Wpisy archiwalne w kategorii

Beskidy

Dystans całkowity:142.42 km (w terenie 2.00 km; 1.40%)
Czas w ruchu:10:25
Średnia prędkość:13.67 km/h
Maksymalna prędkość:60.20 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:47.47 km i 3h 28m
Więcej statystyk

Korbielów

Sobota, 18 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst52.17/0.00km w04:58h avg10.50kmh vmax52.00kmh

Bezchmurne niebo i wschodzące słoneczko, zapowiadają dzisiaj piękny i ciepły dzień, w sam raz na ściganie :)
Rano zaczynamy od śniadania, później oporządzanie rowerów. Niestety trochę nerwowe. Tomek ukręca śrubę w obejmie sztycy. Próbuje coś dopasować z gospodarzem, ale w każdym rozwiązaniu coś nie do końca pasuje. W końcu oddaję Tomkowi śrubkę ze swojej sztycy. W końcu startuję godzinę później, to w serwisie powinni mi coś na brak śrubki poradzić. Zaczynamy jednak przykręcać jakieś prowizorki, co kończy się ukręceniem łba. Nie zacisnęliśmy jeszcze zacisku, więc udaje się tą śrubę usunąć, ale z następną dzieje się podobnie. Zerwany gwint, ale nie mamy pewności, czy dokręcone jest wystarczająco mocno, żeby mi się sztyca nie opuszczała.
Ahh..czas leci. Szykujemy się do miasteczka. Do startu mamy kilka kilometrów pod górę, akurat na rozgrzewkę. Na miejscu w serwisie nie mają śrubek, więc muszę jechać tak jak mam.
Wybija 10. Zjeżdżam za gigowcami w kierunku kwatery. Zgłodniałam i dobrze by było jeszcze coś przekąsić.
Cała w nerwach staję w sektorze i czekam na start. W międzyczasie dowiaduje się, że pierwszy podjazd ma 9 km długości i na pewno trzeba będzie butować. Dobra, startujemy. Jestem zła, że trasa się tak zaczyna, że bez sensu ją ułożyli. Jednak powtarzam sobie, żeby nie narzekać, a cieszyć się tym, co mnie jeszcze czeka :)
Idę tym samym tempem co inni wokół mnie, ale czuję, że na chwilę muszę się zatrzymać i złapać oddech. Zaraz ruszam i powoli pnę się do góry. Dojeżdżamy do błotnistego odcinka, gdzie jedzie się po balach. Miejscami jedzie się dobrze, ale jak jest tylko większe nachylenie, to koło zaczyna buksować. Wjeżdżamy na singiel w ciemnym lesie, po którym już praktycznie jesteśmy na Hali Miziowej. Uf, jak dobrze. 9 km podjazdu za nami ;) Dobrze, że pomyśleli o bufecie w tym miejscu. Chętnie korzystam z powerade i jadę dalej. Zaczynam się nieco niepokoić, bo pierwsze zjazdy są trochę błotniste i śliskie. Jadę powoli, żeby panować nad rowerem, ale im dalej, tym trasa bardziej sucha.
Za rozjazdem mini/mega dosyć stromy podjazd. W jednym miejscu jest za stromo żeby jechać i właśnie wtedy, jak prowadzę rower, wyprzedza mnie biegacz. Biegnie w górę, ze 2 razy szybciej, niż ja idę, a podłoże to raczej luźne kamienie, więc łatwo nie ma. Szacunek! Na zjeździe wyprzedzam biegacza, który bardzo uprzejmie robi mi miejsce.
Droga do schroniska przy Rysiance prowadzi mocno pod górę. Ciężko się jedzie, ale niektórzy zawodnicy nie widzą nic złego w staniu na całej szerokości trasy. Bo na kogoś czekają. Wrr..Zaraz czekający panowie orientują się, że przejechali już swój zjazd na mini :p Mimo, że dojechali do rozjazdu mega/giga decydują się wracać na mini. Ich strata.
Zaraz zaczyna się zjazd, ostry, ale łatwy w sumie. Niestety palce z klamek uciekają, więc co chwilę muszę poprawiać chwyt. Jak będzie okazja to sobie przybliżę klamki i zobaczymy, czy to coś da. Na okazję długo czekać nie trzeba. Skręcamy na wąską, usianą korzeniami ścieżkę, na której nawet trudno stopę prosto postawić, więc o jeździe nie ma mowy. Przystaję i przybliżam klamki, powinno być nieco lepiej. Zaraz zaczyna się zjazd Szyndzielnym Groniem, ale dość hardcorowy. Luźna ziemia, luźne kamienie i masa patyków, a do tego widok na dolinę Zimnej Raztoki, czyli można powiedzieć przepaść :p W butowaniu mam kilka towarzyszek, z którymi chwilę rozmawiam, ale jak tylko warunki robią się zdatne do jazdy to zjeżdżam. Zjazd jest dość długi. Hamulce się nagrzewają i zaczynają popiskiwać :p Po terenie wpadamy na asfalt i dojeżdżamy nim do pierwszego bufetu. Zatrzymuje się, zabieram morele do kieszeni, kubeczek picia i ruszam dalej. Podjeżdżamy i zjeżdżamy na zmianę, bez większych trudności. Znowu ścieżki zaczynają się robić wilgotne, ale nie jest ślisko. Doganiam jedną dziewczynę z Gomoli, która wcześniej wyprzedziła mnie na zjeździe. Tempo podjeżdżania mam całkiem niezłe i po jakimś czasie doganiam drugą dziewczynę z Krakowa. Ona, jak się orientuje, że ją dogoniłam to odzyskuje parę w nogach i ciągnie mocno do przodu. Staram się jej trzymać, ale jak zaczynają się mocniejsze podjazdy to mi odjeżdża.
Pamiętam tą dziewczynę ze Złotego Stoku jak podjeżdżała pod Jawornik. Niesamowicie zawzięta i mocna. Tam też jako jedyna podjeżdżała, reszta osób prowadziła rowery.
Zerkam na licznik i wnioskuję, że zaraz powinniśmy połączyć się z trasą mini i powoli zbliżać się do mety. Ale jeszcze jedziemy pod górę. Podjazd nie trudny, ale wystaje sporo korzeni, z którymi trzeba sobie radzić, a sił coraz mniej.
W świadomości mam, że meta już niedaleko, a tu kurczę jeszcze jakieś skałki na drodze i trzeba wchodzić z rowerem. Morale podupada coraz bardziej. Jak od turysty słyszę, że to już ostatnia taka przeszkoda, to jednak się uśmiecham i rozwiewam smutki. Hura, ten kawałek trasy już znam. Jedziemy singielkiem w ciemnym lesie, później na żółty szlak. Zaczynają się kamieniste zjazdy. Staram się jechać ostrożnie, byle do przodu. Są chwile zawahania, ale jak kończymy na szerszej drodze ten trudny odcinek to aż sobie pokrzykuje, że mi się udało :) Kupa strachu, ale ile zadowolenia :) Zaraz ma być podobny odcinek. Jakoś nawet sobie radzę, a schodzę dopiero w momencie, kiedy widzę wykrzykniki. Już od kilku kilometrów myślę o mecie, więc jak widzę jeszcze jeden podjazd, to nie jestem zadowolona. Podjazd jest krótki, na szczęście, i czeka nas tylko zjazd po trasie narciarskiej. Trochę się go obawiałam od początku, ale po tym co zrobiłam na tych kamulcach, to zjazd po trawie też powinien się udać. Zanim jednak wjeżdżam na stok, to mija mnie dziewczyna z Gomoli. O kurczę, będzie jedna objechana dziewczyna mniej. Wiem, że nie dogonię, bo właśnie ona mnie wcześniej na zjazdach wzięła. Ale widać już metę, huraa..tylko czemu jest ona pod górę :p Widzę Jarka, Tomka, którzy stoją w kolejce do myjek. Czyżby jakąś awarię mieli? Ostatkiem sił przejeżdżam przez kreskę mega zadowolona!!

Okazuje się, że chłopaki dojechali do wspólnego odcinka trasy przede mną i dlatego żaden gigowiec mnie nie wyprzedzał. Aha. Tomek mówi, że już się o mnie martwił. Czemu? Bo już 5 godzin minęło. O kurczę, ale jak to? To ja tyle jechałam? Dokładnie 5:16, a jakoś jakby szybciej mi to zleciało :p
Co się jeszcze okazało? Że dziewczyna, która wyprzedziła mnie na ostatnim zjeździe była z mojej kategorii i o 40 s przegrałam 6 miejsce. Nie wierzę, a było tak blisko :p
Jestem bardzo zadowolona, ale też i zmęczona. Trasa maratonu była piękna, ale i wymagająca. Dzisiaj wszyscy jechali stosunkowo długo, nawet na trasie mini :p


Kategoria Beskidy, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Pierwsze kilometry w Istebnej.

Piątek, 24 czerwca 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp ˚ dst46.91/0.00km w02:32h avg18.52kmh vmax60.20kmh

Dzisiaj rano też pogoda trochę niezdecydowana, ale ja już tak. Muszę trochę pojeździć po tych górkach :)
Dzisiaj start jest z Bukovca. Dla zawodników jest wspólny przejazd ze stadionu z Istebnej na start po stronie Czeskiej. Postanawiam odprowadzić naszych startujących i razem wyjeżdżamy z kwatery. Droga do Istebnej jest prosta, cały czas w dół :) Jedzie się fajnie, szybko, ale na początku trochę za mało hamuję i wynosi mnie na zewnętrzną zakrętu dlatego dalej jadę ostrożnie. Ale to i tak nie znaczy wolno, bo nie trzeba się wysilać, żeby osiągnąć max speed dnia 60 km/h :D Dziwna rzecz też spotkała mnie w lesie, gdzie asfalt był lekko wilgotny. Widać wilgoć z drogi przy dużych prędkościach nawet przy bieżniku rowerowym leci na twarz :p

Przejazd do Bukovca nie jest trudny.

Na starcie drugiego dnia. © magdafisz

Po starcie wracam do Istebnej gdzie spotykam się z Asią i jedziemy na podbój miasteczka. Najpierw odwiedzamy izbę pamięci Jerzego Kukuczki. Cholera, strasznie stromo było do tej izby :p Po wysłuchaniu niesamowitej historii himalaisty jedziemy do centrum. Tam zatrzymujemy się na 'lunch' i przy okazji przeczekujemy kropiący deszczyk. Po odpoczynku ruszamy zielonym szlakiem, którym chcemy dojechać na Czeską stronę. Pokonujemy go z przyjemnością, ale i trudem. Bardzo ciekawa to była trasa, mocno urozmaicona. Za starą granicą podjazd 12%. Mijamy start/metę i jedziemy dalej do Czech, do miejscowości Pisek. Po zaopatrzeniu w sklepie jedziemy na trawkę przy boisku piłkarskim. Tam wylegujemy się i popijamy 'oranżadkę' :) Gdy nastaje wreszcie czas jedziemy w poszukiwaniu trasy, którą będą jechać zawodnicy. Niestety niezbyt dobre oznaczenie szlaków powoduje, że trochę szukamy właściwego miejsca. Nie możemy zlokalizować się na mapie i gdyby nie fart i pomoc miłego Czecha nie dojechałybyśmy w nasz cel. Dzwonimy do Doroty, która miała stać na ostatnim bufecie i pytamy, czy jechał ktoś z naszych. Paweł, 12 min temu. Myślałyśmy, że jesteśmy więcej niż 12 min drogi od Doroty, ale po jakimś czasie zauważamy przejeżdżającego Pawła. Zaskoczone tak samo jak on nawet nie zdążyłyśmy wyciągnąć aparatu :p Ale już wiemy, że jest między nami 20 min różnicy i dzięki temu sprawnie dopingujemy naszych :)
Za którymś razem na trasę wyskakuje zając, ale szybko się chowa widząc nas i słysząc zbliżających się rowerzystów.
Jedzie i Tomek.

Asia zostaje jeszcze na posterunku i czeka na Alberta, a ja zjeżdżam do mety. Po krótkim pobycie na mecie na stadionie w Istebnej zabieramy się na obiad.


Kategoria W Towarzystwie, Beskidy

Nierowerowy pierwszy dzień wyjazdu.

Czwartek, 23 czerwca 2011 | Rower: | temp ˚ dst0.00/0.00km wh avgkmh vmax0.00kmh

Główny cel wyjazdu to kibicowanie i towarzyszenie Tomkowi w zawodach MTB Trophy. Pierwszy dzień w Pietraszonce zaczęty od deszczu, ale później się rozpogodziło i wymyśliłyśmy sobie z Asią wycieczkę krajoznawczą. Plan to zdobycie Baraniej Góry i powrót na godz. 18 na kwaterę, żeby być przed ścigantami.

Widok sprzed domu w kierunku Istebnej. © magdafisz

Po długich przygotowaniach wreszcie byli gotowi.
Cała ekipa z kwatery w Piertaszonce gotowa do ścigania. © magdafisz

Po kopniaku na powodzenie zaczęłyśmy się zbierać do drogi i my, i gdzieś przed 12 ruszyłyśmy. Początek szlaku bardzo malowniczy.
Czarna Wisełka przy czerwonym szlaku na Baranią Górę. © magdafisz

W schronisku postój na zakup wody i mapy oraz zwiedzanie muzeum turystyki.
Wąż w słoiku. © magdafisz

Widok z Baraniej na Milówkę. © magdafisz

Schodzimy z Baraniej niebieskim szlakiem w kierunku Jeziora Czermiańskiego.
Ściana paproci na niebieskim szkalu. © magdafisz

Wodospad na Białej Wisełce. © magdafisz

Robimy sobie mały postój na niezbyt smaczny barszcz czerwony i idziemy dalej. Dochodzimy do czarnego szlaku, którym prawie bezpośrednio dochodzimy do kwatery i mniej więcej w takim czasie jak planowałyśmy. Bardzo udana wycieczka. Z Asią miałyśmy równe tempo i szłyśmy pod górę jak burza. Nie było nikogo szybszego niż my :p Ale znowu potwierdza się, że szacowanego czasu schodzenia nie da się skrócić, a nawet czasem ciężko jest się w nim wyrobić, nie to co pod górę :p


Kategoria Beskidy, W Towarzystwie, Bez roweru