Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2010

Dystans całkowity:213.86 km (w terenie 166.73 km; 77.96%)
Czas w ruchu:11:03
Średnia prędkość:19.35 km/h
Maksymalna prędkość:41.10 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:42.77 km i 2h 12m
Więcej statystyk

Mazovia MTB - Nowy Dwór Mazowiecki, finał.

Niedziela, 26 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚ dst35.11/35.11km w01:41h avg20.86kmh vmax33.30kmh

Dzisiaj transportem własnym z rodzicami, bo miałam odebrać nagrody za generalkę fit. Jesteśmy sporo przed czasem, ale powoli zaczynają się zjeżdżać znajomi z welodromu. Zjawia się też Tomek z bratem. Tomek reguluje mi hamulce i pompuje dętki (przy okazji odkręca nakrętkę z całym wentylem, ale wszystko udaje się tak złożyć, żeby działało :p). Rower musi być sprawny, bo zamierzam dzisiaj jechać 70 km giga. Nikt mi nie zagraża w generalce fit, więc mogę sobie pozwolić na taką jazdę. Poza tym dekoracja i tak będzie późno, więc nie ma co się spieszyć na metę.
W sektor wchodzimy praktycznie bez rozgrzewki. Start szybki, ludzie na wale zapierdzielają, ale ja bezstresowo jadę swoje. Przy wjeździe w las widzę tabliczkę giga, więc wiem w którym miejscu jest rozjazd. Jest płasko, miejscami nawierzchnia twarda, podobna do tej, która jest w kabackim. Kilka góreczek stanowi przyjemne urozmaicenie trasy. Ścieżki są dosyć wąskie i jest mało miejsca na wyprzedzanie, ale mnie to nie dotyczy bo praktycznie nie wyprzedzam. Limit wjazdu na giga 13.15, powinnam się wyrobić. Jak dojeżdżam do rozjazdu jestem pół godziny przed czasem. Dodatkowym plusem jest to, że nie jadę sama, jest przede mną jakaś dziewczyna. Jedzie się dość szybko i trzeba być czujnym. Jest mało momentów, żeby się spokojnie napić czy zjeść. Po wjeździe na 2 pętlę zaczynam rozbrajać batonika. Naglę słyszę, że ktoś kto jechał za mną robi dużo hałasu i ląduje na ziemi. Zatrzymuję się, żeby spytać, czy wszystko w porządku, a kiedy dostaję odpowiedź, że tak to chcę ruszać dalej, ale łańcuch coś rzęzi, myślałam że spadł. Okazuje się jednak, że mój hak się ułamał i przerzutka wisi nad górnymi widełkami. Dziwne, przecież nie brałam udziału w kolizji. Myślałam, że to się stało za mną, a nie w moim pobliżu. Nawet nic nie poczułam :/ Trudno, oznacza to dla mnie koniec jazdy dzisiaj. Jeszcze posprawdzałam kieszenie, czy nie mam haka, ale zapomniałam go wziąć z torby z samochodu. Lipa. Zabieram się za rozpinanie spinki, ale jakoś nie chce nawet drgnąć. Proszę kolegę, któremu nic się nie stało i może dalej kontynuować jazdę, żeby pomógł mi chociaż zdjąć łańcuch, ale on nawet nigdy spinki nie odpinał a kiedy próbuje, to nie wychodzi. Przeprasza i rusza, a ja walczę. W końcu się udaje zdjąć. Wracam kawałek trasą bo widziałam, że tam siedzieli strażacy, to mi chociaż powiedzą, jak będzie najkrócej iść. Straż proponuje podwózkę, ale jak dzwonią, żeby ktoś po mnie przyjechał to okazuje się, że musiałabym czekać co najmniej 1,5h bo mają dużo kursów do szpitala, bo było dużo wypadków. Ruszam więc tak jak mi powiedzieli którędy mam jechać. Opuściłam siodełko maksymalnie i odpychałam się jedną nogą. Zawsze będzie szybciej niż iść. W takim tempie mam czas na podziwianie okolicy. Na trasie mijam sporo rozjechanych padalców, które nie zdążyły uciec z drogi, na której się wygrzewały. Gdy dojeżdżam do miasteczka już większość jest na miejscu. Tomek jak wjeżdża na metę to najpierw robi zdziwioną minę, później myśli, że jednak jechałam mega, dopiero jak widzi mój rower to wie co się stało. Jeszcze mnie poucza, że hak trzeba wozić przy sobie a nie w torbie :p Teraz już mam nauczkę ;)
W tomboli nie wygrywamy najcenniejszych nagród. Ja dostaję torebkę podsiodłową, a Marcin dostaje koszyk na bidon i gripy.
Z opóźnieniem, ale wreszcie zaczyna się dekoracja. Wychodzę na 1 miejsce podium w kategorii FK2. Są nagrody, jest szampan i zdjęcia. Ale nie jedziemy jeszcze do domu. Czekamy praktycznie do końca imprezy na dekoracje welodromowców. Krzysiek zgarnia puchary i nagrody za pierwsze miejsce za 'najdłużej w siodle' oraz w superklasyfikacji. Aneta wychodzi trzy razy do dekoracji: za najdłużej w siodle, superklasyfikacji oraz generalki K3. Na koniec robimy wspólne zdjęcie drużynowe i rozjeżdżamy się w swoje strony.

Victoria! © magdafisz

Zupełnie nie dociera do mnie, że to już koniec tego sezonu, że w taki sposób go skończyłam :D Zapowiadało się tak niewinnie. Jednak dzięki tym maratonom wiem na co mnie stać, że jestem zdolna jechać 4 godziny w błocie i ogólnie niesprzyjających warunkach do rowerowania. Okazało się to być bardzo fajną przygodą i sposobem na zdobywanie nowych doświadczeń i znajomości. To aktywne spędzanie czasu w miłym towarzystwie.


Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody

Rekonesans Kabackiego.

Sobota, 25 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚ dst23.62/21.62km w00:59h avg24.02kmh vmax31.10kmh

Musiałam zobaczyć, jak jesień wkrada się do lasu. Powoli się zbliża, bo już trochę liści leży na ścieżkach, ale jeszcze przewaga jest tych wiszących i zielonych.
Przy okazji sprawdzenie i rozruszanie sprzętu po Krakowie. Na szczęście wszystko działa ;) Sprawdzałam też zasoby sił, które mam zamiar jutro wykorzystać na dystansie giga ;) Będzie dobrze. Na pewno dojadę, może nie tak szybko jak czołówka, ale dojadę. Proponowałam Tomkowi, że możemy jechać razem, żeby nie spędzić czasu na całej trasie jadąc samemu, ale nie podchwycił pomysłu :p


Kategoria Las, Samotnie

Mazovia MTB - Kraków.

Niedziela, 12 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚ dst68.61/60.00km w04:12h avg16.34kmh vmax41.10kmh

Przyjazd do Krakowa z Rabki. Wczoraj Tomek, Damian i Arek jechali u golonki, ale dzisiaj też startują.
Rano chłodno. Dylemat jak się ubrać. Stojąc w sektorze trochę się rozgrzałam i zmądrzałam dlatego biegiem do biura zawodów zostawić bluzę. Długie dzisiaj to mega. Trochę pomarudziłam, ale zdecydować się miałam tak naprawdę na rozjeździe.
Pierwsze kilometry po trawiastych błoniach wolne i męczące, później rozciągnięcie stawki na asfaltach i wjazd do lasu. Strasznie ślisko było. Trochę strachu, ale się nie zniechęcałam tym błotem. Niedługo później rozjazd i skręcam w prawo na mega bo dobrze się jedzie. Zaczyna się prawdziwe błoto i pierwsze podjazdy. Jak przejeżdżamy koło lotniska w Balicach obserwuję kątem oka startujący samolot. Na bufecie łapię picie i jedzonko. Nie spieszę się. Na podjazdach staram się równo pedałować przy wysokiej kadencji. Błoto w większości udaje się przejechać. Trzeba tylko uważać, bo łańcuch lubi się zaciągać. Nie obywa się bez prowadzenia roweru pod górę. Miejscami nawet stać jest ciężko, bo się ześlizgujemy. W pchaniu roweru na górę pomaga mi przemiły zawodnik. Wdrapywanie się z dwoma rowerami idzie mu szybciej niż mi wchodzenie ;P
I tak mniej więcej wygląda moja jazda już do końca. Na bufetach dobrze się zaopatruję, dzięki czemu nie tracę sił do samej mety. Obsługa rewelacyjnie się spisuje, wszystko sprawnie podaje. Oznaczenia kilometrów bardzo dokładne. Jadę zadowolona, chociaż czasem brakuje sił i pieką mięśnie. Trasa ciekawa, wymagająca i ładna. Gdyby nie trzeba się było tak skupiać na obserwowaniu drogi to pewnie bym uznała, że było jeszcze ładniej. Po jakimś czasie muszę mocno naciskać na klamki, żeby hamować. Wszystko przez to błoto :p
Na mecie jestem super szczęśliwa, że przejechałam bez zdychania po drodze i bez żadnych awarii ;) Jestem cała ubłocona i mokra, więc szybko robi się zimno. Rower cały obklejony. Konieczna jest wizyta w myjni.
W drodze powrotnej do Warszawy zajeżdżamy do baru, gdzie jemy pyszny obiadek, a czas w samochodzie spędziliśmy na dzieleniu się wrażeniami z maratonów.
Super udany weekend!


Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody

Kopiec Powstania Warszawskiego.

Poniedziałek, 6 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 12.0˚ dst29.52/0.00km w01:25h avg20.84kmh vmax31.50kmh

Już nawet mnie naszła ochota na przejażdżkę, trzeba było tylko sobie wymyślić cel. No i się znalazł całkiem niedaleko.
Ubrałam się ciepło: ocieplane długie spodnie, krótki rękaw i na to bluza, długie rękawiczki i miała jeszcze być do tego wygrana wczoraj w tomboli czapeczka, ale została u Tomka :p
Najpierw podjechałam do biblioteki wymienić książki, później do Włodka zostawić Anecie bidon i już zmierzałam na Kopiec. Nie bardzo wiedziałam, z której strony się tam wjeżdża, więc najpierw trochę pobłądziłam. Jak już znalazłam, to się trochę rozczarowałam, jak zobaczyłam schody.

Droga na górę. © magdafisz

Myślała, że wygląda to podobnie jak Kopa Cwila i da się tam wjechać. Ale zjechałam na boczną dróżkę z nadzieją, że może jest jakaś możliwość się tam dostać rowerem. Jechałam trasą, na której było dużo hopek. Raj skaczących na rowerze. Powoli jechałam do góry, ale momentami wydawało się być płasko. Ostatecznie wyjechałam przy schodach, ale na ‘szczyt’ została tylko jedna sekcja schodków, ale obok można było już tam wjechać po trawie. Na górze wiało i wiatr przenikał przez bluzę, więc długo tam nie stałam. Zrobiłam parę zdjęć. Na górze pali się ognisko, które zgaśnie w dniu, kiedy powstanie warszawskie upadło. Wszystkiego pilnuje para strażników miejskich siedzących w samochodzie. Podjechałam do nich z pytaniem, czy jest tu inna droga, którą mógł wjechać samochód. Powiedzieli, że nie ma i że samochód na górę podstawiła jednostka (a wjeżdżali po schodach), a oni podjeżdżają swoim radiowozem pod kopiec, zostawiają go na dole na parkingu i wsiadają do tego stojącego na górze. Nieźle co :p
Jak wracałam to zaczęło kropić, ale całe szczęście, nie intensywnie. Tylko że jechałam pod wiatr i strasznie zmarzła mi twarz i uszy. Koniec lata, trzeba wyciągać ciepłe ciuchy 
Po dojechaniu do domu ciepła kąpiel. Miał być prysznic, ale wolałam posiedzieć w wannie i wygrzać zmarznięte pośladki :p
Pomnik z ogniskiem w tle. © magdafisz


Kategoria Samotnie

Mazovia MTB - Pułtusk.

Niedziela, 5 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst57.00/50.00km w02:46h avg20.60kmh vmax33.80kmh

Zastanawialiśmy się z Tomkiem czy nie pojechać tego dnia do Płocka na Legię, ale w poniedziałek nie było jeszcze wiadomo, jaka jest trasa i zdecydowaliśmy się na Pułtusk.
Na miejsce dojechaliśmy z Damianem. Po podjęciu decyzji w co się ubrać, żeby było ciepło, ale nie za ciepło pojechaliśmy załatwiać ostatnie formalności. Krótka przejażdżka przed startem po pierwszych kilometrach uświadomiła mi, że długo ze swoim sektorem nie pojadę. Bardzo szybko doganiały mnie następne sektory. Gdzieś po około 2 kilometrach dogonił mnie Krzysiek. Dzięki niemu zorientowałam się, że nie zresetowałam licznika :p
Później pojawił się piasek więc tempo spadło, ale i tak wszyscy śmigali obok mnie. Wyprzedziła mnie również Ania, która wystartowała po dłuższej przerwie. Wszyscy tak po kolei mnie wyprzedzali i większość czasu jechałam sama. Na piaskowych górkach próbowałam podjeżdżać, ale nawet gdyby nie było tłoku i tak bym nie wjechała. Przez chwilę łapałam koło, ale nie jechałam z nikim dłużej niż 2 min. Do pewnego czasu miałam siły kogoś doganiać, dociskać na górkach, ale później opadłam z sił. Bardzo wcześnie zaczęły mnie pobolewać plecy, później drętwiały mi palce, zaczęło burczeć w brzuchu, zaczęły boleć mięśnie brzucha i tylne części ud. Wchodzenie w zakręty w ogóle nie szło. Zawsze zamiast wyjeżdżać na prostą to ja lądowałam po krzakach. Na pierwszym bufecie walczyłam z piachem żeby nie zsiadać z roweru i nie tracić tempa i ostatecznie nic nie wzięłam, bo w sumie też to niewiele było i podawana była tylko woda. Po resztę trzeba było się zatrzymywać, a i tak się tam roiło od ludzi. Jechałam lekko zła, że wszystko tak się układa, a najbardziej denerwowało mnie to, że nie mam siły pedałować i jeszcze te bóle do tego. Jak już jechałam momentami poniżej 20 km/h to zaczęłam się rozglądać po ładnych lasach.
Uratował mnie drugi bufet, który pojawił się niedługo po tym, jak zapytałam kogoś, kiedy będzie bufet. Zatrzymałam się, zjadłam batonika, wpakowałam w kieszonkę kolejnego i pierwszy raz na maratonie i w ogóle w życiu wzięłam żel ;D
Ale posiłek zlikwidował tylko małego głoda i dalej szło tak jak szło wcześniej. Kiedy jechaliśmy ten sam fragment z piaskowymi górkami, to cieszyłam się, bo wiedziałam, że gdzieś niedługo musi być koniec.
Do mety dotarłam sama. Próbowałam znaleźć myjki i prysznic, ale bez skutku. Jak zapytałam osoby pilnującej trasy przy mecie to też nie wiedziała. Opłukałam się w fontannie jak reszta osób.
Dokarmiłam się w bufecie i dołączyłam do Welodromów w składzie: Harry, Ania, Tomek loko, Kazik, Andrzej, Stiw. W międzyczasie parę razy chodziłam do biura, żeby odebrać nagrody sektorowe za Mławę, ale kilka razy odsyłali mnie bo nikt nie potrafił tego załatwić. W międzyczasie była dekoracja fit. Ania zajęła 2 miejsce w FK2, brawo!
Powoli zaczęli się zjeżdżać z giga. Damian przyjechał zadowolony, tylko 17 min straty do zwycięzcy to rewelacyjny wynik. Później kolejno przyjechali Paweł Wilk, Tomek, Jarek i Krzysiek. Razem doczekaliśmy do tomboli, w której prawie każdy z nas coś wygrał ;) Niedługo potem zebraliśmy się w drogę powrotną do domu.
Trasa była szybka, nie mogłam znaleźć kompana do jazdy, opadłam z sił, ale i tak to najlepszy wynik na mega. Aż dziwne. Dojechałam z czasem 2:46, open 22/36, w K2 8/14, czyli niby nieźle, ale nigdy nie wyprzedziło mnie tyle dziewczyn!

Mistrzowska mina ;) © magdafisz


Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody