Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:128.78 km (w terenie 2.00 km; 1.55%)
Czas w ruchu:07:09
Średnia prędkość:18.01 km/h
Maksymalna prędkość:60.20 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:42.93 km i 2h 23m
Więcej statystyk

Pierwsze kilometry w Istebnej.

Piątek, 24 czerwca 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp ˚ dst46.91/0.00km w02:32h avg18.52kmh vmax60.20kmh

Dzisiaj rano też pogoda trochę niezdecydowana, ale ja już tak. Muszę trochę pojeździć po tych górkach :)
Dzisiaj start jest z Bukovca. Dla zawodników jest wspólny przejazd ze stadionu z Istebnej na start po stronie Czeskiej. Postanawiam odprowadzić naszych startujących i razem wyjeżdżamy z kwatery. Droga do Istebnej jest prosta, cały czas w dół :) Jedzie się fajnie, szybko, ale na początku trochę za mało hamuję i wynosi mnie na zewnętrzną zakrętu dlatego dalej jadę ostrożnie. Ale to i tak nie znaczy wolno, bo nie trzeba się wysilać, żeby osiągnąć max speed dnia 60 km/h :D Dziwna rzecz też spotkała mnie w lesie, gdzie asfalt był lekko wilgotny. Widać wilgoć z drogi przy dużych prędkościach nawet przy bieżniku rowerowym leci na twarz :p

Przejazd do Bukovca nie jest trudny.

Na starcie drugiego dnia. © magdafisz

Po starcie wracam do Istebnej gdzie spotykam się z Asią i jedziemy na podbój miasteczka. Najpierw odwiedzamy izbę pamięci Jerzego Kukuczki. Cholera, strasznie stromo było do tej izby :p Po wysłuchaniu niesamowitej historii himalaisty jedziemy do centrum. Tam zatrzymujemy się na 'lunch' i przy okazji przeczekujemy kropiący deszczyk. Po odpoczynku ruszamy zielonym szlakiem, którym chcemy dojechać na Czeską stronę. Pokonujemy go z przyjemnością, ale i trudem. Bardzo ciekawa to była trasa, mocno urozmaicona. Za starą granicą podjazd 12%. Mijamy start/metę i jedziemy dalej do Czech, do miejscowości Pisek. Po zaopatrzeniu w sklepie jedziemy na trawkę przy boisku piłkarskim. Tam wylegujemy się i popijamy 'oranżadkę' :) Gdy nastaje wreszcie czas jedziemy w poszukiwaniu trasy, którą będą jechać zawodnicy. Niestety niezbyt dobre oznaczenie szlaków powoduje, że trochę szukamy właściwego miejsca. Nie możemy zlokalizować się na mapie i gdyby nie fart i pomoc miłego Czecha nie dojechałybyśmy w nasz cel. Dzwonimy do Doroty, która miała stać na ostatnim bufecie i pytamy, czy jechał ktoś z naszych. Paweł, 12 min temu. Myślałyśmy, że jesteśmy więcej niż 12 min drogi od Doroty, ale po jakimś czasie zauważamy przejeżdżającego Pawła. Zaskoczone tak samo jak on nawet nie zdążyłyśmy wyciągnąć aparatu :p Ale już wiemy, że jest między nami 20 min różnicy i dzięki temu sprawnie dopingujemy naszych :)
Za którymś razem na trasę wyskakuje zając, ale szybko się chowa widząc nas i słysząc zbliżających się rowerzystów.
Jedzie i Tomek.

Asia zostaje jeszcze na posterunku i czeka na Alberta, a ja zjeżdżam do mety. Po krótkim pobycie na mecie na stadionie w Istebnej zabieramy się na obiad.


Kategoria W Towarzystwie, Beskidy

Nierowerowy pierwszy dzień wyjazdu.

Czwartek, 23 czerwca 2011 | Rower: | temp ˚ dst0.00/0.00km wh avgkmh vmax0.00kmh

Główny cel wyjazdu to kibicowanie i towarzyszenie Tomkowi w zawodach MTB Trophy. Pierwszy dzień w Pietraszonce zaczęty od deszczu, ale później się rozpogodziło i wymyśliłyśmy sobie z Asią wycieczkę krajoznawczą. Plan to zdobycie Baraniej Góry i powrót na godz. 18 na kwaterę, żeby być przed ścigantami.

Widok sprzed domu w kierunku Istebnej. © magdafisz

Po długich przygotowaniach wreszcie byli gotowi.
Cała ekipa z kwatery w Piertaszonce gotowa do ścigania. © magdafisz

Po kopniaku na powodzenie zaczęłyśmy się zbierać do drogi i my, i gdzieś przed 12 ruszyłyśmy. Początek szlaku bardzo malowniczy.
Czarna Wisełka przy czerwonym szlaku na Baranią Górę. © magdafisz

W schronisku postój na zakup wody i mapy oraz zwiedzanie muzeum turystyki.
Wąż w słoiku. © magdafisz

Widok z Baraniej na Milówkę. © magdafisz

Schodzimy z Baraniej niebieskim szlakiem w kierunku Jeziora Czermiańskiego.
Ściana paproci na niebieskim szkalu. © magdafisz

Wodospad na Białej Wisełce. © magdafisz

Robimy sobie mały postój na niezbyt smaczny barszcz czerwony i idziemy dalej. Dochodzimy do czarnego szlaku, którym prawie bezpośrednio dochodzimy do kwatery i mniej więcej w takim czasie jak planowałyśmy. Bardzo udana wycieczka. Z Asią miałyśmy równe tempo i szłyśmy pod górę jak burza. Nie było nikogo szybszego niż my :p Ale znowu potwierdza się, że szacowanego czasu schodzenia nie da się skrócić, a nawet czasem ciężko jest się w nim wyrobić, nie to co pod górę :p


Kategoria Beskidy, W Towarzystwie, Bez roweru

Dziwny dzień..

Środa, 8 czerwca 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 28.0˚ dst38.53/0.00km w01:42h avg22.66kmh vmax37.70kmh

Zaczęło się od tego, że przypaliłam garnek. Mama rano gotowała zieleninę na pomidorową i prosiła, żebym wyłączyła gaz jak będę wychodzić. No i wyszłam o 7.20, ale przypomniałam sobie, że nie wyłączyłam gazu dopiero dwie godziny później :/ Dobrze, że siostra była w domu, ale i tak już nie było czego ratować :p Miała być zupa, a wyszły brykiety z marchewek :p
Po południu umówiłam się z Tomkiem. Pojechaliśmy razem odebrać koszulki do Włodka i ruszyliśmy na Pragę, żeby podrzucić koszulki Pawłowi. Praktycznie już na samym miejscu zafundowałam sobie obcierkę z samochodem dostawczym. Mieliśmy się minąć, ale niestety zahaczyłam kierownicą o lusterko stojącego samochodu i poleciałam na ziemię. Na szczęście między samochody, ale barkiem obtarłam o oponę jadącego samochodu. Trochę się przestraszyłam, bo widziałam jak to koło na mnie jedzie i nie wiedziałam czy mnie rozjedzie czy nie :/
Posiedzieliśmy trochę u Pawła, zjedliśmy pączka do kawy i pogadaliśmy. Wracając na lewą stronę Wisły widzieliśmy zbliżające się chmury, ale zahaczyliśmy jeszcze o kopiec powstańców. Tomek się wyrwał do przodu i wjeżdżał po schodach, a szkoda, bo chciałam mu pokazać alternatywną drogę. Z kopca zganiały nas coraz częstsze grzmoty. Ja decyduję się na powrót do domu, bo czeka na mnie robota, a Tomek jedzie w swoją stronę. Po drodze chłodzą mnie pojedyncze kropelki, ale dałam się mocno zmoczyć. W ramach treningu przyspieszam do 32 i w takim tempie przejeżdżam dolinkę. Na Rosoła już trochę wolniej, wiatr centralnie w twarz. Dodatkowo trafiam na każde światła i muszę się zatrzymywać. Ale nie oszczędzam się, bo nie wiem kiedy znowu wsiądę na rower (zaczynają mi się zaliczenia :/).
A w domu kot pokazuje pazurki i drapie mnie po twarzy. Widocznie za mało się jeszcze dzisiaj poobijałam. Kochana kicia..


Kategoria W Towarzystwie