Piwniczna Zdrój.

Niedziela, 16 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst49.00/0.00km w04:00h avg12.25kmh vmax0.00kmh

Chwilę przed 10 odwożę Ulę, Tomka i Romka na start. Z parkingu, na którym zaparkowaliśmy trzeba pedałować ostro pod górę, żeby dostać się na start. Myślałam, że już nie będę musiała się wracać, ale zapomniałam okularów :p
Po wyszykowaniu się ruszam z Michałem i Łukaszem na rozgrzewkę. W sumie obejmuje ona wjazd na start i może jeszcze ze 2 km. Chwilę się jeszcze kręce i zaraz słyszę '4 min do zamknięcia sektorów'. Dzisiaj czas mi szybko leci. W sektorze staję zestresowana, jak zwykle.
Po sygnale startu wszyscy ruszają dość powoli. Powód? Start jest od razu pod górę i trzeba ruszać z najlżejszych przełożeń. OMG, co to będzie, skoro już od startu trzeba jechać na młynku?

Podjazd po płytach i asfalcie zamienia się w końcu w butowanie po luźnych kamieniach, ale szybko przychodzi pierwszy zjazd. Na nim mijam Łukasza, który zmienia gumę. Zaraz zaczynają się pierwsze ostrzejsze zjazdy z wykrzyknikami. Część jadę, część sprowadzam, jak reszta. Raz robi mi się cieplej, bo po najechaniu na luźny kamień kierownica się skręca, ale udaje mi się wyratować i nie ląduję na tyłku, uf :p
Rzut oka na licznik. Kilometrów naliczonych brak, wyświetla się tylko zegarek ;/ Ponad godzina jazdy. Przydałoby się wciągnąć jakiegoś żela, ale póki co nie ma jak, bo cały czas jest w dół.

Z daleka na poboczu widzę pomarańczową koszulkę. Michał popsuł manetkę i nie da rady dalej jechać. Szkoda. To teamowy pech czy jak? :p Jeszcze trochę zjazdów i lądujemy na asfalcie. Hura, wciągam żela. Zaraz pojawia się też bufet, ale nie korzystam. Mam spory zapas jedzenia w kieszonkach.
Od teraz zaczyna się jazda w górę. Teren jest lekko nachylony, więc jedzie się w miarę szybko. Zaczynam powoli mijać kolejne osoby. Z kilku robi się ich kilkanaście i zaczynam się zastanawiać, czy nie narzuciłam sobie zbyt wysokiego tempa i czy zaraz nie padnę. Ale nie padam i dalej wyprzedzam.W pewnym momencie zbliża się do mnie chłopak z tyłu i pyta czy jechałam mazovię w Ciechanowie. Jechałam, a co? "Aha, to w takim razie ty wyprzedzałaś mnie na trasie" :) "Możliwe, nie pamiętam :p".
Jedziemy dalej pod górę, a końca cały czas nie widać. W sumie to już bym zmieniła trochę pozycję, bo tyłek wbija się w siodełko. Dojeżdżamy do drugiego bufetu zlokalizowanego zaraz przed rozjazdem. Tutaj również nie korzystam i jadę dalej. Zaczynają się zjazdy, ale nie jest ekstremalnie. Wpadamy na szeroką szutrówkę i dalej jedziemy w dół. Zjazd się ciągnie i ciągnie. Tylko jeden gość mnie wyprzedził, a tak to zero ludzi na horyzoncie. Trochę bardziej się wypłaszcza i trzeba dokręcać. Wrzucam na blat i kręcę, aż do momentu, kiedy kończą mi się przełożenia :p OMG, po początku trasy i jeździe na młynku myślałam, że blat mi się dzisiaj nie przyda :p Pojawia się trzeci bufet, ale też tylko mijam. Zaraz wjeżdżamy do Rezerwatu Biała Woda. Co chwila obok trasy pojawiają się jakieś skałki, przejeżdżamy kilka razy przez rzeczkę. Jest pięknie! Tylko ja już powoli zaczynam odczuwać zmęczenie i jakoś takie znudzenie mnie ogarnia. Jedźmy w górę, albo w dół i kończmy tą zabawę na dzisiaj! :p Zaraz pojawia się podjazd po trawiastym zboczu. Na małej nawrotce spoglądam na osoby jadące za mną, czy może jakaś dziewczyna się nie zbliża. Po jakimś czasie mija mnie dziewczyna z Krossa, ale to Michalina z giga, więc nie mam się co martwić. Prz okazji podziwiam jak i w jakim tempie ta dziewczyna (1 open) zdobywa szczyty. Praktycznie na końcu podjazdu stoi fotograf, który mówi, że już niedaleko do mety. To dobrze :) Jak się trochę wypłaszczyło to oglądam się na niedawno przebytą drogę i widzę coś takiego

Jaa, chciałoby się dłużej popatrzeć, ale muszę dojechać do mety. Jedziemy bardzo ładnym lasem i myślę praktycznie tylko o tym, jak tu jest pięknie. Teraz cieszę się, że mój licznik nie działa i nie mogę sprawdzić, który to kilometr i za ile będzie meta, bo mogłoby się to skończyć jak w Korbielowie :p Dojeżdżam do wąskiej ścieżki, która zaczyna opadać w dół i przed którą ostrzegają zawieszone na drzewie wykrzykniki. Dobra, ja schodzę i to nie jest zła decyzja :p
Dojeżdżamy do szerokiej drogi, która doprowadza nas do mety. Jeszcze tylko ostatni podjazd.

Przy mecie stoi Michał, Łukasz, Romek, Olga i Kamil i dopingują głośno. Ale już szybciej nie pojadę, szczególnie po wjeździe na miękką trawę. I jest, meta :) Teraz z zaciekawieniem sprawdzam, która jestem. W wozie Czechów komputer pokazuje 6 miejsce. Jest, jest, jest :D Ale jestem szczęśliwa! Romek przyjechał dzisiaj też 6 w kategorii, a niedługo po mnie przyjeżdża Ula, która dowozi 2 miejsce w kat. Z jednej strony pech, bo Michał i Łukasz nie kończą wyścigu, a z drugiej strony sukces, aż 3 na podium.
Tomek jeszcze na trasie, ale robi się chłodno, więc wszyscy zjeżdżają się przebrać. W końcu do dekoracji zostało jeszcze sporo czasu. Kiedy wszyscy są już gotowi to jedziemy na górę. W połowie drogi spotykamy się z Tomkiem. Ja ze szczęścia, że zaraz będę mogła się pochwalić, i pewnie też trochę ze zmęczenia, albo gapiostwa nie wypięłam się i zaliczam glebę. Ehh, obie ręce dziurawe, kolano dziurawe.. Cały maraton przejechałam bez szwanku, a na prostej drodze się poobijałam :p Ale ból zaraz mija i można się dalej cieszyć z sukcesu :)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Ciężka noga.

Poniedziałek, 10 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst18.48/0.00km w00:55h avg20.16kmh vmax28.40kmh

Po południu już nie było tak łatwo jak rano się turlać. Zasiedzenie przed komputerem spowodowało, że lewe udo i łydka dają lekko o sobie znać. Dzisiaj byłam niczym lokomotywa:
"Najpierw powoli
jak żółw ociężale
Ruszyła maszyna po szynach ospale.
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem"
Światła nie pomagały. Co chwilę musiałam stawać i zaraz znowu się rozpędzać. A jeszcze wiatr się jakiś zrywał i dmuchał w twarz.
Tomek nie dowiózł mi mojego kasku, więc wracałam po chodnikach. Przejazd tą trasą upewnił mnie, że jazda ulicami jest o niebo lepsza, szybsza i wygodniejsza. Jazda po nierównych chodnikach, po wczorajszym wertepiastym maratonie, nie była przyjemna :p


Kategoria Samotnie

Powolniak.

Poniedziałek, 10 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚ dst6.69/0.00km w00:22h avg18.25kmh vmax27.40kmh

Obawiałam się, że obudzę się dzisiaj rano i nie będę w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą. Planowałam więc, że dojazd do pracy sobie odpuszczę. Tomek namówił mnie na połączenie transportu: metro + rower. Niech będzie :p
Rano nic mnie nie boli, więc tym bardziej mam ochotę luźno pokręcić. A poza tym z jazdy ulicami nici, bo zapomniałam zabrać od niego kasku. Z nieosłoniętą makówką nie będę szaleć :p
Niestety przesadzam z ubiorem i mimo wolnej jazdy, dojeżdżam do pracy zgrzana.


Kategoria Samotnie

Mazovia Ciechanów.

Niedziela, 9 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst52.39/0.00km w02:13h avg23.63kmh vmax41.80kmh

Szybki maraton - tyle słyszałam o Ciechanowie i niespecjalnie się cieszyłam na ten maraton. Ale walka o miejsce w generalce motywowała do startu.
Rozgrzewka na pierwszych kilometrach za startem nie pokazuje nic ciekawego, szeroko i płasko. Przynajmniej pogoda jest super. Słońce grzeje coraz bardziej i zaczynam żałować, że nie wzięłam bukłaka. Zawsze bym miała zapas i mogłabym popić kurz, który na pewno będzie się unosić spod kół.
Czas jakoś szybko mija i trzeba się ustawiać w sektorach. Ja ponownie z 5. W sektorze Paweł, Robert, Pignat, Mateusz, więc nie stoję jak rodzynek. Sektor 5 stał akurat za zakrętem, więc miałam dobre miejsce na oglądanie, kto jest dzisiaj obecny. Widzę kilka nieznanych mi dziewczyn, czyli dzisiaj będzie większa konkurencja. Trzeba będzie powalczyć.
Startu w miarę nie przespałam. Początek jest szeroki, więc się jedzie, ale pierwszy piach, pierwsza górka i z buta. Porażka. Zaczynają się całkiem ciekawe tereny. Trochę lasu, trochę pagórków. Jest nawet jeden odcinek, który można by nazwać zjazdem, łatwym, ale jak na mazovię to chyba hardcore. Dzisiaj nie tylko na górkach udaje mi się przeskoczyć parę oczek, ale też na piaszczystych drogach. Normalnie całe pociągi wyprzedzałam, szok! Jadę mocno, ale zmęczenia w nogach nie czuję. Mijam bufet, nie korzystam. Ze strefy bufetu wyjeżdżam z ogonem, ale nie mam zamiaru się prosić o zmianę. Zresztą nie byłoby kogo prosić, bo po kawałku trasy po trawie z wertepami ogon się urywa.
Przede mną cały czas ktoś jedzie, cały czas kogoś doganiam. Widzę w oddali pomarańczowy kask i zaraz później okazuje się, że to Michał. Jedzie dziwnie powoli, jak na wycieczce :p Korzystam z lewej wolnej i wyprzedzam cały sznur osób, za którymi jechał Michał. Od teraz tempo praktycznie nie spada, bo Michał wyskoczył na przód i prowadzi. Od tego momentu niewiele rozglądam się po trasie, więc pamiętam tylko piach, trawę, korzenie. Czasem jazda po alternatywnej trasie nie należy do najłatwiejszych, ale jak chce się wyprzedzać, to trzeba ryzykować. Raz jak wjechałam w naprawdę grząski piach to mnie pan zachęcił i wpuścił przed siebie na utwardzoną ścieżkę, Dzięki :)
W pewnym momencie ktoś z lewej mówi "Magda? O cholera!" Ja na to "O kurczę, Robert". Jak to się stało, że dogoniłam harpagana z Łomianek, nie wiem :p Ale od tego momentu jedziemy już we trójkę, przy czym panowie pilnują, żebym się nie zgubiła. Jak miło :)
Na 10 km przed metą wsysam jeszcze żela i dobrze, bo na koniec są asfalty, na których prędkość szybko rośnie. Przy 40 km/h nie wytrzymuję i 'zwalniam' do 35. W końcu na metę trzeba wjechać, a nie wejść na czworaka :p Miłym zaskoczeniem jest skręt koło cmentarza i końcówka poprowadzona w wertepiastym terenie, a nie po asfalcie. Na finiszu Michał puszcza mnie przodem i dopinguje do dokręcania po zakrętach o 180*. Telepie, ale staję w korbie i dokręcam. Uf, meta. Robert już czeka za kreską. Mówi, że nie mógł odpuścić okazji, żeby mnie wyprzedzić chociaż o kilka minut :p
Jestem przeszczęśliwa, bo jechało mi się świetnie, w czym duża zasługa Michała. Dzięki!
Pierwszy taki maraton, gdzie jechałam z kimś z teamu do mety. Pierwszy taki maraton, gdzie prułam jak torpeda, a nogi nie paliły aż tak bardzo. I jak się okazało po przyjściu smsa z wynikiem, pierwszy taki maraton mazovi, w którym udało się wygrać w kategorii na dystansie mega!! Cieszy również najmniejsza w tym sezonie strata do pierwszej Open, czyli Uli, bo tylko 8 min.

Trasa nawet całkiem ok. Nawet nie było tak dużo jazdy po polach, chociaż wszystkie kartofliska wytrzęsły tyłek. Piachu też nie było za dużo. Faktycznie taka mazowiecka trasa, podobne można znaleźć w KPN.
Tomek dzisiaj też zadowolony z przejazdu i trasy.
Wyniki jakoś się opóźniają, więc jest czas, żeby posiedzieć z drużyną i pogadać dłużej niż zawsze. Dzisiaj drużynowo zarobiliśmy sporo punktów za start: Ula 1 Open i 1 K3, ja 1 w K2, Romek 5 w M3 na GIGA, Paweł 21 w M3 na GIGA. A do tego wszyscy dojechali cało do mety, co nie jest łatwe na takich szybkich trasach ;)


Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Mało kręcenia.

Czwartek, 6 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst19.44/0.00km w00:45h avg25.92kmh vmax35.40kmh

Rano nie udaje się odpowiednio wcześnie wstać, żeby jechać rowerem. Pakujemy się więc do pociągu, ale szybko żałujemy, bo jest straszny tłok.
W pracy myślę, żeby tym razem dłużej pojeździć. Zrobić 2 godzinki, albo zajechać na Agrykolę. Ale nic z tego, bo wychodzę późno, a do tego jestem głodna. Z tego wszystkiego zapomniałam licznik włączyć od razu.


Kategoria Samotnie

Z Tomkiem.

Środa, 5 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst23.00/0.00km w00:58h avg23.79kmh vmax34.30kmh

Pod pracę przyjeżdża po mnie Tomek. Razem jedziemy do Legionu na Górczewskiej na małe zakupy i później bezpośrednio do Józefowa.
Tomek puszcza mnie przodem. Na Poznańskiej jedzie się lekko. Znowu z wiatrem czy jak? Jednak po wyjechaniu na otwartą przestrzeń czuć mocne, boczne podmuchy, ale i tak łatwo kręci się w okolicach 30 km/h. Moc wróciła?
Wieczorem robimy z Tomkiem mistrzowską sałatkę, po zjedzeniu której usypiam jak dzieciaczek :)


Kategoria W Towarzystwie

Ciepło, zimno?

Środa, 5 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚ dst19.20/0.00km w00:46h avg25.04kmh vmax38.00kmh

Dzisiaj budzę się później niż zawsze, więc wychodzę też później. Przez otwarte okno wpada chłód, więc decyduję się założyć spodenki 3/4. Przed wyjściem jednak zastanawiam się, czy ich nie zdjąć. Rzut oka na termometr. 15*, więc zdejmuję. Rękawki ściągam już na Imielinie, bo słońce przygrzewa. Przy zachodnim zapominam sprawdzić jaką temperaturę tutaj wyświetlają. Jednak zaraz po wyjeździe z tunelu jedzie gość w kurtce, spodniach i kominiarce. To już chyba lekkie przegięcie, szczególnie że za gościem jedzie kobieta w topie na ramiączkach :p Jednak takich poubieranych pod szyję ludzi wcale nie jest mało. To w końcu jak jest, ciepło czy zimno?
Rano na ulicach ruch trochę większy, niż jak jeździłam ostatnio. Znowu kwestia porannego szczytu, czy końca wakacji? Dzisiaj pierwszy raz nie stałam pod drzwiami :)


Kategoria Samotnie

Teraz to by się chciało kręcić...

Wtorek, 4 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst32.45/0.00km w01:19h avg24.65kmh vmax38.30kmh

Z pracy wychodzę po 17. Tym razem na mojej trasie jest sporo korków, więcej niż ostatnio. Ze względu na wrzesień? Pewnie tak.
W międzyczasie dzwoni Tomek, że właśnie spaceruje do domu, bo złapał gumę, a nie ma dętki ani pompki :p Proponuje mi, żebym jechała jakoś bokami i omijała korki. Na co ja mówię 'Właśnie jadę bokami. Jestem na Dickensa, później jadę Korotyńskiego, Racławicką, Domaniewską itp.' Tomek zaczyna się śmiać :p Ale jak w Warszawie można znaleźć mniej ruchliwe ulice? :p
Do domu mi się nie chce od razu wracać, więc jadę do lasu. W lesie fajnie, dużo ludzi, ale przyjemnie. Pojeździłoby się teraz, ale mało czasu do zmierzchu już zostało. O 19:20 słońce już zachodzi

A wszyscy mówili, jeździj, jak masz czas..ehh :(


Kategoria Las, Samotnie

Poranne kręcenie.

Wtorek, 4 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚ dst20.39/0.00km w00:50h avg24.47kmh vmax35.40kmh

Miałam wychodzić z domu później, żeby pod pracą nie stać, dlatego tym razem wyruszam o 6:53. Na Imielinie muszę ostro hamować, żeby nie wpaść pod samochód. Ja się zatrzymuję na milimetry, ale rowerzysta, który jechał za mną niestety nie wyhamował i dał sobie rozjechać przednie koło. Kierowca całkowicie przyznaje się do winy i nie zamierza robić problemów. Po kilku minutach ruszam w dalszą drogę, z oczami dookoła głowy. Dalej jadę w miarę spokojnie. Zatrzymuję się na wielu światłach, bo jakoś nie mogę złapać 'fali', a mimo to przy zachodnim widzę, że i tak mam zapas czasu. To żeby nie stać na klatce, jadę do parku Sowińskiego popodglądać kaczki :D


Kategoria Samotnie

Z archiwum X w Lasie Kabackim.

Czwartek, 30 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst32.11/0.00km w01:22h avg23.50kmh vmax33.80kmh

Pierwszy raz wracam do domu trasą, którą jadę z domu do pracy. Trochę obaw wynika z tego, że ruch na ulicach jest znacznie większy niż rano. Moja trasa jest ułożona tak, żeby jak najwięcej jechać ulicą i omijać ścieżki rowerowe (tak btw. rano słyszałam w tv, nie wiem czy to projekt, czy to już zatwierdzone, że na ścieżkach rowerowych będzie ograniczenie do 10 km/h :D haha, jakich mamy mądrych polytyków!). A na dodatek przejeżdżam przez zagłębie biurowe na Służewcu, więc spodziewam się niemałego kotła na drogach.
Ale nie jest źle. Owszem, samochody stają w korkach, ale zazwyczaj jest dość sporo miejsca między nimi, żeby się przecisnąć do przodu. Niektórzy nawet są bardziej kumaci i jak widzą, to robią miejsce. Także dzisiaj przejazd przebiegał bez problemów.
Dzisiaj zrobiłam jeszcze mały przejazd przez las, głównie "bokami", po singlach. Ostatnio spotkałam psy bez właścicieli biegające luzem i dzisiaj też jednego spotkałam. Psa podobnego do rasy Coli zauważyłam w ostatniej chwili, ale on chyba też się mnie nie spodziewał, był zajęty wąchaniem czegoś. Chyba miał czerwoną obrożę, więc może uciekł, ale później przypomniałam sobie, że kończą się wakacje, czyli czas porzucania 'pupili' w lesie ;/ Trochę się bałam, że nie przyjmie mnie uprzejmie, dlatego się nie wróciłam. Szkoda mi go było, ale jechałam dalej. Jakieś 2 km od tego miejsca, niedaleko ostatniego miejsca spotkania z dwoma zabłąkanymi psami, poczułam, jakby mnie coś za kostkę ścisnęło. Od razu pomyślałam sobie, że to pies mnie łapie, bo by nie było słychać jak się od tyłu zbliża, ale psa nie było. Ani z lewej, ani z prawej, ani z przodu, ani z tyłu. Kurczę, ale czułam jakiś uścisk! I to nie mógł być skurcz, bo w kostce nie ma takich mięśni. No to co to było? Zdygałam się i przyspieszyłam, oby jak najszybciej i najdalej odjechać. Może ktoś ma jakieś wytłumaczenie? Jechałam po prostej drodze, bez gałęzi, które mogłyby się wywinąć spod koła i uderzyć w nogę...Normalnie zdarzenie paranormalne!

A po wczorajszej wizycie u Tomka, mój rower przeszedł mały lifting. Dostałam nowe, lżejsze kółka, w których wolnobieg jest ledwo słyszalny :)


Kategoria Samotnie