Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:571.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:29:10
Średnia prędkość:19.60 km/h
Maksymalna prędkość:42.80 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:33.64 km i 1h 42m
Więcej statystyk

Agrykola w remoncie

Środa, 31 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 24.0˚ dst24.60/0.00km w01:05h avg22.71kmh vmax40.60kmh

Po pracy ruszam na Agrykolę z zamiarem zrobienia tam treningu. Dojeżdżam, a tam cała artyleria sprzętu budowlanego hula po podjeździe. Przez chwilę myślę, może udałoby się jakoś lawirować między sprzętem, ale za duży ruch, za duże zagęszczenie i zasmrodzenie spalinami. Odpuszczam i zawracam w stronę domu.

Niestety dzisiaj jakikolwiek trening byłby ciężki do zrobienia, bo miałam przez całą drogę solidny wiatr w plecy i wyszło z tego tylko lekkie kręcenie.
HR 135, 182


Kategoria Samotnie

Więcej asfaltu

Wtorek, 30 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 24.0˚ dst35.00/0.00km w01:31h avg23.08kmh vmax40.00kmh

Odkryłam dzisiaj nowiusieńki asfalt, który łączy drogi w Cieciszewie i Kawęczynie. Wcześniej były tam dwie opcje przejazdu, szutrowa lub polna droga, i tą szutrową właśnie wyasfaltowali. Tutaj to wiedzą jak dbać o szosowców :) Zastanawiam się tylko czy to aby nie inicjatywa Pana Langa, który z myślą o poprowadzeniu przyszłorocznej trasy nie dogadał się z miejscowymi władzami :p
Temperatura przyjemna, warunki idealne, sprinty na maksa zrobione pod wiatr - wszystko idealnie :)


Kategoria Samotnie

Tropiki i widzisz chomiki

Poniedziałek, 29 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 35.0˚ dst29.00/0.00km w01:23h avg20.96kmh vmax37.30kmh

Upał to mało powiedziane. Temperatura powędrowała za dnia do 40*, jak wracałam to było pewnie z 35*. W poprzek ścieżki na wale obok EC Siekierki przebiegł mi drogę chomik! Serio! Na mysz było za duże i miało kikutkowy ogonek, jak u chomika. Jawa czy fatamorgana :p
HR 144, 168


Kategoria Samotnie

Słabizna

Środa, 24 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp ˚ dst23.60/0.00km w01:10h avg20.23kmh vmax29.60kmh

Drugi dzień z rzędu kiedy trzeba wstać o 5 rano, a wieczorem trzasnąć trening. Znowu idzie jak po grudzie. Nogi się kręcą, ale nie ma z czego przycisnąć, co ponownie widać w tętnie średnim. Czas zrobić przerwę i odpocząć, bo tak dalej być nie może :p
HR 116, 144


Kategoria Samotnie

Do Tomka

Wtorek, 23 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 26.0˚ dst28.90/0.00km w01:25h avg20.40kmh vmax34.10kmh

Bezpośrednio z pracy ruszam do Tomka. Całą drogę jest pod wiatr, słońce w oczy świeci a pusty żołądek też robi swoje i ogólne odczucie z dzisiejszej jazdy - brak sił i to taki maksymalny. Zjeżdżając z wiaduktu nawet nie mogłam się jakoś rozpędzić i jechałam 26 km/h :p
HR 118, 158



Dojazdówka

Poniedziałek, 22 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp ˚ dst3.50/0.00km w00:13h avg16.15kmh vmax0.00kmh

Od DW Zachodniego do M Pole Mokotowskie.


Kategoria Samotnie

Raniuszek

Piątek, 19 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 18.0˚ dst23.20/0.00km w01:25h avg16.38kmh vmax40.20kmh

Ponownie muszę pokręcić przed pracą, bo popracowy czas już zaplanowany nierowerowo.
Mało brakowało a bym dzisiaj przejechała myszkę, która cichutko siedziała sobie na środku ścieżki. Widziałam też olbrzymiego ptaka, który przeleciał mi dosłownie 2 m nad głową.
HR 137, 178


Kategoria Las, Samotnie

Po długim odpoczynku

Czwartek, 18 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 23.0˚ dst32.30/0.00km w01:25h avg22.80kmh vmax40.70kmh

Aktywna regeneracja
HR 123, 179


Kategoria Samotnie

Lajcik

Niedziela, 14 lipca 2013 | Rower:Wheeler 600 | temp ˚ dst24.00/0.00km w01:30h avg16.00kmh vmax0.00kmh

Zapiaszczony Accent niezdolny do jazdy, więc w ruch poszedł wheeler :D Jakże pomocny okazał się bagażniczek :)

Tomek też odstawił dzisiaj swojego ściganta na bok i sięgną do korzeni swojego kolarstwa, dzięki temu razem jechaliśmy na wycieczkowych wheelerach :)


Kategoria W Towarzystwie

Piwniczna

Sobota, 13 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp ˚ dst50.00/0.00km w05:10h avg9.68kmh vmax0.00kmh

Nastroje przed startem zmienne jak pogoda. Całą noc padało, pada z przerwami też i rano. Ciężko się nastawiać na start w takich warunkach. Trudno, trzeba się szykować tak czy owak, na decyzję jest jeszcze czas.
Odwożę chłopaków na start. W miasteczku zawodów pod hotelem mimo niesprzyjającej aury kręci się jednak sporo ludzi. Po starcie giga zaczyna powoli popadywać i nie przestaje aż do startu mega. To skutkuje tym, że idę do sektora w ostatnim momencie, prosto spod daszku pod hotelem, bez zrobienia żadnej rozgrzewki. Na początku jest podjazd to nogi się rozruszają. Tak myślałam i to był duży błąd, z dwóch powodów.
Na rozgrzewce na pewno zorientowałabym się, że trzeba coś z siebie zdjąć, bo na podjeździe jest mi za ciepło i się grzeję, mimo że czekając na start w sektorze drżałam jak osika. Brak rozruszania nóg powoduje, że szybko mięśnie robią się sztywne i nie chcą kręcić odpowiednio szybko.
Suma głupich błędów powoduje, że inni zawodnicy wyprzedzają mnie jak chcą, a ja walczę o utrzymanie oddechu. W pewnym momencie zaczyna mi się kręcić w głowie a serce próbuje wyskoczyć przez gardło i muszę zejść z roweru. Rzut oka na pulsometr, tętno 225, ładnie! Po chwili odpoczynku ruszam już w siodle w towarzystwie Zbyszka i Kasi.
Dużo błota, sporo kamieni na początku. Pamiętam, że w zeszłym roku trzeba było niektóre odcinki pod górę pokonać z buta i tak jest też teraz. Po wtoczeniu się jakoś na górę pierwsze zjazdy. Pewnie jadę zbyt ostrożnie, ale muszę wyczuć na ile można sobie pozwolić w takich warunkach. I coś zaczyna hałasować. Dźwięk znajomy, bo dosłownie tydzień temu miałam tą samą awarię. Tylko, że wtedy Tomek wiedział co zrobić, a właściwie usterka sama się usunęła. Sprężynka rozpychająca klocki hamulcowe się zagięła i obcierała o tarczę. Próbuję naprawić to jak Tomek tydzień temu, czyli przekręcić kołem w tył, ale nic się nie zmienia.
No to kaplica! W zestawie kluczyków speca, które ostatnio wożę nie ma imbusa 2,5 (wiem o tym, bo jeszcze przed startem wymieniałam w namiocie mechaników klocki z przodu). Próbuję poprzepychać patykiem, ale żaden nie jest wystarczająco sztywny, poza tym powpadało z góry błoto i niewiele widać. Jak tak stoję to zaczyna mi się robić chłodno, więc szybka decyzja, że jadę dalej i na bufecie spróbuję powalczyć.
Minus jest tego taki, że strasznie hałasuję i mam do dyspozycji tylko przedni hamulec. Zaczyna się śliskie błoto. Na jednym skręcie zaliczam uślizg i ląduję tyłkiem w krzakach. Dobrze, że skończyło się to tylko na dziurze w spodniach :p Jednak kostka i ręka też trochę bolą i nabieram jeszcze większych obaw przed zjazdami, w efekcie czego większość odcinków sprowadzam.
Jak dojeżdżam do bufetu na zegarku jest już 1,5 h jazdy. Hamulec się uciszył, więc staję tylko na banana i dalej w drogę. Atakując długi podjazd mam nadzieję zniwelować trochę straty z początku trasy, bo rok temu wyprzedziłam tu sporo osób. Tym razem jednak dobrze idzie tylko początek, później sił jakby zaczyna brakować.
Pogoda nie odpuszcza, pada cały czas a im wyżej wjeżdżamy tym robi się chłodniej i mocniej wieje. Pojawiają się osoby, które zjeżdżają z powrotem. Sama zastanawiam się ile jeszcze czasu potrwa moja jazda. 2 bufet jest na 27 km, praktycznie w połowie trasy, a ja jadę już ponad 2 godziny. Wiem za to, że za tym bufetem jest dużo zjazdów i zrobię sporo km w krótkim czasie. Staram się nie poddawać i jadę przed siebie.
27 km osiągnięty po trzech godzinach. Krótki popas, bo najgorsze w skutkach byłoby dzisiaj zgłodnienie, które skończyłoby się zziębnięciem i opadnięciem z sił.
Znowu zjazdy z jednym hamulcem. Tym razem w krytycznych momentach zaciskam i tylny. Pęd powietrza wychładza palce u rąk i zmiana przerzutek bywa utrudniona :p
3 bufet na 37 km. Obsługa mówi, że zostało jeszcze 11 km na co składa się jeden podjazd i reszta w miarę po płaskim.
Każdy nawet najmniejszy podjazd jest już niestety dla mnie męczący. Praktycznie na każdym jadę na najlżejszym przełożeniu. Czyżby to efekt zmęczenia po czwartkowym, mocnym treningu, czy spowodowane jest to warunkami na tegorocznej trasie.
Na ostatnim asfaltowym podjeździe do mety mijam schodzących na parking Kasię i Bartka. Kasia mówi, że Tomek czeka na mnie na mecie. I tak po 5 godzinach i 10 min zawitałam na mecie. Zjadłam makaron, wypiłam herbatę, pogadałam ze Zbyszkiem i uciekam na kwaterę. Jak się cieszyłam, że mieszkaliśmy tak niedaleko startu. Bo Ci, co od razu po maratonie wsiadali w samochód i ruszali w drogę powrotną do domu mieli lekko mówiąc, przekichane!

Jestem zadowolona z ukończenia maratonu i dojechania cało do mety, ale jednocześnie padam z nóg. Ledwo dojeżdżam na kwaterę. Po przebraniu się w czyste ciuchy idę z Tomkiem umyć rower. Dopiero teraz zauważam, jak ciężko jest go ruszyć z miejsca. Okazuje się, że skutkiem awarii sprężynki w hamulcu była jazda z ciągle zaciśniętymi klockami na tarczy !!!!
Tym sposobem tyrałam dzisiaj na każdym podjeździe 2 razy bardziej.

Dewastacja moich i Tomka klocków (moje to te z porwaną blachą i sprężynka z oberwanymi wszystkimi 'nóżkami' :D)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody