Mazovia Legionowo.
Niedziela, 15 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚
dst48.00/45.00km
w02:23h avg20.14kmh
vmax37.10kmh
Niestety mogło być lepiej. Złapałam gumę i prawdopodobnie przez to straciłam szansę na 3, może 2 miejsce w kategorii :(
Pierwszy tysiąc w tym roku.
Reszta opisu później.
Decyzja o starcie podjęta późnym wieczorem. W sumie nie przemyślałam chyba wszystkich 'przeciw', ale jednak jakoś się cieszyłam na start.
Maraton zlokalizowany blisko, więc nie ma tragedii ze wstawaniem :p Spotykam się w metrze z Anetą i razem jedziemy na dworzec Gdański. Na razie nie pada, ale niebo cały czas zaciągnięte chmurami, więc na pewno coś spadnie. Kwestia tylko kiedy, bo trzeba się tak ubrać, żeby się nie zgrzać ani nie zmarznąć.
Po dojechaniu do miasteczka zawodów widać, że jednak będzie dużo osób. Zaczynają spadać pierwsze krople, ale to tylko kapuśniaczek. Najgorzej będzie jak lunie z nieba.
Jakoś tak wyszło, że nie starczyło czasu na rozgrzewkę. Właściwie miałam ochotę to zrobić, chociaż 5 min pojeździć, ale jak szłam koło sektorów to Krzysiek i Steve mnie zawołali i ustawiłam się koło nich. I tak nie zamierzałam lecieć z pierwszej linii i od samego początku na maxa, więc będę miała czas się rozgrzać. Złe podejście, wiem, ale powiedzmy, że to taka taktyka :p
Po krótkim dojeździe do lasu zaczęły się wąskie ścieżki. Przede mną masa ludzi, za mną też. Jadę tak, jak jadą przede mną. Jakiś czas tak jadę, ale czuję, że to tylko przejażdżka a nie ściganie, więc jak można to próbuję wyprzedzać. Mało jest możliwości do swobodnego wymijania. Cały czas wąsko i trzeba ryzykować zjeżdżając lekko w krzaki. A na dodatek cały czas szybko i trzeba bardzo uważać. Jazda blisko koła zawodnika przede mną nie pozwalała wyłapywać korzeni i bałam się, że niefartem wjadę na taki podłużny do kierunku jazdy i się na nim rozjadę. Całe szczęście korzenie tym razem nic mi nie zrobiły :p Momentami ścieżka się poszerzała. Dojechaliśmy do pierwszych piaskownic i przede mną kraksa po prawej stronie drogi. Kieruje się na lewą, żeby ominąć, ale niestety za głęboki piach do jazdy. Biegnę z rowerem i widzę, że po prawej stronie za miejscem kraksy był objazd. Ludzie jadą sznurkiem, a ja biegnę, żeby nie tracić za dużo. Kawałek normalnej drogi znowu przecięty wyspą piachu. Pewnie dałoby się przejechać, ale przy dość dużej prędkości. Ja po kilku obrotach korby też stoję jak reszta. Mimo wszystko jakoś szybciej się zbieram do jazdy i kilka osób zostaje z tyłu. Później jest kilka górek. Mało miejsca na podjeżdżanie, większość jednak idzie. Próbuję ile się da, ale też wprowadzam końcówkę. Cały czas przeskakuję o kilka oczek do przodu. Najwięcej osób udaje się łyknąć na podjazdach. Później ponownie wąskie ścieżki, jakieś górki i kurcze, de javu czy mi się tylko wydaje. Nie, znów ten sam fragment trasy. No tak, jak oglądałam mapkę to tak mi się właśnie zdawało, że będą małe pętelki i nie panikuję, że źle jedziemy. Tym razem wiem, że po prawej stronie jest przejezdna ścieżka i nie kieruję się na lewo. Podjeżdżanie jednak idzie słabo. Sznurek ludzi, każdy ma swoje tempo a końcówka podjazdu w iście wolnym tempie i muszę stawać na pedały, żeby nie staczać się w dół. Później nie wiem co dokładnie było. Bufet, rozjazd na fita i o dziwo większość skręca. Na chwilę zostaję tylko ja i jeszcze jedna dziewczyna. Chwilę się przyglądam i chyba rozpoznaję kantele. Dopytuję, tak to ona. Fajnie się poznać. Chwilę gadamy i jedziemy razem, ale na górce odrywa mi koło i muszę się zatrzymać, a ona podjeżdża i jedzie dalej.
Jadę dość mocno, ale nie czuję, żeby nogi paliły. Na szerszej prostej na siłę przyspieszam, żeby wyprzedzić jeszcze jedną dziewczynę. Chwilę mi to zajmuje, bo jadę niewiele szybciej od niej, ale nie mogę odpuścić. Niedługo potem doganiam Krzyśka i jedziemy przez jakiś czas razem. Niedługo później dojeżdżamy do drogi wysypanej gruzem. Jest chyba jedna bardziej wyjeżdżona ścieżka, gdzie są mniejsze 'głazy', ale tempo jak dla mnie trochę za wolne. Dobra, decyduję się na wariackie wyprzedzanie. Najwyżej dupę mi wytrzęsie, ale będę miała własne tempo. Nie tylko ja tak jadę. Zawodnik przede mną też wyprzedza a ja łapię się za nim i w długą. Niedługo, bardzo niedługo tak jechaliśmy. Mnie zatrzymała najprawdopodobniej jakaś cegła. Przednim kołem nie najechałam, ale tylne się zatrzymało, aż zadek poleciał w bok. SHIT! Zawsze miałam farta i nie łapałam gum, ale w tym wypadku bardzo mało prawdopodobne jest to, że nie będę miała kapcia. Już słyszę, jak opona hałasuje. Zatrzymuję się i krzyczę, czy ma ktoś pożyczyć pompkę. Jest, zawodnik z nr 62 krzyczy, że ma. Podbiegam i łapię pompkę. Odwracam rower, zdejmuję koło. W międzyczasie mija mnie Krzysiek i pyta czy mi pomóc i czy wszystko mam. "Mam, jedź. Poradzę sobie". Jeszcze ze 2 osoby pytają czy pomóc, ale odmawiam. Zaraz mija mnie Agnieszka i powtarza pytania poprzednich. Zajęta rozpracowywaniem koła patrzę ile osób mnie mija. Kiepskie to uczucie :( Zmiana dętki idzie w miarę sprawnie mimo, że mam długie paznokcie :p (nie zdążyłam obciąć, ale żaden się nie łamie :D) Okropne są też muszki, które wylatują całą chmarą z niewysokiej trawy. Żrą skubane i trochę rozpraszają, ale motywują do szybkiego zabrania się stamtąd :P Zaraz bufet. Początkowo nie chcę korzystać, ale jednak łapię banana. Patrzę na licznik na prędkość - 0. Co jest, licznik się zepsuł? Pewnie magnesik się przesuną. Przez te płaskie szprychy czasem się przekręca, ale że to nie defekt, to się nie zatrzymuję. Dla mnie jazda skończyła się na 30 km :p Teraz pogoń. Luźno, mało ludzi. Choroba, jestem na końcu wyścigu :/ Dojeżdżam do zawodnika na wąskiej ścieżce i znowu nie ma jak wyprzedzać. Próbuję się wychylić i sprawdzić, czy zaraz nie będzie jakoś szerzej, ale ani z prawej, ani z lewej nic nie widać. Zawodnik jest tak wysoki i ma tak szeroki plecak, że nie widzę dosłownie nic. Nad jego ramieniem nagle dostrzegam dwie głowy, dwie stojące głowy. Chcę omijać i jechać prosto, ale wysoki chłopak nagle pakuje się na piaszczystą górę po prawej. Co jest, co on robi? Aha, dostrzegam strzałkę, trasa jest tam gdzie on. No ładnie bym się wmanewrowała. Zaskoczył mnie całkowicie ten skręt. Muszę wyprzedzić i jechać sama, bo tak to nie ma co jechać na "ślepo" :p Daję z siebie wszystko, ale wiem, że i tak wyniku nie będzie. Próbuję odrabiać, ale zablokowana na wąskich ścieżkach nic nie mogę zrobić. Jak już się udaje kogoś minąć to robię to dość szybko. Krzyczę i uprzedzam, że będę jechać po lewej, a wtedy zawodnicy lekko zjeżdżali i oglądali się co to za dziewucha tak gna :p Trasa hobby bardzo ładna, Zamana zafundował dzieciakom niezłą górkę :D A później ścieżynkę w mini wąwozie, który przewidziany był tylko na 1 rower. Dwoje zawodników jedzie przede mną, ale nie przeskoczę, więc pokornie jadę za nimi. Na ostatniej prostej pogoń za utraconymi sekundami i finisz z zawodnikiem, który wcześniej się 'ociągał' w 'wąwozie' a na asfalcie nagle dostał więcej sił.
Oddaję od razu pożyczoną pompkę i dowiaduje się, że jednak się trochę na mnie naczekał. 10 minut czeka..tyle mogłabym być wcześniej. Dużo. Ale trudno, to dopiero pierwsza guma na zawodach.
Po przebraniu się idę głodna po makaron. Szału nie ma, ale jestem tak głodna, a zapach grillowanej kiełbaski zaostrza uczucie głodu, więc cieszę się, że przynajmniej jest ciepłe. Ale smacznym to tego makaronu chyba nie można było nazwać. Idę później do hali sportowej gdzie stoją automaty i ratuję się batonikiem. Po jakimś czasie odwiedzam jeszcze bufet przy mecie, bo mnie i pragnienie dopadło i tam to dopiero rozczarowanie. Jeszcze nie wszyscy z trasy zjechali a tam już nie ma co jeść, a i picie się już kończyło. Przy okazji doświadczyłam olania mnie przez obsługę bufetu kiedy to 5 raz się pytałam o kubek, ale żadne z nich nawet na mnie nie spojrzało, tak byli sobą zajęci :/ Os strony 'kuchni' na mazovii coraz gorzej :/
Jeszcze trochę siedzimy i w końcu zbieramy się na pociąg. W drodze na Kabaty poznaję w metrze Norberta.
Wrażenia?
-Żal, że była guma, bo byłaby szansa na podium
-Zadowolona jestem z mojej mocy, wczorajsza Agrykola jakby nie zaszkodziła :p, nie miałam kryzysów, może tylko trochę plecy bolały
-Cieszę się, że nie startuję już tak często na mazovii; zrobiła się to już bardzo masowa impreza, która ma parę niedociągnięć, a mi chyba jednak pasują bardziej kameralne wyścigi :)
OMG, ile tego wyszło :p
Kategoria zawody