Mazovia Piaseczno.
Niedziela, 15 kwietnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 12.0˚
dst50.48/40.00km
w02:27h avg20.60kmh
vmax41.10kmh
Maraton zlokalizowany praktycznie pod nosem, więc miałam jechać rowerem, od razu byłaby rozgrzewka. Tylko pogoda była bardzo nieprzyjemna, więc podwiozłam się samochodem.
Jak dojeżdżam na miejsce to akurat przechodzi fala deszczu. Aż się nie chce wychodzić, ale na szczęście za chwilę przechodzi i już tylko kropi.
Jadę na rozgrzewkę. Tylko najpierw trzeba znaleźć start, bo nie ma go tam, gdzie wczoraj był zaznaczony na mapie. Ciekawe ile trasy zmienili?
Do sektora wchodzę z 10 min przed startem. Staję w połowie i rozglądam się za dziewczynami, ale oprócz Ani nie widzę żadnej innej. Startujemy. Po krótkiej prostej jest zakręt w lewo. Na tym zakręcie jest warstewka błota i chłopak jadący obok mnie od wewnętrznej albo boi się ubrudzić, albo boi się skręcać w błocie, albo nie zauważył, że trasa skręca, bo kiedy ja z resztą osób składam się do skrętu, to ten jedzie prosto. No żesz.. ’skręcaj’ krzyczę, ale co z tego. Rogiem zahacza o moją kierownicę i krótko się szarpiemy, ale żeby się ‘rozłączyć’ muszę stanąć. Jestem zła. Miałam nie tracić na początku, a tu takie coś. Szybko trzeba dogonić ludzi, żeby po skręcie z długiej prostej w pierwsze małe błoto nie utknąć w korku. Udaje się w miarę sprawnie przebrnąć przez błoto, ale nie bez problemów. Koło boksuje, rzuca mną w prawo i lewo, zero sterowności. Dalej jedziemy, jedziemy, jedziemy. Część za kimś, część sama. Nagle wyrasta rozjazd. Większość, z którymi jadę skręca na fit. Po jakimś czasie dojeżdżamy do przejazdu pod torami. Przechodzę po paletach i zanurzam się nogami w wodzie. No ładnie, chrzest butów już dziś jest :p Najgorzej tylko, że trochę chłodno robi się w stopy. Ale to nic, trzeba jechać dalej. Znowu jedziemy, trochę lasem, trochę asfaltem. Cały czas mniej więcej w tej samej grupie ludzi. Zaczynają się błotka. Da radę jechać, ale trzeba mocno nogami mielić, żeby jechać do przodu. Wszyscy jadą po prawej, więc ja odbijam na lewo i próbuję przejechać strumyk z wodą no i chlup… Koło wpadło po oś i nie da rady dalej jechać, więc nogi też lądują w wodzie. Próbuję wyjść, ale rower mimo pchania zostaje z tyłu. Zassał się, ale udało się go jakoś wyszarpać. Od tego momentu (ok. 15 km) dochodzą mnie skrzypienia przedniego hamulca, aż mi go żal :p Później fundujemy sobie wspólny spacerek. Drepczemy po błocie, które trochę ‘zalatuje’, ale najgorzej przechodzi się przez głębokie po łydki ‘kałuże’. Później znowu dużo prostych i na deser jakieś błoto. Staram się już nie schodzić tak często z roweru i próbuję jechać. Teraz to nawet udaje mi się jechać tam gdzie chcę :)
Trochę treningu się przyda. Poza tym gdyby nie to błoto, to by było strasznie nudno i łatwo.
Meta zbliża się bardzo szybko. Jak przejeżdżamy przez ul. Pionierów to chwilowo tracę ostrość widzenia, bo w oku ląduje kawałek błota. To było chyba najgorsze i najmniej przyjemne na dzisiejszej trasie :p Próbuję jechać jak najszybciej do mety, ale jakoś nogi mi spowolniły, czuję już zmęczenie. Mimo to na metę wpadam zadowolona zaraz za Jolą Kowalską i Bogną. Jakiś czas gadamy i dzielimy się wrażeniami. W międzyczasie podchodzi do mnie zawodnik z Velmaru, z którym jechałam bardzo dużą część trasy i chwali mnie za dobrą jazdę. Do tej opinii dołącza się też zawodnik BSA, z którym też się wachlowaliśmy na trasie. Dzięki, to bardzo miłe :)
W tym czasie zjeżdża się kilku znajomych, w tym Bartek G. W bezruchu robi się zimno dlatego zwijamy się do samochodów i po drodze gadamy. Jak to dobrze, że mam się gdzie przebrać i zagrzać, mmm :) Jak już się ogarniam to zastanawiam się co zrobić z rowerem. Do myjki się nie doczekam, taka pewnie jest kolejka, więc omiatam rower szczotką i pakuje do bagażnika. Później trzeba będzie się nim zająć bardziej kompleksowo.
Przychodzą wyniki sms-em. 7 open, 3 w K2, super!! Lecę na dekorację i wsunąć makaron.
Puchar taki jakby..światowy :p
Później zbieram się do samochodu a w nim walczę z blokadą skrzyni biegów. 20 min walczę sama, później proszę o pomoc pana, który jeszcze kręci się w okolicy. On też nie daje rady. Wrr. Ale jakoś to zrobiłam, wreszcie! Nie cierpię zacinających się zamków :p
Wyszedł w sumie fajny maraton, taki inny :p Szkoda mi trochę roweru, ale jazda w takich warunkach możliwa jest tylko na zawodach. Gdyby nie błoto, które weryfikowało umiejętności i samozaparcie to dopiero byłoby nudno.
A jeśli chodzi o umiejętność jeżdżenia w błocie, to albo ona się poprawiła, albo po prostu była wspomagana przez dobre ogumienie. To było dobre posunięcie, żeby wsadzić cougara też na tył. Po starcie mnie przewiozły na błocie, ale później pozwalały mi kierować rowerem, nawet w tak trudnych warunkach. Jednak dużo klocków w bieżniku to duża przyczepność.
Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody