Mazovia MTB - Skarżysko Kamienna.

Niedziela, 25 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚ dst22.59/15.59km w00:57h avg23.78kmh vmax51.10kmh

Pogoda od rana była niepewna. Dużo chmur i niewiele prześwitów między nimi. Ale po drodze zaczęło się przejaśniać. Na miejscu w Skarżysku dość chłodno. Od razu po zatrzymaniu szukaliśmy toi-tojów a kiedy znaleźliśmy dwa i sporą kolejkę przed nimi razem z Tomkiem zaczęliśmy się śmiać i poszliśmy szukać toalet w budynku przy stadionie, bo miał być prysznic to i kibelek pewnie będzie. Niestety wszystkie drzwi były wtedy pozamykane i trafiliśmy do takiego innego małego budyneczku na uboczy, w którym były toalety..ale chyba ze średniowiecza. Dziura w betonie i drewniane drzwi :p Byliśmy w ciężkim szoku, że organizator proponuje taki standard, ale później okazało się, że kibel z muszlą klozetową też jest.
Rozpakowaliśmy rowery, przebraliśmy się, objechaliśmy trochę okolicę, podjechaliśmy do serwisu i później to już były tylko rozmowy ze znajomymi, których spotkaliśmy. Najpierw Krzysiek, Paweł i Andrzej. Spotkaliśmy też Damiana, który akurat rozrabiał magiczne energetyczne mikstury do camelbacka. Później krótka rozmowa z Włodkiem, Anetą i Pawłem a w sumie niewiele później ustawialiśmy się już w sektorach.
W 5 sektorze startowałam z Jarkiem i Krzyśkiem, ale po starcie długo ich nie widziałam. Start pod górę. Najpierw wyjazd ze stadionu, później kawałek asfaltem i skręt na bruk, pod górę. Ciężko było utrzymywać wysokie tempo bo niesamowicie telepało. Dalej kawałek lasem, gdzie było wąsko i wszystko stawało. I wyjazd na asfalt. W dół, po równym asfalcie i wszyscy grzeją. Ja też bez większego wysiłku pruję do przodu, ale i tak znajdują się szybsi i mnie wyprzedzają. Wjazd na wiadukt i tym razem ja wyprzedzam parę osób. Później znowu w dół, przejazd lokalną drogą i wjazd na szutry wśród drzew. Zaczynają się górki, ale mocno pedałuję. Staram się trzymać własne tępo i nie zatrzymywać się na kole u kogoś. W rezultacie prędkość średnio 15 km/h i ilość wyprzedzanych osób rośnie ;) Przyznaję, to bardzo fajne uczucie. Ale to co na górkach nadrobiłam, traciłam na zjazdach. Druga górka i zjazd i sytuacja się powtarza. Jedzie mi się dobrze, ale pamiętam, że jadę fit i muszę pilnować rozjazdu. O dziwo niewiele po tym widzę zjazd w lewo. Byłam w szoku. Ledwo co wyjechaliśmy z asfaltów a teraz nawrotka i już koniec? Z bufetu nie korzystam, bo co, po może 20 min jazdy mam być głodna lub spragniona aż tak żeby brać wodę? Przede mną daleko z przodu widzę kogoś, ale to jakiś młodzik, więc szybko znika. Jadę szybko, bo trasa daje się rozpędzić, ale ciężko będzie tak jechać na dłuższą metę. Na zjazdach już w ogóle nie pedałuję. Podjazd po trylince ciężki, przynajmniej tak myślałam. Bo jak ja byłam na dole, to na górze widziałam parę grzbietów, więc myślałam, że będzie ciężej. Jadę nie patrząc zbytnio przed siebie by nie sugerować się tempem innych tylko jechać swoje. Mijam chyba ze 2 osoby i wjeżdżamy do lasu. Trochę trudno było. Jazda środkiem drogi a po bokach dwie koleiny, głębokie, miejscami mokre. Na pewno nie chcę do żadnej przypadkowo wjechać więc tutaj się pilnuję i jadę wolniej. Najgorsze udało się przejechać ;) Dziewczyna przede mną zalicza na piachu glebę a mi udaje się w nią nie wjechać. Mijam i jadę dalej. Przy okazji uświadamiam sobie, że nie myślałam o wypinaniu się, samo się zrobiło. Dobry znak ;) Od tej pory jadę jakby trochę bardziej pewna siebie. Dojeżdżam do rozjazdu gdzie widać tylko masę fotografów, ale nie bardzo wiem gdzie jechać. Jak się okazuje, nie tylko ja miałam tam wątpliwości. Ale na czuja jakoś znajduję drogę i pruję przez wieś. Naglę słyszę oklaski i głośne okrzyki zachęcające do jazdy. Trochę zdezorientowana odwracam się, bo nie widziałam, żeby ktoś stał przy drodze. Dostrzegam jednak faceta, który wymachuje w moją stronę ręką i stoi na ganku swojego domu niedaleko od drogi. Fajnie ;) Do mety już jakieś 5 km. Jadę dalej mocno. Nie ma na horyzoncie nikogo do ścigania się, więc samotnie dojeżdżam do mety. Wiedziałam, że to był szybki maraton, ale jak na zegarze widzę 1:00:15 to jestem w szoku. Startowałam z 5 sektora, czyli 4 min po starcie zegara. Jechałam niecałą godzinę ;/ Fajnie to i nie fajnie. Czułam niedosyt, bo co ja przejechałam, 22 km. Chyba kończę z tym fitem. Jazda z Warszawy trwała więcej niż sama jazda w maratonie. Jeszcze jeden obowiązkowy start, żeby liczyć się w generalce i koniec z fitem :p
Ostatecznie jestem druga w kategorii i 6 w open.

Tak się rozpisałam, jakbym nie wiadomo ile przejechała :p


Kategoria W Towarzystwie, zawody


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa eszcz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]