Borówkowa góra (900 m n.p.m.)
Niedziela, 1 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 10.0˚
dst26.99/21.00km
w02:00h avg13.49kmh
vmax50.30kmh
Pomysłów na spędzenie czasu do wyjazdu było wiele, ale zwyciężył pomysł Jarka, żeby wjechać na Borówkową i przejechać wczorajszym kamienisto-korzenistym zjazdem. Nie odmawiam, mimo że nie wiem na ile starczy mi sił. Miał to być wypad turystyczny i Tomek w razie czego deklaruje się ze mną jechać na końcu :)Spotkanie na rynku.
© magdafisz
Zbiera się silna ekipa: Jurek, Iza, Kamil, Tomek, Jarek no i ja :)
Ruszamy szlakiem, który znajduje się po czeskiej stronie. Na razie nie jest ciężko. Szerokie szutrówki o niewielkim nachyleniu, ale niedługo po starcie czuję, że nie mam siły jechać. Całe szczęście, że uczucie to po pewnym czasie mija i mam siłę kręcić, ale niestety nie nieuniknione jest prowadzenie roweru. Jarek jedzie, ja idę.
© magdafiszWycieczka to wycieczka, nie trzeba podjeżdżać :)
© magdafisz
Trasa zaczyna się urozmaicać. Jedziemy wzdłuż potoczku, robi się trochę stromiej, pojawiają się prawie brukowane (ni to żwir, ale jeszcze nie głazy, takie kamyki wielkości pięści) podjazdy. Mówię Tomkowi po drodze, że gapa jestem bo nie wzięłam dowodu i w razie jakiejkolwiek kontroli będzie przypał. Ostatnie kilometry podjazdu na Borówkową prowadzą po szutrowej drodze uczęszczanej też przez turystów. Brawa od jednego z piechurów motywują, żeby nie schodzić na kawałku podjazdu, a mocniej depnąć na pedały i wtoczyć się na wystromienie. Grupa przede mną już dawno dojechała na szczyt, ale zatrzymali się na końcu ścieżki i stoją. Nagle widzę, że obok stoi kilkoro ludzi w mundurach i zaczynają ich przeszukiwać. Co jest, kontrola? No ładnie wykrakałam. Nie dojechałam jeszcze do końca aż tu nagle huk, jeb, pierdut. Strzał z armaty.
© magdafisz
Nie tam zwykłe takie bum. Kurdę, teraz to już w ogóle nie wiem co jest grane i nie dowiem się, jak nie dojadę na górę. Na ścieżce widzę armatę (już wiadomo skąd ten huk), wszyscy przeszukiwani mają radosne mini, czyli ja też już nie muszę się bać :) Przeszukiwanie przez strażników :)
© magdafisz
Okazało się, że z okazji 1 maja (podobno dzień zakochanych w Czechach) na szczycie jest mnóstwo atrakcji, m.in. grupka "żołnierzy", zespoły grająco-śpiewające, na ogniu piekł się duży świniak. Tomek znalazł stoisko gdzie sprzedawali nalewkę borówkową i nabył jedną flaszeczkę :) Po odpoczęciu i zjedzeniu jedziemy po Kamilu, który chce nam porobić zdjęcia na zjazdach. Jurek gna w dół najszybciej, Tomek, Iza, Jarek próbują mu dorównać kroku, a ja przy nich znowu wypadam najgorzej :p To nic, wczoraj bałam się mniej ale dzisiaj trzeba zachować odrobinę ostrożności. Wieczorem i w nocy padało, więc jeszcze nie wszystko zdążyło wyschnąć a śliskich korzeni boję się nawet na płaskim, dlatego zdecydowanie nie będę zjeżdżać tak jak wczoraj. Poza tym dzisiaj nikt mi czasu nie liczy, nie muszę dobrze wypaść, nie muszę się spieszyć, a jak nie muszę, to inaczej się jedzie :p Dodatkowo na początku zaliczam dwa uślizgi i dlatego tym mocniej zaciskam hamulce. Dzisiaj zdjęcia nie będą zbyt widowiskowe :p Źle wybrałam drogę, a wczoraj udało się to zjeżdżać
© magdafiszAle w końcu tam gdzie się da to zjeżdżam
© magdafiszZbliżam się do uskoku.
© magdafiszA dzisiaj nie przejechałam :(
© magdafisz
Po najgorszych korzeniach zaczyna się szutrówka w dół. Rower znowu się rozpędza, chłopaki osiągają ogromne prędkości, a ja i tak cały czas zostaję z tyłu (z szaleńcami się wybrałam :p). Chwila nieuwagi dla Jarka kończy się glebą. Więcej się zakurzyło, niż szkód było. Dobrze, że doznał tylko otarć i stłuczenia, ale kask ochronił mu głowę od rozbicia.
Po dojechaniu do rynku w Złotym Stoku po chwili rozmowy rozjeżdżamy się do siebie. My do pensjonatu pakować się, bo niestety cały czas zbliża się godzina wyjazdu. Szkoda. Bardzo jest tutaj ładnie i na pewno jest wiele miejsc wartych odwiedzenia. Następnym razem. A kiedyś na pewno taki nastąpi! :)
Kategoria Welodrom