zawody
Dystans całkowity: | 2554.82 km (w terenie 937.13 km; 36.68%) |
Czas w ruchu: | 144:00 |
Średnia prędkość: | 17.47 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Liczba aktywności: | 57 |
Średnio na aktywność: | 44.82 km i 2h 34m |
Więcej statystyk |
Gwiazda Mazurska - 2 etap.
Piątek, 8 czerwca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚
dst67.80/0.00km
w02:52h avg23.65kmh
vmax41.10kmh
Pogoda od rana nie tragiczna, ale też nie najlepsza. Niebo zachmurzone, coś od czasu do czasu kapnie. Mimo wszystko trzeba jechać. Do Jedwabna dojeżdżamy wcześnie. Po przygotowaniu sprzętu ruszamy na objazd.
Jest chłodno, ale w lesie się rozgrzewamy i decydujemy, że jednak jedziemy na krótko.
Jedziemy końcówkę trasy, wspólną dla wszystkich dystansów, ale mamy lekkie zastrzeżenia co do oznaczenia. Przez przypadek znajdujemy kawałek trasy, na który nie było oznaczonego wjazdu ani zjazdu, a dobrze by było się nie pogubić na końcówce. Czasu coraz mniej, więc wracamy powoli na stadion.
Okazuje się, że sektor dla fita i mega kobiet jest połączony. Żeby dobrze się ustawić musimy się trochę wepchnąć do przodu i w oczekiwaniu na start robimy 'rozpoznanie' przeciwników. Ale samo rozglądanie się nie wskazuje nam, kto może dzisiaj jechać mega, więc pytam, kto jedzie. Podnoszą się dwie ręce. Dodając do tego mnie i Ulę robi się 4. WOW, ale szał! Żeby było jeszcze lepiej, jest nas dwie z K2 i dwie z K3 :)
O 11:00 startuje hobby, później faceci mega, faceci fit, a na końcu o 11:07 reszta świata, czyli my.
Ula od razu ucieka do przodu, a ja jadę jak sierota, bo nie mam jak wyprzedzać. Jak wjeżdżamy na pola to gonię kilka dziewczyn i do rozjazdu, który jest jakoś blisko, jadę praktycznie z nimi. Przy rozdzielaniu się zauważam, że cały pociąg ciągnęła Marta.
Chwilę po skręcie na mega słyszę "Cześć. To co? Zostałyśmy same, to jedziemy razem?". Pewnie! Na płaskich odcinkach jedziemy na zmiany, co 3 minuty zmiana, a w terenie jak która może. Chwilę zapoznawczo rozmawiamy. Ola jest z K3, więc bezpośredniej walki między nami nie ma. Okazuje się, że już 12 lat startuje w triathlonie, a gwiazdę jedzie treningowo, bo przygotowuje się do Ironmana. Szybko jednak kończymy rozmowy, bo trasa jest szybka i trzeba pruć do przodu ile się da. Co jakiś czas udaje nam się kogoś wyprzedzić, ale są to dosłownie pojedyncze osoby. Do bufetu dojeżdżamy dość szybko. Picia mam pod dostatkiem, ale bym wzięła coś do jedzenia. Tu jednak zonk, bo żadnego jedzenia nie ma ;/
Dojeżdżamy do pierwszych wzniesień i od razu ilość zawodników przed nami się zagęściła. Niektórzy prowadzą. Wszyscy jednak puszczają nas uprzejmie i z lekką zazdrością patrzą jak wjeżdżamy i znikamy. Po krótkim podjeździe zaczynają się lekko nachylone zjazdy serpentynami po malowniczych ścieżkach. Ale czasu na podziwianie nie ma, jedziemy przed siebie. Wyprzedzamy coraz więcej osób. Trzymamy niezłe tempo. Ja na zjazdach lekko odskakuję, ale na płaskim Ola jest bardzo mocna. Sama przyznała, że rower to jej najmocniejsza strona na triathlonie.
Mimo, że jedziemy razem i szybko się przemieszczamy, to mnie trasa zaczyna się już trochę dłużyć. Plecy na lewo od 'krzyża' coś zaczynają boleć. Dojeżdżamy do odcinka, którym jechałyśmy w drugą stronę po rozjeździe, czyli powoli zaczynamy się zbliżać do końca. Zaraz jest bufet, na którym dostaję batona. Chętnie bym zjadła, ale gryzę tylko raz, bo powoli zaczynam odstawać od Oli. Narastający ból, głód i zmęczenie powodują, że jestem coraz dalej i w końcu kończy się to tak, że zupełnie gubię Olę z horyzontu. No trudno, nie powalczę o drugie miejsce open.
Przedostatnia prosta.
Na metę wjeżdżam koło w koło z jakimś panem, który podpuszczał mnie do mocnego finiszu. Udało mu się i jeszcze na kilka obrotów korbą wykrzesałam trochę siły :p
W miasteczku już wszyscy z biketiresów są. Najszybciej na mecie zameldował się Damian, który jest zadowolony ze swojej dzisiejszej jazdy.
Po nieskutecznych próbach rozciągnięcia i rozmasowania pleców idę w poszukiwaniu jedzenia. Szkoda, że nie ma nic ciepłego, ani żadnego owocu. Trudno, zapycham się bułką drożdżową ;/
Na wyniki kobiet na mega nie musimy czekać, bo je znamy, ale dekoracja zostanie odłożona na jutrzejszy dzień, bo jeszcze nie wszystkie dziewczyny zjechały z trasy. To w sumie nie tak źle. Możemy jechać do domków i się regenerować, szczególnie ja z moimi plecami!
Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Gwiazda Mazurska - czasówka.
Czwartek, 7 czerwca 2012 | Rower: | temp 18.0˚
dst5.04/0.00km
w00:10h avg30.24kmh
vmax37.70kmh
Dzisiejszy etap to praktycznie nie etap, bo strasznie krótki.
Na miejscu jesteśmy całą drużyną dość wcześnie dlatego razem zaczynamy objazd. Jedyna niespodzianka na trasie to taka, że ścieżka rowerowa, którą jedziemy, nie łączy się. Pomiędzy jednym a drugim odcinkiem jest kawałek wału strasznie wertepiastego, a przed wałem jest kuweta. Po zapoznaniu z trasą jedziemy na długą rozgrzewkę i zbliżamy się na linię startu. Przede mną startuje Michał, za mną Sławek, Zdzichu, Ula, Damian i Mateusz. Start co 30 sekund.
Po starcie szybko płuca dają o sobie znać, pali jak diabli.
Gnam co sił, ale jeszcze zanim dojechałam do wału wyprzedza mnie Sławek, a przed ostatnim zakrętem dogania mnie Zdzichu, który motywuje do jeszcze mocniejszego pedałowania.
Za Zdzichem
Na mecie mam czas 9:28, Ula pojechała prawie o minutę lepiej. Zobaczymy jak pojedzie reszta dziewczyn.
Okazało się, że konkurencja wśród dziewczyn nie była zbyt wielka. Na ponad 200 startujących osób (bez hobby), kobiet było 44.
W kategorii K2 byłam 1, a open 2 ex aequo z dziewczyną z K1.
Podium K2
Podium K3
Ciekawe ile dziewczyn zdecyduje się jutro jechać mega? Aż nie mogę się doczekać!
Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Przesieka - wyścig.
Niedziela, 27 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst15.00/0.00km
w01:30h avg10.00kmh
vmax0.00kmh
Śniadanie o 8. Start o 9:30. Wszystko trochę za wcześnie. Szybko muszę się szykować na start.
Z Edytą jedziemy zapoznać się z trasą rozjazdu po asfalcie. Długo pod górę, aż trasa skręca na pętle. Wszyscy mówią, że trzeba na tym kawałku przycisnąć i w dobrej grupie wpaść na właściwą trasę.
O 9:10 zaczynamy się ustawiać według wczoraj uzyskanych czasów. Czas do startu mija bardzo szybko i zaraz słyszymy 'START'.
Nie rozumiem tego co się dookoła mnie dzieje. Kręcę ile wlezie, ale już kilka sekund po starcie wyraźnie spadam pozycja po pozycji aż robi się luźniej dookoła mnie. Nie mam zamiaru się oglądać, czy zostałam już ostatnia i cały czas próbuję gonić resztę.
Ale jest mi ciężko. Nagle boli każdy mięsień, łącznie z pośladkami. Czyżbym przeholowała tymi wycieczkami z poprzednich dni? Szybkie starty to zdecydowanie moja słaba strona, ale nie myślałam, że będzie aż tak źle.
Na końcu asfaltu stoi Grzesiek i chyba lekko zawiedziony woła "Jedź swoje!".
Teraz na wąskich ścieżkach nic nie zdziałam, więc się nie spinam. W wodzie, którą bez problemów przejeżdżałam jakoś tym razem się gubię i nogą ląduję w błocie. Odpycham się, ale znowu ląduję nogą w błocie, tym razem między kamieniami. Nie ma rady, trzeba zejść z roweru i kawałek zbiec.
Ostrej nawrotki nie udaje się dzisiaj przejechać i muszę wbiegać. Tam wyprzedza mnie Edyta, która jedzie, ale nawet nie wiem kiedy ją znowu wyprzedzam. Jedziemy gęsiego, a jak robi się trochę szerzej to stawka się rozciąga. Dojeżdżamy powoli do najgorszego zjazdu. Przede mną jedzie dziewczyna i waham się czy wyprzedzać, czy nie. Ostatecznie nie decyduję się wyprzedzać, czego zaraz później żałuję :(
Przejeżdżam przez strefę bufetu, w którym doping Bartka i Tomka daje siłę dalej jechać :)
Na pierwszym zjeździe za metą jadą przede mną dwie dziewczyny. Pierwsza zjeżdża słabo, a ta druga ją cały czas naciska, żeby jej nie blokować. Ile kurw przy tym leci to aż się dziwię, szczególnie, że zaraz dojedziemy do szerszego miejsca, gdzie spokojnie będziemy mogły się wyminąć. To jednak nie hamuje dziewczyny z Politechniki Śląskiej, która grozi tej wolniejszej dyskwalifikacją za blokowanie ;/
Zaraz później, jak się zaczął przejazd z kamieniami, w jednym miejscu zahaczam korbą i muszę się zatrzymać, na co słyszę za swoimi plecami krzyk z wyrzutem "No i co kurwa!?". O lol, ja się śmieję, ale też i zastanawiam co z tymi dziewczynami jest. Szczególnie, że owa dziewczyna na mecie jest kilka miejsc za mną ;/
Męczący podjazd po łące za mną i teraz większość z górki. Znowu w 'mokrej sekcji' mam najwięcej problemów. Nawrotka znowu nie wyszła, więc biegnę. Do końca kółka jadę i zastanawiam się jak daleko za mną jest Weronika, prawie pewna zwyciężczyni. Dostanę dubla, czy uda mi się wjechać na trzecie kółko? W bufecie już wiem, że dubla nie będzie czyli jeszcze jadę.
Wymieniam bidon na pełny, który dostaję od Tomka. Dzięki za obsługę i doping oczywiście :)
Po przejechaniu mety słyszę spikera "...zawodniczka ze Szkoły Górskiej Gospodarstwa Wiejskiego...". Haha, uśmiałam się na tym ciężkim, trawiastym podjeździe :)
Ostatnie kółko jedzie mi się najlepiej, najmniej wpadek. Na końcu trawiastego podjazdu wyprzedza mnie dziewczyna, z którą startowałam z jednej linii (tyle, że ona goniła stawkę, bo miała defekt :p). Kamienie przed mostkiem przejeżdżam, nawrotkę udaje się przejechać i na horyzoncie mam punkt do gonienia- Marysia z WUMu. Wiedząc, że słabiej zjeżdża, na końcówce podjazdu mocniej przyciskam, żeby na sekcję w dół wjechać pierwsza. Udaje się. Jednocześnie gonię dziewczynę z Politechniki Śląskiej, z którą jedziemy w miarę równo każde kółko, ale miejscami mi odskakuje.
Na ostatnim mostku Mateusz dopinguje, ale chwilę później na ścieżce mocno pochyłej i miękkiej przednie koło zatrzymuje mi się na korzeniu i tracę czas. To już nie dogonię, teraz muszę się jeszcze nie dać dogonić, więc ostatkami sił jadę do mety.
W strefie bufetu się oglądam, pusto. Uf, mogę sobie spokojnie wymęczyć ten podjazd :p
Na mecie okazuje się, że Marysia za bardzo chciała mnie dogonić i też się wywaliła, ale dobrze, że nic jej się nie stało.
Czas przejazdu 1:30:24 [25:31, 32:20, 32:31], miejsce 21. Szkoda, bo 30s zabrakło do 20 miejsca.
Kasia 01:26:38 [23:33, 31:39, 31:25], miejsce 14.
Edyta 01:37:15 [26:02, 34:40, 36:310, miejsce 29.
Zwyciężczyni 1:07:58 [18:27, 24:45, 24:45].
Można było lepiej pojechać, ale niestety błędy kosztują. Szkoda tylko, że spadłam w stosunku do wczorajszych wyników, bo w sumie na nic lepszego nie liczyłam. Jechałam na maksa, a najważniejsze jest to, że się dobrze przy tym bawiłam i namęczyłam :)
Żałuję tylko, że już więcej nie będę mogła wziąć w takiej imprezie udziału (bo nie zamierzam na razie przedłużać okresu studiowania :p).
Tomek po wypadku Mateusza jako jednoosobowa reprezentacja męska z UW startował koło 12. Ustawienie wszystkich prawie 150 osób zajęło sporo czasu, ale wreszcie wystartowali. Razem z Edytą w drodze do strefy bufetu zahaczamy o sklep i pałaszujemy lody, należało nam się :) W pełnej gotowości czekam do podania Tomkowi bidonu, ale w międzyczasie gadam z Edytą i podziwiamy przejeżdżających chłopaków :)
Pierwszy jest oczywiście Marek Konwa, który nie ma tutaj sobie równych. Dublować zacznie szybko, ale mam nadzieję, że Tomkowi uda się przejechać co najmniej 3 okrążenia. Przecież nie może być mniej ujechany ode mnie :p
Dubel nadchodzi szybko, przed wjazdem na 3 okrążenie, ale sędziowie decydują nie ściągać zawodników z trasy, zanim pierwszy nie skończy całego wyścigu.
Tomek łapie bidon i jedzie dalej. Gdy kończy trzecie kółko, Marka jeszcze nie ma na mecie, więc to oznacza jazdę czwartego kółka. Tomek pół żartem, pół serio krzyczy "Marek, gdzie jesteś?" i umęczony wjeżdża na ostatnią pętlę. Ktoś z trenerów Konwy też lekko się zastanawia, 'No właśnie. Gdzie jesteś?", ale niedługo później pojawia się i kończy wyścig z czasem 1:26:45 (5 okrążeń!!). Hardkor :D
Czekając na Tomka
Tomek dojeżdża zadowolony na metę po czasie 1:51:28 i cieszy się, że już się skończyło :)
Impreza jak najbardziej udana. Organizacja, trasa i atmosfera rewelacyjna. Kto jeszcze nie był, a może jechać na AMPy to polecam jak najbardziej!!
Jedyny minus to taki, że długo i niechętnie się stamtąd wraca do domu :(
Kategoria zawody, W Towarzystwie, Las, góry, AZS
Przesieka - czasówka i najwolniejsza wycieczka w życiu.
Sobota, 26 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst24.00/0.00km
w02:27h avg9.80kmh
vmax43.40kmh
Przed startem jak zwykle trochę nerwów, jak zwykle o to trochę za dużo!
Jedziemy z Tomkiem i Mateuszem na ostatni objazd trasy. Na podjazdach próbuję jechać trochę za szybko, bo łapie mnie zadyszka. Trasa tylko w miejscu kałuż trochę bardziej rozjeżdżona niż wczoraj, łąka skoszona, ale poza tym żadnych innych niespodzianek.
Startuję 10:08, czyli jako ósma. Minutę za mną startuje Edyta z UW. Będę musiała uciekać :p
Szybko doganiam dziewczynę przede mną i gonię następne, czyli nie jest źle. Jedzie mi się coraz lepiej. Przejeżdżam nawet przez kamienie przed pierwszym mostkiem :) Ostry zakręt w prawo, zaraz po zjeździe, a zaraz przed kolejnym podjazdem, udaje się pokonać na rowerze, czyli znowu lepiej niż na objeździe :) Nawet dwóm miejscowym, którzy akurat byli w tamtym miejscu, podobał się mój przejazd "Patrz, ale poszła!".
Dojeżdżam do zjazdu z kamieniami, który szybko pokonuję na nogach. Dalej bez problemów, aż do ostatniego podjazdu, chociaż tutaj też udaje mi się dojechać dalej niż dotychczas. Przejeżdżając koło sklepu słyszę głośny doping Bartka, Tomka i Mateusza. Na mecie mam czas 32:06, z czego trzeba odjąć 2:28 bo sędziom coś się przesunęło, czyli wychodzi 29:38. W sumie nieźle.
Kasia startuje jak już jestem na mecie. Niestety spóźniła się na start, przez co będzie miała kiepski czas.
Najlepszy czas wśród dziewczyn ma Weronika, 25:33 [22:05]. Mój czas przejazdu jest 17, czyli całkiem przyzwoicie. Jutro może uda się coś więcej wywalczyć :)
Koło 12 startują faceci. Mateusz na trasę wyrusza 20 min przed Tomkiem. Czekam z Tomkiem na start, a później idę na ostatni podjazd obserwować i kibicować.
Po ponad dwudziestu minutach nadjeżdża Tomek. Pod górę idzie bardzo ładnie, ale niestety zahacza kierownicą o ogrodzenie i musi dalej biec. Na górze spada mu jeszcze łańcuch, przez co nie uda mu się dogonić chłopaka jadącego przed nim.
Na mecie okazuje się, że Mateusz nie dojechał, bo miał wypadek.
Idziemy razem na obiad, a zaraz po zjedzeniu wyruszamy z Tomkiem na kolejną wycieczkę. Początkowo jestem niechętna, ale być w takiej okolicy i przejechać się tylko 5,5 km po pętli to głupota! Ustalamy tylko, że ja jadę wolno, a nawet bardzo wolno, żeby się nie przeforsować przed jutrzejszym ścigiem. Zresztą szybko jechać się nie chce jak takie widoki wkoło :)
Gdzie jest Tomek?
Celem wyjazdu był dzisiaj zjazd do Borowic po telewizorach. Początek jest 'niegroźny' i da się jechać, ale dzisiaj nie chcę ryzykować i jadę bardzo ostrożnie. Aż za ostrożnie i za wolno jak na niektóre kamienie, na których się zatrzymuję. I zaczyna się dla mnie schodzenie, a Tomek szaleje w dół i cieszy się jak dziecko, chociaż większość miejsc dla niego też jest nieprzejezdna.
Do Przesieki wracamy znanym nam z wczoraj zielonym szlakiem.
Kategoria zawody, W Towarzystwie, Las, góry, AZS
AZS MTB CUP Wrocław.
Niedziela, 20 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 27.0˚
dst4.00/0.00km
w00:20h avg12.00kmh
vmax0.00kmh
Niestety do startu w zawodach tego dnia nie doszło :(
Chcąc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, po sartowej sobocie jedziemy i na zawody w niedzielę :p Z Głuszycy wyjechaliśmy chwilę po 8. W Wałbrzychu trochę źle pokierowałam i skręciliśmy nie w tą stronę co trzeba, więc było wielkie prawdopodobieństwo, że nie zdążymy dojechać na czas. Ale dojechaliśmy do Wrocławia na godzinę przed moim startem, więc jeszcze zdążyliśmy się zgłosić do wyścigu.
Szybko przygotowaliśmy rowery i ruszyliśmy zapoznać się z trasą. Widzieliśmy tylko filmik z objazdu, ale wiadomo jak to takie ujęcia, trochę oszukują :p Jest wąsko, stromo i strasznie kręto. Ja zaczynam panikować, jak dojeżdżamy do praktycznie pionowego zjazdu. Nie podejmuję się go zjeżdżać, a jak zaczynam schodzić, to ciężko jest nawet ustać prosto na nogach. Dalej jest trochę płaskiego, ale zaraz znowu jest odbicie na 'Kilimandżaro'. Nie chcemy przeszkadzać jadącym młodzikom, dlatego większości trasy się tylko przyglądamy. Kiedy robi się dość późno decydujemy, że jedziemy w stronę startu, ale oznacza to zjazd z niewielkiej górki. Tomek jedzie przodem, ja za nim. Mieliśmy wjechać za taśmę, która z góry wyglądała, jakby leżała na ziemi. Niestety jak już zjechałam to okazało się, że taśma jest nad ziemią i nie chciałam w nią wjechać, żeby jej nie zerwać. I w tym momencie chyba za mocno zacisnęłam hamulce i przeleciałam przez kierownicę.
Nie mogło to wyglądać dobrze, bo wylądowałam na biodrze, hamując łokciem a na mnie jeszcze wylądował rower. Tomek się przestraszył, ja z resztą też, bo na początku nie wiedziałam nawet co się stało. Rower cały, ja niby też, ale boli mnie cały lewy bok. Szybko podejmuję decyzję, o wycofaniu się ze startu, bo w takim stanie nie dam rady się ścigać.
W takim wypadku mamy jeszcze dużo czasu do startu chłopaków dlatego jedziemy do maca na jedzenie. Trochę się jeszcze kręcimy i jedziemy na start. Tomek ustawia się na rozbiegówce, a ja instaluję się w miejscu, w którym niedawno lądowałam, a z którego widać najwięcej trasy.
Poza mną zebrało się tam sporo osób, bo jest tu chyba najbardziej widowiskowy zjazd, który można ominąć tą drogą, którą ja zjeżdżałam/leciałam.
To jest właśnie ten felerny zjazd, którym teraz jedzie Tomek.
Teraz dociera do mnie, że wywaliłam się na 'chicken wayu' :/
Wśród zebranych osób rozpoznaję maratonkę i chwilę rozmawiamy. Jezu, jaki ten świat mały :p
Pierwsi zawodnicy pojawiają się dość szybko. Tomek ma do nich sporą stratę, ale to przez wąską trasę, która nie pomieściła hordy startujących chłopaków. Na drugim kółku Tomek dostaje dubla i oznacza to koniec wyścigu. Przyczyną kiepskiego wyniku jest i wąska trasa i dreszcze, które prawdopodobnie były skutkiem odwodnienia.
Chwilę odpoczywamy i się pakujemy w drogę powrotną. Niestety oboje stwierdzamy, że przyjazd na zawody dzisiaj był kiepskim pomysłem :p
Kategoria AZS, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Powerade Garmin MTB Marathon Wałbrzych.
Sobota, 19 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst55.58/0.00km
w04:19h avg12.88kmh
vmax52.00kmh
Kolejny górski start, tym razem w Wałbrzychu. Wyruszamy w trasę w piątek i nocujemy w ośrodku w Głuszycy z Jarkiem, Grześkiem i Lucjanem. Na miejscu okazuje się, że zatrzymali się tam też Agnieszka, Grzesiek i Kazik.
W sobotę rano ośrodek opuszczamy jako pierwsi, Tomek chciał kupić szerszą kierownicę na stoisku dobrych sklepów rowerowych i przetestować ją od razu na wyścigu. Niestety, kierownicy nie mieli, więc mieliśmy duży zapas czasu do startu gigowców.
Powoli zaczynają się zjeżdżać znajomi i dużą grupą jedziemy się rozjechać. Większość teamu jest już po rozgrzewce, bo jechali z kwatery na start rowerami, dlatego tempo jest bardzo spokojne.
Dopiero jak kręcimy się w miasteczku przed startem dowiaduję się z wygłaszanych komunikatów, że dzisiejsza trasa ma 5 w 6 stopniowej skali trudności. Kurczę, Tomek nic mi nie mówił. Pewnie jak by powiedział, to bym się stresowała przez cały tydzień, albo jakoś bym się wykręcała od wyjazdu :p
Po starcie dystansu giga załatwiamy ostatnie sprawy i jedziemy z Anią na rozgrzewkę do parku, który jest obok stadionu. Obie jesteśmy w 3 sektorze. Fajnie, będzie z kim jechać, chociaż kawałek :)
Najpierw runda honorowa ulicami miasta. Wszyscy ruszają razem, w efekcie czego trzeba jechać bardzo ostrożnie, bo bywa ciasno. Ściganie zaczyna się na szutrowo-leśnej drodze. Po chwili cały pył z drogi unosi się w powietrze i momentami słabo widać, co i kogo ma się przed sobą :p
Ania z przodu, a ja z tyłu
Pierwsze zwężenia, pierwsze podjazdy tłoczne, ale jakoś udaje się jechać. Za chwilę mija mnie Grzesiek z Kazikiem.
Tak straszyli zjazdami na tej trasie, że jak pokazuje się pierwszy zjazd i wykrzyknik, to natychmiast schodzę z roweru. Schodzę jak pierdoła, bo przy okazji uderzam się rurą sterową w kość łonową :/ Dalej pojawia się trochę błota, które skutecznie zatyka mi spd-y, ale reszta trasy, szczęśliwie okazuje się być sucha, uf.
Dojeżdżamy do największej chyba w tym dniu atrakcji na maratonie - 1,6 km przejazdu przez nie do końca oświetlony tunel. Kiedyś jeździły tędy pociągi, więc podłoże jest wysypane tłuczniem. A wiadomo, jak na takim podłożu rower lubi jeździć, trochę po swojemu, dlatego trzeba trzymać mocno kierownicę. Stres podwójny, bo nie za wiele widać. Zawodników z przodu czasem zdradza jakiś pasek odblasku, albo cień na tle rozstawionych lamp. Przy przejeżdżaniu koło lamp na ścianie pokazywał się ogromny cień rowerzysty i nie wiedziałam, czy to mój, czy po prostu ktoś mnie goni i jest blisko. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie będzie chciał wyprzedzać w takich warunkach :p Z przodu coś nagle słychać 'uwaga, uwaga'. Ktoś się sczepił kierownicami i trzeba chwilę poczekać, żeby mieć pewność, że w nich nie wjedziemy. A akurat trafiło na najdłuższy odcinek bez oświetlenia. Zwolnienie poskutkowało zaparowaniem okularów, bo w tunelu było dość chłodno (temperatura średnia to 8*). Chwilę odpycham się jak na hulajnodze, a jak widać trochę więcej to głośno uprzedzając mijam idące osoby. Okazuje się, że w tej grupie jest też i Ania. Spotykamy się w kolejce za tunelem. A kolejka ustawiła się, żeby wtaszczyć się z rowerem po skarpie. To teraz ten kto ma lekki rower to idzie, a ten kto go nie odchudza, to stęka i próbuje się wspinać. Na górze dostajemy brawa od panów. Szkoda, że żaden nie chciał pomóc :p
Pojawia się pierwszy bufet. Jedziemy razem z Anią, bardzo równo. Fajnie jedzie się w towarzystwie :)
Ania dalej prowadzi
Trochę rozciągamy się na zjeździe szerokim i szybkim, takim jak w Złotym Stoku. Pewnie dalej będą te trudniejsze. Zaczyna się z powrotem pod górę, ale jest też dużo odcinków praktycznie płaskich. Pocieszające jest to, że jedziemy szlakiem rowerowym i dalej też nie powinno być trudno. Ale dojeżdżamy do miejsca, w którym wszyscy prowadzą, a właściwie wnoszą rower (to chyba góra Jeleniec). Znowu jak pierdoła, przy schodzeniu z roweru nogi mi się plączą i ląduję na lewym kolanie, podpierając się łokciem i niemal czołem dotykając ziemi. O ludzie, ale wstyd :p Staję w kolejce do wnoszenia roweru. Wspinanie się idzie dość wolno, więc gadamy i rozglądamy się dookoła. Widoczki stąd są piękne. Ale przy okazji spostrzegam też, że przede mną jest starszy facet, na platformach i z jakimś mega dziwnym rowerem. Zaraz też ktoś to zauważa i pan zdradza, że to elektryczny, który waży 20 kg, dlatego ciężko mu się wchodzi. Ktoś z dołu woła, żeby mnie chłopacy nie zagadywali, a pomogli mi wnosić rower. No nie powiem, pomoc by się momentami przydała, bo miejscami jest stromo i nie ma jak nogi postawić. Sama jednak sobie jakoś daję radę. Zaczyna się zjazd. Jest bardzo wąsko, zaraz przy ścieżce rosną drzewka, które przy szerokiej kierownicy może być ciężko ominąć. Zjazd zaraz robi się szeroki i prujemy w dół. W miejscach gdzie się wypłaszcza, nawet dokręcam. Cały czas jednak jadę czujnie, bo czasem na kamyczkach nosi na boki.
Nagle na drodze leży zwalone w poprzek drzewo i obok stoi chłopak na motorze. Już myślałam, że kieruje tu ruchem i aż przerażona spojrzałam w lewo w dół, na prawie pionową skarpę i zapytałam się 'A teraz gdzie, w dół?'. Całe szczęście nie :p
Dosłownie przez chwilę jadę z otwartymi ustami, żeby złapać trochę tego pędu powietrza i łapię w paszczę robaka, fuj. Najpierw chciałam go wypluć, ale nie chciał wyjść. Chciałam popić, ale nie chciał popłynąć. Niedaleko był bufet, więc zagryzłam robala bananem :p
Kolejny podjazd robimy po brukowanej drodze. Staram się nie patrzeć jak daleko jeszcze, tylko cały czas kręcić. Jak bruk się kończy to wjeżdżamy na łąkę. Wjeżdża się trudno, ale widok z tego miejsca jest po prostu piękny! Przejeżdżamy koło Jeleńca i zaczynają się pierwsze trudniejsze zjazdy. Część schodzę, część jadę. Pojawia się bufet, jedziemy trochę asfaltem i wspinamy się zboczem Wawrzyniaka. Początek raczej wszyscy idą, ale w pewnym momencie jest szerzej, więc wsiadam i próbuję wyprzedzić 2 osoby. Jedną mijam a druga dość wolno robi mi miejsce i muszę zwolnić. Wtedy muszę manewrować kierownicą i trochę odbiłam na brzeg ścieżki. Niestety tylne koło ześlizguje się w sypkim podłożu i ląduję na lewym boku. Przy upadaniu uderzam kierownicą o kolano, czyli dokładnie tak samo jak ostatnio Tomek. Ale pewnie nic wielkiego by się nie stało, gdyby tego dnia grip mi się nie przesuną do środka kierownicy i nie odsłonił rurki. Pech. Na 'osłodę' słyszę za plecami 'było nie wyprzedzać'. Chwilę dochodzę do siebie, bo miałam jakiś nierówny oddech i jadę dalej. Zaczyna się jazda wzdłuż zbocza po wąskiej ścieżce. Ten trawers ciągnie się dobre kilka kilometrów. Powtarzam sobie, żeby nie patrzeć w lewo w dół, bo zje mnie strach :p Powoli zaczynają dojeżdżać nas gigowcy, ale nie spotykam się z sytuacją, żeby któryś napierał, aby jechać szybciej, albo dać miejsce do wyprzedzenia. Sama raz się zatrzymuję, bo nie chcę być przyczyną kiepskiego wyniku. Jak mnie mija to dopiero poznaję, że to Adam, który ostatecznie dojechał 4 OPEN!!! Za ostatnim bufetem odliczam już kilometry do końca.
Albo będą 2, albo 7 w najgorszym wypadku, bo nie wiem, czy runda przez miasto też jest wliczana do dystansu. Jest tendencja jazdy w dół, więc powoli myślę, że to już koniec. Ale nie :p Na zjeździe szutrówką w ostatnim momencie zauważam, że trzeba skręcić w prawo. Zatrzymuję się w ostatnim momencie i zanim ruszę, widzę że na zjeździe pojawił się ktoś z teamu. Zaraz okazuje się, że to Romek, który też przestrzelił ten zakręt w pole :p Jedziemy jeszcze pod górę, ja jadę już lekko zdemotywowana.
Wreszcie pojawiają się tabliczki 2km do mety. Huraa! I zaraz za tabliczką wyskakuje przede mnie dziewczyna, z którą jechałam kawałek trasy po trawersie. Oj nie, tak łatwo się nie dam :p Na ostatnim zakręcie dziewczyna się myli, bo nie zauważa w którą stronę skierowany jest grot strzałki, i na ostatniej prostej jestem pierwsza i już mnie nie dogania.
Po drodze na stadion spotykam Kazika i Grześka. Rozmawiamy i idziemy razem na makaron. W miasteczku spotykam kilku pomarańczowych. Powoli zjeżdża się nas coraz więcej, ale Tomek nie przyjeżdża i zaczynam się niecierpliwić. Wyruszam na poszukiwania i spotykam go zaraz za zakrętem :)
Nadszedł czas dekoracji. Ania wchodzi na szerokie podium dwa razy. Zajęła 5 miejsce w K3 na mega, a za Ulę wędruje na 5 miejsce w K3 na giga.
Ja sama byłam 8 w K2 i miałam niewielką stratę do 7 i 6 dziewczyny. Nie jechałam na wynik, a na dojechanie do mety, więc tym bardziej wynik rewelacyjny! Czas z licznika 4:10, więc 9 minut zajęło całe chodzenie z rowerem. Gdyby coś z tego się udało urwać, to może byłoby pudło u golonki :)
Z jazdy jestem zadowolona bardzo. Prawie 2 km w górę, ale jakoś specjalnie się nie ujechałam, nie było takich kryzysów jak np. w zeszłym roku w Złotym Stoku. Trasa okazała się nie aż tak strasznie trudna jak mówili.
Wieczorem zapada ostateczna decyzja, że jedziemy jutro na zawody AZS MTB CUP, które będą we Wrocławiu. Jeszcze mam siłę w nogach i jak uda się ją wykrzesać, to może jakieś pudło będzie ;)
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Mazovia Legionowo.
Niedziela, 13 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 13.0˚
dst56.84/0.00km
w02:21h avg24.19kmh
vmax39.70kmh
Dobrze, że maraton blisko i można się w miarę wyspać :p
Rano o 8 ruszamy od Tomka do pociągu i dojeżdżamy nim do stadionu, gdzie spotykamy się z Pawłem. Na miejscu jesteśmy sporo przed czasem, ale nie chce nam się zbytnio wychodzić. Jest strasznie zimno, mi aż szczęka lata :p
Spokojnie szykujemy rowery. Jest też czas na pogawędki ze spotkanymi znajomymi z teamu.
Na objazd trasy i rozgrzewkę jadę z Ulą. Dojeżdżamy do lasu i zawracamy na trasę hobby, żeby sprawdzić, gdzie jest wąsko (pamiętam jak w zeszłym roku utknęłam w sznureczku ludzi). Przy starcie spotykamy kolejnych Eclipsów.
Ustawiam się do sektora, bo powoli zaczyna się zapełniać. W sektorze sporo znajomych, jest m.in. Jarek na swoim nowym Cubie 29".
Start szybki, ale i tak nie udaje się jechać za tymi, za którymi bym chciała. Po wjeździe do lasu tworzy się sznurek ludzi. Ciężko jest miejscami wyprzedzać, ale znajdują się tacy, którzy za wszelką cenę chcą przeskoczyć chociaż o jedno 'oczko'. I taki jeden gość wciska się przede mnie, ale zupełnie niespodziewanie. Dosłownie mnie spycha do koleiny, bo gdybym nie odbiła to byśmy leżeli ;/ Próbuję mu uświadomić, że stworzył bardzo niebezpieczną sytuację, i gadam gadam, a ten nagle mów "O, leżą". Faktycznie, przed nami była kraksa. Kilka osób stoi, wśród nich Przemas, a jeden chłopak leży na ziemi i widać, że nie jest z nim najlepiej. Ostrożnie omijamy miejsce zdarzenia i jedziemy dalej, ale ja przez chwilę z lekką blokadą. Bo się boję wariatów, szczególnie takich, którzy potrafią się rozpędzić, ale niekoniecznie już opanować rower. Po chwili jednak rozumiem, że trzeba jechać dalej swoje.
Cały czas szybkie tempo, przez większość trasy jest wąsko i od czasu do czasu podskakuje się na jakimś korzeniu. Najgorszy dzisiaj odcinek, który dodatkowo jedziemy dwa razy, to dziurawa droga łatana po Polsku, czyli wszystkie śmieci władowane w doły (w tym roku dobrze by było nie złapać kapcia na takich śmieciach :p). Jeśli pojawia się jakiś pagórek to wyprzedzam na nim co najmniej kilka osób, jeśli pojawia się jakiś piach to spokojnie przez niego przejeżdżam. Cougary w takich warunkach bardzo dobrze się sprawdzają. Jedyne miejsce, w którym trzeba podbiegać, to dwa garby całkowicie zasypane piachem. Nawet nie dało się próbować podjeżdżać, bo już wszyscy u podnóża schodzili z roweru. Tutaj też udało się wyprzedzić kilka osób, gdyż bardzo sprawnie mi wyszło podbieganie. Z tyłu usłyszałam tylko jakiegoś pana mówiącego "Ej, to nie jest śmieszne! Widzieliście jak szybko nas wyprzedziła?!"
Generalnie jedzie mi się dobrze. Po pewnym czasie jednak czuję lekkie zmęczenie. Zastanawiam się nawet czy nie za szybko zaczęłam, ale już niedaleko do mety, więc trzeba kręcić. Po wyjeździe z lasu wyskoczyła przede mnie Anna Ostrowska. Staram się gonić, ale ciężko to idzie. Na trasie hobby wyprzedzam ją na górce, ale czuję jej oddech na plecach. Jak się mijałyśmy to złapałyśmy kontakt wzrokowy i obydwie się uśmiechnęłyśmy - to oznacza, że będzie ciężka końcówka :p Na ostatniej prostej znowu jedziemy równo i słyszę "To co, finiszujemy!". No finiszujemy, ale ja już nie mam sił :p Ania łapie koło chłopaka, który przejechał koło niej i pierwsza wpada na metę, ja po 10 sekundach. Dziękujemy sobie za tą rywalizację, ale dopiero w wynikach będzie wiadomo kto miał lepszy czas.
Na mecie jest już Ula, która przyjechała z 15-20 min temu i prosi mnie, żebym weszła za nią do dekoracji, bo ona musi jechać do Tomka K. do szpitala. Mijałam Tomka na początkowych kilometrach w lesie jak szedł z rowerem w kierunku startu, ale nawet nie pytałam czy czegoś potrzebuje, bo myślałam, że miał awarię roweru. A skoro nie kontynuował jazdy, to uznałam, że jak sam nic nie naprawił, to moja wiedza i pomoc też na nic się zda. Okazało się jednak, że Tomek miał wypadek i ma podejrzenie złamania obojczyka :(
Kręcę się w miasteczku i czekam na mojego Tomka.
Pogawędki z Przemasem
Zaczyna kropić i robi się nieprzyjemnie. Zjeżdżają pierwsi pomarańczowi z giga. Romek w duecie ze Ździchem, Tomek, Michał i Paweł. Całe szczęście wszyscy cali. Jemy makaron, gaworzymy i czekamy na dekorację. Dzisiaj wykręciłam sobie drugie miejsce w kat. i 7 open.
Strata do Uli 16 minut, do Agnieszki 11, do Renaty 5. Rating najwyższy z dotychczasowych i awans do 3 sektora.
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Powerade Garmin MTB Marathon Złoty Stok
Sobota, 5 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst39.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Wielki dzień ścigania. Cel na dzisiaj to przede wszystkim poprawić wynik z zeszłego roku i podjechać wszystkie podjazdy :)
Tomek i wszyscy znajomi ruszają na giga, więc godzinę przed startem kręcę się sama. Trochę rozgrzewki i pakowaczka do sektora na 20 min przed startem, chociaż niechętnie tam szłam, bo słońce prażyło niemiłosiernie.
Po starcie jak zwykle: tłok i wszyscy mnie wyprzedzają. Pojawiają się pierwsze kamyczki na trasie i robi się korek. Niskim tempem można spokojnie jechać, ale ludzie przede mną schodzą z roweru..a ja jadę. Nie rozumiem czego można się w tym miejscu bać..
Przepychanka fot. Tadeusz Skwarczyński
Powoli zaczynamy się rozciągać i przeskakuję co jakiś czas kilka pozycji do przodu. W pewnym momencie mijam dziewczynę, która ma skarpetki z tegorocznej edycji AZS MTB CUP. Okazuje się, że to Asia z UW, fajnie spotkać :) Pierwszy podjazd praktycznie za nami. W tym momencie wyprzedza mnie Kazik i razem wjeżdżamy na pierwszy trudniejszy zjazd. W zeszłym roku sporo zjechałam, więc teraz też jadę. Ale z tyłu nadciągają pierwsi chłopacy z mini. Krzyczą, żeby jechać. A co my robimy? Jeden bardzo uprzejmie popycha mnie rogiem albo klamką w tyłek. Dziękuję mu, że mnie popycha w dół, a ten niewzruszony nawet nic nie mówi, jakby nie zauważył, i mnie wyprzedza..Co za chamstwo! Zbliżamy się do końcówki zjazdu, ale ja postanawiam już się nie narażać i chcę końcówkę sprowadzić. Zatrzymuję się, ale zabrakło mi gruntu pod nogami i wpadam w krzaki. Co za akcja :p Szybko się podnoszę i lecę dalej. Na pewno śmiesznie to wyglądało, sama też mam z siebie ubaw :p
Dalej ciągle w dół. Po jakimś czasie zaczynają mi się trząść nogi, zupełnie jak w zeszłym roku.
Topshot z galerii Bikelife.pl
Dojeżdżamy do strumyka, przez który chcę przejść. Tylko, że znowu zatrzymałam się, ale nogę postawiłam jakoś krzywo i zaczęłam się przewracać. Śmieszne przestaje być to wtedy, kiedy zauważam, że spadam ze ścieżki w dziurę. Ratuję się podparciem obydwiema rękami o kamienie, ale zaraz rower się na mnie przewraca i spycha dalej do dziury. Chwile mi zajmuje powrót na nogi bo początkowo nie mogłam się ruszyć, tak się jakoś dziwnie zaplątałam :p Drugi głupi błąd. Może nie kosztował mnie dużo czasu, ale kilka siniaków na pewno :p
Dalej muszę bardziej uważać, bo inaczej nie dojadę cało do mety. Pierwszy bufet zaliczam i łapię banana. Zaraz na początku drugiego podjazdu widzę Kazika walczącego z rowerem. Myślałam, że złapał kapcia, ale jemu spadł łańcuch za kasetę. Chwilę później jedziemy kawałek razem i trochę gadamy, po czym Kazik przyspiesza. Ja jadę swoje, żeby nie przeholować. Szybkimi zjazdami docieramy do drugiego bufetu. Znowu łapię banana i jadę. Po wjeździe na łąkę wyprzedza mnie gość z Krossa z dość dużą prędkością. Za chwilę sytuacja się powtarza. Ewidentna różnica prędkości w podjeżdżaniu, więc to chyba faktycznie czołówka gigowców. A podjazd łąką wcale nie należy do łatwych i przyjemnych, przynajmniej dla mnie, a zaraz pojawi się podjazd pod Borówkową. Jednak mielę cały czas nogami, co mi pozostało. Nawet jest mi wesoło, mimo tych głupich gleb :p
zdj. Bartek Sufin
Borówkową zdobywam z tylko jednym zejściem z roweru i teraz wisienka na torcie czyli zjazd. Tu w jednym momencie kawałek sprowadzam, ale jak idę, to się w sumie dziwię, bo nie jest to jakiś trudny odcinek. Dwie osoby przede mną sprowadzały i się nimi zasugerowałam, błąd :p Reszta zjazdu mnie wytelepała, ale zjechałam! Najgorzej było utrzymać kierownicę i klamki hamulców, które wyślizgiwały się spod palca na tych wertepach. Na trzecim bufecie łapię powerade i jadę znów pod górę. Czas na najbardziej stromy odcinek. Kawałek jadę, ale już po zejściu z roweru nie ma nawet szansy, żeby znowu ruszyć, więc prowadzę razem z resztą. Po ostatnim punkcie pomiaru czasu wjeżdżamy na ostatni zjazd do mety. Mimo, że jadę szybko (nie wiem ile, bo mi się magnesik przesuną po 11 km od mety) to wszyscy mnie wyprzedzają. Jak to jest..
Na mecie jestem o 14:25, ale mimo tego czas wg. sportchallenge mam 3:19. Lepiej niż 3:40, ale chyba jednak liczyłam na więcej.
Jadę do samochodu zostawić zbędne rzeczy i się chwilę rozciągnąć. Jak schylam się przy rowerze, to wydaje mi się, że słyszę psssss..I faktycznie z tylnego koła ucieka powietrze. Dobrze, że udało mi się dojechać bez kapcia do mety :) Dopompowuje ile się da, żeby z powrotem dojechać na rynek i tam zmieniając dętkę czekać na wjazd naszych.
Wjeżdża Romek, Zbyszek, Kamil, Ula, Jurek, Mateusz i Jarek, a Tomka dalej nie widać. Zaniepokojona idę popytać czy ktoś go widział. Przy okazji zapoznaję się z Anią i Mateuszem z teamu :) Kilka minut po Jarku dojeżdża i Tomek. Jest zły i niezadowolony całkowicie z wyniku bo pomylił trasę i kontuzjował się w kolano. On też musi trochę uważniej jeździć :p
A moje odczucia co do maratonu..Znałam trasę, więc wiedziałam dokładnie co mnie czeka. I chyba przez to pojechałam zbyt zachowawczo, bo będąc na mecie czułam, że mogłabym jeszcze jechać. Jak pojeżdżę trochę więcej po górach, to może nauczę się rozkładać siły na cały maraton.
Dzisiaj nasz team bardzo ładnie się zaprezentował. Super wynik wykręciła Ula wygrywając w kat. open wśród kobiet. Resztę punktów do generalki dorzucili Romek, Zbyszek i Kamil, co daje aktualnie 3 miejsce w drużynówce!! Oby tak dalej!
Kategoria PTU Eclipse Biketires, Sudety, W Towarzystwie, zawody
AZS MTB CUP WAT
Niedziela, 22 kwietnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚
dst0.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Ruszamy samochodem od Tomka. Jest ciepło i zapowiada się, że będzie jeszcze cieplej. Wreszcie będzie można jechać na krótko :)
Po rejestracji i załatwieniu formalności składamy rowery i rozgrzewamy się.
Denerwuję się strasznie. Objeżdżamy niektóre miejsca i wyłapujemy kilka zmian. Całe szczęście nie będzie podbiegu,zmieniony jest teraz zjazd. Kurczę..martwię się o ten zjazd, ale po namowie Tomka próbuję tam zjechać. Nie jest tak źle, ale nie jest też tak łatwo (tak mi się wtedy wydaje, ale jak się ścigam to zjazd jest do łyknięcia praktycznie z zamkniętymi oczami :p).
Start się opóźnia. Nerwy zjadają mnie coraz bardziej. Z całej grupki dziewczyn znam tylko Kasię L. i Agnieszkę P. Rozpoznaję też Agnieszkę Bacińską, a Tomek pokazuje mi raczej pewną dzisiejszą zwyciężczynię, Weronikę Rybarczyk. Jest też zwyciężczyni zeszłorocznej edycji Warszawskiej. Mój cel na dzisiaj to ukończyć wszystkie 6 kółek i w razie możliwości nie dać się zdublować :p
Minutę przed nami startują juniorzy i mastersi, a później wszystkie dziewczyny. Na początku jest straszny tłok. Pierwszy zakręt w lewo na rozbiegówce jest ciasny i trzeba uważać, żeby się nie wpakować w niepotrzebną kraksę. Ale prawdziwy tłok zaczyna się przy pierwszych 'technicznych' kilometrach trasy. Podjazd pod belkę trochę mnie zaskakuje i wszystkie musimy już tam iść z buta. Trzeba powoli przebijać się do przodu, ale to jest trudne. To, co uczyłam się zjeżdżać w czwartek, dzisiaj biegnę, bo zrobiło się tam straszne błoto i nie ryzykuję OTB. Kilka następnych hopek też przebiegam i zyskuję tam kilka pozycji. Później jadę raczej bez problemów. W kilku miejscach trzeba przebijać się przez błoto (trochę śmierdzące), ale generalnie da się jechać. Pierwsza pętla zaliczona, jeszcze 5. Na trasie robi się coraz luźniej i mogę jechać swoim tempem. To mi odpowiada :) Praktycznie wszystko wjeżdżam, oprócz mini wału, przed którym jest błoto. Po kilku przejazdach pod wodą wybił się dół i jazda jest na ryzyk fizyk, albo się trafi na dół, albo nie. Raz bardzo niefortunnie wjechałam tylnym kołem i siodełko walnęło mnie prosto w krocze, ał :p
Tomek dopinguje w różnych miejscach. Mówi, że jestem 5. Jak to? Tak wysoko? Motywuje mnie to do co najmniej utrzymania tej pozycji. Na 3 kółku czuję lekki spadek mocy, więc wysysam żela. Chyba na tym okrążeniu słyszę też doping Kasi, która niestety złapała gumę.
Do końca jeszcze 2,5 kółka. Przede mną nikogo, za mną chyba nikogo. Tomek mówi, żebym jechała spokojnie, bo mam dużą przewagę. Ale w miejscu gdzie trasa zakręcała kilka razy widzę kolorowy strój BSA. Oooo, ktoś mnie goni. Wcześniej wyprzedzałam chyba 2 dziewczyny z BSA i zastanawiam się, czy to któraś z nich. Całe szczęście okazuje się, że to chłopak, a dubla od chłopaka mogę dostać :p Mniej więcej w tym samym miejscu, ale kółko później wyprzedza mnie drugi chłopak, tym razem z HP Sferis. Myślałam, że będzie chciał wyprzedzić przed górką (bo mógł sobie przecież pomyśleć, że jakaś kiepska dziewczyna może go zablokować). Ale nie chciał, więc na górkę wjeżdżam pierwsza i zjeżdżamy już razem. Proponuje mi, żebym usiadła mu na kole, ale dziękuję, nie tym razem :p Muszę jeszcze przejechać jedną rundę, a on już kończy (później Tomek mi powiedział, że kolega ów miał pecha, bo urwał siodło i po wymianie musiał wszystkich gonić).
Jak sędziowie wpuszczają mnie na ostatnią pętlę to już jestem zadowolona, bo nie dałam sobie wsadzić dubla :D Ale zaraz później przeżywam chwilę grozy, bo na pierwszej prostej w lesie za stadionem na drogę wchodzi mi ropucha. Ona w prawo, ja w prawo. Krzyczę, ale nie wiem czy udało mi się ją ominąć..Po skończeniu swojego dystansu pełna obaw jadę sprawdzić, czy jest gdzieś mokry placek, ale uff, nie było, czyli jej nie rozjechałam :p
Teraz startują faceci. Staję w kilku miejscach na trasie dopingować Tomka i Kamila oraz Bartka, ale robię też jako podawaczka bidonów. Zrywa się coraz większy wiatr i szybko się wychładzam. Nie pomagają przemoczone całkowicie buty i stopy w nich siedzące. Tomkowi udaje się przejechać 5/8 okrążeń. Spotykamy się na mecie.
Wyników nigdzie nie ma wywieszonych, ale jest prawdopodobieństwo, że będąc 6 open coś udało mi się wywalczyć :) Czekamy z Tomkiem więc do dekoracji. Na pudło wychodzę 3 razy.
Zajęłam 3 miejsce z Elicie kobiet, 3 miejsce w klasyfikacji akademickiej i 1 miejsce w Mistrzostwach Warszawy i Mazowsza !!
Z elitą
Klasyfikacja akademicka
I najcenniejsze, Mistrzostwa Warszawy i Mazowsza
AAAAAAAaaaaaa, jestem mega szczęśliwa! Tyle obaw przed startem, a później taki wynik :D Dziękuję mojemu 'trenerowi indywidualnemu', który dużo się nasłuchał mojego jęczenia przed startem i wykazał się dużą cierpliwością :)
Przejazd zdecydowanie powyżej oczekiwań. Cieszę się, że udało mi się zaskoczyć niektóre osoby, w tym Grześka, głównego organizatora. To on podjął się zaopiekować sekcją kolarstwa górskiego na SGGW, która została stworzona praktycznie dla mnie :)
Ale wyszła relacja! Czekam teraz na zdjęcia fotografów, którzy licznie obstawili trasę ;)
Medale :)
Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody, AZS
Mazovia Piaseczno.
Niedziela, 15 kwietnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 12.0˚
dst50.48/40.00km
w02:27h avg20.60kmh
vmax41.10kmh
Maraton zlokalizowany praktycznie pod nosem, więc miałam jechać rowerem, od razu byłaby rozgrzewka. Tylko pogoda była bardzo nieprzyjemna, więc podwiozłam się samochodem.
Jak dojeżdżam na miejsce to akurat przechodzi fala deszczu. Aż się nie chce wychodzić, ale na szczęście za chwilę przechodzi i już tylko kropi.
Jadę na rozgrzewkę. Tylko najpierw trzeba znaleźć start, bo nie ma go tam, gdzie wczoraj był zaznaczony na mapie. Ciekawe ile trasy zmienili?
Do sektora wchodzę z 10 min przed startem. Staję w połowie i rozglądam się za dziewczynami, ale oprócz Ani nie widzę żadnej innej. Startujemy. Po krótkiej prostej jest zakręt w lewo. Na tym zakręcie jest warstewka błota i chłopak jadący obok mnie od wewnętrznej albo boi się ubrudzić, albo boi się skręcać w błocie, albo nie zauważył, że trasa skręca, bo kiedy ja z resztą osób składam się do skrętu, to ten jedzie prosto. No żesz.. ’skręcaj’ krzyczę, ale co z tego. Rogiem zahacza o moją kierownicę i krótko się szarpiemy, ale żeby się ‘rozłączyć’ muszę stanąć. Jestem zła. Miałam nie tracić na początku, a tu takie coś. Szybko trzeba dogonić ludzi, żeby po skręcie z długiej prostej w pierwsze małe błoto nie utknąć w korku. Udaje się w miarę sprawnie przebrnąć przez błoto, ale nie bez problemów. Koło boksuje, rzuca mną w prawo i lewo, zero sterowności. Dalej jedziemy, jedziemy, jedziemy. Część za kimś, część sama. Nagle wyrasta rozjazd. Większość, z którymi jadę skręca na fit. Po jakimś czasie dojeżdżamy do przejazdu pod torami. Przechodzę po paletach i zanurzam się nogami w wodzie. No ładnie, chrzest butów już dziś jest :p Najgorzej tylko, że trochę chłodno robi się w stopy. Ale to nic, trzeba jechać dalej. Znowu jedziemy, trochę lasem, trochę asfaltem. Cały czas mniej więcej w tej samej grupie ludzi. Zaczynają się błotka. Da radę jechać, ale trzeba mocno nogami mielić, żeby jechać do przodu. Wszyscy jadą po prawej, więc ja odbijam na lewo i próbuję przejechać strumyk z wodą no i chlup… Koło wpadło po oś i nie da rady dalej jechać, więc nogi też lądują w wodzie. Próbuję wyjść, ale rower mimo pchania zostaje z tyłu. Zassał się, ale udało się go jakoś wyszarpać. Od tego momentu (ok. 15 km) dochodzą mnie skrzypienia przedniego hamulca, aż mi go żal :p Później fundujemy sobie wspólny spacerek. Drepczemy po błocie, które trochę ‘zalatuje’, ale najgorzej przechodzi się przez głębokie po łydki ‘kałuże’. Później znowu dużo prostych i na deser jakieś błoto. Staram się już nie schodzić tak często z roweru i próbuję jechać. Teraz to nawet udaje mi się jechać tam gdzie chcę :)
Trochę treningu się przyda. Poza tym gdyby nie to błoto, to by było strasznie nudno i łatwo.
Meta zbliża się bardzo szybko. Jak przejeżdżamy przez ul. Pionierów to chwilowo tracę ostrość widzenia, bo w oku ląduje kawałek błota. To było chyba najgorsze i najmniej przyjemne na dzisiejszej trasie :p Próbuję jechać jak najszybciej do mety, ale jakoś nogi mi spowolniły, czuję już zmęczenie. Mimo to na metę wpadam zadowolona zaraz za Jolą Kowalską i Bogną. Jakiś czas gadamy i dzielimy się wrażeniami. W międzyczasie podchodzi do mnie zawodnik z Velmaru, z którym jechałam bardzo dużą część trasy i chwali mnie za dobrą jazdę. Do tej opinii dołącza się też zawodnik BSA, z którym też się wachlowaliśmy na trasie. Dzięki, to bardzo miłe :)
W tym czasie zjeżdża się kilku znajomych, w tym Bartek G. W bezruchu robi się zimno dlatego zwijamy się do samochodów i po drodze gadamy. Jak to dobrze, że mam się gdzie przebrać i zagrzać, mmm :) Jak już się ogarniam to zastanawiam się co zrobić z rowerem. Do myjki się nie doczekam, taka pewnie jest kolejka, więc omiatam rower szczotką i pakuje do bagażnika. Później trzeba będzie się nim zająć bardziej kompleksowo.
Przychodzą wyniki sms-em. 7 open, 3 w K2, super!! Lecę na dekorację i wsunąć makaron.
Puchar taki jakby..światowy :p
Później zbieram się do samochodu a w nim walczę z blokadą skrzyni biegów. 20 min walczę sama, później proszę o pomoc pana, który jeszcze kręci się w okolicy. On też nie daje rady. Wrr. Ale jakoś to zrobiłam, wreszcie! Nie cierpię zacinających się zamków :p
Wyszedł w sumie fajny maraton, taki inny :p Szkoda mi trochę roweru, ale jazda w takich warunkach możliwa jest tylko na zawodach. Gdyby nie błoto, które weryfikowało umiejętności i samozaparcie to dopiero byłoby nudno.
A jeśli chodzi o umiejętność jeżdżenia w błocie, to albo ona się poprawiła, albo po prostu była wspomagana przez dobre ogumienie. To było dobre posunięcie, żeby wsadzić cougara też na tył. Po starcie mnie przewiozły na błocie, ale później pozwalały mi kierować rowerem, nawet w tak trudnych warunkach. Jednak dużo klocków w bieżniku to duża przyczepność.
Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody