze zmęczenia, albo gapiostwa nie wypięłam się i zaliczam glebę. Ehh, obie ręce dziurawe, kolano dziurawe.. Cały maraton przejechałam bez szwanku, a na prostej drodze się poobijałam :p Ale ból zaraz mija i można się dalej cieszyć z sukcesu :)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Ciężka noga.

Poniedziałek, 10 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst18.48/0.00km w00:55h avg20.16kmh vmax28.40kmh

Po południu już nie było tak łatwo jak rano się turlać. Zasiedzenie przed komputerem spowodowało, że lewe udo i łydka dają lekko o sobie znać. Dzisiaj byłam niczym lokomotywa:
"Najpierw powoli
jak żółw ociężale
Ruszyła maszyna po szynach ospale.
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem"
Światła nie pomagały. Co chwilę musiałam stawać i zaraz znowu się rozpędzać. A jeszcze wiatr się jakiś zrywał i dmuchał w twarz.
Tomek nie dowiózł mi mojego kasku, więc wracałam po chodnikach. Przejazd tą trasą upewnił mnie, że jazda ulicami jest o niebo lepsza, szybsza i wygodniejsza. Jazda po nierównych chodnikach, po wczorajszym wertepiastym maratonie, nie była przyjemna :p


Kategoria Samotnie