Las
Dystans całkowity: | 4934.49 km (w terenie 1520.96 km; 30.82%) |
Czas w ruchu: | 256:23 |
Średnia prędkość: | 18.66 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.80 km/h |
Liczba aktywności: | 117 |
Średnio na aktywność: | 43.67 km i 2h 14m |
Więcej statystyk |
Leniwa pokrętka.
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚
dst21.62/20.00km
w01:02h avg20.92kmh
vmax27.40kmh
Przyjemna pogoda na jeżdżenie. W kabackim dawno nie byłam i nie wiedziałam, co tam się dzieje. Woda stoi w miejscach gdzie zawsze było sucho. A wszelkie próby zatrzymania się na chwilę drogo kosztują - banda komarów atakuje i ciężko jest nawet zdjęcie zrobić :p
Kategoria Las, Samotnie
Jechać czy nie?
Wtorek, 31 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚
dst23.29/18.00km
w01:32h avg15.19kmh
vmax33.80kmh
Tomek miał do mnie przyjechać rowerem, więc przy okazji chciałam mu pokazać zjazd w Kabackim. Jak można się było spodziewać, gdybym nie powiedziała, że to "ten", to pewnie by na niego nie zwrócił uwagi :p Tomek namawia mnie, żebym też spróbowała. Niechętnie, ale podchodzę 2 razy i nic. Jadę prosto bo nie potrafię skręcić. Jest strasznie ciepło, mam przytkany nos, komary się rzucają na ofiary momentalnie i jeszcze kilka innych rzeczy sprawia, że mam kiepski humor i zero chęci do jazdy. Kręcę nogami, ale tak 16-18 i jest mi ciężko i źle i..dużo marudzę. Pierwotnie plan był taki, żeby sobie pojeździć przed wtorkowym spotkaniem rowerowym, ale po 5 km wracam do domu, gdzie leżę przez godzinę i myślę "Jechać czy nie?". W końcu na ostatnią chwilę się decyduję i wychodzę z domu. Jedziemy do lasu narobić hałasu na górkach do zjeżdżania i skakania. Po pseudo parku z hopkami jedziemy na zjazd bardziej hardcorowy. Niejedna osoba stoi i się zastanawia jak tu jechać i czy w ogóle próbować zjeżdżać. Błażej stoi i zachęca do zjeżdżania, aż w końcu sam postanawia pokazać jak to się robi. Jedzie pewnie i szybko, a kiedy znika mi z oczu słychać, że kończy w krzakach :) Czyli banalny nie jest i można sobie z niego zjechać, ale na tyłku. No dobra, jadę i ja, ale niedługo. Za mocno przyhamowałam na uskoku i musiałam się zatrzymać. Nie wchodzę na górę próbować od nowa, przy następnej pętelce spróbuję już nie popełnić tego samego błędu. W parku hopkowym niespodzianka, bo jadę przez chwilę na wstecznym. Przy podjeżdżaniu tylne koło zrobiło 1/2 obrotu na korzeniu i niestety nie udało mi się przepchnąć roweru na górę i staczam się w dół, dobrze że nie wjeżdżam w chłopaka z tyłu :P Teraz się zastanawiam, dlaczego ja nie zacisnęłam hamulca? W sumie się nie spodziewałam takiej sytuacji, bo wcześniej normalnie tam podjeżdżałam i nie trzymałam palców na klamkach. Ściskać to ściskałam, ale widocznie same gripy. Mimo wszystko chwila strachu była :p Zjazd podejście drugie- znowu nie udane, znowu zakończone w tym samym miejscu. Trzecia próba. Analizując poprzednie sytuacje, chyba za bardzo zwalniam za tym uskokiem a bez prędkości nie ma jazdy, no i może trochę bardziej tyłek można by było wystawić za siodełko. No to próbujemy. Początek szybciej i z większą pewnością siebie. Niestety tym razem trochę przesadziłam z manewrowaniem zadkiem i wystawiłam go za daleko, po czym rower pojechał do przodu a ja zostałam z zadkiem za siodełkiem. W takiej pozycji nie da się dobrze kierować i żeby nie zjechać w takiej pozycji za daleko przewracam się na bok. AAAŁŁŁ! Tym razem sobie zbiłam bioderko i boli, dlatego już nie będę próbować dzisiaj tego zjeżdżać. Dobrze, że dziury w gatkach nie zrobiłam :) Ale siniak urośnie jak malowany. I tak uważam, że jak na mój stan fizyczny i psychiczny było rewelacyjnie :p
Podczas rozjazdu spotykam Włodka, który namawia mnie na piwo na mecie. Niestety muszę odmówić i wracać do domu kończyć robić projekty :( A sesja dopiero przede mną :(
Kategoria Las, W Towarzystwie
Kampinos.
Niedziela, 29 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst59.60/46.00km
w02:55h avg20.43kmh
vmax42.60kmh
Rano chciałam się wycofać, bo mnie głowa bolała od czającej się na mnie choroby, a poza tym chodniki były zmoczone. Dzwonię do Tomka, ale ten stanowczo mówi nie. No dobra, pojedziemy :) Jak dojechałam metrem na Młociny niebo już było rozchmurzone, wyszło słoneczko i był fajny ciepły dzień. Pod białym domkiem czekał na nas Michał i szybko ruszyliśmy, bo nawet na krótkich postojach mogą zjeść komary. Ruszyliśmy w kierunku Roztoki. Szybko dość. Na singlu na zielonym szlaku (który tak poza tym mi się bardzo spodobał w zeszłym roku na mazovii) prędkość 30 km/h, a i tak chłopaki mi stopniowo odjeżdżają :p Później zaczęły się górki i tam trochę ponarzekałam, bo przerzutka znowu działa po swojemu i nie mogłam szybko zrzucać biegów i musiałam albo przepychać, albo schodzić. W Roztoce przerwa na popas. Lody i kanapki idą w ruch. Siedzimy jeszcze chwilę i gadamy, a także obserwujemy grupkę harcerzy, która gotuje makaron na ognisku. Co chwila podjeżdżają kolejne osoby na rowerach. Spotykamy też niebieskie koszulki w składzie Leszek, Grzesiek i Robert. Po pogawędkach ruszamy wszyscy razem w drogę powrotną, też po górkach ale innych. Za nami rusza też ekipa Legionu. Tempo póki co wolne, aż można by rzec, powolne. Tomek puszcza mnie przodem i każe prowadzić. Zestresowana, żeby nie spowalniać całej grupy za sobą cisnę ile wlezie, żeby nie było, że baba na przedzie blokuje. Dojeżdżam do końca ścieżki, odwracam się bo nie wiem gdzie dalej jechać i widzę tylko Tomka. Reszta dojeżdża chwilę później. To ja flaki wypruwam, a oni sobie swoim tempem jadą. No, ładny trening sobie zafundowałam :) Przy okazji dostaję pochwałę od Tomka, że szybko jechałam :) W Laskach rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę. Ja do metra, bo trochę mi się spieszy do domu.
Wyjazd bardzo fajny. Nie wytelepało mnie tak jak zawsze i jestem zadowolona, bo czuję że forma rośnie :)
Kategoria Welodrom, W Towarzystwie, Las
Polska na rowery.
Wtorek, 17 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst13.81/11.00km
w01:06h avg12.55kmh
vmax30.10kmh
Obrażona jestem na mój rower! Brutalnie sprowadził mnie na ziemie i uświadomił mi, że nie potrafię jeździć.
Zaczęło się od tego, że po podjechaniu takiej góreczki trochę źle skierowałam kierownicę i dla bezpieczeństwa własnego musiałam się zatrzymać, tyle że jakoś przy tym uderzyłam się pod kolanem. Później pojechaliśmy na pętelkę z trudniejszymi zjazdami. Najtrudniejszy chyba tego dnia był zakręt, gdzie trzeba było zrobić szybki skręt w prawo a później zjechać i zmieścić się na ścieżce omijając drzewo. W górę nic trudnego, później zjazdy z hopkami, na których rower się 'rwie' do przodu, zjazd piaszczystą rynienką, skręt po bandzie w lewo i pod górę przejeżdżając po korzeniu. A i jeszcze trening szybkiego zsiadania i wsiadania, bo trzeba było ominąć powalone drzewo.
Sobą bym nie była gdybym nie spróbowała wszystkiego :p Najpierw zjazd ze skrętem w prawo. Ciasno jest tam na skręt. Kombinuję z odbiciem w lewo, ale nie udaje się. Resztę jakoś przejeżdżam. W rynience z piaskiem podpórka, ale bez paniki. Korzeń na podjeździe próbuję ominąć po lewej, ale o ile przednie koło przejeżdża, to tylne się ślizga i też potrzebna jest podpórka. Powrót na początek kółka. Przeskakiwanie z rowerem nie wychodzi szybko, ale przeskakuje (za pierwszym razem objechałam, bo jest tam ścieżka wyjeżdżona :p) Skręt w prawo - dojeżdżam trochę dalej ale znowu niepowodzenie. Rynienka z podpórką, korzeń też. Proszę Błażeja, żeby podjechał ze mną na pierwszy zjazd i pokazał jak on tam skręca. Nie ma problemu. Niestety podpadam bo znowu omijam przewrócone drzewo :p Błażej jedzie inaczej niż ja kombinuję. Czas na moją próbę. Udaje się, ale strachu jest co nie miara. Przez tą nerwowość rower trochę mnie znosi i obcieram się lekko o drzewo, ale zaliczony zjazd. No nie powiem, to fajne uczucie. Trochę więcej pewności i zjadę bezbłędnie. Z takim nastawieniem jadę dalej. W rynience staram się przejechać bez podpórki. Zauważam jednak, że piasek leży już inaczej niż wcześniej. Zrobiła się poprzeczna wyrwa. Jadę ja no i nagle pewnie ze zbyt dużej pewności i zmniejszenia czujności robię OTB. O kurczę, pierwszy raz w życiu. Myślałam, że jak będę leciała to będę darła gardło na całego, a jak przyszło co do czego, to nawet nie pisnęła. Wylądowałam w piachu, na miękkim i dlatego mnie nic nie bolało. Jedna noga się wypięła, ale druga dalej była na pedale. Wstałam, otrzepałam się i pojechałam dalej :p W sumie to nawet fajnie było. Przypomniało mi się rzucanie na piach na plażówce i w sumie przypominało to trochę akrobatykę :p Dobra, to się nie udało, to chociaż korzeń spróbuję pokonać, bo podobno jadąc bezpośrednio na niego, też można przejechać. Guzik, wywalam się, ale nie tracę zapału. Jadę na kolejną pętelkę. Myślę sobie, to może chociaż spróbuję przeskoczyć dobrze przez drzewo. Chyba za dużo nie myślałam, bo jadąc z wypiętą prawą nogą, z całym ciężarem ciała po lewej stronie roweru zahamowałam przednim hamulcem. Łoo, ale sobie zafundowałam emocji :p Zjazd- nieudany. Rynienka- z podpórką. Korzeń- leżę znowu. Jeszcze chyba ze 2 rundy, jedna omijająca zjazd z zakrętem, piaskownica przejechana ale na korzeniu znowu przegrana. W międzyczasie zastanawiam się gdzie się wszyscy podziali. Czy to możliwe, żebym taka grupa się aż tak bardzo rozjechała? A może pojechali gdzieś indziej? Nie, widzę stoi grupka. To już koniec zajęć. Losowanie koszulki, zdjęcia i do domu. Lekko wkurzona zastanawiam się czy jeszcze trochę nie pojeździć, ale jest po 8 zaraz się zacznie ciemnica, więc kierunek dom. Najbardziej wkurza mnie to, że jak już pewnie jechałam to mnie coś musiało sprowadzić 'na ziemię'. Dużo pracy przede mną. A ja myślałam, że umiem jeździć, i że znam Kabacki :o
Następnego dnia założyłam krótką spódniczkę, żeby wyeksponować wszystkie siniaki :p
Kategoria Las, W Towarzystwie
Rekord w Kabackim.
Czwartek, 21 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst44.70/43.70km
w02:10h avg20.63kmh
vmax29.50kmh
Spodobało mi się wycieczkowe tempo dlatego dzisiaj też się wytoczyłam z domu na przejażdżkę w terenie. Postanowiłam przy okazji sprawdzić stan niektórych zalanych dotychczas miejsc. Gdyby były przejezdne to doszłoby mi kilka kombinacji trasy więcej. Słońce przyjemnie grzeje od rana, bezchmurne niebo, temperatura cały czas rośnie i krótki rękaw i nogawka są idealne.
Trasa dobrze się zapowiadała, ale jak się pokazały kałuże, to konkretne. Nawrotka i jazda dalej. Jeszcze ze 100 m i ścieżki się połączą.
© magdafiszZalane ścieżki
© magdafisz
Singiel na południowym skraju lasu w większości przejezdny. W pewnym momencie dojeżdża się do rowu wypełnionego wodą. Ominąć się go nie da, ale jest już wyjeżdżona ścieżka prowadząca do jednej z głównych dróg. Jadąc tędy już na sam koniec spotykam bażanta :D
Kałuże staram się omijać, ale jak jest niewielkie błoto to przejeżdżam. Niestety trafiłam na całkiem głębokie błotko, które wyrzucone z opony wylądowało mi na udzie. Mmmm, maseczka błotna dla regeneracji. Przyjemnie jednak nie było. Czułam jak mi to spływa po nodze, dlatego musiałam się zatrzymać, żeby jakoś zrzucić z siebie tą breję. Kręąc się postanawiam zaryzykować i pojechać w część, w której jest kanałek i staw. Myślałam, że cała woda ze ścieżek spłynie do rowu i nie będzie problemu, ale znowu się troszkę przeliczyłam. Pierwsza kałuża na mojej zdrodze jest króka, a dalej widzę, że da się jechać, więc się nie wycofuję. Pojawia się kolejna, już większa i wychodzi poza ścieżkę. Trudno, nie chce mi się już zawracać. Przedzieram się przez krzaczki. Kurcze, jakieś ostre te gałęzie są i niestety obdrapują mi nogi i ręce. Zaraz też nalewa mi się śmierdząca woda do butów. Łeee..a miałam się nie brudzić :( Później pojawia się jeszcze jedna kałuża, całe szczęście ostatnia, i całe szczęście dająca się obejść.
Wymyślam sobie, że może udałoby się zrobić tak koło 40 km po lesie, jak nigdy jeszcze nie zrobiłam w kabackim. Objeżdżam najbardziej odległe zakątki, żeby się udało i żeby mi się od tych zwrotów nie zakręciło w głowie. Gdyby nie ograniczenie czasowe chętnie pojechałabym gdzieś dalej. Ale tak pozostaje mi tylko wykorzystać maksymalnie czas blisko domu.
Nie trudno jest doszukać się zmian w lesie. Wszystko nasyca się świeżą, jasną zielenią. Ale zmiany widać też tu pod drzewem, gdzie byłam niedawno. Dosadzili kwiatki
© magdafisz
Widziałam dzisiaj całe stado buszujących po lesie ptaków- sójki, sikorki, kosy, albo tylko ruch i odgłosy uciekających spłoszonych zwierząt. Bażant wydawałsię bardzo zaskoczony i z początku chyba nie wiedział, w którą stronę ma uciekać. Ale jak już się rzucił do biegu, to szybko zniknął. Udało mi się przyuważyć wiewiórkę, ale nie była tak oswojona, jak te w łazienkach. Nie chciała się nabrać na sztuczkę z orzechami i uciekała przede mną na drzewo, ale udało mi się uchwycić jej niewielki zarys na zdjęciu.Słabej jakości wiewiórka
© magdafisz
Kategoria Las, Samotnie
Wycieczka po KPN.
Środa, 20 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚
dst67.50/41.79km
w03:23h avg19.95kmh
vmax37.10kmh
Wreszcie wolne! HA, teraz można, bo jest i czas, i pogoda, można wreszcie pojeździć! I to cały dzień nawet, bez ograniczeń, bez pośpiechu :D Całe 2 tygodnie :D
Żeby dobrze je zacząć umówiłam się z Tomkiem na przejażdżkę do Kampinosu. Ruszyliśmy z Józefowa w stronę Zaborowa a tam już Tomek nawigował i wybierał ścieżki. Las bardzo ładny od samego początku. Na chwilę musieliśmy zejść z rowerów, żeby ominąć przewrócone drzewo, ale dobrze się stało. Tomek wypatrzył łosia, który tak sobie niepozornie stał w pobliżu za drzewem. Ogromny zwierz. Widziałam pierwszy raz w życiu łosia :D
Na grobli jechałam ostrożnie za Tomkiem a dojeżdżając do mostku coś głośno zachlupotało, przez co się przestraszyłam. Okazało się, że to dwie moczynogi czyli kaczki, ale ja jeszcze patrzyłam w wodę, bo mi wydawało się, że oprócz nich coś zanurkowało. Tomek nie omieszkał mi zrobić zdjęcia, a teraz się śmieje, że nie przejechałam przez mostek. Akurat ten bym przejechała bo jest dość szeroki. Nie to co ten.Na co patrzy Magda?
© ktone
Bez przygód jechaliśmy przed siebie. Trochę górek, każda podjechana, trochę zjazdów, tu już nie wszystkie, ale bilans ogólny wypada dobrze :) Tomek wogóle się nie zmęczył, a ja może trochę, w sumie tylko raz poczułam, że nie mam siły depnąć na pedały w piachu. Jest dobrze, forma coraz lepsza. W zeszłym roku to napewno bym tyle nie przejechała, przynajmniej nie bez marudzenia :p A tym razem było bardzo przyjemnie. Las piękny, pogoda też, towarzystwo wymarzone..czego chcieć więcej. Prawdziwy wypoczynek! I już teraz chcę wakaaacje, możliwe że ostatnie w życiu :(Debły
© ktone
Kategoria Las, W Towarzystwie
ŚLR Daleszyce.
Niedziela, 17 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 14.0˚
dst39.92/24.92km
w02:06h avg19.01kmh
vmax55.80kmh
Maraton wielu obaw (czy starczy sił, czy będę miała awarię itp.) i nadziei (może nic się nie stanie, a nawet jak będę musiała podchodzić, to chociaż będzie ładna okolica do podziwiania).
Wyjazd wcześnie rano. O 6 na politechnice się spotykam z Tomkiem, Jarkiem i Pawłem. W Daleszycach jesteśmy po 9 i w kolejce do biura zawodów spotykamy jeszcze Grześka i Kazika. Po załatwieniu wszystkich spraw wychodzimy z sali, na której zdążyła urosnąć już kolejka do drzwi. Przewidujemy, że może się opóźnić start, ale nikt nie podejrzewał, że aż o 2 godziny. W niekończącym się oczekiwaniu na star konsumujemy, rozgrzewamy się i co najmniej kilka razy zmieniamy ubrania. Słońce nie grzeje zdecydowanie, tylko trochę przebija się przez chmury a do tego wieje i nie możemy się zdecydować jak będzie najlepiej.
Mastersi ruszają w końcu o 12.45, a ich start odbywa się w dziwny sposób. Ludzie stali za samochodem i nagle ruszyli, nikt nie dał żadnego znaku przygotowującego do startu. Chwilę później ustawiamy się w wyznaczonym miejscu na dystans FAN, mimo że start ma być za 15-20 min, ale przy takiej organizacji lepiej być gotowym wcześniej :p I nagle niespodzianka. Ratownicy medyczni w karetce się chyba zagapili i nie pojechali za mastersami, dlatego włączyli koguta i przebijali się przez zastawiony sektor.
W pierwszej linii stoi w pomarańczowej koszulce Ania Szafraniec z CCC. Ja też raczej z przodu. Jednak pierwsze kilometry są po asfalcie i wszyscy cisną ile wlezie i coraz więcej osób mnie wyprzedza. Poz atym wolę trzymać się tyłów gdzie jest trochę luźniej, żeby uniknąć jakiejś kraksy, bo przy hamowaniu robi się naprawdę ciasno. Peleton porwał się na grupki, ale nie brakuje dziadów, którzy mnie wyprzedzają z zawrotną prędkością. Wkurzam się, bo prawdopodobnie będzie tak, że jak zacznie się trochę trudniej to nagle stracą swoją moc i będą blokować. No i zaczyna się las, lekko w górę po piaszczystej drodze. Nie są to jednak piaskownice i da się szybko jechać, ale ludzie już prowadzą i jak też muszę się zatrzymać. Jak mogę to wyprzedzam, ale przed nami już tworzy się niewielki zator bo jest jedna optymalna ścieżka pod górę. Niedaleko później zaczyna się zjazd. Liście maskują korzenie i kamienie, ale jakoś w sumie szybko udaje mi się zjechać. Co jakiś czas stoją pierwsze osoby zmieniające gumę. A ja, chorobka, kupiłam wczoraj dętkę ale została w domu i nie mam nic na zapas, więc mam nadzieję, że na farcie przejadę trasę :p Brukowaną drogą pożarową wjeżdżamy pod górę i z niej zjeżdżamy do lasu. Do miejsca rozjazdu nie ma trudniejszych fragmentów. W jednym miejscu tylko dobijam tylnym kołem do ziemi i myślę, że już koniec mojej jazdy, ale kilka razy upewniam się, że powietrza jest tyle samo. Uff, od teraz jednak jadę trochę ostrożniej w obawie o sprzęt :p Drugi raz wzdycham ze szczęścia jak przejeżdżam przez dziurę w asfalcie za bufetem. Zajęta rozbrajaniem banana nie patrzę zbytnio na drogę, bo widziałam równy asfalt i nie spodziewałam się żadnych niespodzianek. Zaczyna się coraz więcej podjazdów, jednak nie są one nie do podjechania. Mimo młynkowania mijam co i raz kilka osób. Jest jeden podjazd gdzie muszę mocno nachylić się do przodu, prawie liżę kierownicę, żeby mi koła nie odrywało do góry, ale podjeżdżam :) Rach ciach pod górkę (zdj. Michał Jemioło)
© magdafisz
Z bardziej niebezpiecznych sytuacji to może 2 takie miałam. Raz gdy nie uwzględniłam ograniczenia do 30 czy 40 km/h na zjeździe, na którym był zakręt. Przejechałam po zewnętrznej krawędzi i mało brakowało a bym się nie wyrobiła. Dobrze, że nie złapałam tam piachu pod koła, bo bym nieźle przejechała się na tyłku albo łokciach, bo tam to naprawdę się puściłam w dół i jeszcze dokręcałam :p
Na innym zjeździe trudnością było jego nachylenie, bo podłoże piaszczyste było raczej bez niespodzianek. Pierwszy raz miałam tak daleko tyłek za siodełkiem. Niestety przede mną ktoś jechał i się zatrzymał, wiec i ja też już nie miałam odwagi zjeżdżać i swoim sposobem zsuwałam się po zboczu podpierając się rowerem. Raz się jakoś źle odkręciłam i przechyliłam się do przodu, uderzając się między nogami o ramę. AŁAAA. Ale sadzam tyłek na siodełku i jadę. Jadąc na wprost od górki mało co nie zbaczam z trasy, ale ktoś już tam się pomylił i pokazuje, że trzeba skręcać. Dzięki!
Nie patrzę na licznik, ale chyba powoli zbliżamy się do końca. Jadę z kilkoma osobami przed sobą, za mną na razie pusto. Kurczę, ciekawa która jestem. Żadna dziewczyna mnie nie wyprzedzała. Na początku widziałam jedną, dojeżdżała do mnie ze 2 razy, ale dawno jej nie było. Na szerszej drodze wyprzedza mnie zawodnik z czerwonym bukłakiem na plecach. Kurczę, kojarzę go. Zawsze jak dojeżdżałam do górki to widziałam jak prowadzi rower, ale z kolei nie widziałam jak mnie wyprzedza na prostych. Wygląda na to, że już się wypłaszcza dlatego staram się go trzymać. Tak, został tylko dojazd asfaltowy do mety, ale dość długi. Trzymam się na kole. Z naprzeciwka spacerowym tempem nadjeżdża Ania Szafraniec i się do nas uśmiecha :) Uśmiech odwzajemniony :) Nagle mój koń pociągowy prosi o zmianę, więc tak robię. Nie spodziewam się, że mogę jechać z taką prędkością jak na kole (ok. 30km/h), ale w sumie nawet dobrze mi to idzie i prowadzę nas już do samego końca. Mijam metę, ale nie ma żadnego pikania, więc wracam i pytam czy mnie złapali. Tak, złapali, a z czipami mają problem prawie wszyscy. Dziękuję zawodnikowi, z którym przyjechałam i chwilę rozmawiamy.
Teraz zaczął się dla mnie czas oczekiwania na resztę ekipy welodromu. Długo nie przyjeżdża nikt z dystansu master. Wyjeżdżam pod prąd na trasę, żeby się rozgrzać i skrócić czekanie. Kręcę się. Wyników nie ma i chyba długo nie będzie bo na kartce zapisywane są tylko numery w kolejności a osiągniętego czasu brak. Wreszcie wjeżdża Tomek i ściga się z chłopakiem. Głośno krzyczę, ale już nie daje rady wyprzedzić. Zmęczony, połowicznie zadowolony ale i tak przyjechał najszybciej, więc się cieczy a ja razem z nim.
W Daleszycach zostajemy do zmroku. Po ogarnięciu rowerów, zjedzeniu, umyciu, przebraniu czekamy na dekoracje. Ja ląduję za Anią Szafraniec i Aleksandrą Wnuczek na 3 miejscu w K2(elita), a Tomek na 3 miejscu w kategorii Orlik :D
Wszystkie opóźnienia były męczące, ale Organizatorzy wprowadzając elektroniczny pomiar czasu na pewno nie mieli złych intencji i sami czuli się zawiedzeni tą techniką. Trzeba być wyrozumiałym i mieć nadzieję, że już następne edycje będą przebiegały zgodnie z planem, bo generalnie była to udana impreza :)
Kategoria Las, W Towarzystwie, Welodrom, zawody
Legia maraton w Wesołej.
Niedziela, 10 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 8.0˚
dst37.71/37.71km
w02:14h avg16.89kmh
vmax35.90kmh
Znowu wyszło, że jestem panikarą :p
Czytałam opis trasy, ale nie brałam go zbytnio na serio. Nie raz czytałam opis trasy mazovii i wiedziałam, że zwykle słowa nie oddają tego co jest faktycznie na trasie. Moją decyzję co do wyboru dystansu podjęłam na zasadzie - chcesz jeździć lepiej, więc musisz jeździć więcej. 48 km mnie nie przerażało, więc wybrałam ten, okazało się, że najdłuższy, nazwany giga.
Po rejestracji, przygotowaniach i dylematach jak się ubrać do takiej pogody, postanawiam się przejechać. Zaraz po starcie skręt w piaskownicę. Cholera, już teraz ciężko mi się jedzie. Ale to nic, później są ubite ścieżki. Jadę zgodnie ze strzałkami. Pierwszy zjazd. Trochę stromy, uskoki z korzeni, ale zjeżdżam bokiem po czym na dole widzę drogę zagrodzoną taśmą. Rozglądam się zdezorientowana, gdzie dalej jechać. Odwracam się i dostrzegam na górze wydmy strzałkę. Cholera, ręce mi opadają. Nie ma jak podjechać, więc pierwszy spacer pod górę. Jadę dalej. Z naprzeciwka nadjeżdżają Renata i Bartek, którzy mówią, że dalej jest tak samo, górka, dół, górka, dół. Jadę sprawdzić i faktycznie tak jest. No ładnie. Jak tak dalej będzie to już na pierwszym kółku padnę i nie przejadę następnych 3 ;/ Tomek uspakaja mnie, że dalej jest już łatwiej, trasa się wypłaszcza, ale techniczna, z dużą ilością korzeni. W głowie chodzi mi zmiana dystansu (bo przecież nazwali to giga, więc może to jest jak w xc, krótko ale treściwie?), ale podobno nie można już zmienić. Przed linią startu najpierw ustawiają się gigowcy, później mega i liga szkolna. Cholera, faktycznie nie ma już odwrotu. Trudno, najwyżej będę jechała całe wieki :p
Po starcie jadę z tyłu za Przemkiem i tak mniej więcej przez połowę okrążenia. Nie widzę jednak drogi, dlatego wolę wyprzedzić by móc jechać bardziej swobodnie. Trasa na razie nie taka zła. . Jadąc jeszcze za Przemkiem wjeżdżam w ogromną dziuro-rampę, a dopiero na kolejnych okrążeniach widzę, że da się ją ominąć. Faktycznie jest odcinek downhillowy, ale z moim poziomem umiejętności też da się go przejechać. Jak kończymy zjeżdżać tą trasą, to słyszymy krzyk jakiejś dziewczyny - pewnie właśnie wjechała w tą dziuro-rampę. Ale jak krzyczy to żyje :p Druga część okrążenia faktycznie już bez niespodzianek i wtedy odzyskuję spokój ducha o te kolejne okrążenia, dam radę! Za bufetem wjazd na kolejne okrążenie, ale tam trochę się pogubiłam na podjeździe, bo nie wiedziałam którędy trzeba jechać.Łykam górki
© magdafisz
Jadę sama, przede mną nikogo. Po zjeździe z piaszczystej górki w miejscu nawrotu ląduję w piachu. Zbyt ostro chciałam skręcić, ale szybko się zbieram i lecę pod górę. Jak jestem na górze, to widzę przed zjazdem Przemka i jeszcze ze 2 osoby, czyli na razie nie jestem ostatnia. Na trzecie kółko zabieram banana z bufetu do kieszonki, bo za bufetem podjazd. Przy redukcji biegu klinuje mi się łańcuch i muszę się podeprzeć. Z powrotem wsiadam na rower, ale z miejsca ciężko ruszyć. Ludzie krzyczą 'dawaj z buta dalej', ale nie, ja muszę podjeżdżać takie górki :p Podjeżdżając po zboczu downhllowców słyszę, że ktoś się zbliża z tyłu. Wyprzedzają mnie 2 osoby z czołówki. Kurczę, jest dubel. Ciekawe kiedy dogoni mnie reszta. Całe szczęście wyjeżdżam na w miarę szerokie ścieżki, więc nie będzie stresów, że kogoś blokuję. Przede mną widzę kogoś z welodromu. To Paweł Mikusek. Do końca trasy jedziemy już razem. Zaczynamy ostatnie okrążenie, ale nie ma już nic dla nas do jedzenia na bufecie, tylko woda. O dziwo nikt nas więcej nie wyprzedził i już nie wyprzedzi. Nieźle :) Po drodze aura się psuje, zaczyna padać deszcz, a może nawet grad. Robi się chłodno. Ale to już ostatnie okrążenie, więc trzeba jak najszybciej dotrzeć na metę. Jadę tym razem bez przygód i dzięki poprzednim okrążeniom, wiem którędy najlepiej jechać. Na ostatniej prostej, szutrowej drodze gaz i do mety. Widzę Tomka i jeszcze odrobinę przyspieszam. Patrzę na licznik 27. Cholera, skąd tyle sił? Wjeżdżam zadowolona, że jeszcze mam siłę żyć, że Tomek mnie nie zdublował, że dałam radę i się nie bałam! Jeszcze fotograf na mecie powiedział mi, że byłam druga. Nie wiem co o tym myśleć, bo na giga w sektorze poza mną widziałam 3 dziewczyny, a żadnej nie wyprzedzałam. Okaże się później.
Po przebraniu się dostałam ogromny talerz ze spaghetti. Makaron trochę zesztywniał od zimna i dość ciężko się go jadło, ale sos pomidorowo-mięsny pycha. Niestety końcówka makaronu wylądowała mi na ręce po tym jak podmuch wiatru poderwał mój talerzyk i przewrócił do góry nogami :p Czekanie na dekoracje, a było ich trochę w naszej drużynie, przebiegło na przeskakiwaniu z nogi na nogę. Próbowaliśmy się ogrzać, bo wiatr szybko chłodził. Renata i Andzia pierwsze w kategorii na mega, Renata pierwsza w open, Andzia 3. Tomek pierwszy raz na pudle, 2 na giga w kategorii!! :D A Ja 3 w kat i 3 w open.
Super maraton: trasa, organizacja i atmosfera absolutnie bez zarzutów! Nie było tłumów, a my jako drużyna zdecydowanie zdominowaliśmy ten maraton :DWszyscy z jednego samochodu.
© magdafiszSzczególne zagrożenia oznaczone !!!
© magdafisz
Kategoria Las, Welodrom, zawody
Waleczny wyjazd.
Wtorek, 5 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 14.0˚
dst50.87/20.00km
w02:00h avg25.43kmh
vmax41.10kmh
Taki pseudo trening mocy, polegający na jeździe z niższą kadencją niż zwykle i pokonywaniem własnych oporów do takiej jazdy. Zmagałam się dzisiaj z wiatrem, nie mogę przecież przed nim uciekać i pojechałam wzdłuż wału aż na siekierki i z powrotem. Później jeszcze dokręciłam 20 km po kabackim. Cały czas mocno pedałowałam i teraz trochę to czuję w nogach. Ale taka jazda to mi się nie podoba. Za szybko zmienia się krajobraz i nie ma czasu na rozglądanie się :p Pod tym względem bieganie jest fajniejsze!
Kategoria Samotnie, Las
Super przyjemnie.
Piątek, 1 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚
dst33.49/31.49km
w01:26h avg23.37kmh
vmax33.30kmh
Pogoda mnie dzisiaj troszkę zdenerwowała. Cały tydzień był słoneczny i ciepły, ale nie miałam możliwości pojeździć. Miałam nadzieję, że w wolny piątek pogoda też dopisze. Ale po nocy mokro, chmury krążą po niebie i jest raczej mało prawdopodobne, że pogoda się poprawi. Spędziłam więc czas bezproduktywnie na oglądaniu tv, ale jak tylko pojawiły się przebłyski słońca, ruszyłam z rowerem w drogę.
W lesie warunki idealne do jazdy, więc przynajmniej to dobre. Nie zamierzam jednak na razie zaglądać w miejsca, gdzie ostatnio zastałam rozlewiska, więc możliwości wyboru trasy nieco się zmniejszyły. Kręciłam się strasznie. 3 razy spotkałam tego samego faceta z psem, dziadka na kolarce, 2 razy babkę z dzieckiem i dwoma pieskami, a wcale nie było tłoku w lesie :p
Miałam dzisiaj okazję zobaczyć też bażanta. Przebiegł mi drogę, ale skubaniec nie zamierzał się zatrzymać do zdjęcia i leciał dalej w las :pWiosna w lesie.
© magdafisz
Przez chmury wychodziło coraz więcej słońca i robiło się ciepło, ale razem ze słońcem zerwało się wietrzysko. Mimo że las, to i tak nieźle dmuchało. Jednak było na tyle ciepło, że rękawki można było spokojnie odpuścić. Bardzo dobrze mi się dzisiaj jeździło. Chętnie pokręciłabym dłużej, ale niestety trzeba było jechać do pracy.
Kategoria Samotnie, Las