Mazovia MTB - Pułtusk.
Niedziela, 5 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚
dst57.00/50.00km
w02:46h avg20.60kmh
vmax33.80kmh
Zastanawialiśmy się z Tomkiem czy nie pojechać tego dnia do Płocka na Legię, ale w poniedziałek nie było jeszcze wiadomo, jaka jest trasa i zdecydowaliśmy się na Pułtusk.
Na miejsce dojechaliśmy z Damianem. Po podjęciu decyzji w co się ubrać, żeby było ciepło, ale nie za ciepło pojechaliśmy załatwiać ostatnie formalności. Krótka przejażdżka przed startem po pierwszych kilometrach uświadomiła mi, że długo ze swoim sektorem nie pojadę. Bardzo szybko doganiały mnie następne sektory. Gdzieś po około 2 kilometrach dogonił mnie Krzysiek. Dzięki niemu zorientowałam się, że nie zresetowałam licznika :p
Później pojawił się piasek więc tempo spadło, ale i tak wszyscy śmigali obok mnie. Wyprzedziła mnie również Ania, która wystartowała po dłuższej przerwie. Wszyscy tak po kolei mnie wyprzedzali i większość czasu jechałam sama. Na piaskowych górkach próbowałam podjeżdżać, ale nawet gdyby nie było tłoku i tak bym nie wjechała. Przez chwilę łapałam koło, ale nie jechałam z nikim dłużej niż 2 min. Do pewnego czasu miałam siły kogoś doganiać, dociskać na górkach, ale później opadłam z sił. Bardzo wcześnie zaczęły mnie pobolewać plecy, później drętwiały mi palce, zaczęło burczeć w brzuchu, zaczęły boleć mięśnie brzucha i tylne części ud. Wchodzenie w zakręty w ogóle nie szło. Zawsze zamiast wyjeżdżać na prostą to ja lądowałam po krzakach. Na pierwszym bufecie walczyłam z piachem żeby nie zsiadać z roweru i nie tracić tempa i ostatecznie nic nie wzięłam, bo w sumie też to niewiele było i podawana była tylko woda. Po resztę trzeba było się zatrzymywać, a i tak się tam roiło od ludzi. Jechałam lekko zła, że wszystko tak się układa, a najbardziej denerwowało mnie to, że nie mam siły pedałować i jeszcze te bóle do tego. Jak już jechałam momentami poniżej 20 km/h to zaczęłam się rozglądać po ładnych lasach.
Uratował mnie drugi bufet, który pojawił się niedługo po tym, jak zapytałam kogoś, kiedy będzie bufet. Zatrzymałam się, zjadłam batonika, wpakowałam w kieszonkę kolejnego i pierwszy raz na maratonie i w ogóle w życiu wzięłam żel ;D
Ale posiłek zlikwidował tylko małego głoda i dalej szło tak jak szło wcześniej. Kiedy jechaliśmy ten sam fragment z piaskowymi górkami, to cieszyłam się, bo wiedziałam, że gdzieś niedługo musi być koniec.
Do mety dotarłam sama. Próbowałam znaleźć myjki i prysznic, ale bez skutku. Jak zapytałam osoby pilnującej trasy przy mecie to też nie wiedziała. Opłukałam się w fontannie jak reszta osób.
Dokarmiłam się w bufecie i dołączyłam do Welodromów w składzie: Harry, Ania, Tomek loko, Kazik, Andrzej, Stiw. W międzyczasie parę razy chodziłam do biura, żeby odebrać nagrody sektorowe za Mławę, ale kilka razy odsyłali mnie bo nikt nie potrafił tego załatwić. W międzyczasie była dekoracja fit. Ania zajęła 2 miejsce w FK2, brawo!
Powoli zaczęli się zjeżdżać z giga. Damian przyjechał zadowolony, tylko 17 min straty do zwycięzcy to rewelacyjny wynik. Później kolejno przyjechali Paweł Wilk, Tomek, Jarek i Krzysiek. Razem doczekaliśmy do tomboli, w której prawie każdy z nas coś wygrał ;) Niedługo potem zebraliśmy się w drogę powrotną do domu.
Trasa była szybka, nie mogłam znaleźć kompana do jazdy, opadłam z sił, ale i tak to najlepszy wynik na mega. Aż dziwne. Dojechałam z czasem 2:46, open 22/36, w K2 8/14, czyli niby nieźle, ale nigdy nie wyprzedziło mnie tyle dziewczyn!Mistrzowska mina ;)
© magdafisz
Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody