Polska na rowery.
Wtorek, 17 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst13.81/11.00km
w01:06h avg12.55kmh
vmax30.10kmh
Obrażona jestem na mój rower! Brutalnie sprowadził mnie na ziemie i uświadomił mi, że nie potrafię jeździć.
Zaczęło się od tego, że po podjechaniu takiej góreczki trochę źle skierowałam kierownicę i dla bezpieczeństwa własnego musiałam się zatrzymać, tyle że jakoś przy tym uderzyłam się pod kolanem. Później pojechaliśmy na pętelkę z trudniejszymi zjazdami. Najtrudniejszy chyba tego dnia był zakręt, gdzie trzeba było zrobić szybki skręt w prawo a później zjechać i zmieścić się na ścieżce omijając drzewo. W górę nic trudnego, później zjazdy z hopkami, na których rower się 'rwie' do przodu, zjazd piaszczystą rynienką, skręt po bandzie w lewo i pod górę przejeżdżając po korzeniu. A i jeszcze trening szybkiego zsiadania i wsiadania, bo trzeba było ominąć powalone drzewo.
Sobą bym nie była gdybym nie spróbowała wszystkiego :p Najpierw zjazd ze skrętem w prawo. Ciasno jest tam na skręt. Kombinuję z odbiciem w lewo, ale nie udaje się. Resztę jakoś przejeżdżam. W rynience z piaskiem podpórka, ale bez paniki. Korzeń na podjeździe próbuję ominąć po lewej, ale o ile przednie koło przejeżdża, to tylne się ślizga i też potrzebna jest podpórka. Powrót na początek kółka. Przeskakiwanie z rowerem nie wychodzi szybko, ale przeskakuje (za pierwszym razem objechałam, bo jest tam ścieżka wyjeżdżona :p) Skręt w prawo - dojeżdżam trochę dalej ale znowu niepowodzenie. Rynienka z podpórką, korzeń też. Proszę Błażeja, żeby podjechał ze mną na pierwszy zjazd i pokazał jak on tam skręca. Nie ma problemu. Niestety podpadam bo znowu omijam przewrócone drzewo :p Błażej jedzie inaczej niż ja kombinuję. Czas na moją próbę. Udaje się, ale strachu jest co nie miara. Przez tą nerwowość rower trochę mnie znosi i obcieram się lekko o drzewo, ale zaliczony zjazd. No nie powiem, to fajne uczucie. Trochę więcej pewności i zjadę bezbłędnie. Z takim nastawieniem jadę dalej. W rynience staram się przejechać bez podpórki. Zauważam jednak, że piasek leży już inaczej niż wcześniej. Zrobiła się poprzeczna wyrwa. Jadę ja no i nagle pewnie ze zbyt dużej pewności i zmniejszenia czujności robię OTB. O kurczę, pierwszy raz w życiu. Myślałam, że jak będę leciała to będę darła gardło na całego, a jak przyszło co do czego, to nawet nie pisnęła. Wylądowałam w piachu, na miękkim i dlatego mnie nic nie bolało. Jedna noga się wypięła, ale druga dalej była na pedale. Wstałam, otrzepałam się i pojechałam dalej :p W sumie to nawet fajnie było. Przypomniało mi się rzucanie na piach na plażówce i w sumie przypominało to trochę akrobatykę :p Dobra, to się nie udało, to chociaż korzeń spróbuję pokonać, bo podobno jadąc bezpośrednio na niego, też można przejechać. Guzik, wywalam się, ale nie tracę zapału. Jadę na kolejną pętelkę. Myślę sobie, to może chociaż spróbuję przeskoczyć dobrze przez drzewo. Chyba za dużo nie myślałam, bo jadąc z wypiętą prawą nogą, z całym ciężarem ciała po lewej stronie roweru zahamowałam przednim hamulcem. Łoo, ale sobie zafundowałam emocji :p Zjazd- nieudany. Rynienka- z podpórką. Korzeń- leżę znowu. Jeszcze chyba ze 2 rundy, jedna omijająca zjazd z zakrętem, piaskownica przejechana ale na korzeniu znowu przegrana. W międzyczasie zastanawiam się gdzie się wszyscy podziali. Czy to możliwe, żebym taka grupa się aż tak bardzo rozjechała? A może pojechali gdzieś indziej? Nie, widzę stoi grupka. To już koniec zajęć. Losowanie koszulki, zdjęcia i do domu. Lekko wkurzona zastanawiam się czy jeszcze trochę nie pojeździć, ale jest po 8 zaraz się zacznie ciemnica, więc kierunek dom. Najbardziej wkurza mnie to, że jak już pewnie jechałam to mnie coś musiało sprowadzić 'na ziemię'. Dużo pracy przede mną. A ja myślałam, że umiem jeździć, i że znam Kabacki :o
Następnego dnia założyłam krótką spódniczkę, żeby wyeksponować wszystkie siniaki :p
Kategoria Las, W Towarzystwie
Mazovia Legionowo.
Niedziela, 15 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚
dst48.00/45.00km
w02:23h avg20.14kmh
vmax37.10kmh
Niestety mogło być lepiej. Złapałam gumę i prawdopodobnie przez to straciłam szansę na 3, może 2 miejsce w kategorii :(
Pierwszy tysiąc w tym roku.
Reszta opisu później.
Decyzja o starcie podjęta późnym wieczorem. W sumie nie przemyślałam chyba wszystkich 'przeciw', ale jednak jakoś się cieszyłam na start.
Maraton zlokalizowany blisko, więc nie ma tragedii ze wstawaniem :p Spotykam się w metrze z Anetą i razem jedziemy na dworzec Gdański. Na razie nie pada, ale niebo cały czas zaciągnięte chmurami, więc na pewno coś spadnie. Kwestia tylko kiedy, bo trzeba się tak ubrać, żeby się nie zgrzać ani nie zmarznąć.
Po dojechaniu do miasteczka zawodów widać, że jednak będzie dużo osób. Zaczynają spadać pierwsze krople, ale to tylko kapuśniaczek. Najgorzej będzie jak lunie z nieba.
Jakoś tak wyszło, że nie starczyło czasu na rozgrzewkę. Właściwie miałam ochotę to zrobić, chociaż 5 min pojeździć, ale jak szłam koło sektorów to Krzysiek i Steve mnie zawołali i ustawiłam się koło nich. I tak nie zamierzałam lecieć z pierwszej linii i od samego początku na maxa, więc będę miała czas się rozgrzać. Złe podejście, wiem, ale powiedzmy, że to taka taktyka :p
Po krótkim dojeździe do lasu zaczęły się wąskie ścieżki. Przede mną masa ludzi, za mną też. Jadę tak, jak jadą przede mną. Jakiś czas tak jadę, ale czuję, że to tylko przejażdżka a nie ściganie, więc jak można to próbuję wyprzedzać. Mało jest możliwości do swobodnego wymijania. Cały czas wąsko i trzeba ryzykować zjeżdżając lekko w krzaki. A na dodatek cały czas szybko i trzeba bardzo uważać. Jazda blisko koła zawodnika przede mną nie pozwalała wyłapywać korzeni i bałam się, że niefartem wjadę na taki podłużny do kierunku jazdy i się na nim rozjadę. Całe szczęście korzenie tym razem nic mi nie zrobiły :p Momentami ścieżka się poszerzała. Dojechaliśmy do pierwszych piaskownic i przede mną kraksa po prawej stronie drogi. Kieruje się na lewą, żeby ominąć, ale niestety za głęboki piach do jazdy. Biegnę z rowerem i widzę, że po prawej stronie za miejscem kraksy był objazd. Ludzie jadą sznurkiem, a ja biegnę, żeby nie tracić za dużo. Kawałek normalnej drogi znowu przecięty wyspą piachu. Pewnie dałoby się przejechać, ale przy dość dużej prędkości. Ja po kilku obrotach korby też stoję jak reszta. Mimo wszystko jakoś szybciej się zbieram do jazdy i kilka osób zostaje z tyłu. Później jest kilka górek. Mało miejsca na podjeżdżanie, większość jednak idzie. Próbuję ile się da, ale też wprowadzam końcówkę. Cały czas przeskakuję o kilka oczek do przodu. Najwięcej osób udaje się łyknąć na podjazdach. Później ponownie wąskie ścieżki, jakieś górki i kurcze, de javu czy mi się tylko wydaje. Nie, znów ten sam fragment trasy. No tak, jak oglądałam mapkę to tak mi się właśnie zdawało, że będą małe pętelki i nie panikuję, że źle jedziemy. Tym razem wiem, że po prawej stronie jest przejezdna ścieżka i nie kieruję się na lewo. Podjeżdżanie jednak idzie słabo. Sznurek ludzi, każdy ma swoje tempo a końcówka podjazdu w iście wolnym tempie i muszę stawać na pedały, żeby nie staczać się w dół. Później nie wiem co dokładnie było. Bufet, rozjazd na fita i o dziwo większość skręca. Na chwilę zostaję tylko ja i jeszcze jedna dziewczyna. Chwilę się przyglądam i chyba rozpoznaję kantele. Dopytuję, tak to ona. Fajnie się poznać. Chwilę gadamy i jedziemy razem, ale na górce odrywa mi koło i muszę się zatrzymać, a ona podjeżdża i jedzie dalej.
Jadę dość mocno, ale nie czuję, żeby nogi paliły. Na szerszej prostej na siłę przyspieszam, żeby wyprzedzić jeszcze jedną dziewczynę. Chwilę mi to zajmuje, bo jadę niewiele szybciej od niej, ale nie mogę odpuścić. Niedługo potem doganiam Krzyśka i jedziemy przez jakiś czas razem. Niedługo później dojeżdżamy do drogi wysypanej gruzem. Jest chyba jedna bardziej wyjeżdżona ścieżka, gdzie są mniejsze 'głazy', ale tempo jak dla mnie trochę za wolne. Dobra, decyduję się na wariackie wyprzedzanie. Najwyżej dupę mi wytrzęsie, ale będę miała własne tempo. Nie tylko ja tak jadę. Zawodnik przede mną też wyprzedza a ja łapię się za nim i w długą. Niedługo, bardzo niedługo tak jechaliśmy. Mnie zatrzymała najprawdopodobniej jakaś cegła. Przednim kołem nie najechałam, ale tylne się zatrzymało, aż zadek poleciał w bok. SHIT! Zawsze miałam farta i nie łapałam gum, ale w tym wypadku bardzo mało prawdopodobne jest to, że nie będę miała kapcia. Już słyszę, jak opona hałasuje. Zatrzymuję się i krzyczę, czy ma ktoś pożyczyć pompkę. Jest, zawodnik z nr 62 krzyczy, że ma. Podbiegam i łapię pompkę. Odwracam rower, zdejmuję koło. W międzyczasie mija mnie Krzysiek i pyta czy mi pomóc i czy wszystko mam. "Mam, jedź. Poradzę sobie". Jeszcze ze 2 osoby pytają czy pomóc, ale odmawiam. Zaraz mija mnie Agnieszka i powtarza pytania poprzednich. Zajęta rozpracowywaniem koła patrzę ile osób mnie mija. Kiepskie to uczucie :( Zmiana dętki idzie w miarę sprawnie mimo, że mam długie paznokcie :p (nie zdążyłam obciąć, ale żaden się nie łamie :D) Okropne są też muszki, które wylatują całą chmarą z niewysokiej trawy. Żrą skubane i trochę rozpraszają, ale motywują do szybkiego zabrania się stamtąd :P Zaraz bufet. Początkowo nie chcę korzystać, ale jednak łapię banana. Patrzę na licznik na prędkość - 0. Co jest, licznik się zepsuł? Pewnie magnesik się przesuną. Przez te płaskie szprychy czasem się przekręca, ale że to nie defekt, to się nie zatrzymuję. Dla mnie jazda skończyła się na 30 km :p Teraz pogoń. Luźno, mało ludzi. Choroba, jestem na końcu wyścigu :/ Dojeżdżam do zawodnika na wąskiej ścieżce i znowu nie ma jak wyprzedzać. Próbuję się wychylić i sprawdzić, czy zaraz nie będzie jakoś szerzej, ale ani z prawej, ani z lewej nic nie widać. Zawodnik jest tak wysoki i ma tak szeroki plecak, że nie widzę dosłownie nic. Nad jego ramieniem nagle dostrzegam dwie głowy, dwie stojące głowy. Chcę omijać i jechać prosto, ale wysoki chłopak nagle pakuje się na piaszczystą górę po prawej. Co jest, co on robi? Aha, dostrzegam strzałkę, trasa jest tam gdzie on. No ładnie bym się wmanewrowała. Zaskoczył mnie całkowicie ten skręt. Muszę wyprzedzić i jechać sama, bo tak to nie ma co jechać na "ślepo" :p Daję z siebie wszystko, ale wiem, że i tak wyniku nie będzie. Próbuję odrabiać, ale zablokowana na wąskich ścieżkach nic nie mogę zrobić. Jak już się udaje kogoś minąć to robię to dość szybko. Krzyczę i uprzedzam, że będę jechać po lewej, a wtedy zawodnicy lekko zjeżdżali i oglądali się co to za dziewucha tak gna :p Trasa hobby bardzo ładna, Zamana zafundował dzieciakom niezłą górkę :D A później ścieżynkę w mini wąwozie, który przewidziany był tylko na 1 rower. Dwoje zawodników jedzie przede mną, ale nie przeskoczę, więc pokornie jadę za nimi. Na ostatniej prostej pogoń za utraconymi sekundami i finisz z zawodnikiem, który wcześniej się 'ociągał' w 'wąwozie' a na asfalcie nagle dostał więcej sił.
Oddaję od razu pożyczoną pompkę i dowiaduje się, że jednak się trochę na mnie naczekał. 10 minut czeka..tyle mogłabym być wcześniej. Dużo. Ale trudno, to dopiero pierwsza guma na zawodach.
Po przebraniu się idę głodna po makaron. Szału nie ma, ale jestem tak głodna, a zapach grillowanej kiełbaski zaostrza uczucie głodu, więc cieszę się, że przynajmniej jest ciepłe. Ale smacznym to tego makaronu chyba nie można było nazwać. Idę później do hali sportowej gdzie stoją automaty i ratuję się batonikiem. Po jakimś czasie odwiedzam jeszcze bufet przy mecie, bo mnie i pragnienie dopadło i tam to dopiero rozczarowanie. Jeszcze nie wszyscy z trasy zjechali a tam już nie ma co jeść, a i picie się już kończyło. Przy okazji doświadczyłam olania mnie przez obsługę bufetu kiedy to 5 raz się pytałam o kubek, ale żadne z nich nawet na mnie nie spojrzało, tak byli sobą zajęci :/ Os strony 'kuchni' na mazovii coraz gorzej :/
Jeszcze trochę siedzimy i w końcu zbieramy się na pociąg. W drodze na Kabaty poznaję w metrze Norberta.
Wrażenia?
-Żal, że była guma, bo byłaby szansa na podium
-Zadowolona jestem z mojej mocy, wczorajsza Agrykola jakby nie zaszkodziła :p, nie miałam kryzysów, może tylko trochę plecy bolały
-Cieszę się, że nie startuję już tak często na mazovii; zrobiła się to już bardzo masowa impreza, która ma parę niedociągnięć, a mi chyba jednak pasują bardziej kameralne wyścigi :)
OMG, ile tego wyszło :p
Kategoria zawody
Podbój Agrykoli.
Sobota, 14 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 21.0˚
dst56.93/7.00km
w02:39h avg21.48kmh
vmax42.60kmh
Plany były inne. Koło 12 wyjechałam z domu, żeby pojeździć po Zalesiowych lasach. Koło ogrodu botanicznego spotkałam Harrego, który namówił mnie, żebym na 14 podjechała do Włodka, to bym sobie z nim po asfaltach pojeździła. W sumie chciałam pojeździć po lasach, bo trochę się wiatr zerwał, ale zdążę pojeździć po lesie, a później wrócić na Natolin. Zaraz jednak zadzwonił Tomek, że chciałby bardzo pożyczyć ode mnie buffa, a że wczoraj zapomniał mi o tym powiedzieć, a dzisiaj wyjeżdża, to chciałby, żebym mu przywiozła go na Politechnikę. Hmm, no nie wiem. Wtedy nic bym nie zrobiła z tego, co przed chwilą zaplanowałam. Alternatywą byłoby podjechać na Politechnikę i później/wcześniej pojeździć na Agrykoli. Nie mogę puścić Tomka bez buffa, bo prognozy zapowiadają deszcz i wiem, że bardzo by mu się przydał. Ulegam i zawracam. Po drodze wpadam do Włodka, żeby odwołać wspólną jazdę.
Jak jestem na Agrykoli to mam jeszcze godzinę czasu do zagospodarowania. W okolicach Łazienek dużo ludzi, co niezbyt dobrze wróży. Może na Agrykoli też będzie ciasno i z jeżdżenia nici? Ale nie jest źle, da się swobodnie jeździć. Zaczynam podjeżdżać. Nie za szybko, tak, żeby nie dostać "hiperwentylacji", po której nie mam sił do wjeżdżania. Jedna seria 10 wjazdów i czas na małą przerwę na batona. Pałac w Łazienkach.
© magdafiszLogo na Agrykoli.
© magdafisz
Później robię jeszcze 5 i jadę do Tomka. Chwilę z nim czekam, aż się zapakują wszyscy do samochodu i ruszam dalej. Kierunek dom. Nie chcę jednak za dużo jeździć po ścieżkach, szukam tych mniej uczęszczanych, bo ładna pogoda i weekend powoduje wysyp "dziwnych" rowerzystów. Decyduję, że pojadę przez Wilanów i dalej Przyczółkową. Przy Mrówce spotykam wracającego z asfaltów Włodka i razem dojeżdżamy na Kabaty.
Dzisiaj cały czas coś mi piszczało w rowerze jak świerszcz. Podejrzewając, że to brudne kółeczka od przerzutek zabrałam się wieczorem do majsterkowania przy rowerze. Jak tylko spojrzałam na wózek przerzutki, to uznałam, że jednak mam duże szczęście do sprzętu i rzadkich awarii. Dolne kółeczko było ledwo co przykręcone. Śrubkę mogłam palcami złapać i odkręcić. Uff, jak to dobrze, że nigdzie mi po drodze nie wypadło :D Okazało się nawet, że czyszczenie nie jest potrzebne, bo dokręcenie likwidowało źródło dziwnych dźwięków :p Ale jak już zakasałam rękawy, to i tak je wyczyściłam. Żeby były sprawne :)
Kategoria Samotnie
Nie mój dzień.
Piątek, 13 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚
dst26.86/12.00km
w01:40h avg16.12kmh
vmax27.90kmh
Pogoda kiepska, nawet bardzo kiepska, ale umówiłam się z Tomkiem, że mu pokażę skarpę. Zanim dojechałam na Natolin to zaczęło lać, aż szaro się zrobiło. Za moment jednak przestało na tyle, że można było jechać dalej. Pod wiaduktami przy Kopie Cwila poczekałam tylko chwilę (właściwie to zdążyłam się zatrzymać, zdjąć okulary i wysmarkać nos) i zjawił się Tomek. Trochę się powygłupiał i pośmiał ze mnie i ruszyliśmy :p
Miałam mu pokazać wtorkowy zjazd. Tomek pojechał pierwszy, jak zwykle to dla niego pikuś :p Ja chwilę za nim. Jadę, jadę, aż nagle przestaję i zatrzymuję się na kolanie. Skręt w lewo wyszedł, niewielki prosty odcinek też, ale coś mnie na lewo zaczęło przechylać, więc noga wyciągnięta do podpórki. Niestety coś się zamotałam i walnęłam o ziemię. Niby nie mocno, ale siniak będzie. Chorobka, jestem zła, że nie wyszło i na dzisiaj odpuszczam zjeżdżanie. Nie wykluczam, że to wina opon (dzisiaj jest wilgotno, w nocy padało), ale to może tylko wymówka. Nie wiem gdzie zrobiłam błąd. Później przez chwilę uczę się podrzucać tylne koło, ale nie umiem i nie idzie mi to prawie w ogóle. Chcę już stamtąd jechać i proponuję przejażdżkę po kabackim. Wspólnie decydujemy, że wycieczka nie może być długa, bo już trochę głodni jesteśmy :)
W kabackim zjeżdżamy ze skarpy w stronę Powsinka, a zaraz za zjazdem skręcamy w jakąś ścieżynę. Tomek krzyczy, żebym uważała na pieńki w zaroślach. OK. Zatrzymuję się przed pieńkami bo za późno je zobaczyłam, żeby ominąć, i w niewyjaśnionych okolicznościach rąbię kolanem w kierownicę. Boli. Trochę rozmasowuję i próbuję się gramolić na rower, ale obijam sobie spd-em kostkę. Już jestem zła i obrażona na rower, więc z niego zsiadam. Idąc zarośniętą ścieżką dodatkowo poparzyłam sobie nogi pokrzywami. Wszystko nie tak, co za dzień. Ostatecznie podjeżdżamy ścieżkami pod amfiteatr, żeby poszukać tamtejszych zjazdów. Trochę się kręcimy, ale nic specjalnego nie znajdujemy. Mimo wszystko nowe ścieżki odkryte, którymi się nawet fajnie jeździ. W międzyczasie mam dziwny przypadek - mucha jakąś szczeliną dostaje mi się pod okulary i nie może wylecieć, a ja nie mogę normalnie patrzeć :p Chociaż to i tak nie przebije tej muchy, która zabrała się na gapę.
Jak już zmierzaliśmy w kierunku domu to rozpadało się na dobre. Dobrze, że tylko przez chwilę musieliśmy jechać w takiej ulewie :)
Dopiero w sobotę rano uświadomiłam sobie, że to był piątek 13. To wyjaśnia mój pech :p Uff, a już myślałam, że na rowerze nie potrafię jeździć :p
Kategoria W Towarzystwie
W gości.
Środa, 11 maja 2011 | Rower: | temp ˚
dst33.46/0.00km
w01:27h avg23.08kmh
vmax0.00kmh
Zostaliśmy zaproszeni przez Sabinę i Damiana. Od Tomka ruszyliśmy rowerami do Marianowa. Ja na pożyczonym rowerze brata Tomka. Bez spd-ów jakoś dziwnie się jedzie :p Teraz nie wyobrażam sobie jazdy bez nich. Jak mi nogi spadały z platform na w miarę równym asfalcie, to co by się działo w lesie :p (a właśnie po zeszłorocznym Otwocku zaczęłam myśleć o pedałach zatrzaskowych). Tempo spokojne, żeby się nie zgrzać. Tomek nawet nie pozwolił mi jechać szybko(max 23), bo on nie chce się zmęczyć ;p Nie spocić, tylko zmęczyć :p
Po miłych odwiedzinach ruszamy w drogę powrotną. Godz 21, ciemno, chłodno 15*. Miałam lampkę, ale ją wyśmiali (ok, teraz widzę różnicę między tą co ja mam, a tą którą pożyczyliśmy :) ). Dzięki temu wracamy szybkim tempem. Na początku było chłodno, ale jak się rozgrzaliśmy to było bardzo przyjemnie.
Kategoria W Towarzystwie
Polska na rowery.
Wtorek, 10 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst34.29/0.00km
w01:54h avg18.05kmh
vmax35.90kmh
Nie pasują mi godziny tych spotkań (w każdy wtorek o 18.00 przy metrze Kabaty), ale dzisiaj wyjątkowo odwołaliśmy zajęcia i mogłam się przejechać zobaczyć jak to wygląda i o co chodzi.
Wyjechałam z domu po 17, pojeździłam sobie po Kabackim w ramach rozgrzewki i przed 18 podskoczyłam pod metro. Jak dojechałam było już sporo osób, ale jeszcze pojedyncze osoby dojeżdżały.
Tym razem kierunek skarpa wiślana. Szkoda, myślałam, że zobaczę tą trasę, którą jeździli w Powsinie, ale nowe miejsca też w sumie mogę poznać :) Za stajnią sggw zjeżdżamy na dół skarpy i dojeżdżamy do tras downhilowych z hopkami. Ruszamy na pierwsze okrążenie. Jest ostro pod górę, robi się zator i jest słabo, aż dojeżdżamy w kozi róg między ogrodzeniami i jest jedna trasa - w dół i to całkiem ostro w dół. Ludzie zaczynają się zastanawiać, wycofywać i sprowadzać rowery, ale ja chcę spróbować. Ciężko jest zacząć, bo jest ciasny zakręt w lewo (nie lubię lewoskrętów na rowerze :p). Próbuję zacząć za zakrętem, ale tam jest już za stromo i nie da się w miarę szybko wsiąść, wpiąć i zjechać. Trzeba wziąć rozpęd :p Pierwsza próba - jest, zjechane, chociaż trochę się bałam :)
">Filmik ze zjazdu (od 2 min ja coś zaczynam kombinować przy drzewie :P)
Teraz można robić pętelki, pod górę i w dół. Niewiele osób próbuje. W końcu na początku jest za stromo, żeby jechać, na końcu to samo, dlatego niektórzy odpuszczają, bo nie chcą prowadzić roweru. Ja próbuję jeszcze 2 razy zjeżdżać. Oba udane, idą trochę lepiej, jest mniej strachu. W sumie nie jest taki trudny. Ta, tak sobie myślę teraz, a rok temu to bym wyśmiała wszystkich, którzy by mnie zachęcali do zjazdów :p Później się jeszcze trochę kręcimy. Przydatna dla mnie była nauka szybkiego zsiadania i wsiadania na rower. Póki co słabo to idzie i nie wyobrażam sobie, żeby to zastosować na jakimś maratonie - zbyt duże ryzyko :p Chociaż przyznaję, że moje wgramalanie się na rower trwa i trwa :p Na koniec niespodzianka - losowanie koszulki z logiem organizatora. Szczęśliwy numer to 14. Choroba, na listę wpisywałam się jako 15 :p Niewiele brakowało. Ogólnie to całkiem fajnie było. Poznałam nowe okolice i pojeździłam z grupką zrowerowanych osób :)
Powrót do domu spokojnym tempem. Przy okazji sprawdzałam ile czasu by się jechało rowerem z domu na uczelnię. Wyszło ponad 20 min. To i tak szybciej niż autobusem. Chodzi mi właśnie taki plan po głowie, żeby wsiąść na starego składaka i doturlać się na zajęcia. Plan czeka na realizację, nie wiem kiedy się zbiorę, ale mam nadzieję, że już niedługo, zanim skończą mi się zajęcia :p
Kategoria W Towarzystwie
Całkiem niezły wyjazd jak na taką pogodę :)
Czwartek, 5 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 10.0˚
dst59.62/0.00km
w02:28h avg24.17kmh
vmax41.80kmh
Nie chciało mi się dziś czekać na zajęcia, więc zrobiłam sobie wolne wcześniej. W sumie nie planowałam jeździć, ale z drugiej strony nie chciałam przesiedzieć prawie całego dnia w domu. Jak bym zaczęła coś planować i się zastanawiać to pewnie by mi się odechciało wychodzić :p Chociaż miałam moment słabości jak już byłam ubrana to przypałętała się kicia i wprosiła się na kolana. Zaczęła gruchać, mi zrobiło się ciepło i też pomyślałam, że fajnie by było się wygrzać pod kocykiem, ale już siedziałam gotowa w ciuchach. Zrzuciłam kota i wyszłam.
Najpierw kierunek asfalty powsińskie. Trochę zaczyna kropić, ale tak właściwie nie wiadomo z czego bo świeci słońce. Dojeżdżam do Wisły i kieruję się w stronę Kępy Zawadowskiej, przejeżdżam przez Siekierki i Wilanów. Z północy idą ciemne chmury, więc nie wiem jak długo jeszcze pojeżdżę. Na Przyczółkowej zaczyna kropić, ale przy jeździe pod wiatr krople walą w twarz dlatego przystaję na przystanku pod wiatą. Niecałe 5 min później można już jechać dalej bo niebo się wyklarowało, więc decyduję, że odwiedzę podjazd na Agrykoli. Nie wiem ile razy tam wjadę, może tylko dojadę i zawrócę, bo jedzie mi się dość ciężko. Nogi jakieś takie spięte i ciężkie.
Jak dojeżdżam to widzę chłopaka z BSA, a na dole z bidonem czeka motywator, tata albo trener. Zaczynam podjeżdżać i nie jest źle. Pod rząd robię 6 wjazdów i ruszam na pętelkę wokół stawu przy stadionie legii. Jak wracam to chłopak z BSA nieprzerwanie wjeżdża i zjeżdża, a ja dokręcam jeszcze 4 i zawijam się do domu.
Dzisiaj taka głupia pogoda była. Jedyną dobrą rzeczą było to, że jak zaczynało padać, to tak do 10 min, ale intensywnie, a później było słonecznie. Przez to nie wiedziałam jak się ubrać i efekt był taki, że przez większość czasu było mi za ciepło, za to stopy zmarzły (a miałam na sobie ocieplane spodnie, koszulkę termoaktywną z długim rękawem i bluzę).
Kategoria Samotnie
Borówkowa góra (900 m n.p.m.)
Niedziela, 1 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 10.0˚
dst26.99/21.00km
w02:00h avg13.49kmh
vmax50.30kmh
Pomysłów na spędzenie czasu do wyjazdu było wiele, ale zwyciężył pomysł Jarka, żeby wjechać na Borówkową i przejechać wczorajszym kamienisto-korzenistym zjazdem. Nie odmawiam, mimo że nie wiem na ile starczy mi sił. Miał to być wypad turystyczny i Tomek w razie czego deklaruje się ze mną jechać na końcu :)Spotkanie na rynku.
© magdafisz
Zbiera się silna ekipa: Jurek, Iza, Kamil, Tomek, Jarek no i ja :)
Ruszamy szlakiem, który znajduje się po czeskiej stronie. Na razie nie jest ciężko. Szerokie szutrówki o niewielkim nachyleniu, ale niedługo po starcie czuję, że nie mam siły jechać. Całe szczęście, że uczucie to po pewnym czasie mija i mam siłę kręcić, ale niestety nie nieuniknione jest prowadzenie roweru. Jarek jedzie, ja idę.
© magdafiszWycieczka to wycieczka, nie trzeba podjeżdżać :)
© magdafisz
Trasa zaczyna się urozmaicać. Jedziemy wzdłuż potoczku, robi się trochę stromiej, pojawiają się prawie brukowane (ni to żwir, ale jeszcze nie głazy, takie kamyki wielkości pięści) podjazdy. Mówię Tomkowi po drodze, że gapa jestem bo nie wzięłam dowodu i w razie jakiejkolwiek kontroli będzie przypał. Ostatnie kilometry podjazdu na Borówkową prowadzą po szutrowej drodze uczęszczanej też przez turystów. Brawa od jednego z piechurów motywują, żeby nie schodzić na kawałku podjazdu, a mocniej depnąć na pedały i wtoczyć się na wystromienie. Grupa przede mną już dawno dojechała na szczyt, ale zatrzymali się na końcu ścieżki i stoją. Nagle widzę, że obok stoi kilkoro ludzi w mundurach i zaczynają ich przeszukiwać. Co jest, kontrola? No ładnie wykrakałam. Nie dojechałam jeszcze do końca aż tu nagle huk, jeb, pierdut. Strzał z armaty.
© magdafisz
Nie tam zwykłe takie bum. Kurdę, teraz to już w ogóle nie wiem co jest grane i nie dowiem się, jak nie dojadę na górę. Na ścieżce widzę armatę (już wiadomo skąd ten huk), wszyscy przeszukiwani mają radosne mini, czyli ja też już nie muszę się bać :) Przeszukiwanie przez strażników :)
© magdafisz
Okazało się, że z okazji 1 maja (podobno dzień zakochanych w Czechach) na szczycie jest mnóstwo atrakcji, m.in. grupka "żołnierzy", zespoły grająco-śpiewające, na ogniu piekł się duży świniak. Tomek znalazł stoisko gdzie sprzedawali nalewkę borówkową i nabył jedną flaszeczkę :) Po odpoczęciu i zjedzeniu jedziemy po Kamilu, który chce nam porobić zdjęcia na zjazdach. Jurek gna w dół najszybciej, Tomek, Iza, Jarek próbują mu dorównać kroku, a ja przy nich znowu wypadam najgorzej :p To nic, wczoraj bałam się mniej ale dzisiaj trzeba zachować odrobinę ostrożności. Wieczorem i w nocy padało, więc jeszcze nie wszystko zdążyło wyschnąć a śliskich korzeni boję się nawet na płaskim, dlatego zdecydowanie nie będę zjeżdżać tak jak wczoraj. Poza tym dzisiaj nikt mi czasu nie liczy, nie muszę dobrze wypaść, nie muszę się spieszyć, a jak nie muszę, to inaczej się jedzie :p Dodatkowo na początku zaliczam dwa uślizgi i dlatego tym mocniej zaciskam hamulce. Dzisiaj zdjęcia nie będą zbyt widowiskowe :p Źle wybrałam drogę, a wczoraj udało się to zjeżdżać
© magdafiszAle w końcu tam gdzie się da to zjeżdżam
© magdafiszZbliżam się do uskoku.
© magdafiszA dzisiaj nie przejechałam :(
© magdafisz
Po najgorszych korzeniach zaczyna się szutrówka w dół. Rower znowu się rozpędza, chłopaki osiągają ogromne prędkości, a ja i tak cały czas zostaję z tyłu (z szaleńcami się wybrałam :p). Chwila nieuwagi dla Jarka kończy się glebą. Więcej się zakurzyło, niż szkód było. Dobrze, że doznał tylko otarć i stłuczenia, ale kask ochronił mu głowę od rozbicia.
Po dojechaniu do rynku w Złotym Stoku po chwili rozmowy rozjeżdżamy się do siebie. My do pensjonatu pakować się, bo niestety cały czas zbliża się godzina wyjazdu. Szkoda. Bardzo jest tutaj ładnie i na pewno jest wiele miejsc wartych odwiedzenia. Następnym razem. A kiedyś na pewno taki nastąpi! :)
Kategoria Welodrom
Maraton w Złotym Stoku.
Sobota, 30 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚
dst41.80/39.00km
w03:40h avg11.40kmh
vmax44.30kmh
Kategoria zawody, Welodrom
Góra Kalwaria z Włodkiem, Darkiem, Andrzejem i Michałem.
Środa, 27 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚
dst62.84/0.00km
w02:18h avg27.32kmh
vmax48.70kmh
Wczoraj byłam u Włodka odebrać koszyki do bidonów i przy okazji umówiliśmy się na przejażdżkę po asfaltach. Ale jak dzisiaj podjechałam pod kodaka to był już Andrzej i Darek a miał jeszcze dołączyć Michał, więc nie zapowiadało się na spokojną jazdę. Wstępnie kierunek Góra Kalwaria. Ruszamy chwilę po 10 i pod Mrówką zgarniamy Michała. Południowy wiatr jest dość mocny, ale to nie przeszkadza prowadzącym i jedziemy w grancach 30 km/h. Ja jadę na kole na samym końcu, żeby w razie czego móc się odłączyć, ale na razie daję radę jechać. Szybko docieramy do Karpatki, gdzie tym razem odpuszczam i nie jem ciastek. Dziś spalam świąteczne kalorie. Przez te 2 dni zjadłam tyle, że nawet namowy i słodkie zapachy mnie nie przekupią :p Powrót przyjemnie z wiatrem, lekko pedałując jedziemy 35 km/h. Szybko jesteśmy z powrotem, a ja nie czuję dużego zmęczenia. Nie było kryzysów, zadyszek i miałam jeszcze siłę wjeżdżać pod górę, więc nie jest źle. A w dodatku zrobiłam rekord średniej prędkości :)
Kategoria W Towarzystwie, Welodrom