Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:373.79 km (w terenie 208.26 km; 55.72%)
Czas w ruchu:18:21
Średnia prędkość:20.37 km/h
Maksymalna prędkość:47.90 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:46.72 km i 2h 17m
Więcej statystyk

Kampinos po raz drugi.

Czwartek, 26 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚ dst64.05/34.66km w03:23h avg18.93kmh vmax36.50kmh

Też po raz drugi przekładamy nasz wyjazd na Suwalszczyznę rowerami, znowu przez zapowiadane opady i tym razem również przez niską temperaturę (12-15 stopni).
Tomek zaproponował przejażdżkę do Granicy, gdzie miała być zagroda z dzikami. Ostatecznie żadnych żywych zwierząt nie było. Może Tomkowi się coś pomyliło, albo szukał tylko sposobu, żebyśmy tam pojechali ;)
Znowu przekonałam się, że do Kampinosu trzeba być przygotowanym na piach, korzenie i telepanie na nich :p Z początku denerwujące było to podskakiwanie, ale z czasem idzie się przyzwyczaić. Zaliczyliśmy kilka górek, nawet niektóre całkiem spore. Byłam nawet zdziwiona, że takie są. Ale jakie pojęcie o Kampinosie może mieć dziewczyna jeżdżąca w lesie kabackim :p
Raz, wjeżdżając na niewielką górkę, mój rumak chciał mnie zrzucić! Najpierw rzucił kierownicą w lewą stronę, później w prawą, znowu w lewą, ale już przy następnym zamachu udało mi się go jakoś opanować :p A krążą opinie, że ten kellys jest nerwowy na podjazdach :p
Poza kilkoma obtarciami od gałęzi i ukąszeniach po komarach nie ucierpiałam, chociaż czasami się bałam jazdy po tych korzeniach. Szczególnie przy jeździe w dół. Ale fajny był ten wyjazd. Udało nam się zrobić trochę więcej kilometrów niż ostatnio, chociaż nie obeszło się bez deszczyku. Po dojechaniu do Józefowa i posileniu się, Tomek miał mnie jeszcze odstawić na Kabaty, ale jakoś zmarzłam i nie chciałam już wracać o własnych siłach. Za mało ich zostało, żeby się dotelepać do domu, więc wsiadłam w pociąg.

Tomasz zjeżdża © magdafisz
Grzyb i wrzosy © magdafisz


Kategoria Las, W Towarzystwie

Kampinos.

Wtorek, 24 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst37.25/25.00km w01:57h avg19.10kmh vmax29.50kmh

Wycieczka do dawno nie odwiedzanego lasu. O 10 już byliśmy na Młocinach i ruszaliśmy w drogę. Niebo nie wyglądało za ciekawie. Trochę się chmurzyło, ale były też prześwity błękitnego nieba. Początkowo trochę się zniechęciłam. Skakałam na korzeniach, grzęzłam w piachu. Jakoś nie mogłam sobie znaleźć drogi do jazdy. Ale później nawierzchnia była już trochę twardsza z tym, że były miejscami kałuże, pewnie po wczorajszym deszczu. Jechaliśmy fajnym kawałkiem czerwonego szlaku. Po obu stronach bagno, a ścieżka po której jechaliśmy usiana korzeniami. Podobno fragment zeszłorocznego maratonu mazovii. Mniej więcej po dojechaniu do mogilnego mostku zaczęło kropić. Jechaliśmy w stronę Palmir, ale zaczynało coraz mocniej padać, więc schroniliśmy się pod daszkiem na parkingu. Niestety taka pogoda oznaczała powrót, bo ani ja, ani Tomek nie wzięliśmy nawet kurtki :p Zielonym dojechaliśmy do Łomianek i stamtąd do metra młociny. Szkoda, że musieliśmy wracać. Ale to nic, dokończymy wycieczkę innym razem. Oby tylko pogoda dopisała ;)


Kategoria Las, W Towarzystwie

Do pracy.

Niedziela, 22 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst25.90/0.00km w01:18h avg19.92kmh vmax25.50kmh

Po maratonie Tomek musiał jeszcze odwiedzić pracę. Kolano już go nie bolało, więc mogliśmy podskoczyć na rowerach. A był już taki stęskniony na jeżdżeniem przez ostatni tydzień i dzień dzisiejszy (biedak cierpiał jak wszyscy jeździli, a on nie mógł :p), że prawie w podskokach popędził po rower ;). Powrót już po ciemku. Ja bez żadnej lampki, więc jechaliśmy tam, gdzie były latarnie. Najlepsze było to, jak Tomek już pod klatką zapytał mnie ile mam kilometrów. Powiedziałam 22,31. Tomek ze zdziwieniem na mnie popatrzył (ja też się zastanawiałam, czemu tak wyszło, bo w jedną stronę jest ok 12). Dałam mu licznik i się roześmiał, bo to nie były moje kilometry, tylko godzina ;) Chyba zmęczenie po całym dniu ;)


Kategoria W Towarzystwie

Mazovia MTB - Mława.

Niedziela, 22 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst29.30/29.30km w01:20h avg21.98kmh vmax42.60kmh

Przed dniem zawodów miałam dylemat, który dystans jechać. Po zmianach/uaktualnieniu dystansów na parę dni przed startem wybrałam fit. Był mi jeszcze potrzebny jeden dobry wynik do generalki. Może najlepszy nie jest, ale przynajmniej teraz nie będę musiała się zastanawiać nad dystansem. Czas na mega ;)
Tomek tym razem nie jedzie maratonu, problemy z kolanem po wycieczce w Tatry eliminują go z jazdy, ale wybiera się towarzysko w roli kibica. Jedzie z nami również Marcin, z nastawieniem na poprawę wyniku z Supraśla i awans sektorowy ;)
Rano pakujemy się w samochód i jedziemy do Damiana, z którym razem dojeżdżamy do Mławy. Po przygotowaniach pojechaliśmy do biura zawodów, bo chciałam się dowiedzieć o co chodzi z pętlami i jak, gdzie trzeba skręcić, żeby dojechać do mety. W biurze niestety nikt nie potrafił pokazać jak trzeba jechać ;/ Zostawiłam więc zadanie Tomkowi, żeby się zorientował jak to leci, a ja pojechałam na rozgrzewkę. Później mi wszystko wytłumaczył i mogłam się kierować do sektora. Start pod górkę, jak zwykle szybko i starałam się, jak zwykle nie jechać na końcu. Niestety, jechałam ostatnia :p Jechałam ostrożnie, bo z przeczytanego wczoraj opisu trasy na głównej stronie zawodów, wynikało, że będzie kilka trudnych zjazdów. Przejechałam i żadnego nie widziałam. Zrobiliśmy nawrót do mety po trasie hobby i dalej jechaliśmy trasą megowców i gigowców. Tu można powiedzieć, że było parę trudniejszych zjazdów, ale nie takich, których się nie da zjechać. Na jednym ze zjazdów spod kół osoby jadącej przede mną wyskoczył patyk i wystrzelił prosto we mnie. Całe szczęście udało mi się schylić na tyle, że nie oberwałam. Na rozjeździe fit skręcam i o dziwo dużo osób widzę przed sobą. Prawie same szybkie fragmenty więc prujemy przed siebie. Kilka górek, później znowu szybko. Patrzę na licznik, 24 km. Jeszcze powinno być 10 km do mety, więc nie można jeszcze jechać za mocno. A tu nagle zdziwienie, pokazuje się tabliczka 5 km. No to już właściwie nie ma co się oszczędzać. Mija mnie chłopak z BSA i zachęcona jego tempem przyspieszam. Na prostej trochę mi odskakuje, ale na ‘wzniesieniu’ go doganiam. Z górki jednak znowu się bardziej rozpędza i nie daję rady go dogonić. Ale wyjeżdżamy już wtedy z lasu na mostek, którym jechaliśmy na pierwszym okrążeniu. W takim razie meta już blisko. Staram się jechać szybko, ale wiar hula i nie jest to łatwe. Piachem wzdłuż zalewu dojeżdżamy do mety. Przy tabliczce 0,5 km stoi Tomek i robi mi zdjęcia. Zdążył jeszcze krzyknąć, że jestem 4 z dziewczyn. Nieźle ;) Wyniki też to potwierdzają, ale niespodzianką jest, że jestem 2 w kategorii. No cóż. Nie wygrałam, ale na pewno jechałam na maxa.
Po odpoczynku dekoracja. W międzyczasie oglądaliśmy śmiałków, którzy pojechali na giga, zapowiadali 107 km, a wyszło niecałe 100. Damian przejeżdżał 17 (mniej więcej, bo jak się we dwoje z Tomkiem liczy to różnie wychodzi :p). Później odpoczywamy na trawie razem z Welodromowcami.

Przed startem. © magdafisz
Sreberko © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Rybie w tą i z powrotem

Czwartek, 12 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst29.27/9.00km w01:11h avg24.74kmh vmax33.80kmh

Umówiłam się z Agnieszką i podjechałam do niej. Po pogaduszkach i wypadzie na moje chyba najdroższe lody w życiu (2,60 za kulkę) ruszyłam do domu.


Kategoria Samotnie

Góra Kalwaria.

Środa, 11 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 27.0˚ dst57.65/0.00km w02:35h avg22.32kmh vmax47.20kmh

Po pomalowaniu ściany w moim pokoju pojechaliśmy razem z Tomkiem w ramach odpoczynku do Góry. Po drodze Tomka dopadł głód i przed wizytą w karpatce (ponownie tarta + mini jagodzianki) odwiedziliśmy tamtejszego chińczyka. Powrót spokojny. Tomek odstawił mnie do domu i sam pojechał dalej do siebie.


Kategoria W Towarzystwie

Mazovia MTB - Supraśl.

Niedziela, 8 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst64.63/62.00km w03:10h avg20.41kmh vmax47.90kmh

Musiałam sobie odbić ten szybki przelot przez trasę w Skarżysku i tym razem porządnie się zmęczyć ;)
Dojechaliśmy na miejsce jakoś po 9. Zaczęliśmy się powoli szykować, ale jakoś nie szło to zbyt sprawnie. Tomek i jego debiutujący w zawodach brat Marcin źle poprzypinali chipy i zrobiło się z tym małe zamieszanie. Zanim wszystko udało się odkręcić to dochodziła już 11 i był już czas żeby wchodzić w sektory. Na rozgrzewkę nie starczyło czasu. Czekając na start zrobiło się trochę gorąco. Byłam zdenerwowana, że dzisiaj tak niesprawnie się szykowaliśmy i zabrakło czasu na najważniejsze rzeczy. Po starcie zrobiło się jeszcze gorzej. Zanim zaczęło mi się dobrze jechać to myślałam, że jednak zjadę na fit. Ale się jakoś rozkręciłam, uspokoiłam i mogłam jechać w dłuższą trasę. Trasa nie była jak dotąd bardzo wymagająca. Trochę asfaltu, trzęsących szutrów, piachu, kilka wzniesień i już pierwszy bufet. Złapałam wodę, napiłam się ale smakowała dziwnie, jak gazowana =/ Aż musiałam spojrzeć co oni dają (złapało się w tle zdjęcia)

Na drugim planie - 'Co to za woda?' © magdafisz

Nieznana firma, albo jakaś regionalna, albo bardzo tania :p Później trasa zrobiła się szybka. Widząc jakichś dwóch facetów jadących za niezbyt szybką dziewczyną pośmiałam się pod nosem, że to tak się wykorzystuje te słabsze, ale później dwójka ją wyprzedziła i jeden z nich, pan Litvinienko dosłownie wciągną dziewczynę na koło. Pomyślałam sobie, że skoro tak zapraszają na koło to czemu nie spróbować się dołączyć. Oznaczało to pogoń za pociągiem. Nie wiedziałam czy zdołam dojechać, a jeśli już dojadę, to czy zdołam się utrzymać. Ale czemu nie próbować. Goniłam, trochę się przy tym męcząc, ale na zakręcie dużo zmniejszyłam dzielący nas dystans i podczepiłam się. Cały czas starałam się wyglądać i patrzeć jaka jest trasa, czy nie ma żadnych dziur do ominięcia. Tempo było szybkie. Rotacji na czele nie było. Nikt nie patrzył krzywo, że nie ma zmian. Jechało się coraz fajniej i przy wysokim tempie. Mój pierwszy pociąg, w którym zdołałam się utrzymać ;) Już dłuższy czas jechaliśmy po płaskim. Jak już dojechaliśmy do górki to była ona konkretnie stroma. Jak byliśmy na dole, to widzieliśmy jeszcze ludzi, którzy kończyli podchodzenie i znikali za szczytem. Próbuję podjeżdżać. Nawet idzie mi to dość sprawnie. Przede mną zostaje tylko zawodnik, który prowadził naszą grupkę. W połowie słyszę dopingujące 'dawaj, dawaj, ciągnij', więc jadę już z uśmiechem, że Ci którym nie udaje się podjechać cieszą się z dokonań innych. Zjazd bez problemów, szybko się rozpędzamy, ale dzięki zawodnikowi przede mną widzę, że nie ma żadnych 'pułapek' i można śmiało puścić hamulce. Reszta trasy przed drugim bufetem wygląda podobnie. Gęsty las dookoła, małe podjazdy i zjazdy. Przed bufetem odjeżdża mi 'lokomotywa', ale doganiam ich jedzących i pijących tuż za bufetem. Ja łapię tylko powerade, ale później żałuję, że tak mało. Ostatnie 15 km do mety jechałam na sucho. Melduję się na kole pana Litvinienko, a ten pyta, czy jestem gotowa. Lekko zdezorientowana pytam na co, ale nie słyszę odpowiedzi. Nie usłyszał, czy nie chce straszyć? Wiedziałam coś o tych górkach pod koniec, które fitowcy omijali, ale czemu te górki są takie sławne? Niedługo się dowiedziałam. Stromizna taka, że ciężko wchodzić, może tylko dlatego, że już powoli odczuwałam zmęczenie. Zjazd. Następna górka i następne podprowadzanie. Jak staję na jej końcu to zjazd wydaje mi się zbyt stromy, więc kombinuję jak mogę, żeby nie jechać głową w dół. Kolejne górki i zjazdy, i kolejne. Kilometrów do mety jakoś dużo się wydaję. Momentami słyszę Jerzego z miasteczka, więc cieszę się, że o już blisko, ale kilometry na tabliczkach nie zmieniają się tak szybko jak bym chciała. Przy jednej z nich wskazującej 15 do mety siadają morale. Marudzę pod nosem na górki, brak sił doskwiera już coraz bardziej. Myślę tylko o mecie i piciu, które tam będzie. Podchodzę, staję w międzyczasie. Zupełnie nie przypomina to wcześniejszej jazdy. Spotykam tu wielu piechurów, mało osób w ogóle podjeżdża. Zaczyna się długi zjazd i stromy. Jadę na uda się, albo się nie uda. Całe szczęście udaje się przejechać bez żadnych problemów. Zjeżdżamy chyba wszystko, co było w górę wiec po takiej jeździe nabieram nadziei, że to były już ostatnie górki. Gdy widzę następną przed sobą to trochę mina mi się zmienia, ale szybko zauważam niebieską strzałkę, która wskazuje, że omijamy górę. Huraa, jest radość. Robi się płasko, jedziemy po szutrach i staram się przyspieszyć, ale nie bardzo to wychodzi. Jadę tyle ile mogę, bo nie walczę o miejsce i czas, a o ogólne zadowolenie. Wpadam od razu na bufet, tankuję cały bidon i odżywam. Godzinę później dojeżdża Marcin z mega, który nie dał się pokonać trasie i skurczom, a niedługo po nim Tomek z giga. Czekamy aż do tomboli. Tomek wygrał bon do gosportu, a Marcin izotonik nutrenda. Ja odjeżdżam z Supraśla z pustymi rękami. Tym razem szczęścia zabrakło. Jednak zabieram ze sobą dużo pozytywnych myśli i wspomnień.
Miejsce OPEN 18/33 K2 7/14 czas 3:13:50
Do mety ;) © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Do Złotokłosu.

Środa, 4 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 22.0˚ dst65.74/48.30km w03:27h avg19.06kmh vmax35.90kmh

Rano ruszyliśmy z Tomkiem przez las Kabacki, Czarnów, Zalesie Górne, Runów na działkę do Złotokłosu. Mieliśmy poleniuchować w cieniu na kocyku, ale pogoda nie była za ciekawa jeśli chodzi o słońce, więc mieliśmy po prostu pojechać na ciastko do cukierni Rosso.
Droga w lesie mokra. Jeździliśmy zygzakami omijając kałuże, jednak nie wszystkie się dało łatwo ominąć. Zaczęłam kombinować i to mnie zgubiło :p Zamiast tak jak Tomek przejechać przez kałużę, ja chciałam ją ominąć co wiązało się z szorowaniem po krzakach. Niestety kierownica zatrzymała się na jakiejś grubszej gałęzi, odbiłam w prawo i niestety nie udało się wypiąć przez co rękami wpadłam do kałuży robiąc taki plusk, że ochlapałam sobie twarz i całe ubranie ;) Nie zadzierajcie z kałużami, one się mszczą :p Trochę się z tego pośmialiśmy, zaproponowałam pamiątkową fotę i ruszyliśmy dalej. Tomek jechał za mną i czekał na powtórkę sytuacji (koniecznie chciał to zobaczyć na własne oczy :p) ale nie udało się tego powtórzyć :p

Magda po upadku © ktone

Rozpogodziło się trochę, więc jednak pojechaliśmy na działkę i mogłam sobie wysuszyć ciuchy ;) Zjedliśmy pyszne tarty z borówkami, mini ptysie, trochę poleniuchowaliśmy na hamaku i zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną. Powrót tą samą drogą, bez przygód tym razem ;)


Kategoria Las, W Towarzystwie