Lipiec, 2009
Dystans całkowity: | 670.53 km (w terenie 142.93 km; 21.32%) |
Czas w ruchu: | 35:07 |
Średnia prędkość: | 19.09 km/h |
Maksymalna prędkość: | 41.40 km/h |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 51.58 km i 2h 42m |
Więcej statystyk |
Nad zalew Zegrzyński.
Piątek, 31 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp 25.0˚
dst87.24/30.00km
w04:40h avg18.69kmh
vmax38.60kmh
Spotkałam się z Tomkiem na Polu Mokotowskim i ruszyliśmy na północ. Po spacerach z rowerami po schodach na moście Grota-Roweckiego poszło już gładko. Na czerwony szlak wzdłuż kanału i przed siebie. Jechało się przyjemnie. Droga ogólnie rzecz biorąc równa. Tak równa, że aż nudna i usypiająca. Można było wpaść w trans obserwując drogę przed kołem. Raz, gdybym Tomkowi nie powiedziała żeby zjechał to pewnie miałby czołówkę z innym rowerzystą. Pod jednym z mostów Tomek sokolim wzrokiem wypatrzył małą myszkę. Niestety była za szybka żeby ją złapać na zdjęciu. Nawet telefonu nie wyjęliśmy a już zdążyła gdzieś czmychnąć :p Śmiesznie zygzakiem uciekała i tak śmiesznie podskakiwała (to chyba wina drobnych kamyczków, po których zasuwała). Dzisiaj droga nie była ruchliwa, minęliśmy dosłownie kilka osób, ale nie wiem jak to jest np. w weekend. Po obiedzie 'U Greka' powrót, bo odczuwaliśmy ogólne rozleniwienie i nie chciało się nic innego zwiedzać. (pewnie powinnam mówić tylko o sobie, ale czułam, że dotyczy to nas oboje :p).
Przejazd tym razem prawobrzeżną stroną Wisły, bo nie chciało nam się targać rowerów. Kierowaliśmy się ulicą Odrowęża w okolice ZOO gdzie był postój na zimnego lodzika, a po dojechaniu na Pole Mok. przerwa na kanapkę.
Na Polu jak zwykle dużo śmiesznych zwierzaków: kąpiące się w sadzawce psy, dużo gawronów, które na noc zlatują się całymi stadami do miasta.
Potem już każdy w swoją stronę do domu. Po drodze na KEN-ie ważniaki w BMW zajeżdżały ścieżki rowerowe, a mała dziewczynka na zakręcie chyba chciała popełnić samobójstwo. Ale udało mi się wyhamować. Szkoda tylko, że przez gwałtowne hamowanie to mnie bolało kolano :p
Zamieniliśmy się z Tomkiem okularami (ten sam model ale inny kolor oprawek) a kiedy już je założyłam stwierdziłam, że ma jaśniejsze szkła. Zdziwiony Tomek na to: 'właśnie ty masz jaśniejsze'.
Wniosek: okulary są identyczne, ale akurat zaświeciło słońce :p
Kategoria W Towarzystwie
Do pracy.
Wtorek, 28 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp 28.0˚
dst25.22/0.00km
w01:08h avg22.25kmh
vmax31.20kmh
Do pracy się spieszyłam, bo do końca nie wiedziałam ile tam sie jedzie, ale się nie spóźniłam.
Powrót już spokojniejszy. Może i bardziej bym się spieszyła gdybym widziała te czarne chmury za mną ;p Ale zagrzmiało dopiero jak weszłam do domu.
Kategoria Samotnie
Do dziadków na działkę.
Poniedziałek, 27 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp 22.0˚
dst22.51/0.00km
w01:10h avg19.29kmh
vmax30.30kmh
Pogoda ładnie się zapowiadała, a nie chciałam siedzieć w domu, więc postanowiłam odwiedzić dziadków i posiedzieć u nich, z nimi na świeżym powietrzu. Tym bardziej, że to niedaleko (w Wilanowie) a nigdy jeszcze nie byłam tam rowerem. Trafiłam bez problemów. Ale niepotrzebnie pojechałam tam z walizeczką na bagażniku, bo na drogę powrotną dostałam dużą wałówkę :p Ach te babcie ;)
Kategoria Samotnie
KPN.
Piątek, 24 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp 25.0˚
dst72.58/30.27km
w04:12h avg17.28kmh
vmax34.50kmh
Pogoda ładna, ale duży wiatr. W drodze do Zaborowa boczny, który trochę spychał z drogi, ale przynajmniej dzięki temu nie było duszno. Po wczorajszej ulewie w lesie jest miejscami bardzo mokro. Mijaliśmy powalone przez wichurę drzewa. Musiało nieźle wiać.
Powrót do domu o własnych siłach, chociaż kolano trochę protestuje.
Kategoria Las, W Towarzystwie
Wyprawa na bażanty i do Moszny.
Czwartek, 23 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp 30.0˚
dst60.82/14.50km
w03:05h avg19.73kmh
vmax33.00kmh
Rano jeszcze spałam a tu dzwoni Tomek, żeby wyciągnąć mnie na przejażdżkę. Poczekałam aż po mnie podjedzie i razem ruszyliśmy do lasu Nadarzyńskiego, gdzie kilka miesięcy temu Tomek spotkał dużo bażantów. Niestety tym razem nie było tam ani jednego. Szkoda, bo je bardzo lubię ;) Przez Pęcice dojechaliśmy do Pruszkowa i zatrzymaliśmy się w parku, żeby zjeść kanapki. W trakcie konsumpcji oglądaliśmy kaczki w stawach aż tu nagle z wody wyskoczył piżmak. A to niespodzianka ;)
Dalej pojechaliśmy do Moszny (Worka ;p) bo już dawno chciałam zobaczyć z bliska stojący tam komin. Głód spowodował, że skierowaliśmy się w stronę Ożarowa Mazowieckiego, gdzie zjedliśmy chińczyka. Najedzeni powoli ruszyliśmy do Józefowa. Nocleg u Tomka, bo mieliśmy wspólne plany rowerowe na następny dzień ;)
Kategoria Las, W Towarzystwie
Wyprawa 1. Dzień 4. Mrągowo - Warszawa.
Poniedziałek, 20 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp ˚
dst20.51/0.00km
w01:03h avg19.53kmh
vmax0.00kmh
Rano przywitało nas ładne słońce. Pojechaliśmy na słodkie śniadanie do kawiarni Mufinka a później na stację PKP dowiedzieć się o pociąg powrotny. Jak wracaliśmy na kemping goniły nas czarne chmury, z których tak lało, że aż szaro było. A jakie pioruny waliły. Aż strach było siedzieć w tym domku. Gdyby nie padało jeszcze byśmy się gdzieś przejechali po okolicy i coś pozwiedzali. A tak, od razu po deszczu pojechaliśmy na obiad. Znów makaron w tym samym miejscu ;) A po makaronie z powrotem do Mufinki na deser - na gofra z bitą śmietaną i malinami ;)
Do pociągu została nam niecała godzina więc pojechaliśmy na stację. Z nudów oglądaliśmy jeżdżące tam koparki.
Podróż pociągiem nie była zła. Przez część drogi graliśmy w wormsy :p
Podsumowując cały wyjazd: było SUPER ! ;)
Jestem strasznie zadowolona bo dałam radę jechać, pobiłam rekordy i to wszystko mimo niezbyt sprawnego roweru (pierwsza przerzutka w ogóle nie wchodzi :p).
Strasznie ładne widoki, duża różnorodność terenu - to jeziorko, to górka, to lasek, bliskość zwierzątek (ważna dla mnie, bo lubię zwierzaki ;)) - dużo bocianów, widzieliśmy daniela. Dobre towarzystwo - nie było ciśnienia na jazdę, na tempo (chociaż i tak szybko jechaliśmy), a humor dopisywał. (beywatch ;P)
I nie ma to jak spontaniczny wyjazd ;)
Kategoria W Towarzystwie
Wyprawa 1. Dzień 3. Dadaj - Mrągowo.
Niedziela, 19 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp ˚
dst48.77/4.00km
w02:13h avg22.00kmh
vmax41.40kmh
Od rana niebo zachmurzone. Pogody nie da się przewidzieć. W każdej chwili może zacząć padać. Całe szczęście namiot udało nam się złożyć jak było jeszcze sucho. Wyruszyliśmy po śniadaniu. Dojechaliśmy do krajowej drogi 16 i zaraz skręciliśmy na stację BP bo każdy potrzebował do łazienki;) Wypiliśmy kawkę i zaczęło kropić. Później jeszcze bardziej kropić, aż zaczęło lać. Siedzieliśmy w barze (całe szczęście, że był ;p ) i wypatrywaliśmy ładnej pogody przez okno. Nagle patrzymy, ulicą jedzie dość liczna grupa rowerzystów w ten ulewny deszcz. Po chwili rozpoznaliśmy, że byli to Niemcy, którzy rozbili się na tym samym kempingu w Kretowinach co my ;) Czekaliśmy ok. 2 godziny aż przestanie padać i ruszyliśmy. Droga bez pobocza, z koleinami, w których stała woda. Nie za ciekawie. Ale całe szczęście, że to Niedziela i tiry nie mogły jeździć. W Mrągowie prawie od razu pojechaliśmy na jedzonko. Dobry makaron w ciepłej knajpie, kiedy na zewnątrz jest chłodno i mokro, nie jest zły ;) 500g za 11.50 zl ;) To dopiero są ceny. A było bardzo dobre, mniam.
Podjechaliśmy na pomost przy jeziorze Czos i zaczęliśmy karmić wszystko co pływało wczorajszym chlebem. Były łabędzie, kaczki i jakieś czarne, których nazwy jeszcze wtedy nie znaliśmy, bo widzieliśmy je po raz pierwszy w życiu. Troszkę się z nich pośmialiśmy bo tak śmiesznie podbiegały sprintem po wodzie do pływającego chlebka i wydawały dziwne odgłosy. A jakby co to one się nazywają łyski ;) A nawet chyba jeden perkoz był, ale niezbyt zainteresowany jedzeniem i nie chcąc brać udziału w zamieszaniu popłynął dalej.
Później na kemping, ale jednak do domku a nie pod namiot. Chłopaki chcieli wysuszyć sobie pranie. Po prysznicu poszliśmy do baru nad jeziorem na kebab w ramach kolacji. Tego dnia sen przyszedł równie łatwo i szybko jak poprzednim razem.
Wyprawa 1. Dzień 2. Kretowiny - Dadaj.
Sobota, 18 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp ˚
dst111.12/24.60km
w06:08h avg18.12kmh
vmax39.20kmh
Droga rekordowo długa ;)
Większość trasy po asfaltach ale drogi są w porządku, niezbyt dziurawe i niezbyt ruchliwe. Trochę tylko w terenie i po kocich łbach, ale jazda ta była momentami udręką. Warto wspomnieć jeden podjazd. Był długi i stromy, oj stromy. Nawet znak ostrzegawczy postawili. Ale postanowiłam, że się nie poddam aż do samego końca. I dałam radę!! Ale mocno się zasapałam.
Słońce nieźle grzało w głowę. Dla ochłody kąpiel w jeziorku Limajno. Postój w Dobrym mieście na obiad. Dobra pizza przy rondzie tam jest. 3 kolory papryki na jednej pizzy;D Pierwszy raz się z takim czymś spotykam ;) Po obiedzie kryzys, ale jak wsiedliśmy na rower to minęło. Do Jezioran jechaliśmy trasą 593 z licznymi postojami w sklepach na zimne napoje ;) Za Jezioranami troszkę nie tak pojechaliśmy, później jeszcze bardziej się zamotaliśmy. Na domiar złego zgubiliśmy mapę. Zbliżał się wieczór a do celu był jeszcze kawałek drogi. Kondziu na szczęście miał mapy w telefonie i z pomocą GPSa i dziadków spod sklepu dojechaliśmy jakoś na miejsce. Rozbiliśmy się na polu namiotowym, na którym oprócz masy nachlanych ludzi i toj-toja nie było nic, więc niezbędna kąpiel po ciemku w jeziorze. Dojechaliśmy na miejsce padnięci i głodni a już nie było otwartego sklepu. Bar z karaoke, który było słychać wszędzie dookoła, i który sąsiadował z polem namiotowym, oferował tylko chipsy i piwo. Piwo ledwo co upiłam i padłam spać ze zmęczenia.
Kategoria Las, W Towarzystwie
Wyprawa 1. Dzień 1. Warszawa - Ostróda - Kretowiny.
Piątek, 17 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp ˚
dst57.00/12.00km
w03:00h avg19.00kmh
vmax40.60kmh
Miał być weekend na kajakach ale babka nie miała już wolnych miejsc, więc pojawiła się chęć pojechania nad jakieś jezioro. A wiadomo, że jak jezior szukać to najlepiej na mazurach ;)
Tomek i Kondziu załatwili bilety na pociąg i ruszyliśmy rano bez dokładnie sprecyzowanych planów. Wyjechaliśmy z Warszawy zachodniej całkiem nowym pociągiem Bombardierem, 'słonecznym' i wysiedliśmy w Iławie. Tam przesiedliśmy się w pociąg do Ostródy i po jakichś 20 min byliśmy na miejscu. Po kupeniu jakiejkolwiek mapy okolicy zjedliśmy pizzę w Da Grasso z salami. Stanowczo odradzam! Salami było centymetrowej grubości i jeszcze do tego okropnie smakowało.
Chwilę później ruszyliśmy dosłownie przed siebie. Najważniejsze było dla nas to, żeby omijać ruchliwe drogi. I tak, zupełnie przypadkiem, wybraliśmy jako cel naszej podróży namiocik na mapie znajdujący się w Kretowinach.
Załadowany bagażnik trochę spowalniał i dawał o sobie znać na pierwszych kilometrach, ale dało się do tego przyzwyczaić. Okazało się, że jazda z sakwami nawet nie jest taka straszna. Już pierwszego dnia pobity rekord prędkości ;D Góra była porządna, zjazd całkiem długi, sakwy dodawały masy i zwiększały pęd i ot tak po prostu 40 na liczniku. Szok, ale później już jazda trochę ostrożniejsza.
Kretowiny niepozorne na mapie, ale miejsce superowe. Całkowite zaskoczenie. Na wjeździe baza gastronomiczna, ładne domki, molo. Po drodze mija się lasek rosnący na wysokiej górce. Duże jezioro i widoki na nie sprawiają, że naprawdę jest tam przyjemnie. Pole namiotowe pierwsza klasa, niczego nie brakuje.
Rozbiliśmy namiot i poszliśmy się orzeźwić w jeziorku Narie. A wieczorem objazd okolicy już bez bagażu, jedzonko i zimne piwo bo było co świętować: urodziny Tomka i wyjazd ciekawie się zapowiadający :)
Kategoria W Towarzystwie
Kierunek północ.
Wtorek, 14 lipca 2009 | Rower:Wheeler 600 | temp 28.0˚
dst84.32/9.50km
w04:19h avg19.53kmh
vmax36.10kmh
Celem była włoska pizzeria w Łomiankach. W tamtą stronę prawie już jak zawsze wzdłuż Wisły, przez Kępę Potocką, lasek Młociński. Jedzonko na miejscu dobre, obsługuje właściciel mówiący w języku Polskim ale po Włosku ;) naprawdę bardzo miło. (pizzeria znajduje się po prawej stronie trasy na Gdańsk za salonem Peugeota)
Na chwilę podjechaliśmy na cmentarz do Kiełpina i później dojechaliśmy do szlaku na wale wzdłuż Wisły. Jak zwykle postój w Macu i powrót do domu.
Po drodze kilka wzniesień, którym dałam radę. Kiedyś już jak się zaczynało pod górkę to narzekałam i odpuszczałam z braku sił. Tym razem podejmowałam atak z dobrym skutkiem. Trzymałam się Tomka i prawie równo z nim podjeżdżałam ;)
W ogóle widzę, że mam troszkę więcej siły. Już dwa razy jechaliśmy tą samą trasę i zazwyczaj przed Laskiem Młocińskim była dętka. A tym razem nie! I nawet rekord dystansu się udało zrobić ;D Prędkość maksymalna też pobita (z górki oczywiście :p). Zadowolenie z wyjazdu pełne chociaż wieczorem odczuwałam lekki ból kolan. Ale choć byłam cała mokra i zmęczona to szczęśliwa ;)
Kategoria W Towarzystwie