Powerade Garmin MTB Marathon Złoty Stok

Sobota, 5 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst39.00/0.00km wh avgkmh vmax0.00kmh

Wielki dzień ścigania. Cel na dzisiaj to przede wszystkim poprawić wynik z zeszłego roku i podjechać wszystkie podjazdy :)
Tomek i wszyscy znajomi ruszają na giga, więc godzinę przed startem kręcę się sama. Trochę rozgrzewki i pakowaczka do sektora na 20 min przed startem, chociaż niechętnie tam szłam, bo słońce prażyło niemiłosiernie.
Po starcie jak zwykle: tłok i wszyscy mnie wyprzedzają. Pojawiają się pierwsze kamyczki na trasie i robi się korek. Niskim tempem można spokojnie jechać, ale ludzie przede mną schodzą z roweru..a ja jadę. Nie rozumiem czego można się w tym miejscu bać..

Przepychanka fot. Tadeusz Skwarczyński
Powoli zaczynamy się rozciągać i przeskakuję co jakiś czas kilka pozycji do przodu. W pewnym momencie mijam dziewczynę, która ma skarpetki z tegorocznej edycji AZS MTB CUP. Okazuje się, że to Asia z UW, fajnie spotkać :) Pierwszy podjazd praktycznie za nami. W tym momencie wyprzedza mnie Kazik i razem wjeżdżamy na pierwszy trudniejszy zjazd. W zeszłym roku sporo zjechałam, więc teraz też jadę. Ale z tyłu nadciągają pierwsi chłopacy z mini. Krzyczą, żeby jechać. A co my robimy? Jeden bardzo uprzejmie popycha mnie rogiem albo klamką w tyłek. Dziękuję mu, że mnie popycha w dół, a ten niewzruszony nawet nic nie mówi, jakby nie zauważył, i mnie wyprzedza..Co za chamstwo! Zbliżamy się do końcówki zjazdu, ale ja postanawiam już się nie narażać i chcę końcówkę sprowadzić. Zatrzymuję się, ale zabrakło mi gruntu pod nogami i wpadam w krzaki. Co za akcja :p Szybko się podnoszę i lecę dalej. Na pewno śmiesznie to wyglądało, sama też mam z siebie ubaw :p
Dalej ciągle w dół. Po jakimś czasie zaczynają mi się trząść nogi, zupełnie jak w zeszłym roku.

Topshot z galerii Bikelife.pl
Dojeżdżamy do strumyka, przez który chcę przejść. Tylko, że znowu zatrzymałam się, ale nogę postawiłam jakoś krzywo i zaczęłam się przewracać. Śmieszne przestaje być to wtedy, kiedy zauważam, że spadam ze ścieżki w dziurę. Ratuję się podparciem obydwiema rękami o kamienie, ale zaraz rower się na mnie przewraca i spycha dalej do dziury. Chwile mi zajmuje powrót na nogi bo początkowo nie mogłam się ruszyć, tak się jakoś dziwnie zaplątałam :p Drugi głupi błąd. Może nie kosztował mnie dużo czasu, ale kilka siniaków na pewno :p
Dalej muszę bardziej uważać, bo inaczej nie dojadę cało do mety. Pierwszy bufet zaliczam i łapię banana. Zaraz na początku drugiego podjazdu widzę Kazika walczącego z rowerem. Myślałam, że złapał kapcia, ale jemu spadł łańcuch za kasetę. Chwilę później jedziemy kawałek razem i trochę gadamy, po czym Kazik przyspiesza. Ja jadę swoje, żeby nie przeholować. Szybkimi zjazdami docieramy do drugiego bufetu. Znowu łapię banana i jadę. Po wjeździe na łąkę wyprzedza mnie gość z Krossa z dość dużą prędkością. Za chwilę sytuacja się powtarza. Ewidentna różnica prędkości w podjeżdżaniu, więc to chyba faktycznie czołówka gigowców. A podjazd łąką wcale nie należy do łatwych i przyjemnych, przynajmniej dla mnie, a zaraz pojawi się podjazd pod Borówkową. Jednak mielę cały czas nogami, co mi pozostało. Nawet jest mi wesoło, mimo tych głupich gleb :p

zdj. Bartek Sufin
Borówkową zdobywam z tylko jednym zejściem z roweru i teraz wisienka na torcie czyli zjazd. Tu w jednym momencie kawałek sprowadzam, ale jak idę, to się w sumie dziwię, bo nie jest to jakiś trudny odcinek. Dwie osoby przede mną sprowadzały i się nimi zasugerowałam, błąd :p Reszta zjazdu mnie wytelepała, ale zjechałam! Najgorzej było utrzymać kierownicę i klamki hamulców, które wyślizgiwały się spod palca na tych wertepach. Na trzecim bufecie łapię powerade i jadę znów pod górę. Czas na najbardziej stromy odcinek. Kawałek jadę, ale już po zejściu z roweru nie ma nawet szansy, żeby znowu ruszyć, więc prowadzę razem z resztą. Po ostatnim punkcie pomiaru czasu wjeżdżamy na ostatni zjazd do mety. Mimo, że jadę szybko (nie wiem ile, bo mi się magnesik przesuną po 11 km od mety) to wszyscy mnie wyprzedzają. Jak to jest..
Na mecie jestem o 14:25, ale mimo tego czas wg. sportchallenge mam 3:19. Lepiej niż 3:40, ale chyba jednak liczyłam na więcej.
Jadę do samochodu zostawić zbędne rzeczy i się chwilę rozciągnąć. Jak schylam się przy rowerze, to wydaje mi się, że słyszę psssss..I faktycznie z tylnego koła ucieka powietrze. Dobrze, że udało mi się dojechać bez kapcia do mety :) Dopompowuje ile się da, żeby z powrotem dojechać na rynek i tam zmieniając dętkę czekać na wjazd naszych.
Wjeżdża Romek, Zbyszek, Kamil, Ula, Jurek, Mateusz i Jarek, a Tomka dalej nie widać. Zaniepokojona idę popytać czy ktoś go widział. Przy okazji zapoznaję się z Anią i Mateuszem z teamu :) Kilka minut po Jarku dojeżdża i Tomek. Jest zły i niezadowolony całkowicie z wyniku bo pomylił trasę i kontuzjował się w kolano. On też musi trochę uważniej jeździć :p

A moje odczucia co do maratonu..Znałam trasę, więc wiedziałam dokładnie co mnie czeka. I chyba przez to pojechałam zbyt zachowawczo, bo będąc na mecie czułam, że mogłabym jeszcze jechać. Jak pojeżdżę trochę więcej po górach, to może nauczę się rozkładać siły na cały maraton.

Dzisiaj nasz team bardzo ładnie się zaprezentował. Super wynik wykręciła Ula wygrywając w kat. open wśród kobiet. Resztę punktów do generalki dorzucili Romek, Zbyszek i Kamil, co daje aktualnie 3 miejsce w drużynówce!! Oby tak dalej!


Kategoria PTU Eclipse Biketires, Sudety, W Towarzystwie, zawody


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa erzed
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]