ŚLR Daleszyce.

Niedziela, 17 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 14.0˚ dst39.92/24.92km w02:06h avg19.01kmh vmax55.80kmh

Maraton wielu obaw (czy starczy sił, czy będę miała awarię itp.) i nadziei (może nic się nie stanie, a nawet jak będę musiała podchodzić, to chociaż będzie ładna okolica do podziwiania).
Wyjazd wcześnie rano. O 6 na politechnice się spotykam z Tomkiem, Jarkiem i Pawłem. W Daleszycach jesteśmy po 9 i w kolejce do biura zawodów spotykamy jeszcze Grześka i Kazika. Po załatwieniu wszystkich spraw wychodzimy z sali, na której zdążyła urosnąć już kolejka do drzwi. Przewidujemy, że może się opóźnić start, ale nikt nie podejrzewał, że aż o 2 godziny. W niekończącym się oczekiwaniu na star konsumujemy, rozgrzewamy się i co najmniej kilka razy zmieniamy ubrania. Słońce nie grzeje zdecydowanie, tylko trochę przebija się przez chmury a do tego wieje i nie możemy się zdecydować jak będzie najlepiej.
Mastersi ruszają w końcu o 12.45, a ich start odbywa się w dziwny sposób. Ludzie stali za samochodem i nagle ruszyli, nikt nie dał żadnego znaku przygotowującego do startu. Chwilę później ustawiamy się w wyznaczonym miejscu na dystans FAN, mimo że start ma być za 15-20 min, ale przy takiej organizacji lepiej być gotowym wcześniej :p I nagle niespodzianka. Ratownicy medyczni w karetce się chyba zagapili i nie pojechali za mastersami, dlatego włączyli koguta i przebijali się przez zastawiony sektor.
W pierwszej linii stoi w pomarańczowej koszulce Ania Szafraniec z CCC. Ja też raczej z przodu. Jednak pierwsze kilometry są po asfalcie i wszyscy cisną ile wlezie i coraz więcej osób mnie wyprzedza. Poz atym wolę trzymać się tyłów gdzie jest trochę luźniej, żeby uniknąć jakiejś kraksy, bo przy hamowaniu robi się naprawdę ciasno. Peleton porwał się na grupki, ale nie brakuje dziadów, którzy mnie wyprzedzają z zawrotną prędkością. Wkurzam się, bo prawdopodobnie będzie tak, że jak zacznie się trochę trudniej to nagle stracą swoją moc i będą blokować. No i zaczyna się las, lekko w górę po piaszczystej drodze. Nie są to jednak piaskownice i da się szybko jechać, ale ludzie już prowadzą i jak też muszę się zatrzymać. Jak mogę to wyprzedzam, ale przed nami już tworzy się niewielki zator bo jest jedna optymalna ścieżka pod górę. Niedaleko później zaczyna się zjazd. Liście maskują korzenie i kamienie, ale jakoś w sumie szybko udaje mi się zjechać. Co jakiś czas stoją pierwsze osoby zmieniające gumę. A ja, chorobka, kupiłam wczoraj dętkę ale została w domu i nie mam nic na zapas, więc mam nadzieję, że na farcie przejadę trasę :p Brukowaną drogą pożarową wjeżdżamy pod górę i z niej zjeżdżamy do lasu. Do miejsca rozjazdu nie ma trudniejszych fragmentów. W jednym miejscu tylko dobijam tylnym kołem do ziemi i myślę, że już koniec mojej jazdy, ale kilka razy upewniam się, że powietrza jest tyle samo. Uff, od teraz jednak jadę trochę ostrożniej w obawie o sprzęt :p Drugi raz wzdycham ze szczęścia jak przejeżdżam przez dziurę w asfalcie za bufetem. Zajęta rozbrajaniem banana nie patrzę zbytnio na drogę, bo widziałam równy asfalt i nie spodziewałam się żadnych niespodzianek. Zaczyna się coraz więcej podjazdów, jednak nie są one nie do podjechania. Mimo młynkowania mijam co i raz kilka osób. Jest jeden podjazd gdzie muszę mocno nachylić się do przodu, prawie liżę kierownicę, żeby mi koła nie odrywało do góry, ale podjeżdżam :)

Rach ciach pod górkę (zdj. Michał Jemioło) © magdafisz

Z bardziej niebezpiecznych sytuacji to może 2 takie miałam. Raz gdy nie uwzględniłam ograniczenia do 30 czy 40 km/h na zjeździe, na którym był zakręt. Przejechałam po zewnętrznej krawędzi i mało brakowało a bym się nie wyrobiła. Dobrze, że nie złapałam tam piachu pod koła, bo bym nieźle przejechała się na tyłku albo łokciach, bo tam to naprawdę się puściłam w dół i jeszcze dokręcałam :p
Na innym zjeździe trudnością było jego nachylenie, bo podłoże piaszczyste było raczej bez niespodzianek. Pierwszy raz miałam tak daleko tyłek za siodełkiem. Niestety przede mną ktoś jechał i się zatrzymał, wiec i ja też już nie miałam odwagi zjeżdżać i swoim sposobem zsuwałam się po zboczu podpierając się rowerem. Raz się jakoś źle odkręciłam i przechyliłam się do przodu, uderzając się między nogami o ramę. AŁAAA. Ale sadzam tyłek na siodełku i jadę. Jadąc na wprost od górki mało co nie zbaczam z trasy, ale ktoś już tam się pomylił i pokazuje, że trzeba skręcać. Dzięki!
Nie patrzę na licznik, ale chyba powoli zbliżamy się do końca. Jadę z kilkoma osobami przed sobą, za mną na razie pusto. Kurczę, ciekawa która jestem. Żadna dziewczyna mnie nie wyprzedzała. Na początku widziałam jedną, dojeżdżała do mnie ze 2 razy, ale dawno jej nie było. Na szerszej drodze wyprzedza mnie zawodnik z czerwonym bukłakiem na plecach. Kurczę, kojarzę go. Zawsze jak dojeżdżałam do górki to widziałam jak prowadzi rower, ale z kolei nie widziałam jak mnie wyprzedza na prostych. Wygląda na to, że już się wypłaszcza dlatego staram się go trzymać. Tak, został tylko dojazd asfaltowy do mety, ale dość długi. Trzymam się na kole. Z naprzeciwka spacerowym tempem nadjeżdża Ania Szafraniec i się do nas uśmiecha :) Uśmiech odwzajemniony :) Nagle mój koń pociągowy prosi o zmianę, więc tak robię. Nie spodziewam się, że mogę jechać z taką prędkością jak na kole (ok. 30km/h), ale w sumie nawet dobrze mi to idzie i prowadzę nas już do samego końca. Mijam metę, ale nie ma żadnego pikania, więc wracam i pytam czy mnie złapali. Tak, złapali, a z czipami mają problem prawie wszyscy. Dziękuję zawodnikowi, z którym przyjechałam i chwilę rozmawiamy.
Teraz zaczął się dla mnie czas oczekiwania na resztę ekipy welodromu. Długo nie przyjeżdża nikt z dystansu master. Wyjeżdżam pod prąd na trasę, żeby się rozgrzać i skrócić czekanie. Kręcę się. Wyników nie ma i chyba długo nie będzie bo na kartce zapisywane są tylko numery w kolejności a osiągniętego czasu brak. Wreszcie wjeżdża Tomek i ściga się z chłopakiem. Głośno krzyczę, ale już nie daje rady wyprzedzić. Zmęczony, połowicznie zadowolony ale i tak przyjechał najszybciej, więc się cieczy a ja razem z nim.

W Daleszycach zostajemy do zmroku. Po ogarnięciu rowerów, zjedzeniu, umyciu, przebraniu czekamy na dekoracje. Ja ląduję za Anią Szafraniec i Aleksandrą Wnuczek na 3 miejscu w K2(elita), a Tomek na 3 miejscu w kategorii Orlik :D

Wszystkie opóźnienia były męczące, ale Organizatorzy wprowadzając elektroniczny pomiar czasu na pewno nie mieli złych intencji i sami czuli się zawiedzeni tą techniką. Trzeba być wyrozumiałym i mieć nadzieję, że już następne edycje będą przebiegały zgodnie z planem, bo generalnie była to udana impreza :)


Kategoria Las, W Towarzystwie, Welodrom, zawody


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa namii
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]