Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:583.77 km (w terenie 303.95 km; 52.07%)
Czas w ruchu:28:13
Średnia prędkość:20.26 km/h
Maksymalna prędkość:55.80 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:41.70 km i 2h 10m
Więcej statystyk

Maraton w Złotym Stoku.

Sobota, 30 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚ dst41.80/39.00km w03:40h avg11.40kmh vmax44.30kmh


Kategoria zawody, Welodrom

Góra Kalwaria z Włodkiem, Darkiem, Andrzejem i Michałem.

Środa, 27 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst62.84/0.00km w02:18h avg27.32kmh vmax48.70kmh

Wczoraj byłam u Włodka odebrać koszyki do bidonów i przy okazji umówiliśmy się na przejażdżkę po asfaltach. Ale jak dzisiaj podjechałam pod kodaka to był już Andrzej i Darek a miał jeszcze dołączyć Michał, więc nie zapowiadało się na spokojną jazdę. Wstępnie kierunek Góra Kalwaria. Ruszamy chwilę po 10 i pod Mrówką zgarniamy Michała. Południowy wiatr jest dość mocny, ale to nie przeszkadza prowadzącym i jedziemy w grancach 30 km/h. Ja jadę na kole na samym końcu, żeby w razie czego móc się odłączyć, ale na razie daję radę jechać. Szybko docieramy do Karpatki, gdzie tym razem odpuszczam i nie jem ciastek. Dziś spalam świąteczne kalorie. Przez te 2 dni zjadłam tyle, że nawet namowy i słodkie zapachy mnie nie przekupią :p Powrót przyjemnie z wiatrem, lekko pedałując jedziemy 35 km/h. Szybko jesteśmy z powrotem, a ja nie czuję dużego zmęczenia. Nie było kryzysów, zadyszek i miałam jeszcze siłę wjeżdżać pod górę, więc nie jest źle. A w dodatku zrobiłam rekord średniej prędkości :)


Kategoria W Towarzystwie, Welodrom

Do pracy i do Decathlona.

Piątek, 22 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst39.82/9.00km w01:45h avg22.75kmh vmax33.30kmh

Tomek mnie namówił, żeby jechać do pracy rowerem. W sumie co mi szkodzi trochę się przejechać. Zbieram graty, wychodzę przed blok, siadam na siodełko i zonk! Kapeć w tylnym kole. Zawróciłam i weszłam do domu, żeby ludzie ciekawsko nie patrzyli jak zmieniam dętkę. Z początku coś mi nie szło zakładanie opony ale chyba nie zajęło mi to dłużej niż 10 min. Zastanawiałam się, co u licha się stało, bo po wczorajszej jeździe nic nie było ani widać ani czuć. A może to oznacza koniec farta, na którym cały czas jeździłam?! Druga zmiana dętki w ciągu tygodnia, a wcześniej przez cały rok się nic nie działo. W sumie dobrze, że w takich okolicznościach. Nabiorę wprawy :p
Jak już ruszyłam to co nie ujechałam to światła. Zanim dojechałam na Natolin zatrzymywałam się 3 razy. W taki sam sposób niestety wyglądała jazda przez cały Ursynów ;/ Dalej już bez problemów. W pracy okazało się, że byłam krócej niż jechałam. Ale to nie martwiło mnie zbytnio i ruszyłam w drogę powrotną. Najpierw do domu żeby coś przekąsić, a później do Decathlona w Piasecznie po dętki do roweru dla siostry. Z ciekawości przeszłam cały dział rowerowy i znalazłam dla siebie skarpetki, 2 pary za 7 zł. Z zakupami wróciłam do domu i to był koniec dzisiejszej przejażdżki.


Kategoria Samotnie

Rekord w Kabackim.

Czwartek, 21 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst44.70/43.70km w02:10h avg20.63kmh vmax29.50kmh

Spodobało mi się wycieczkowe tempo dlatego dzisiaj też się wytoczyłam z domu na przejażdżkę w terenie. Postanowiłam przy okazji sprawdzić stan niektórych zalanych dotychczas miejsc. Gdyby były przejezdne to doszłoby mi kilka kombinacji trasy więcej. Słońce przyjemnie grzeje od rana, bezchmurne niebo, temperatura cały czas rośnie i krótki rękaw i nogawka są idealne.
Trasa dobrze się zapowiadała, ale jak się pokazały kałuże, to konkretne. Nawrotka i jazda dalej.

Jeszcze ze 100 m i ścieżki się połączą. © magdafisz

Zalane ścieżki © magdafisz

Singiel na południowym skraju lasu w większości przejezdny. W pewnym momencie dojeżdża się do rowu wypełnionego wodą. Ominąć się go nie da, ale jest już wyjeżdżona ścieżka prowadząca do jednej z głównych dróg. Jadąc tędy już na sam koniec spotykam bażanta :D
Kałuże staram się omijać, ale jak jest niewielkie błoto to przejeżdżam. Niestety trafiłam na całkiem głębokie błotko, które wyrzucone z opony wylądowało mi na udzie. Mmmm, maseczka błotna dla regeneracji. Przyjemnie jednak nie było. Czułam jak mi to spływa po nodze, dlatego musiałam się zatrzymać, żeby jakoś zrzucić z siebie tą breję. Kręąc się postanawiam zaryzykować i pojechać w część, w której jest kanałek i staw. Myślałam, że cała woda ze ścieżek spłynie do rowu i nie będzie problemu, ale znowu się troszkę przeliczyłam. Pierwsza kałuża na mojej zdrodze jest króka, a dalej widzę, że da się jechać, więc się nie wycofuję. Pojawia się kolejna, już większa i wychodzi poza ścieżkę. Trudno, nie chce mi się już zawracać. Przedzieram się przez krzaczki. Kurcze, jakieś ostre te gałęzie są i niestety obdrapują mi nogi i ręce. Zaraz też nalewa mi się śmierdząca woda do butów. Łeee..a miałam się nie brudzić :( Później pojawia się jeszcze jedna kałuża, całe szczęście ostatnia, i całe szczęście dająca się obejść.
Wymyślam sobie, że może udałoby się zrobić tak koło 40 km po lesie, jak nigdy jeszcze nie zrobiłam w kabackim. Objeżdżam najbardziej odległe zakątki, żeby się udało i żeby mi się od tych zwrotów nie zakręciło w głowie. Gdyby nie ograniczenie czasowe chętnie pojechałabym gdzieś dalej. Ale tak pozostaje mi tylko wykorzystać maksymalnie czas blisko domu.
Nie trudno jest doszukać się zmian w lesie. Wszystko nasyca się świeżą, jasną zielenią. Ale zmiany widać też tu pod drzewem, gdzie byłam niedawno.
Dosadzili kwiatki © magdafisz

Widziałam dzisiaj całe stado buszujących po lesie ptaków- sójki, sikorki, kosy, albo tylko ruch i odgłosy uciekających spłoszonych zwierząt. Bażant wydawałsię bardzo zaskoczony i z początku chyba nie wiedział, w którą stronę ma uciekać. Ale jak już się rzucił do biegu, to szybko zniknął. Udało mi się przyuważyć wiewiórkę, ale nie była tak oswojona, jak te w łazienkach. Nie chciała się nabrać na sztuczkę z orzechami i uciekała przede mną na drzewo, ale udało mi się uchwycić jej niewielki zarys na zdjęciu.
Słabej jakości wiewiórka © magdafisz


Kategoria Las, Samotnie

Wycieczka po KPN.

Środa, 20 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚ dst67.50/41.79km w03:23h avg19.95kmh vmax37.10kmh

Wreszcie wolne! HA, teraz można, bo jest i czas, i pogoda, można wreszcie pojeździć! I to cały dzień nawet, bez ograniczeń, bez pośpiechu :D Całe 2 tygodnie :D
Żeby dobrze je zacząć umówiłam się z Tomkiem na przejażdżkę do Kampinosu. Ruszyliśmy z Józefowa w stronę Zaborowa a tam już Tomek nawigował i wybierał ścieżki. Las bardzo ładny od samego początku. Na chwilę musieliśmy zejść z rowerów, żeby ominąć przewrócone drzewo, ale dobrze się stało. Tomek wypatrzył łosia, który tak sobie niepozornie stał w pobliżu za drzewem. Ogromny zwierz. Widziałam pierwszy raz w życiu łosia :D
Na grobli jechałam ostrożnie za Tomkiem a dojeżdżając do mostku coś głośno zachlupotało, przez co się przestraszyłam. Okazało się, że to dwie moczynogi czyli kaczki, ale ja jeszcze patrzyłam w wodę, bo mi wydawało się, że oprócz nich coś zanurkowało. Tomek nie omieszkał mi zrobić zdjęcia, a teraz się śmieje, że nie przejechałam przez mostek. Akurat ten bym przejechała bo jest dość szeroki. Nie to co ten.

Na co patrzy Magda? © ktone

Bez przygód jechaliśmy przed siebie. Trochę górek, każda podjechana, trochę zjazdów, tu już nie wszystkie, ale bilans ogólny wypada dobrze :) Tomek wogóle się nie zmęczył, a ja może trochę, w sumie tylko raz poczułam, że nie mam siły depnąć na pedały w piachu. Jest dobrze, forma coraz lepsza. W zeszłym roku to napewno bym tyle nie przejechała, przynajmniej nie bez marudzenia :p A tym razem było bardzo przyjemnie. Las piękny, pogoda też, towarzystwo wymarzone..czego chcieć więcej. Prawdziwy wypoczynek! I już teraz chcę wakaaacje, możliwe że ostatnie w życiu :(
Debły © ktone


Kategoria Las, W Towarzystwie

ŚLR Daleszyce.

Niedziela, 17 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 14.0˚ dst39.92/24.92km w02:06h avg19.01kmh vmax55.80kmh

Maraton wielu obaw (czy starczy sił, czy będę miała awarię itp.) i nadziei (może nic się nie stanie, a nawet jak będę musiała podchodzić, to chociaż będzie ładna okolica do podziwiania).
Wyjazd wcześnie rano. O 6 na politechnice się spotykam z Tomkiem, Jarkiem i Pawłem. W Daleszycach jesteśmy po 9 i w kolejce do biura zawodów spotykamy jeszcze Grześka i Kazika. Po załatwieniu wszystkich spraw wychodzimy z sali, na której zdążyła urosnąć już kolejka do drzwi. Przewidujemy, że może się opóźnić start, ale nikt nie podejrzewał, że aż o 2 godziny. W niekończącym się oczekiwaniu na star konsumujemy, rozgrzewamy się i co najmniej kilka razy zmieniamy ubrania. Słońce nie grzeje zdecydowanie, tylko trochę przebija się przez chmury a do tego wieje i nie możemy się zdecydować jak będzie najlepiej.
Mastersi ruszają w końcu o 12.45, a ich start odbywa się w dziwny sposób. Ludzie stali za samochodem i nagle ruszyli, nikt nie dał żadnego znaku przygotowującego do startu. Chwilę później ustawiamy się w wyznaczonym miejscu na dystans FAN, mimo że start ma być za 15-20 min, ale przy takiej organizacji lepiej być gotowym wcześniej :p I nagle niespodzianka. Ratownicy medyczni w karetce się chyba zagapili i nie pojechali za mastersami, dlatego włączyli koguta i przebijali się przez zastawiony sektor.
W pierwszej linii stoi w pomarańczowej koszulce Ania Szafraniec z CCC. Ja też raczej z przodu. Jednak pierwsze kilometry są po asfalcie i wszyscy cisną ile wlezie i coraz więcej osób mnie wyprzedza. Poz atym wolę trzymać się tyłów gdzie jest trochę luźniej, żeby uniknąć jakiejś kraksy, bo przy hamowaniu robi się naprawdę ciasno. Peleton porwał się na grupki, ale nie brakuje dziadów, którzy mnie wyprzedzają z zawrotną prędkością. Wkurzam się, bo prawdopodobnie będzie tak, że jak zacznie się trochę trudniej to nagle stracą swoją moc i będą blokować. No i zaczyna się las, lekko w górę po piaszczystej drodze. Nie są to jednak piaskownice i da się szybko jechać, ale ludzie już prowadzą i jak też muszę się zatrzymać. Jak mogę to wyprzedzam, ale przed nami już tworzy się niewielki zator bo jest jedna optymalna ścieżka pod górę. Niedaleko później zaczyna się zjazd. Liście maskują korzenie i kamienie, ale jakoś w sumie szybko udaje mi się zjechać. Co jakiś czas stoją pierwsze osoby zmieniające gumę. A ja, chorobka, kupiłam wczoraj dętkę ale została w domu i nie mam nic na zapas, więc mam nadzieję, że na farcie przejadę trasę :p Brukowaną drogą pożarową wjeżdżamy pod górę i z niej zjeżdżamy do lasu. Do miejsca rozjazdu nie ma trudniejszych fragmentów. W jednym miejscu tylko dobijam tylnym kołem do ziemi i myślę, że już koniec mojej jazdy, ale kilka razy upewniam się, że powietrza jest tyle samo. Uff, od teraz jednak jadę trochę ostrożniej w obawie o sprzęt :p Drugi raz wzdycham ze szczęścia jak przejeżdżam przez dziurę w asfalcie za bufetem. Zajęta rozbrajaniem banana nie patrzę zbytnio na drogę, bo widziałam równy asfalt i nie spodziewałam się żadnych niespodzianek. Zaczyna się coraz więcej podjazdów, jednak nie są one nie do podjechania. Mimo młynkowania mijam co i raz kilka osób. Jest jeden podjazd gdzie muszę mocno nachylić się do przodu, prawie liżę kierownicę, żeby mi koła nie odrywało do góry, ale podjeżdżam :)

Rach ciach pod górkę (zdj. Michał Jemioło) © magdafisz

Z bardziej niebezpiecznych sytuacji to może 2 takie miałam. Raz gdy nie uwzględniłam ograniczenia do 30 czy 40 km/h na zjeździe, na którym był zakręt. Przejechałam po zewnętrznej krawędzi i mało brakowało a bym się nie wyrobiła. Dobrze, że nie złapałam tam piachu pod koła, bo bym nieźle przejechała się na tyłku albo łokciach, bo tam to naprawdę się puściłam w dół i jeszcze dokręcałam :p
Na innym zjeździe trudnością było jego nachylenie, bo podłoże piaszczyste było raczej bez niespodzianek. Pierwszy raz miałam tak daleko tyłek za siodełkiem. Niestety przede mną ktoś jechał i się zatrzymał, wiec i ja też już nie miałam odwagi zjeżdżać i swoim sposobem zsuwałam się po zboczu podpierając się rowerem. Raz się jakoś źle odkręciłam i przechyliłam się do przodu, uderzając się między nogami o ramę. AŁAAA. Ale sadzam tyłek na siodełku i jadę. Jadąc na wprost od górki mało co nie zbaczam z trasy, ale ktoś już tam się pomylił i pokazuje, że trzeba skręcać. Dzięki!
Nie patrzę na licznik, ale chyba powoli zbliżamy się do końca. Jadę z kilkoma osobami przed sobą, za mną na razie pusto. Kurczę, ciekawa która jestem. Żadna dziewczyna mnie nie wyprzedzała. Na początku widziałam jedną, dojeżdżała do mnie ze 2 razy, ale dawno jej nie było. Na szerszej drodze wyprzedza mnie zawodnik z czerwonym bukłakiem na plecach. Kurczę, kojarzę go. Zawsze jak dojeżdżałam do górki to widziałam jak prowadzi rower, ale z kolei nie widziałam jak mnie wyprzedza na prostych. Wygląda na to, że już się wypłaszcza dlatego staram się go trzymać. Tak, został tylko dojazd asfaltowy do mety, ale dość długi. Trzymam się na kole. Z naprzeciwka spacerowym tempem nadjeżdża Ania Szafraniec i się do nas uśmiecha :) Uśmiech odwzajemniony :) Nagle mój koń pociągowy prosi o zmianę, więc tak robię. Nie spodziewam się, że mogę jechać z taką prędkością jak na kole (ok. 30km/h), ale w sumie nawet dobrze mi to idzie i prowadzę nas już do samego końca. Mijam metę, ale nie ma żadnego pikania, więc wracam i pytam czy mnie złapali. Tak, złapali, a z czipami mają problem prawie wszyscy. Dziękuję zawodnikowi, z którym przyjechałam i chwilę rozmawiamy.
Teraz zaczął się dla mnie czas oczekiwania na resztę ekipy welodromu. Długo nie przyjeżdża nikt z dystansu master. Wyjeżdżam pod prąd na trasę, żeby się rozgrzać i skrócić czekanie. Kręcę się. Wyników nie ma i chyba długo nie będzie bo na kartce zapisywane są tylko numery w kolejności a osiągniętego czasu brak. Wreszcie wjeżdża Tomek i ściga się z chłopakiem. Głośno krzyczę, ale już nie daje rady wyprzedzić. Zmęczony, połowicznie zadowolony ale i tak przyjechał najszybciej, więc się cieczy a ja razem z nim.

W Daleszycach zostajemy do zmroku. Po ogarnięciu rowerów, zjedzeniu, umyciu, przebraniu czekamy na dekoracje. Ja ląduję za Anią Szafraniec i Aleksandrą Wnuczek na 3 miejscu w K2(elita), a Tomek na 3 miejscu w kategorii Orlik :D

Wszystkie opóźnienia były męczące, ale Organizatorzy wprowadzając elektroniczny pomiar czasu na pewno nie mieli złych intencji i sami czuli się zawiedzeni tą techniką. Trzeba być wyrozumiałym i mieć nadzieję, że już następne edycje będą przebiegały zgodnie z planem, bo generalnie była to udana impreza :)


Kategoria Las, W Towarzystwie, Welodrom, zawody

Słodkości to dobra motywacja :)

Piątek, 15 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 10.0˚ dst52.42/0.00km w02:11h avg24.01kmh vmax52.00kmh

Wbrew temu, co pisze Tomek to był mój pomysł, żeby odwiedzić Karpatkę. Już w środę mu to zaproponowałam. Cały tydzień pogoda była nieciekawa i sama nie miałam motywacji, żeby pojeździć, dlatego stwierdziłam, że jak się umówimy to pojedziemy. Całe szczęście niebo nie straszyło deszczem, a nawet wyszło słońce i dogrzewało te 10 stopni. Ja jednak trochę za bardzo się wyletniłam, bo było mi momentami chłodno. To też dlatego, że w drodze powrotnej słońce się schowało i zaczęło wiać mocniejszy wiatr. Efektem tego jest lekki ból gardła i 'awaria' jednej dziurki w nosie :p

Największy łasuch w Welodromie;) © ktone


Kategoria W Towarzystwie, Welodrom

Legia maraton w Wesołej.

Niedziela, 10 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 8.0˚ dst37.71/37.71km w02:14h avg16.89kmh vmax35.90kmh

Znowu wyszło, że jestem panikarą :p
Czytałam opis trasy, ale nie brałam go zbytnio na serio. Nie raz czytałam opis trasy mazovii i wiedziałam, że zwykle słowa nie oddają tego co jest faktycznie na trasie. Moją decyzję co do wyboru dystansu podjęłam na zasadzie - chcesz jeździć lepiej, więc musisz jeździć więcej. 48 km mnie nie przerażało, więc wybrałam ten, okazało się, że najdłuższy, nazwany giga.
Po rejestracji, przygotowaniach i dylematach jak się ubrać do takiej pogody, postanawiam się przejechać. Zaraz po starcie skręt w piaskownicę. Cholera, już teraz ciężko mi się jedzie. Ale to nic, później są ubite ścieżki. Jadę zgodnie ze strzałkami. Pierwszy zjazd. Trochę stromy, uskoki z korzeni, ale zjeżdżam bokiem po czym na dole widzę drogę zagrodzoną taśmą. Rozglądam się zdezorientowana, gdzie dalej jechać. Odwracam się i dostrzegam na górze wydmy strzałkę. Cholera, ręce mi opadają. Nie ma jak podjechać, więc pierwszy spacer pod górę. Jadę dalej. Z naprzeciwka nadjeżdżają Renata i Bartek, którzy mówią, że dalej jest tak samo, górka, dół, górka, dół. Jadę sprawdzić i faktycznie tak jest. No ładnie. Jak tak dalej będzie to już na pierwszym kółku padnę i nie przejadę następnych 3 ;/ Tomek uspakaja mnie, że dalej jest już łatwiej, trasa się wypłaszcza, ale techniczna, z dużą ilością korzeni. W głowie chodzi mi zmiana dystansu (bo przecież nazwali to giga, więc może to jest jak w xc, krótko ale treściwie?), ale podobno nie można już zmienić. Przed linią startu najpierw ustawiają się gigowcy, później mega i liga szkolna. Cholera, faktycznie nie ma już odwrotu. Trudno, najwyżej będę jechała całe wieki :p
Po starcie jadę z tyłu za Przemkiem i tak mniej więcej przez połowę okrążenia. Nie widzę jednak drogi, dlatego wolę wyprzedzić by móc jechać bardziej swobodnie. Trasa na razie nie taka zła. . Jadąc jeszcze za Przemkiem wjeżdżam w ogromną dziuro-rampę, a dopiero na kolejnych okrążeniach widzę, że da się ją ominąć. Faktycznie jest odcinek downhillowy, ale z moim poziomem umiejętności też da się go przejechać. Jak kończymy zjeżdżać tą trasą, to słyszymy krzyk jakiejś dziewczyny - pewnie właśnie wjechała w tą dziuro-rampę. Ale jak krzyczy to żyje :p Druga część okrążenia faktycznie już bez niespodzianek i wtedy odzyskuję spokój ducha o te kolejne okrążenia, dam radę! Za bufetem wjazd na kolejne okrążenie, ale tam trochę się pogubiłam na podjeździe, bo nie wiedziałam którędy trzeba jechać.

Łykam górki © magdafisz

Jadę sama, przede mną nikogo. Po zjeździe z piaszczystej górki w miejscu nawrotu ląduję w piachu. Zbyt ostro chciałam skręcić, ale szybko się zbieram i lecę pod górę. Jak jestem na górze, to widzę przed zjazdem Przemka i jeszcze ze 2 osoby, czyli na razie nie jestem ostatnia. Na trzecie kółko zabieram banana z bufetu do kieszonki, bo za bufetem podjazd. Przy redukcji biegu klinuje mi się łańcuch i muszę się podeprzeć. Z powrotem wsiadam na rower, ale z miejsca ciężko ruszyć. Ludzie krzyczą 'dawaj z buta dalej', ale nie, ja muszę podjeżdżać takie górki :p Podjeżdżając po zboczu downhllowców słyszę, że ktoś się zbliża z tyłu. Wyprzedzają mnie 2 osoby z czołówki. Kurczę, jest dubel. Ciekawe kiedy dogoni mnie reszta. Całe szczęście wyjeżdżam na w miarę szerokie ścieżki, więc nie będzie stresów, że kogoś blokuję. Przede mną widzę kogoś z welodromu. To Paweł Mikusek. Do końca trasy jedziemy już razem. Zaczynamy ostatnie okrążenie, ale nie ma już nic dla nas do jedzenia na bufecie, tylko woda. O dziwo nikt nas więcej nie wyprzedził i już nie wyprzedzi. Nieźle :) Po drodze aura się psuje, zaczyna padać deszcz, a może nawet grad. Robi się chłodno. Ale to już ostatnie okrążenie, więc trzeba jak najszybciej dotrzeć na metę. Jadę tym razem bez przygód i dzięki poprzednim okrążeniom, wiem którędy najlepiej jechać. Na ostatniej prostej, szutrowej drodze gaz i do mety. Widzę Tomka i jeszcze odrobinę przyspieszam. Patrzę na licznik 27. Cholera, skąd tyle sił? Wjeżdżam zadowolona, że jeszcze mam siłę żyć, że Tomek mnie nie zdublował, że dałam radę i się nie bałam! Jeszcze fotograf na mecie powiedział mi, że byłam druga. Nie wiem co o tym myśleć, bo na giga w sektorze poza mną widziałam 3 dziewczyny, a żadnej nie wyprzedzałam. Okaże się później.
Po przebraniu się dostałam ogromny talerz ze spaghetti. Makaron trochę zesztywniał od zimna i dość ciężko się go jadło, ale sos pomidorowo-mięsny pycha. Niestety końcówka makaronu wylądowała mi na ręce po tym jak podmuch wiatru poderwał mój talerzyk i przewrócił do góry nogami :p Czekanie na dekoracje, a było ich trochę w naszej drużynie, przebiegło na przeskakiwaniu z nogi na nogę. Próbowaliśmy się ogrzać, bo wiatr szybko chłodził. Renata i Andzia pierwsze w kategorii na mega, Renata pierwsza w open, Andzia 3. Tomek pierwszy raz na pudle, 2 na giga w kategorii!! :D A Ja 3 w kat i 3 w open.
Super maraton: trasa, organizacja i atmosfera absolutnie bez zarzutów! Nie było tłumów, a my jako drużyna zdecydowanie zdominowaliśmy ten maraton :D
Wszyscy z jednego samochodu. © magdafisz

Szczególne zagrożenia oznaczone !!! © magdafisz


Kategoria Las, Welodrom, zawody

Przejazdy, dojazdy, rozjazdy, tu, tam, z powrtotem-Wesoła.

Niedziela, 10 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 8.0˚ dst12.00/2.00km wh avgkmh vmax0.00kmh


Kategoria W Towarzystwie

Puszczona z wiatrem.

Sobota, 9 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 8.0˚ dst34.89/0.00km w01:37h avg21.58kmh vmax40.40kmh

Dzisiaj Tomek startował w AZS MTB cup, a ja się jednak nie skusiłam i pojechałam w roli kibica. Od rana strasznie dmucha, po niebie kręcą się ciemne chmury i straszą deszczem. Nie ma za wiele czasu na walkę z wiatrem dlatego pomagam sobie podjeżdżając do pola mok. metrem, gdzie spotykam Tomka i razem jedziemy na forty Bema. Ciężko się jedzie, momentami kropi deszcz, a czasem grad i szybko robi się zimno. Na miejsce dojeżdżamy w czasie rywalizacji dziewczyn w kat. U-23. Są i dobre zawodniczki, ale są i takie, z którymi faktycznie miałabym szansę się pościgać. Mimo wszystko cieszę się, że nie startuję :p Czekanie na start facetów znacznie się dłuży, również z powodu opóźnienia. Gdy już są na trasie, razem z Przemasem i Pawłem Wilkiem oglądamy i dopingujemy ścigających się welodromowców, Grześka i Tomka. Dużą zaletą wyścigów xc jest to, że można oglądać zawodników w różnych miejscach trasy i jednocześnie samemu się zbytnio nie przemieszczać. Tomek pojechał bardzo ładnie. Przed startem obawiał się, że będzie jednym ze słabszych, ale na trasie dał z siebie wszystko i nie odpuszczał ani na chwilę.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę. Niestety nie udało mu się nic złowić w tomboli i zaraz po losowaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Ja od czekania byłam cała zmarznięta, mimo kilku warstw kurtek i chowaniu się przed wiatrem w samochodzie Grześka. Na pierwszych kilometrach i po wjeździe na kładkę trochę odżyłam i od tej pory jechało się bardzo przyjemnie. Wiatr pchał, więc szybko znaleźliśmy się przy zachodnim, gdzie się rozdzieliliśmy. Cała trasa przejechana samotnie nie była prawie wcale męcząca. Jedyne na co musiałam uważać, to podmuchy wiatru, kiedy wyjeżdżałam za rogi budynków. Jakoś pusto było, mały ruch, i na ulicach, i na chodnikach/ścieżkach. A jak już ktoś był to mnie widział i ustępował drogi. Miło się jechało. Nawet nie było wielu miejsc, w których musiałam się zatrzymać. Byłam jak piórko niesione wiatrem :p Momentami, jak przestawałam pedałować, to i tak nie zwalniałam poniżej 30. Wiatr ma jednak swoje dobre strony :D
A po dojechaniu do domu, jak już się kąpałam, to czułam się okropnie zmęczona. Zupełnie jakbym to ja dzisiaj się ścigała :p


Kategoria W Towarzystwie, Welodrom