Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:483.09 km (w terenie 167.98 km; 34.77%)
Czas w ruchu:19:58
Średnia prędkość:21.44 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:43.92 km i 1h 59m
Więcej statystyk

Góra Kalwaria.

Sobota, 31 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst59.29/20.00km w02:30h avg23.72kmh vmax48.70kmh

Wyjechałam o 11. Pod Mrówką czekałam na ewentualnych chętnych do wspólnej jazdy, ale nikogo nie było więc ruszyłam sama. Na asfaltach w okolicach Konstancina dużo szosowców. W Górze podjechałam do cukierni Karpatka, w której zakupiłam pyszną tartę i mini jagodzianki ;) Powrót po trochę zmodyfikowanej trasie, żeby się nie powtarzać kolejny raz. Znowu udało mi się dojechać do domu przed deszczem ;)

Smaczny cel podróży ;) © magdafisz

Bociany. © magdafisz


Kategoria Samotnie

Prawym brzegiem Wisły.

Piątek, 30 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst69.48/27.10km w03:37h avg19.21kmh vmax32.40kmh

Długo planowany wyjazd wreszcie zrealizowany. Pogoda w ostatnim tygodniu nie rozpieszczała. Po upałach zrobiło się zimno i deszczowo, ale dzisiaj się rozpogodziło na tyle, że można było gdzieś pojechać.
Ruszyliśmy razem ode mnie z Kabat do metra i pociągu, którym podwieźliśmy się do Rembertowa i dalej na dwóch kółkach. Tomek już mniej więcej kojarzył drogę, więc nie było dużo błądzenia i szukania drogi. Mimo braku oznakowania szlaków w lesie było bardzo ładnie. Trasy fajne, piach niezbyt grząski bo jeszcze wilgotny. W Góraszce zrobiliśmy postój na pierogi w zajeździe i ruszyliśmy dalej do głównego celu wyprawy - nad Świder. Najpierw przejazd wzdłuż rzeki Mienia. Wąskie i kręte ścieżki nie dawały jechać szybko. Poza tym widoki takie, że chce się podziwiać, a nie tylko śledzić trasę przed kołem. Nad Świdrem też super tereny. Zatrzymaliśmy się na odpoczynek i siedzieliśmy chwilę. Trochę już zmęczona zamuliłam się na chwilę i czułam się jak na wakacjach poza miastem. Tomek przypomniał mi jednak, że jesteśmy niedaleko Warszawy. Aż trudno uwierzyć, że było tam tak cicho i spokojnie.
Ruszyliśmy dalej szlakiem w stronę Otwocka. Trasa w dalszym ciągu wąska i mocno zarośnięta. Wszystko było fajnie do momentu kiedy nie nadziałam się na kierownicę. Wjechaliśmy w piaskownicę i (chyba) moje przednie koło obróciło się na znajdującym się pod piaskiem korzeniu a ja rozpędem nadziałam się na jeden z końców kierownicy. Przy okazji narobiłam sobie kilka kolejnych siniaków i otarć od zębów przednich tarczy :p Zarządziłam odwrót do Otwocka i jazdę po bardziej przyjaznych trasach. Wracaliśmy asfaltami kierując się do Wału Miedzeszyńskiego. Po przejeździe przez Siekierkowski ja kontynuowałam jazdę wzdłuż dolinki a Tomek odbił w Czerniakowską. Bez przygód dojechałam do domu, a niewiele później się rozpadało.
Wyjazd udany i bardziej w stylu turistiko ;)


Kategoria Las, W Towarzystwie

Mazovia MTB - Skarżysko Kamienna.

Niedziela, 25 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚ dst22.59/15.59km w00:57h avg23.78kmh vmax51.10kmh

Pogoda od rana była niepewna. Dużo chmur i niewiele prześwitów między nimi. Ale po drodze zaczęło się przejaśniać. Na miejscu w Skarżysku dość chłodno. Od razu po zatrzymaniu szukaliśmy toi-tojów a kiedy znaleźliśmy dwa i sporą kolejkę przed nimi razem z Tomkiem zaczęliśmy się śmiać i poszliśmy szukać toalet w budynku przy stadionie, bo miał być prysznic to i kibelek pewnie będzie. Niestety wszystkie drzwi były wtedy pozamykane i trafiliśmy do takiego innego małego budyneczku na uboczy, w którym były toalety..ale chyba ze średniowiecza. Dziura w betonie i drewniane drzwi :p Byliśmy w ciężkim szoku, że organizator proponuje taki standard, ale później okazało się, że kibel z muszlą klozetową też jest.
Rozpakowaliśmy rowery, przebraliśmy się, objechaliśmy trochę okolicę, podjechaliśmy do serwisu i później to już były tylko rozmowy ze znajomymi, których spotkaliśmy. Najpierw Krzysiek, Paweł i Andrzej. Spotkaliśmy też Damiana, który akurat rozrabiał magiczne energetyczne mikstury do camelbacka. Później krótka rozmowa z Włodkiem, Anetą i Pawłem a w sumie niewiele później ustawialiśmy się już w sektorach.
W 5 sektorze startowałam z Jarkiem i Krzyśkiem, ale po starcie długo ich nie widziałam. Start pod górę. Najpierw wyjazd ze stadionu, później kawałek asfaltem i skręt na bruk, pod górę. Ciężko było utrzymywać wysokie tempo bo niesamowicie telepało. Dalej kawałek lasem, gdzie było wąsko i wszystko stawało. I wyjazd na asfalt. W dół, po równym asfalcie i wszyscy grzeją. Ja też bez większego wysiłku pruję do przodu, ale i tak znajdują się szybsi i mnie wyprzedzają. Wjazd na wiadukt i tym razem ja wyprzedzam parę osób. Później znowu w dół, przejazd lokalną drogą i wjazd na szutry wśród drzew. Zaczynają się górki, ale mocno pedałuję. Staram się trzymać własne tępo i nie zatrzymywać się na kole u kogoś. W rezultacie prędkość średnio 15 km/h i ilość wyprzedzanych osób rośnie ;) Przyznaję, to bardzo fajne uczucie. Ale to co na górkach nadrobiłam, traciłam na zjazdach. Druga górka i zjazd i sytuacja się powtarza. Jedzie mi się dobrze, ale pamiętam, że jadę fit i muszę pilnować rozjazdu. O dziwo niewiele po tym widzę zjazd w lewo. Byłam w szoku. Ledwo co wyjechaliśmy z asfaltów a teraz nawrotka i już koniec? Z bufetu nie korzystam, bo co, po może 20 min jazdy mam być głodna lub spragniona aż tak żeby brać wodę? Przede mną daleko z przodu widzę kogoś, ale to jakiś młodzik, więc szybko znika. Jadę szybko, bo trasa daje się rozpędzić, ale ciężko będzie tak jechać na dłuższą metę. Na zjazdach już w ogóle nie pedałuję. Podjazd po trylince ciężki, przynajmniej tak myślałam. Bo jak ja byłam na dole, to na górze widziałam parę grzbietów, więc myślałam, że będzie ciężej. Jadę nie patrząc zbytnio przed siebie by nie sugerować się tempem innych tylko jechać swoje. Mijam chyba ze 2 osoby i wjeżdżamy do lasu. Trochę trudno było. Jazda środkiem drogi a po bokach dwie koleiny, głębokie, miejscami mokre. Na pewno nie chcę do żadnej przypadkowo wjechać więc tutaj się pilnuję i jadę wolniej. Najgorsze udało się przejechać ;) Dziewczyna przede mną zalicza na piachu glebę a mi udaje się w nią nie wjechać. Mijam i jadę dalej. Przy okazji uświadamiam sobie, że nie myślałam o wypinaniu się, samo się zrobiło. Dobry znak ;) Od tej pory jadę jakby trochę bardziej pewna siebie. Dojeżdżam do rozjazdu gdzie widać tylko masę fotografów, ale nie bardzo wiem gdzie jechać. Jak się okazuje, nie tylko ja miałam tam wątpliwości. Ale na czuja jakoś znajduję drogę i pruję przez wieś. Naglę słyszę oklaski i głośne okrzyki zachęcające do jazdy. Trochę zdezorientowana odwracam się, bo nie widziałam, żeby ktoś stał przy drodze. Dostrzegam jednak faceta, który wymachuje w moją stronę ręką i stoi na ganku swojego domu niedaleko od drogi. Fajnie ;) Do mety już jakieś 5 km. Jadę dalej mocno. Nie ma na horyzoncie nikogo do ścigania się, więc samotnie dojeżdżam do mety. Wiedziałam, że to był szybki maraton, ale jak na zegarze widzę 1:00:15 to jestem w szoku. Startowałam z 5 sektora, czyli 4 min po starcie zegara. Jechałam niecałą godzinę ;/ Fajnie to i nie fajnie. Czułam niedosyt, bo co ja przejechałam, 22 km. Chyba kończę z tym fitem. Jazda z Warszawy trwała więcej niż sama jazda w maratonie. Jeszcze jeden obowiązkowy start, żeby liczyć się w generalce i koniec z fitem :p
Ostatecznie jestem druga w kategorii i 6 w open.

Tak się rozpisałam, jakbym nie wiadomo ile przejechała :p


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Zmiana planów.

Niedziela, 18 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚ dst55.00/22.00km wh avgkmh vmax0.00kmh

Mieliśmy jechać nad Świder, gdzie jest podobno super odcinek, ale wstaliśmy zbyt późno, żeby się tam wybierać. Nie było już tak upalnie jak ostatnio, więc można było pojeździć. Ostatecznie umówiliśmy się z bratem Tomka na grilla w Jaworowej. Pojechaliśmy rzez Podkowę (gdzie zaliczyłam glebę na szyszkach) do lasów w Nadarzynie i dalej przez Sękocin. W lasach nie było sucho, musiało padać dzień wcześniej. Mi taka trasa się nie podobała. Cały czas musiałam się koncentrować, żeby się znowu nie obtłuc i nie wpaść w błotniste kałuże. Jechaliśmy po jakichś strasznych krzakach i spłoszyliśmy jakiegoś większego, dzikiego zwierza. Pewnie sarna. Później w Sękocinie jechaliśmy ścieżką zawaloną gałęziami. Dopiero po zrobieniu zdjęcia zorientowałam się, że jeden z badyli wkręcił się w przerzutkę i wygiął hak.

Magda wygięła hak © ktone

Udało się trochę podprostować i dzięki temu ruszyliśmy dalej, ale ja już w kiepskim humorze. Całe szczęście przy tej naprawie nie zjadły nas komary. Było ich mało, ale były ogromne.
Po dojechaniu na działkę zjedliśmy coś ciepłego z grilla i się rozpadało. Padało przez ok. 2 godziny, a jak przestało to wrzuciłam coś na ruszt i ruszyłam w swoją stronę. Na Baletowej utworzyły się dwie ogromne kałuże na całą szerokość jezdni. Jak przejeżdżałam to czułam tylko jak mi zimna woda spływa po plecach i prosto w majtki :p Na dodatek były tak głębokie, że nabrałam również wody w buty. Ale zaprawiona po maratonie w Lublinie jechałam dalej do lasu. Po drodze znowu zaczęło kropić. Przednią lampkę pożyczyłam Tomkowi, bo miałam mniejszą trasę do przejechania po ulicach. Niestety okazało się, że w lesie było już dość ciemno i trasę jechałam pół widząc, a pół zgadując. Ale w Kabackim nie ma wymagającego terenu, cały czas proste, płaskie i ubite ścieżki, więc w sumie dało radę jechać. Do oczu pakowało mi się błoto i kamyczki, którymi później oblepiony był cały rower. Raz wpadł na mnie jakiś duży owad. Musiał być naprawdę duży, bo aż zabolało jak na siebie wlecieliśmy. Przez chwilę pomyślałam, że to nietoperz, ale chyba nietoperz był by jeszcze większy i jeszcze bardziej by 'bolał' :p O dziwo udało mi się jeszcze w lesie spotkać dwoje biegających ludzi. Podziwiam, bo to na pewno nie byli tacy, których zastał deszcz na trasie, tylko tacy, którzy niezależnie od pogody robią swoje ;)
Tego dnia najszczęśliwsza byłam, jak już się wykąpałam ;)

Dane z wyjazdy szacunkowe, bo licznik mi się wyzerował sam, nie wiem jak.


Kategoria Las, W Towarzystwie

Do Tomkowego Józefowa.

Sobota, 17 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 29.0˚ dst41.81/0.00km w01:55h avg21.81kmh vmax37.70kmh

Po długich i męczących praktykach dojechałam do domu, skąd razem z Tomkiem ruszyliśmy w trasę. Przez miasto dojechaliśmy do Decathlona, gdzie kupiłam sobie plecak i pojechaliśmy dalej. Kolejny postój w KFC na longera i dalej w drogę. Zaczynało robić się ciemno, więc przy okazji testowałam nowe światełko. Jazda upływała przyjemnie. Słońce już zachodziło, więc było trochę chłodniej. Od Ożarowa jechaliśmy wzdłuż torów i zależało nam, żeby jak najszybciej dojechać do domu bo na horyzoncie od czasu do czasu malowały się pioruny.

Przy okazji Najlepsze życzenia urodzinowe dla Tomasza =*


Kategoria W Towarzystwie

Góra Kalwaria.

Środa, 14 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 29.0˚ dst49.79/6.00km w02:07h avg23.52kmh vmax50.30kmh

Byłam umówiona z Tomkiem na przejazd na ciastko, ale napisaliśmy jeszcze na forum welodromów, że zabieramy chętnych ze sobą. Dołączył do nas Jacek z Piaseczna. W tamtą stronę jechaliśmy taką trasą jaką znamy z naszych wypraw (ale Tomek to na początku był jak zakręcony, gdybyśmy jechali jak chciał jechać, to byśmy nie trafili :p). Z powrotem mieliśmy wracać drogą, jaką Jacek zawsze jeździ, ale ostatecznie zabrakło czasu i jechaliśmy tak jak na początku. Jechało się bardzo dobrze, nawet rewelacyjnie! Nie wiem skąd u mnie ta moc na kręcenie w obie strony w granicach 25-30 km/h =D Miało być niskie tempo, przynajmniej tak napisaliśmy, żeby nikt nie oczekiwał, że będę jechała ponad własne siły. A tu taki szok, dla wszystkich ;) Myślałam, że to z powodu wiatru, ale droga powrotna równie szybka. Chyba, że wiatry nam sprzyjają ;)
Po dojechaniu do Góry Kalwarii okazało się, że sławna cukiernia już zamknięta (chyba do 18 jest otwarta), więc pojechaliśmy kawałek dalej do cukierni, i tu niespodzianka, Szymańskich ;)

Cukiernia w Górze Kalwarii. © magdafisz


Dzięki Tomek i Jacek za udany wyjazd.



Grill u Tomka.

Wtorek, 13 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 30.0˚ dst25.83/12.00km w01:04h avg24.22kmh vmax31.90kmh

Gorąco ale Tomek zaprosił mnie na działkę to pojechałam ;)



W kółko po lesie Kabackim.

Poniedziałek, 12 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 29.0˚ dst31.72/31.72km w01:23h avg22.93kmh vmax31.90kmh

Trzy podobne okrążenia bo nie było innego pomysłu. Ogólnie było strasznie gorąco, ale po wjeździe do lasu przywitał delikatny chłodek, którego niestety po dłuższym czasie nie było czuć. Ale zachodzące słońce już tak mocno nie grzało, a za to tworzyło piękną grę cieni. Ogólnie trochę się zgrzałam, ale nie było tak strasznie jak myślałam, że będzie.

Ścieżka w środku pola. © magdafisz
Odrobina lasu. © magdafisz


Kategoria Las, Samotnie

Mazovia MTB - Szydłowiec.

Niedziela, 4 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst33.57/33.57km w01:55h avg17.51kmh vmax59.00kmh

Zaangażowałam rodziców do podwózki i towarzyszyli mi przez cały maraton. Dojechaliśmy niedługo po 9 więc był czas na przygotowania. Pojechałam odebrać z biura depozyt, który Tomek zapomniał odebrać po zawodach w Lublinie.W drodze powrotnej do samochodu spotkałam Tomka, który aktualnie przebywa na kursie w Chełmie i na zawody przyjechał z Krzyśkiem z Lublina.
Miałam małego stracha przed startem bo to pierwszy start w spd i w terenie bardziej niż ostatnio wymagającym. Obawiałąm się, że odruch do zdjęcia nogi z pedału będzie ale się nie wypnę :p Przy przejeżdżaniu przez linię startu ktoś się chyba nie wyrobił i zaczął się kłaść na lewą stronę akurat na mnie. Ale jakoś się wyszarpałam i nie leżeliśmy razem, nie wiem jak to się skończyło dla niego. Kawałek trasy z górki, po asfalcie i wszyscy oczywiście uciekają. Nie miałam siły tak gonić poza tym tak jak mówiłam, strach mnie trochę spowalniał i kazał być czujnym. Po wjeździe w pseudo las gdzie był piach od razu zrobiły się kłęby kurzu, ale jechałam kawałek za czołówką sektora więc nie było tak źle. Niedługo później trasa zaczęła korkować. Wszyscy zwolnili bo było trochę błota, kolein. Ostatecznie w jednej leżałam, przez spd, albo żeby się nie zniechęcać tak strasznie, przez spóźniony refleks :p Było parę narzekań, że to się da przejechać i dlaczego nikt tak nie robi, ale po tym fragmencie był spory kawałek asfaltu i na wyprzedzanie nie zdecydował się nikt. Później był dłuższy podjazd. Ale przed nim spore błoto, w którym też lądowałam. Całe szczęście na miękkim ;) Po tym jakby strach trochę przeszedł, bo już wiedziałam, że jakoś da się jechać i że na razie nie stało mi się nic strasznego od tych upadków. Przed bufetem przejazd w poprzek przez dwie doliny (?). Najpierw mega zjazd a później podjazd. Skręt na fita za bufetem zapowiadał się całkiem przyjemnie. Z górki i to stromej górki gdzie została pobita życiowa max speed (tak właściwie to praktycznie bez pedałowania) ;D ale zaraz po zjeździe wjazd w las i pod górę. Ciężko było się wspinać, ale na młynek z przodu i do góry. Nawet udało mi się zachęcić młodzika z krosa, żeby wsiadał na rower i jechał a nie podprowadzał ;) W tym miejscu udało mi się też dogonić zawodniczkę z huragana, tą samą, z którą jechałam w Nidzicy. Ale niedługo później zaczęły się zjazdy w pięknym, gęstym lesie i mi gdzieś spieprzyła. I to momentalnie. Nawet rozmyślałam momentami czy nie zjechałam z trasy. Ale nie, jechałam dobrze. Za to widocznie powoli i ostrożnie, bo trasa była trochę zarośnięta trawą i nie było dokładnie wiadomo, czy pod nią nie ma jakichś niespodzianek, dołków albo kamieni. Dość długo się tak zjeżdżało, nawet zdążyła mnie rozboleć noga :p Kiedy fit połączył się trasą z mega zaczął się przejazd jak przez dżunglę. Widać było, że całkiem niedawno wycięto zarośla, a wertepy zdradzały, że wcześniej było tam coś w rodzaju łąki. Ale że tak telepało to jechałam wolno, podziwiałam widoki. Przyśpieszyć za bardzo nie pozwalało kolano, w którym odczuwałam ból. Jednak nie minął od wczoraj :/ Ostatnie dwa kilometry to górka dość stroma biorąc pod uwagę fakt, że to była też trasa hobby, przejazd obok pięknych kamieniołomów i meta. Okazuje się, że przyjechałam pierwsza w kategorii i piąta w open. SUKCES! Jestem bardzo zadowolona. Wygrać na takiej trasie, która z mojego punktu widzenia była wymagająca, to prawdziwa przyjemność ;)
Trochę regeneracji posiłkowej, mycie roweru (tym razem nie z karchera, a z sikawki strażackiej ;D) i oczekiwanie na Tomka. Jak wjeżdżał na metę, to go nie poznałam, a numer nie był widoczny. Widziałam tylko, że Welodrom jedzie to krzyknęłam 'dawaj dawaj'. Dopiero jak spojrzałam na numerek z tyłu, to zorientowałam się, że to on ;) Okazuje się, że zgubił czip, ale chyba niedaleko przed metą bo za parę minut wywołali przez megafon Jerzego, że czip się znalazł. Ale fart ;)
Posiedzieliśmy jeszcze trochę, pogadaliśmy, załatwiliśmy co mieliśmy załatwić - tym razem nie zapomniałam odebrać bidonu, i pojechaliśmy do domu. Wrażenia z dzisiaj bardzo dobre. Trasa super, strasznie mi się podobał ten teren, wymagający ale uszczęśliwiający ;) Znowu obawy były zbędne. Muszę się w końcu z tego 'wyleczyć' :p

Podjazd na ostatnich kilometrach © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Kabaty-Bronisze-Kabaty

Sobota, 3 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst67.18/0.00km w03:12h avg20.99kmh vmax32.40kmh

Tomek jest na kursie i musiałam pojechać za niego do pracy. Wiało z każdej strony ale wiatr sprawiał, że nie było aż tak gorąco i dało się jechać. Jechałam trochę naokoło, na pewno nie była to najkrótsza droga :p Przy powrocie kolano zaczęło mnie boleć. Na początku było znośnie, ale później jechałam trochę jak babcia :p Przy każdym naciśnięciu odzywał się ból a jak podnosiłam tyłek na wertepach to wszystkie górki odczuwałam w prawym kolanie. Oby do jutra przeszło!


Kategoria Samotnie