Góra Kalwaria.

Środa, 11 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 27.0˚ dst57.65/0.00km w02:35h avg22.32kmh vmax47.20kmh

Po pomalowaniu ściany w moim pokoju pojechaliśmy razem z Tomkiem w ramach odpoczynku do Góry. Po drodze Tomka dopadł głód i przed wizytą w karpatce (ponownie tarta + mini jagodzianki) odwiedziliśmy tamtejszego chińczyka. Powrót spokojny. Tomek odstawił mnie do domu i sam pojechał dalej do siebie.


Kategoria W Towarzystwie

Mazovia MTB - Supraśl.

Niedziela, 8 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst64.63/62.00km w03:10h avg20.41kmh vmax47.90kmh

Musiałam sobie odbić ten szybki przelot przez trasę w Skarżysku i tym razem porządnie się zmęczyć ;)
Dojechaliśmy na miejsce jakoś po 9. Zaczęliśmy się powoli szykować, ale jakoś nie szło to zbyt sprawnie. Tomek i jego debiutujący w zawodach brat Marcin źle poprzypinali chipy i zrobiło się z tym małe zamieszanie. Zanim wszystko udało się odkręcić to dochodziła już 11 i był już czas żeby wchodzić w sektory. Na rozgrzewkę nie starczyło czasu. Czekając na start zrobiło się trochę gorąco. Byłam zdenerwowana, że dzisiaj tak niesprawnie się szykowaliśmy i zabrakło czasu na najważniejsze rzeczy. Po starcie zrobiło się jeszcze gorzej. Zanim zaczęło mi się dobrze jechać to myślałam, że jednak zjadę na fit. Ale się jakoś rozkręciłam, uspokoiłam i mogłam jechać w dłuższą trasę. Trasa nie była jak dotąd bardzo wymagająca. Trochę asfaltu, trzęsących szutrów, piachu, kilka wzniesień i już pierwszy bufet. Złapałam wodę, napiłam się ale smakowała dziwnie, jak gazowana =/ Aż musiałam spojrzeć co oni dają (złapało się w tle zdjęcia)

Na drugim planie - 'Co to za woda?' © magdafisz

Nieznana firma, albo jakaś regionalna, albo bardzo tania :p Później trasa zrobiła się szybka. Widząc jakichś dwóch facetów jadących za niezbyt szybką dziewczyną pośmiałam się pod nosem, że to tak się wykorzystuje te słabsze, ale później dwójka ją wyprzedziła i jeden z nich, pan Litvinienko dosłownie wciągną dziewczynę na koło. Pomyślałam sobie, że skoro tak zapraszają na koło to czemu nie spróbować się dołączyć. Oznaczało to pogoń za pociągiem. Nie wiedziałam czy zdołam dojechać, a jeśli już dojadę, to czy zdołam się utrzymać. Ale czemu nie próbować. Goniłam, trochę się przy tym męcząc, ale na zakręcie dużo zmniejszyłam dzielący nas dystans i podczepiłam się. Cały czas starałam się wyglądać i patrzeć jaka jest trasa, czy nie ma żadnych dziur do ominięcia. Tempo było szybkie. Rotacji na czele nie było. Nikt nie patrzył krzywo, że nie ma zmian. Jechało się coraz fajniej i przy wysokim tempie. Mój pierwszy pociąg, w którym zdołałam się utrzymać ;) Już dłuższy czas jechaliśmy po płaskim. Jak już dojechaliśmy do górki to była ona konkretnie stroma. Jak byliśmy na dole, to widzieliśmy jeszcze ludzi, którzy kończyli podchodzenie i znikali za szczytem. Próbuję podjeżdżać. Nawet idzie mi to dość sprawnie. Przede mną zostaje tylko zawodnik, który prowadził naszą grupkę. W połowie słyszę dopingujące 'dawaj, dawaj, ciągnij', więc jadę już z uśmiechem, że Ci którym nie udaje się podjechać cieszą się z dokonań innych. Zjazd bez problemów, szybko się rozpędzamy, ale dzięki zawodnikowi przede mną widzę, że nie ma żadnych 'pułapek' i można śmiało puścić hamulce. Reszta trasy przed drugim bufetem wygląda podobnie. Gęsty las dookoła, małe podjazdy i zjazdy. Przed bufetem odjeżdża mi 'lokomotywa', ale doganiam ich jedzących i pijących tuż za bufetem. Ja łapię tylko powerade, ale później żałuję, że tak mało. Ostatnie 15 km do mety jechałam na sucho. Melduję się na kole pana Litvinienko, a ten pyta, czy jestem gotowa. Lekko zdezorientowana pytam na co, ale nie słyszę odpowiedzi. Nie usłyszał, czy nie chce straszyć? Wiedziałam coś o tych górkach pod koniec, które fitowcy omijali, ale czemu te górki są takie sławne? Niedługo się dowiedziałam. Stromizna taka, że ciężko wchodzić, może tylko dlatego, że już powoli odczuwałam zmęczenie. Zjazd. Następna górka i następne podprowadzanie. Jak staję na jej końcu to zjazd wydaje mi się zbyt stromy, więc kombinuję jak mogę, żeby nie jechać głową w dół. Kolejne górki i zjazdy, i kolejne. Kilometrów do mety jakoś dużo się wydaję. Momentami słyszę Jerzego z miasteczka, więc cieszę się, że o już blisko, ale kilometry na tabliczkach nie zmieniają się tak szybko jak bym chciała. Przy jednej z nich wskazującej 15 do mety siadają morale. Marudzę pod nosem na górki, brak sił doskwiera już coraz bardziej. Myślę tylko o mecie i piciu, które tam będzie. Podchodzę, staję w międzyczasie. Zupełnie nie przypomina to wcześniejszej jazdy. Spotykam tu wielu piechurów, mało osób w ogóle podjeżdża. Zaczyna się długi zjazd i stromy. Jadę na uda się, albo się nie uda. Całe szczęście udaje się przejechać bez żadnych problemów. Zjeżdżamy chyba wszystko, co było w górę wiec po takiej jeździe nabieram nadziei, że to były już ostatnie górki. Gdy widzę następną przed sobą to trochę mina mi się zmienia, ale szybko zauważam niebieską strzałkę, która wskazuje, że omijamy górę. Huraa, jest radość. Robi się płasko, jedziemy po szutrach i staram się przyspieszyć, ale nie bardzo to wychodzi. Jadę tyle ile mogę, bo nie walczę o miejsce i czas, a o ogólne zadowolenie. Wpadam od razu na bufet, tankuję cały bidon i odżywam. Godzinę później dojeżdża Marcin z mega, który nie dał się pokonać trasie i skurczom, a niedługo po nim Tomek z giga. Czekamy aż do tomboli. Tomek wygrał bon do gosportu, a Marcin izotonik nutrenda. Ja odjeżdżam z Supraśla z pustymi rękami. Tym razem szczęścia zabrakło. Jednak zabieram ze sobą dużo pozytywnych myśli i wspomnień.
Miejsce OPEN 18/33 K2 7/14 czas 3:13:50
Do mety ;) © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Do Złotokłosu.

Środa, 4 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 22.0˚ dst65.74/48.30km w03:27h avg19.06kmh vmax35.90kmh

Rano ruszyliśmy z Tomkiem przez las Kabacki, Czarnów, Zalesie Górne, Runów na działkę do Złotokłosu. Mieliśmy poleniuchować w cieniu na kocyku, ale pogoda nie była za ciekawa jeśli chodzi o słońce, więc mieliśmy po prostu pojechać na ciastko do cukierni Rosso.
Droga w lesie mokra. Jeździliśmy zygzakami omijając kałuże, jednak nie wszystkie się dało łatwo ominąć. Zaczęłam kombinować i to mnie zgubiło :p Zamiast tak jak Tomek przejechać przez kałużę, ja chciałam ją ominąć co wiązało się z szorowaniem po krzakach. Niestety kierownica zatrzymała się na jakiejś grubszej gałęzi, odbiłam w prawo i niestety nie udało się wypiąć przez co rękami wpadłam do kałuży robiąc taki plusk, że ochlapałam sobie twarz i całe ubranie ;) Nie zadzierajcie z kałużami, one się mszczą :p Trochę się z tego pośmialiśmy, zaproponowałam pamiątkową fotę i ruszyliśmy dalej. Tomek jechał za mną i czekał na powtórkę sytuacji (koniecznie chciał to zobaczyć na własne oczy :p) ale nie udało się tego powtórzyć :p

Magda po upadku © ktone

Rozpogodziło się trochę, więc jednak pojechaliśmy na działkę i mogłam sobie wysuszyć ciuchy ;) Zjedliśmy pyszne tarty z borówkami, mini ptysie, trochę poleniuchowaliśmy na hamaku i zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną. Powrót tą samą drogą, bez przygód tym razem ;)


Kategoria Las, W Towarzystwie

Góra Kalwaria.

Sobota, 31 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst59.29/20.00km w02:30h avg23.72kmh vmax48.70kmh

Wyjechałam o 11. Pod Mrówką czekałam na ewentualnych chętnych do wspólnej jazdy, ale nikogo nie było więc ruszyłam sama. Na asfaltach w okolicach Konstancina dużo szosowców. W Górze podjechałam do cukierni Karpatka, w której zakupiłam pyszną tartę i mini jagodzianki ;) Powrót po trochę zmodyfikowanej trasie, żeby się nie powtarzać kolejny raz. Znowu udało mi się dojechać do domu przed deszczem ;)

Smaczny cel podróży ;) © magdafisz

Bociany. © magdafisz


Kategoria Samotnie

Prawym brzegiem Wisły.

Piątek, 30 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst69.48/27.10km w03:37h avg19.21kmh vmax32.40kmh

Długo planowany wyjazd wreszcie zrealizowany. Pogoda w ostatnim tygodniu nie rozpieszczała. Po upałach zrobiło się zimno i deszczowo, ale dzisiaj się rozpogodziło na tyle, że można było gdzieś pojechać.
Ruszyliśmy razem ode mnie z Kabat do metra i pociągu, którym podwieźliśmy się do Rembertowa i dalej na dwóch kółkach. Tomek już mniej więcej kojarzył drogę, więc nie było dużo błądzenia i szukania drogi. Mimo braku oznakowania szlaków w lesie było bardzo ładnie. Trasy fajne, piach niezbyt grząski bo jeszcze wilgotny. W Góraszce zrobiliśmy postój na pierogi w zajeździe i ruszyliśmy dalej do głównego celu wyprawy - nad Świder. Najpierw przejazd wzdłuż rzeki Mienia. Wąskie i kręte ścieżki nie dawały jechać szybko. Poza tym widoki takie, że chce się podziwiać, a nie tylko śledzić trasę przed kołem. Nad Świdrem też super tereny. Zatrzymaliśmy się na odpoczynek i siedzieliśmy chwilę. Trochę już zmęczona zamuliłam się na chwilę i czułam się jak na wakacjach poza miastem. Tomek przypomniał mi jednak, że jesteśmy niedaleko Warszawy. Aż trudno uwierzyć, że było tam tak cicho i spokojnie.
Ruszyliśmy dalej szlakiem w stronę Otwocka. Trasa w dalszym ciągu wąska i mocno zarośnięta. Wszystko było fajnie do momentu kiedy nie nadziałam się na kierownicę. Wjechaliśmy w piaskownicę i (chyba) moje przednie koło obróciło się na znajdującym się pod piaskiem korzeniu a ja rozpędem nadziałam się na jeden z końców kierownicy. Przy okazji narobiłam sobie kilka kolejnych siniaków i otarć od zębów przednich tarczy :p Zarządziłam odwrót do Otwocka i jazdę po bardziej przyjaznych trasach. Wracaliśmy asfaltami kierując się do Wału Miedzeszyńskiego. Po przejeździe przez Siekierkowski ja kontynuowałam jazdę wzdłuż dolinki a Tomek odbił w Czerniakowską. Bez przygód dojechałam do domu, a niewiele później się rozpadało.
Wyjazd udany i bardziej w stylu turistiko ;)


Kategoria Las, W Towarzystwie

Mazovia MTB - Skarżysko Kamienna.

Niedziela, 25 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚ dst22.59/15.59km w00:57h avg23.78kmh vmax51.10kmh

Pogoda od rana była niepewna. Dużo chmur i niewiele prześwitów między nimi. Ale po drodze zaczęło się przejaśniać. Na miejscu w Skarżysku dość chłodno. Od razu po zatrzymaniu szukaliśmy toi-tojów a kiedy znaleźliśmy dwa i sporą kolejkę przed nimi razem z Tomkiem zaczęliśmy się śmiać i poszliśmy szukać toalet w budynku przy stadionie, bo miał być prysznic to i kibelek pewnie będzie. Niestety wszystkie drzwi były wtedy pozamykane i trafiliśmy do takiego innego małego budyneczku na uboczy, w którym były toalety..ale chyba ze średniowiecza. Dziura w betonie i drewniane drzwi :p Byliśmy w ciężkim szoku, że organizator proponuje taki standard, ale później okazało się, że kibel z muszlą klozetową też jest.
Rozpakowaliśmy rowery, przebraliśmy się, objechaliśmy trochę okolicę, podjechaliśmy do serwisu i później to już były tylko rozmowy ze znajomymi, których spotkaliśmy. Najpierw Krzysiek, Paweł i Andrzej. Spotkaliśmy też Damiana, który akurat rozrabiał magiczne energetyczne mikstury do camelbacka. Później krótka rozmowa z Włodkiem, Anetą i Pawłem a w sumie niewiele później ustawialiśmy się już w sektorach.
W 5 sektorze startowałam z Jarkiem i Krzyśkiem, ale po starcie długo ich nie widziałam. Start pod górę. Najpierw wyjazd ze stadionu, później kawałek asfaltem i skręt na bruk, pod górę. Ciężko było utrzymywać wysokie tempo bo niesamowicie telepało. Dalej kawałek lasem, gdzie było wąsko i wszystko stawało. I wyjazd na asfalt. W dół, po równym asfalcie i wszyscy grzeją. Ja też bez większego wysiłku pruję do przodu, ale i tak znajdują się szybsi i mnie wyprzedzają. Wjazd na wiadukt i tym razem ja wyprzedzam parę osób. Później znowu w dół, przejazd lokalną drogą i wjazd na szutry wśród drzew. Zaczynają się górki, ale mocno pedałuję. Staram się trzymać własne tępo i nie zatrzymywać się na kole u kogoś. W rezultacie prędkość średnio 15 km/h i ilość wyprzedzanych osób rośnie ;) Przyznaję, to bardzo fajne uczucie. Ale to co na górkach nadrobiłam, traciłam na zjazdach. Druga górka i zjazd i sytuacja się powtarza. Jedzie mi się dobrze, ale pamiętam, że jadę fit i muszę pilnować rozjazdu. O dziwo niewiele po tym widzę zjazd w lewo. Byłam w szoku. Ledwo co wyjechaliśmy z asfaltów a teraz nawrotka i już koniec? Z bufetu nie korzystam, bo co, po może 20 min jazdy mam być głodna lub spragniona aż tak żeby brać wodę? Przede mną daleko z przodu widzę kogoś, ale to jakiś młodzik, więc szybko znika. Jadę szybko, bo trasa daje się rozpędzić, ale ciężko będzie tak jechać na dłuższą metę. Na zjazdach już w ogóle nie pedałuję. Podjazd po trylince ciężki, przynajmniej tak myślałam. Bo jak ja byłam na dole, to na górze widziałam parę grzbietów, więc myślałam, że będzie ciężej. Jadę nie patrząc zbytnio przed siebie by nie sugerować się tempem innych tylko jechać swoje. Mijam chyba ze 2 osoby i wjeżdżamy do lasu. Trochę trudno było. Jazda środkiem drogi a po bokach dwie koleiny, głębokie, miejscami mokre. Na pewno nie chcę do żadnej przypadkowo wjechać więc tutaj się pilnuję i jadę wolniej. Najgorsze udało się przejechać ;) Dziewczyna przede mną zalicza na piachu glebę a mi udaje się w nią nie wjechać. Mijam i jadę dalej. Przy okazji uświadamiam sobie, że nie myślałam o wypinaniu się, samo się zrobiło. Dobry znak ;) Od tej pory jadę jakby trochę bardziej pewna siebie. Dojeżdżam do rozjazdu gdzie widać tylko masę fotografów, ale nie bardzo wiem gdzie jechać. Jak się okazuje, nie tylko ja miałam tam wątpliwości. Ale na czuja jakoś znajduję drogę i pruję przez wieś. Naglę słyszę oklaski i głośne okrzyki zachęcające do jazdy. Trochę zdezorientowana odwracam się, bo nie widziałam, żeby ktoś stał przy drodze. Dostrzegam jednak faceta, który wymachuje w moją stronę ręką i stoi na ganku swojego domu niedaleko od drogi. Fajnie ;) Do mety już jakieś 5 km. Jadę dalej mocno. Nie ma na horyzoncie nikogo do ścigania się, więc samotnie dojeżdżam do mety. Wiedziałam, że to był szybki maraton, ale jak na zegarze widzę 1:00:15 to jestem w szoku. Startowałam z 5 sektora, czyli 4 min po starcie zegara. Jechałam niecałą godzinę ;/ Fajnie to i nie fajnie. Czułam niedosyt, bo co ja przejechałam, 22 km. Chyba kończę z tym fitem. Jazda z Warszawy trwała więcej niż sama jazda w maratonie. Jeszcze jeden obowiązkowy start, żeby liczyć się w generalce i koniec z fitem :p
Ostatecznie jestem druga w kategorii i 6 w open.

Tak się rozpisałam, jakbym nie wiadomo ile przejechała :p


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Zmiana planów.

Niedziela, 18 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚ dst55.00/22.00km wh avgkmh vmax0.00kmh

Mieliśmy jechać nad Świder, gdzie jest podobno super odcinek, ale wstaliśmy zbyt późno, żeby się tam wybierać. Nie było już tak upalnie jak ostatnio, więc można było pojeździć. Ostatecznie umówiliśmy się z bratem Tomka na grilla w Jaworowej. Pojechaliśmy rzez Podkowę (gdzie zaliczyłam glebę na szyszkach) do lasów w Nadarzynie i dalej przez Sękocin. W lasach nie było sucho, musiało padać dzień wcześniej. Mi taka trasa się nie podobała. Cały czas musiałam się koncentrować, żeby się znowu nie obtłuc i nie wpaść w błotniste kałuże. Jechaliśmy po jakichś strasznych krzakach i spłoszyliśmy jakiegoś większego, dzikiego zwierza. Pewnie sarna. Później w Sękocinie jechaliśmy ścieżką zawaloną gałęziami. Dopiero po zrobieniu zdjęcia zorientowałam się, że jeden z badyli wkręcił się w przerzutkę i wygiął hak.

Magda wygięła hak © ktone

Udało się trochę podprostować i dzięki temu ruszyliśmy dalej, ale ja już w kiepskim humorze. Całe szczęście przy tej naprawie nie zjadły nas komary. Było ich mało, ale były ogromne.
Po dojechaniu na działkę zjedliśmy coś ciepłego z grilla i się rozpadało. Padało przez ok. 2 godziny, a jak przestało to wrzuciłam coś na ruszt i ruszyłam w swoją stronę. Na Baletowej utworzyły się dwie ogromne kałuże na całą szerokość jezdni. Jak przejeżdżałam to czułam tylko jak mi zimna woda spływa po plecach i prosto w majtki :p Na dodatek były tak głębokie, że nabrałam również wody w buty. Ale zaprawiona po maratonie w Lublinie jechałam dalej do lasu. Po drodze znowu zaczęło kropić. Przednią lampkę pożyczyłam Tomkowi, bo miałam mniejszą trasę do przejechania po ulicach. Niestety okazało się, że w lesie było już dość ciemno i trasę jechałam pół widząc, a pół zgadując. Ale w Kabackim nie ma wymagającego terenu, cały czas proste, płaskie i ubite ścieżki, więc w sumie dało radę jechać. Do oczu pakowało mi się błoto i kamyczki, którymi później oblepiony był cały rower. Raz wpadł na mnie jakiś duży owad. Musiał być naprawdę duży, bo aż zabolało jak na siebie wlecieliśmy. Przez chwilę pomyślałam, że to nietoperz, ale chyba nietoperz był by jeszcze większy i jeszcze bardziej by 'bolał' :p O dziwo udało mi się jeszcze w lesie spotkać dwoje biegających ludzi. Podziwiam, bo to na pewno nie byli tacy, których zastał deszcz na trasie, tylko tacy, którzy niezależnie od pogody robią swoje ;)
Tego dnia najszczęśliwsza byłam, jak już się wykąpałam ;)

Dane z wyjazdy szacunkowe, bo licznik mi się wyzerował sam, nie wiem jak.


Kategoria Las, W Towarzystwie

Do Tomkowego Józefowa.

Sobota, 17 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 29.0˚ dst41.81/0.00km w01:55h avg21.81kmh vmax37.70kmh

Po długich i męczących praktykach dojechałam do domu, skąd razem z Tomkiem ruszyliśmy w trasę. Przez miasto dojechaliśmy do Decathlona, gdzie kupiłam sobie plecak i pojechaliśmy dalej. Kolejny postój w KFC na longera i dalej w drogę. Zaczynało robić się ciemno, więc przy okazji testowałam nowe światełko. Jazda upływała przyjemnie. Słońce już zachodziło, więc było trochę chłodniej. Od Ożarowa jechaliśmy wzdłuż torów i zależało nam, żeby jak najszybciej dojechać do domu bo na horyzoncie od czasu do czasu malowały się pioruny.

Przy okazji Najlepsze życzenia urodzinowe dla Tomasza =*


Kategoria W Towarzystwie

Góra Kalwaria.

Środa, 14 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 29.0˚ dst49.79/6.00km w02:07h avg23.52kmh vmax50.30kmh

Byłam umówiona z Tomkiem na przejazd na ciastko, ale napisaliśmy jeszcze na forum welodromów, że zabieramy chętnych ze sobą. Dołączył do nas Jacek z Piaseczna. W tamtą stronę jechaliśmy taką trasą jaką znamy z naszych wypraw (ale Tomek to na początku był jak zakręcony, gdybyśmy jechali jak chciał jechać, to byśmy nie trafili :p). Z powrotem mieliśmy wracać drogą, jaką Jacek zawsze jeździ, ale ostatecznie zabrakło czasu i jechaliśmy tak jak na początku. Jechało się bardzo dobrze, nawet rewelacyjnie! Nie wiem skąd u mnie ta moc na kręcenie w obie strony w granicach 25-30 km/h =D Miało być niskie tempo, przynajmniej tak napisaliśmy, żeby nikt nie oczekiwał, że będę jechała ponad własne siły. A tu taki szok, dla wszystkich ;) Myślałam, że to z powodu wiatru, ale droga powrotna równie szybka. Chyba, że wiatry nam sprzyjają ;)
Po dojechaniu do Góry Kalwarii okazało się, że sławna cukiernia już zamknięta (chyba do 18 jest otwarta), więc pojechaliśmy kawałek dalej do cukierni, i tu niespodzianka, Szymańskich ;)

Cukiernia w Górze Kalwarii. © magdafisz


Dzięki Tomek i Jacek za udany wyjazd.



Grill u Tomka.

Wtorek, 13 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 30.0˚ dst25.83/12.00km w01:04h avg24.22kmh vmax31.90kmh

Gorąco ale Tomek zaprosił mnie na działkę to pojechałam ;)