Znowu w stronę słońca.
Czwartek, 30 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 13.0˚
dst22.86/0.00km
w00:53h avg25.88kmh
vmax33.80kmh
Podobnie jak wczoraj, ale droga w drugą stronę, czyli na wschód. Tym razem w towarzystwie Tomka :) Początkowo nogi mam trochę ciężkie, ale po jakimś czasie to uczucie przechodzi. Podróż mija szybko. Rozjeżdżamy się na Powstańców przy Górczewskiej. Znowu mam jeszcze zapas czasu do otwarcia biura, dlatego wybieram się na spożywcze zakupy. W piekarni Sokołowskiej kupuję chleb razowy, który jest jeszcze ciepły i miękki w środku, a skórka jest chrupiąca. Mniam, polecam :)
Licznik odżył i liczy kilometry, a to dzięki podstawce pożyczonej od Tomka. W mojej poprzecierał się kabelek i stąd wszystkie problemy.
Kategoria W Towarzystwie
Kierunek zachód.
Środa, 29 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚
dst40.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Wychodzę z pracy i jadę do Tomka, który w tym czasie miał już podróżować do domu pociągiem.
Jadę Poznańską. Jedzie się gładko, chyba w ogóle nie wieje, a jeśli już to w plecy. Koło Bronisz, na światłach dojeżdża do mnie jakiś gość na rowerze i chwali za moje tempo jazdy. A ja nawet nie wiem jak szybko jadę, bo mój licznik cały czas pełni funkcję wyłącznie zegarka. Dociągam gościa do Koprków, gdzie odbijam na boczną drogę. Dzwonię do Tomka- pociąg się spóźnia, więc mam wydłużyć sobie przejażdżkę. Jadę naokoło do Zaborowa i z powrotem. W międzyczasie licznik zaczyna coś pokazywać, ale pedałując jednostajnie, jadę z prędkością: 17, 26, 32, 7, 3, 26 i tak dalej.
Dzisiaj były idealne warunki do jazdy, ciepło, bezwietrznie. Szkoda tylko, że słońce zaczyna coraz wcześniej zachodzić :(
Kategoria Samotnie
Praca.
Środa, 29 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 14.0˚
dst20.00/0.00km
w00:50h avg24.00kmh
vmax0.00kmh
Licznik uruchomiony pod domem, ale ani razu nie wyświetlił nawet prędkości. Do pracy docieram jednak szybko (mimo założenia, że będę jechać powoli) i czekam pod drzwiami pół godziny. Lekko wilgotne ciuchy i poranny chłodek, powodują, że trochę się przechładzam przez te pół godziny bezruchu.
Dzisiaj policzyłam ilość świateł po drodze. Wyszło 35 teoretycznych miejsc postoju. Przez pierwsze 20 min, na każdą minutę przypadały jedne światła- Ursynów i Mokotów :p Na ilu się zatrzymywałam? Nie wiem, ale sporo razy przymknęłam oko na sygnalizację :p
Kategoria Samotnie
Skarżysko Kamienna.
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚
dst61.00/0.00km
w02:57h avg20.68kmh
vmax47.90kmh
Na miejsce dojeżdżamy koło 9, więc mamy sporo czasu na ogarnięcie wszystkich spraw. Kilka pogawędek, z Renatą i Bartkiem, paroma osobami z teamu i dawno nie widzianym Krzyśkiem. Po 10 jadę na rozgrzewkę z Tomkiem i Pawłem . Po skręceniu na trasę hobby Paweł łapie gumę i trochę czasu nam się schodzi na zmianę. Przed startem musimy podjechać jeszcze do samochodu, a robi się coraz później i do sektorów lecimy na ostatnią chwilę. Na domiar złego zaczyna siąpić.
W sektorze spotykam się z Pawłem L., który przyjechał dzisiaj z Jarkiem. Myślałam, że tylko ja spadłam do 5 sektora, ale wokół widzę dużo znajomych twarzy.
Po starcie chyba zaczyna mocniej padać. Po twarzy strumieniami spływa woda, sypie piachem spod kół osób jadących przede mną. Początek jak zwykle ciasny, ale na pierwszych pagórkach doganiam kilku znajomych, więc tym razem nie spaliłam tak bardzo startu. Pierwszy teren, pierwsze błoto, pierwsze korki. Trochę się wkurzyłam i zaryzykowałam wyprzedzaniem poboczem i po rynnach. Opłaciło się i na szutrową autostradę wyjeżdżam pierwsza. Jakiś czas później zaczyna się odcinek błotnisty. Wszystkich wozi, więc więcej się idzie niż jedzie. Później znowu szeroko, i znowu błoto. Rozjazd. O dziwo jadę w grupie, z której nikt nie odbija na fita. Towarzystwo przede mną zaczyna się przerzedzać. To dobrze, bo zaczynają się węższe ścieżki, trochę pofalowane, trochę błotniste i mogę sobie spokojnie jechać swoim tempem. Koło kamienia, którego niestety nawet nie widać, robi się gęsto i trzeba podprowadzać. Przy okazji widzę, że wyprzedza mnie Ola. To ja ją wcześniej wyprzedziłam? Nie pamiętam. Spotykam tam też Anię, która narzeka na problemy ze sprzętem.
Niedługo później powtarzamy kawałek trasy z początku, więc rozjazd już tuż tuż. Od teraz jadę praktycznie sama. Przy tabliczce '10 km do mety' zaczynają się 'korzenie' zapowiadane przez Jerzego. Jak sobie uświadomiłam, że to ten fragment, przed którym ostrzegał komentator to się śmieję pod nosem, bo te korzenie są mniejsze niż w Kampinosie :p
Niemniej jednak wyciągają ze mnie trochę energii, ale staram się jechać mocno i nie zwalniać. Do mety jadę samiusieńka, a na ostatniej prostej widzę Krzyśka. W ostatnich zatorach widziałam go przed sobą, ale na prostej wszyscy mi znikali z pola widzenia :p
Na mecie rozmawiamy. Ile kilometrów wyszło? Na moim liczniku 46 (w czasie 2:37 :p). Wierzyć czy nie ? :p Coś szwankuje ten mój licznik i to porządnie.
Koniec ścigania, czas się ogarnąć. Rower upierdzielony równo, ale nawet nie myślę, żeby stanąć w kolejce do karchera. Pytam policjanta gdzie jest najbliższa myjnia i tam się udaję. Za 4 zł mam wymyty porządnie rower, a do tego 8 km rozjazdu w nogach :)
Gorzej jest z umyciem siebie, bo wody w beczkowozie już zabrakło jak przyszłam, a pod prysznicem był straszny syf. Trudno, otrzepałam to co wyschło, a resztę musiałam przykryć ubraniem :p
Czekam na chłopaków. Pierwszy przyjeżdża Paweł, niedługo potem Jarek, który informuje, że Tomek butuje do mety. Biedak miał awarię i nie może jechać.
SMS z wynikiem dzisiaj nie doszedł, ale po sprawdzeniu na tablicy dojechałam 6 Open i 4 w K2. Do 3 miejsca 5 min straty. No niestety. Ale nie mogłabym tej straty odrobić, bo i tak jechałam na maksa i bez postojów. Muszę walczyć na kolejnych edycjach!
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Koniec z jeżdżeniem po krawężnikach!
Sobota, 25 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 22.0˚
dst14.96/0.00km
w00:34h avg26.40kmh
vmax32.40kmh
Wracałam z Raszyna. Sobota, godzina 11, niewielki ruch, ale niektórzy muszą wyprzedzać na mylymetry! Koniec, teraz jeżdżę minimum metr od krawędzi drogi!
Przejeżdżając przez Jaworową spotykam babcię Tomka :)
A w lesie mnóstwo biegaczy. Pewnie niedługo i ja zacznę dreptać kilometry po lesie :)
Kategoria Samotnie
Z Tomkiem po pracy.
Piątek, 24 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst45.55/0.00km
w01:45h avg26.03kmh
vmax41.10kmh
Z Tomkiem spotykam się przy Obozowej i razem jedziemy na zachód. Namawiam Tomka, żeby podjechać gdzieś do serwisu i odkręcić śrubkę z zacisku sztycy. Zajeżdżamy więc do Jakuba, który szybko radzi sobie z naszym problemem. Szybko jednak stamtąd nie wychodzimy, bo jak zwykle jest wiele ciekawych tematów do obgadania :p
Tomek próbował mnie dzisiaj zachęcać do sprintów, dwa razy dałam się podpuścić, ale na więcej nie miałam ochoty.
Kategoria W Towarzystwie
Poranna praca.
Piątek, 24 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst20.11/0.00km
w00:46h avg26.23kmh
vmax37.10kmh
Całkiem sprawny przejazd z Kabat na Wolę. Rano przyjemny chłodek i niewielki jeszcze ruch pozwoliły sprawnie dotrzeć do pracy (wyjazd o 6.30, do biura weszłam o 7.30).
Następnym razem będę musiała policzyć ile świateł mijam po drodze i na ilu z nich się nie zatrzymuję :p
Kategoria Samotnie
Na Wolę i zobaczyć KPN
Czwartek, 23 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst51.98/0.00km
w02:14h avg23.27kmh
vmax33.30kmh
Jedziemy do pracy razem. Razem łatwiej jest się zmobilizować do porannego wstawania, a później się fajnie razem jedzie :)
Po drodze Tomek namawia mnie na 'czwartkowy Kampinos'. W sumie czemu nie. W pracy jestem wcześnie, więc i wcześniej będę mogła wyjść, żeby zdążyć dojechać. U Tomka pod pracą jestem o 16. Mam poczekać jeszcze chwilę i zaraz ruszamy. Chwila przedłuża się prawie do godziny. Czekam, bo mój telefon ładowany całą noc właśnie się wyładował i nie mogę nawet zadzwonić i upewnić się, że mam czekać.
Nastrój mam już dość popsuty. Z Marymontu ruszamy o 16.45, więc musimy pędzić, żeby chłopaki za długo nie czekali. Ale ja mam problemy, żeby jechać szybko. Niemoc mnie dopadła, a jeszcze zaczęłam mieć zawroty głowy, atakował mnie głód i ogólnie strasznie dziwnie się czułam. Tomek chce, żebym mimo wszystko z nimi jechała. Tylko, że jak się teraz wypruję przez to gonienie za czasem, to później nie starczy mi sił, żeby gonić wariatów na rowerach :p
Dojeżdżam pod BD, witam się i zaraz żegnam, bo obieram inny niż Roztoka kierunek, a mianowicie sklep z jedzeniem :p Tylko, że Tomek trochę źle mnie pokierował, więc sklepu muszę szukać, a jak już znajduję, to rzucam się na słodką bułkę i Corna.
Moja wycieczka kończy się po dojechaniu do metra Młociny. Zapakowana w metro odzyskuję lepsze samopoczucie, ale sama jazda mnie mocno usypia, do tego stopnia, że nie mogłam utrzymać oczu otwartych :p
Szkoda, że nie udało się pojeździć po Kampinosie, bo w 'przedsionku' Kampinosu widziałam kwitnące wrzosiki, więc w samym lesie musi być już bardzo ładnie, zresztą jak zawsze :)
Kategoria W Towarzystwie
Z pracy z ominięciem deszczu.
Środa, 22 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst25.70/0.00km
w01:05h avg23.72kmh
vmax34.30kmh
Jadę z Tomkiem do Józefowa. Zaczyna mocniej wiać i nadciągają ciemne chmury, ale nas tylko lekko moczy. Chmura poleciała na Raszyn, więc jadąc Poznańską mamy ją po lewej. W Ożarowie zatrzymujemy się w Cafe Ciacho na łakocie :)
Kategoria W Towarzystwie
Korbielów
Sobota, 18 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst52.17/0.00km
w04:58h avg10.50kmh
vmax52.00kmh
Bezchmurne niebo i wschodzące słoneczko, zapowiadają dzisiaj piękny i ciepły dzień, w sam raz na ściganie :)
Rano zaczynamy od śniadania, później oporządzanie rowerów. Niestety trochę nerwowe. Tomek ukręca śrubę w obejmie sztycy. Próbuje coś dopasować z gospodarzem, ale w każdym rozwiązaniu coś nie do końca pasuje. W końcu oddaję Tomkowi śrubkę ze swojej sztycy. W końcu startuję godzinę później, to w serwisie powinni mi coś na brak śrubki poradzić. Zaczynamy jednak przykręcać jakieś prowizorki, co kończy się ukręceniem łba. Nie zacisnęliśmy jeszcze zacisku, więc udaje się tą śrubę usunąć, ale z następną dzieje się podobnie. Zerwany gwint, ale nie mamy pewności, czy dokręcone jest wystarczająco mocno, żeby mi się sztyca nie opuszczała.
Ahh..czas leci. Szykujemy się do miasteczka. Do startu mamy kilka kilometrów pod górę, akurat na rozgrzewkę. Na miejscu w serwisie nie mają śrubek, więc muszę jechać tak jak mam.
Wybija 10. Zjeżdżam za gigowcami w kierunku kwatery. Zgłodniałam i dobrze by było jeszcze coś przekąsić.
Cała w nerwach staję w sektorze i czekam na start. W międzyczasie dowiaduje się, że pierwszy podjazd ma 9 km długości i na pewno trzeba będzie butować. Dobra, startujemy. Jestem zła, że trasa się tak zaczyna, że bez sensu ją ułożyli. Jednak powtarzam sobie, żeby nie narzekać, a cieszyć się tym, co mnie jeszcze czeka :)
Idę tym samym tempem co inni wokół mnie, ale czuję, że na chwilę muszę się zatrzymać i złapać oddech. Zaraz ruszam i powoli pnę się do góry. Dojeżdżamy do błotnistego odcinka, gdzie jedzie się po balach. Miejscami jedzie się dobrze, ale jak jest tylko większe nachylenie, to koło zaczyna buksować. Wjeżdżamy na singiel w ciemnym lesie, po którym już praktycznie jesteśmy na Hali Miziowej. Uf, jak dobrze. 9 km podjazdu za nami ;) Dobrze, że pomyśleli o bufecie w tym miejscu. Chętnie korzystam z powerade i jadę dalej. Zaczynam się nieco niepokoić, bo pierwsze zjazdy są trochę błotniste i śliskie. Jadę powoli, żeby panować nad rowerem, ale im dalej, tym trasa bardziej sucha.
Za rozjazdem mini/mega dosyć stromy podjazd. W jednym miejscu jest za stromo żeby jechać i właśnie wtedy, jak prowadzę rower, wyprzedza mnie biegacz. Biegnie w górę, ze 2 razy szybciej, niż ja idę, a podłoże to raczej luźne kamienie, więc łatwo nie ma. Szacunek! Na zjeździe wyprzedzam biegacza, który bardzo uprzejmie robi mi miejsce.
Droga do schroniska przy Rysiance prowadzi mocno pod górę. Ciężko się jedzie, ale niektórzy zawodnicy nie widzą nic złego w staniu na całej szerokości trasy. Bo na kogoś czekają. Wrr..Zaraz czekający panowie orientują się, że przejechali już swój zjazd na mini :p Mimo, że dojechali do rozjazdu mega/giga decydują się wracać na mini. Ich strata.
Zaraz zaczyna się zjazd, ostry, ale łatwy w sumie. Niestety palce z klamek uciekają, więc co chwilę muszę poprawiać chwyt. Jak będzie okazja to sobie przybliżę klamki i zobaczymy, czy to coś da. Na okazję długo czekać nie trzeba. Skręcamy na wąską, usianą korzeniami ścieżkę, na której nawet trudno stopę prosto postawić, więc o jeździe nie ma mowy. Przystaję i przybliżam klamki, powinno być nieco lepiej. Zaraz zaczyna się zjazd Szyndzielnym Groniem, ale dość hardcorowy. Luźna ziemia, luźne kamienie i masa patyków, a do tego widok na dolinę Zimnej Raztoki, czyli można powiedzieć przepaść :p W butowaniu mam kilka towarzyszek, z którymi chwilę rozmawiam, ale jak tylko warunki robią się zdatne do jazdy to zjeżdżam. Zjazd jest dość długi. Hamulce się nagrzewają i zaczynają popiskiwać :p Po terenie wpadamy na asfalt i dojeżdżamy nim do pierwszego bufetu. Zatrzymuje się, zabieram morele do kieszeni, kubeczek picia i ruszam dalej. Podjeżdżamy i zjeżdżamy na zmianę, bez większych trudności. Znowu ścieżki zaczynają się robić wilgotne, ale nie jest ślisko. Doganiam jedną dziewczynę z Gomoli, która wcześniej wyprzedziła mnie na zjeździe. Tempo podjeżdżania mam całkiem niezłe i po jakimś czasie doganiam drugą dziewczynę z Krakowa. Ona, jak się orientuje, że ją dogoniłam to odzyskuje parę w nogach i ciągnie mocno do przodu. Staram się jej trzymać, ale jak zaczynają się mocniejsze podjazdy to mi odjeżdża.
Pamiętam tą dziewczynę ze Złotego Stoku jak podjeżdżała pod Jawornik. Niesamowicie zawzięta i mocna. Tam też jako jedyna podjeżdżała, reszta osób prowadziła rowery.
Zerkam na licznik i wnioskuję, że zaraz powinniśmy połączyć się z trasą mini i powoli zbliżać się do mety. Ale jeszcze jedziemy pod górę. Podjazd nie trudny, ale wystaje sporo korzeni, z którymi trzeba sobie radzić, a sił coraz mniej.
W świadomości mam, że meta już niedaleko, a tu kurczę jeszcze jakieś skałki na drodze i trzeba wchodzić z rowerem. Morale podupada coraz bardziej. Jak od turysty słyszę, że to już ostatnia taka przeszkoda, to jednak się uśmiecham i rozwiewam smutki. Hura, ten kawałek trasy już znam. Jedziemy singielkiem w ciemnym lesie, później na żółty szlak. Zaczynają się kamieniste zjazdy. Staram się jechać ostrożnie, byle do przodu. Są chwile zawahania, ale jak kończymy na szerszej drodze ten trudny odcinek to aż sobie pokrzykuje, że mi się udało :) Kupa strachu, ale ile zadowolenia :) Zaraz ma być podobny odcinek. Jakoś nawet sobie radzę, a schodzę dopiero w momencie, kiedy widzę wykrzykniki. Już od kilku kilometrów myślę o mecie, więc jak widzę jeszcze jeden podjazd, to nie jestem zadowolona. Podjazd jest krótki, na szczęście, i czeka nas tylko zjazd po trasie narciarskiej. Trochę się go obawiałam od początku, ale po tym co zrobiłam na tych kamulcach, to zjazd po trawie też powinien się udać. Zanim jednak wjeżdżam na stok, to mija mnie dziewczyna z Gomoli. O kurczę, będzie jedna objechana dziewczyna mniej. Wiem, że nie dogonię, bo właśnie ona mnie wcześniej na zjazdach wzięła. Ale widać już metę, huraa..tylko czemu jest ona pod górę :p Widzę Jarka, Tomka, którzy stoją w kolejce do myjek. Czyżby jakąś awarię mieli? Ostatkiem sił przejeżdżam przez kreskę mega zadowolona!!
Okazuje się, że chłopaki dojechali do wspólnego odcinka trasy przede mną i dlatego żaden gigowiec mnie nie wyprzedzał. Aha. Tomek mówi, że już się o mnie martwił. Czemu? Bo już 5 godzin minęło. O kurczę, ale jak to? To ja tyle jechałam? Dokładnie 5:16, a jakoś jakby szybciej mi to zleciało :p
Co się jeszcze okazało? Że dziewczyna, która wyprzedziła mnie na ostatnim zjeździe była z mojej kategorii i o 40 s przegrałam 6 miejsce. Nie wierzę, a było tak blisko :p
Jestem bardzo zadowolona, ale też i zmęczona. Trasa maratonu była piękna, ale i wymagająca. Dzisiaj wszyscy jechali stosunkowo długo, nawet na trasie mini :p
Kategoria Beskidy, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody