Mazovia MTB - Supraśl.

Niedziela, 8 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst64.63/62.00km w03:10h avg20.41kmh vmax47.90kmh

Musiałam sobie odbić ten szybki przelot przez trasę w Skarżysku i tym razem porządnie się zmęczyć ;)
Dojechaliśmy na miejsce jakoś po 9. Zaczęliśmy się powoli szykować, ale jakoś nie szło to zbyt sprawnie. Tomek i jego debiutujący w zawodach brat Marcin źle poprzypinali chipy i zrobiło się z tym małe zamieszanie. Zanim wszystko udało się odkręcić to dochodziła już 11 i był już czas żeby wchodzić w sektory. Na rozgrzewkę nie starczyło czasu. Czekając na start zrobiło się trochę gorąco. Byłam zdenerwowana, że dzisiaj tak niesprawnie się szykowaliśmy i zabrakło czasu na najważniejsze rzeczy. Po starcie zrobiło się jeszcze gorzej. Zanim zaczęło mi się dobrze jechać to myślałam, że jednak zjadę na fit. Ale się jakoś rozkręciłam, uspokoiłam i mogłam jechać w dłuższą trasę. Trasa nie była jak dotąd bardzo wymagająca. Trochę asfaltu, trzęsących szutrów, piachu, kilka wzniesień i już pierwszy bufet. Złapałam wodę, napiłam się ale smakowała dziwnie, jak gazowana =/ Aż musiałam spojrzeć co oni dają (złapało się w tle zdjęcia)

Na drugim planie - 'Co to za woda?' © magdafisz

Nieznana firma, albo jakaś regionalna, albo bardzo tania :p Później trasa zrobiła się szybka. Widząc jakichś dwóch facetów jadących za niezbyt szybką dziewczyną pośmiałam się pod nosem, że to tak się wykorzystuje te słabsze, ale później dwójka ją wyprzedziła i jeden z nich, pan Litvinienko dosłownie wciągną dziewczynę na koło. Pomyślałam sobie, że skoro tak zapraszają na koło to czemu nie spróbować się dołączyć. Oznaczało to pogoń za pociągiem. Nie wiedziałam czy zdołam dojechać, a jeśli już dojadę, to czy zdołam się utrzymać. Ale czemu nie próbować. Goniłam, trochę się przy tym męcząc, ale na zakręcie dużo zmniejszyłam dzielący nas dystans i podczepiłam się. Cały czas starałam się wyglądać i patrzeć jaka jest trasa, czy nie ma żadnych dziur do ominięcia. Tempo było szybkie. Rotacji na czele nie było. Nikt nie patrzył krzywo, że nie ma zmian. Jechało się coraz fajniej i przy wysokim tempie. Mój pierwszy pociąg, w którym zdołałam się utrzymać ;) Już dłuższy czas jechaliśmy po płaskim. Jak już dojechaliśmy do górki to była ona konkretnie stroma. Jak byliśmy na dole, to widzieliśmy jeszcze ludzi, którzy kończyli podchodzenie i znikali za szczytem. Próbuję podjeżdżać. Nawet idzie mi to dość sprawnie. Przede mną zostaje tylko zawodnik, który prowadził naszą grupkę. W połowie słyszę dopingujące 'dawaj, dawaj, ciągnij', więc jadę już z uśmiechem, że Ci którym nie udaje się podjechać cieszą się z dokonań innych. Zjazd bez problemów, szybko się rozpędzamy, ale dzięki zawodnikowi przede mną widzę, że nie ma żadnych 'pułapek' i można śmiało puścić hamulce. Reszta trasy przed drugim bufetem wygląda podobnie. Gęsty las dookoła, małe podjazdy i zjazdy. Przed bufetem odjeżdża mi 'lokomotywa', ale doganiam ich jedzących i pijących tuż za bufetem. Ja łapię tylko powerade, ale później żałuję, że tak mało. Ostatnie 15 km do mety jechałam na sucho. Melduję się na kole pana Litvinienko, a ten pyta, czy jestem gotowa. Lekko zdezorientowana pytam na co, ale nie słyszę odpowiedzi. Nie usłyszał, czy nie chce straszyć? Wiedziałam coś o tych górkach pod koniec, które fitowcy omijali, ale czemu te górki są takie sławne? Niedługo się dowiedziałam. Stromizna taka, że ciężko wchodzić, może tylko dlatego, że już powoli odczuwałam zmęczenie. Zjazd. Następna górka i następne podprowadzanie. Jak staję na jej końcu to zjazd wydaje mi się zbyt stromy, więc kombinuję jak mogę, żeby nie jechać głową w dół. Kolejne górki i zjazdy, i kolejne. Kilometrów do mety jakoś dużo się wydaję. Momentami słyszę Jerzego z miasteczka, więc cieszę się, że o już blisko, ale kilometry na tabliczkach nie zmieniają się tak szybko jak bym chciała. Przy jednej z nich wskazującej 15 do mety siadają morale. Marudzę pod nosem na górki, brak sił doskwiera już coraz bardziej. Myślę tylko o mecie i piciu, które tam będzie. Podchodzę, staję w międzyczasie. Zupełnie nie przypomina to wcześniejszej jazdy. Spotykam tu wielu piechurów, mało osób w ogóle podjeżdża. Zaczyna się długi zjazd i stromy. Jadę na uda się, albo się nie uda. Całe szczęście udaje się przejechać bez żadnych problemów. Zjeżdżamy chyba wszystko, co było w górę wiec po takiej jeździe nabieram nadziei, że to były już ostatnie górki. Gdy widzę następną przed sobą to trochę mina mi się zmienia, ale szybko zauważam niebieską strzałkę, która wskazuje, że omijamy górę. Huraa, jest radość. Robi się płasko, jedziemy po szutrach i staram się przyspieszyć, ale nie bardzo to wychodzi. Jadę tyle ile mogę, bo nie walczę o miejsce i czas, a o ogólne zadowolenie. Wpadam od razu na bufet, tankuję cały bidon i odżywam. Godzinę później dojeżdża Marcin z mega, który nie dał się pokonać trasie i skurczom, a niedługo po nim Tomek z giga. Czekamy aż do tomboli. Tomek wygrał bon do gosportu, a Marcin izotonik nutrenda. Ja odjeżdżam z Supraśla z pustymi rękami. Tym razem szczęścia zabrakło. Jednak zabieram ze sobą dużo pozytywnych myśli i wspomnień.
Miejsce OPEN 18/33 K2 7/14 czas 3:13:50
Do mety ;) © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa zejez
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]