Wpisy archiwalne w kategorii

W Towarzystwie

Dystans całkowity:8604.02 km (w terenie 1772.53 km; 20.60%)
Czas w ruchu:433:16
Średnia prędkość:19.27 km/h
Maksymalna prędkość:60.20 km/h
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:48.61 km i 2h 31m
Więcej statystyk

Jechać czy nie?

Wtorek, 31 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst23.29/18.00km w01:32h avg15.19kmh vmax33.80kmh

Tomek miał do mnie przyjechać rowerem, więc przy okazji chciałam mu pokazać zjazd w Kabackim. Jak można się było spodziewać, gdybym nie powiedziała, że to "ten", to pewnie by na niego nie zwrócił uwagi :p Tomek namawia mnie, żebym też spróbowała. Niechętnie, ale podchodzę 2 razy i nic. Jadę prosto bo nie potrafię skręcić. Jest strasznie ciepło, mam przytkany nos, komary się rzucają na ofiary momentalnie i jeszcze kilka innych rzeczy sprawia, że mam kiepski humor i zero chęci do jazdy. Kręcę nogami, ale tak 16-18 i jest mi ciężko i źle i..dużo marudzę. Pierwotnie plan był taki, żeby sobie pojeździć przed wtorkowym spotkaniem rowerowym, ale po 5 km wracam do domu, gdzie leżę przez godzinę i myślę "Jechać czy nie?". W końcu na ostatnią chwilę się decyduję i wychodzę z domu. Jedziemy do lasu narobić hałasu na górkach do zjeżdżania i skakania. Po pseudo parku z hopkami jedziemy na zjazd bardziej hardcorowy. Niejedna osoba stoi i się zastanawia jak tu jechać i czy w ogóle próbować zjeżdżać. Błażej stoi i zachęca do zjeżdżania, aż w końcu sam postanawia pokazać jak to się robi. Jedzie pewnie i szybko, a kiedy znika mi z oczu słychać, że kończy w krzakach :) Czyli banalny nie jest i można sobie z niego zjechać, ale na tyłku. No dobra, jadę i ja, ale niedługo. Za mocno przyhamowałam na uskoku i musiałam się zatrzymać. Nie wchodzę na górę próbować od nowa, przy następnej pętelce spróbuję już nie popełnić tego samego błędu. W parku hopkowym niespodzianka, bo jadę przez chwilę na wstecznym. Przy podjeżdżaniu tylne koło zrobiło 1/2 obrotu na korzeniu i niestety nie udało mi się przepchnąć roweru na górę i staczam się w dół, dobrze że nie wjeżdżam w chłopaka z tyłu :P Teraz się zastanawiam, dlaczego ja nie zacisnęłam hamulca? W sumie się nie spodziewałam takiej sytuacji, bo wcześniej normalnie tam podjeżdżałam i nie trzymałam palców na klamkach. Ściskać to ściskałam, ale widocznie same gripy. Mimo wszystko chwila strachu była :p Zjazd podejście drugie- znowu nie udane, znowu zakończone w tym samym miejscu. Trzecia próba. Analizując poprzednie sytuacje, chyba za bardzo zwalniam za tym uskokiem a bez prędkości nie ma jazdy, no i może trochę bardziej tyłek można by było wystawić za siodełko. No to próbujemy. Początek szybciej i z większą pewnością siebie. Niestety tym razem trochę przesadziłam z manewrowaniem zadkiem i wystawiłam go za daleko, po czym rower pojechał do przodu a ja zostałam z zadkiem za siodełkiem. W takiej pozycji nie da się dobrze kierować i żeby nie zjechać w takiej pozycji za daleko przewracam się na bok. AAAŁŁŁ! Tym razem sobie zbiłam bioderko i boli, dlatego już nie będę próbować dzisiaj tego zjeżdżać. Dobrze, że dziury w gatkach nie zrobiłam :) Ale siniak urośnie jak malowany. I tak uważam, że jak na mój stan fizyczny i psychiczny było rewelacyjnie :p
Podczas rozjazdu spotykam Włodka, który namawia mnie na piwo na mecie. Niestety muszę odmówić i wracać do domu kończyć robić projekty :( A sesja dopiero przede mną :(


Kategoria Las, W Towarzystwie

Kampinos.

Niedziela, 29 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst59.60/46.00km w02:55h avg20.43kmh vmax42.60kmh

Rano chciałam się wycofać, bo mnie głowa bolała od czającej się na mnie choroby, a poza tym chodniki były zmoczone. Dzwonię do Tomka, ale ten stanowczo mówi nie. No dobra, pojedziemy :) Jak dojechałam metrem na Młociny niebo już było rozchmurzone, wyszło słoneczko i był fajny ciepły dzień. Pod białym domkiem czekał na nas Michał i szybko ruszyliśmy, bo nawet na krótkich postojach mogą zjeść komary. Ruszyliśmy w kierunku Roztoki. Szybko dość. Na singlu na zielonym szlaku (który tak poza tym mi się bardzo spodobał w zeszłym roku na mazovii) prędkość 30 km/h, a i tak chłopaki mi stopniowo odjeżdżają :p Później zaczęły się górki i tam trochę ponarzekałam, bo przerzutka znowu działa po swojemu i nie mogłam szybko zrzucać biegów i musiałam albo przepychać, albo schodzić. W Roztoce przerwa na popas. Lody i kanapki idą w ruch. Siedzimy jeszcze chwilę i gadamy, a także obserwujemy grupkę harcerzy, która gotuje makaron na ognisku. Co chwila podjeżdżają kolejne osoby na rowerach. Spotykamy też niebieskie koszulki w składzie Leszek, Grzesiek i Robert. Po pogawędkach ruszamy wszyscy razem w drogę powrotną, też po górkach ale innych. Za nami rusza też ekipa Legionu. Tempo póki co wolne, aż można by rzec, powolne. Tomek puszcza mnie przodem i każe prowadzić. Zestresowana, żeby nie spowalniać całej grupy za sobą cisnę ile wlezie, żeby nie było, że baba na przedzie blokuje. Dojeżdżam do końca ścieżki, odwracam się bo nie wiem gdzie dalej jechać i widzę tylko Tomka. Reszta dojeżdża chwilę później. To ja flaki wypruwam, a oni sobie swoim tempem jadą. No, ładny trening sobie zafundowałam :) Przy okazji dostaję pochwałę od Tomka, że szybko jechałam :) W Laskach rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę. Ja do metra, bo trochę mi się spieszy do domu.
Wyjazd bardzo fajny. Nie wytelepało mnie tak jak zawsze i jestem zadowolona, bo czuję że forma rośnie :)


Kategoria Welodrom, W Towarzystwie, Las

Szybko i fajnie

Piątek, 27 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst43.64/6.50km w01:41h avg25.92kmh vmax35.90kmh

Zrobiłam rozgrzewkę po lesie i pojechałam pod kodaka. Był już Włodek, zaraz dojechał też Harry na szosówce i Michał. Ja dzisiaj przygotowana jestem raczej nie szosowo, nie zmieniłam rocketa z przodu, więc nie wiem czy mi szybko nie odskoczą na asfaltach. Ale przynajmniej po dziurach i krawężnikach łatwo się przejeżdża z takim kapciem :) Niestety nie mam czasu do 13, a do 11.30 (przez Baraka), więc wycieczka niezbyt długa. Jednak znowu uświadomiła mnie, że rower może dawać dużo radochy :) Dzisiaj naprawdę jechało mi się bardzo fajnie. Tempo odpowiednie, nie zgubili mnie, a nawet przez spory kawałek jechałam na czele :)
Rozochocona dzisiejszą jazdą myślę już o wycieczce do Kampinosu :)


Kategoria W Towarzystwie, Welodrom

Polska na rowery.

Wtorek, 17 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst13.81/11.00km w01:06h avg12.55kmh vmax30.10kmh

Obrażona jestem na mój rower! Brutalnie sprowadził mnie na ziemie i uświadomił mi, że nie potrafię jeździć.

Zaczęło się od tego, że po podjechaniu takiej góreczki trochę źle skierowałam kierownicę i dla bezpieczeństwa własnego musiałam się zatrzymać, tyle że jakoś przy tym uderzyłam się pod kolanem. Później pojechaliśmy na pętelkę z trudniejszymi zjazdami. Najtrudniejszy chyba tego dnia był zakręt, gdzie trzeba było zrobić szybki skręt w prawo a później zjechać i zmieścić się na ścieżce omijając drzewo. W górę nic trudnego, później zjazdy z hopkami, na których rower się 'rwie' do przodu, zjazd piaszczystą rynienką, skręt po bandzie w lewo i pod górę przejeżdżając po korzeniu. A i jeszcze trening szybkiego zsiadania i wsiadania, bo trzeba było ominąć powalone drzewo.
Sobą bym nie była gdybym nie spróbowała wszystkiego :p Najpierw zjazd ze skrętem w prawo. Ciasno jest tam na skręt. Kombinuję z odbiciem w lewo, ale nie udaje się. Resztę jakoś przejeżdżam. W rynience z piaskiem podpórka, ale bez paniki. Korzeń na podjeździe próbuję ominąć po lewej, ale o ile przednie koło przejeżdża, to tylne się ślizga i też potrzebna jest podpórka. Powrót na początek kółka. Przeskakiwanie z rowerem nie wychodzi szybko, ale przeskakuje (za pierwszym razem objechałam, bo jest tam ścieżka wyjeżdżona :p) Skręt w prawo - dojeżdżam trochę dalej ale znowu niepowodzenie. Rynienka z podpórką, korzeń też. Proszę Błażeja, żeby podjechał ze mną na pierwszy zjazd i pokazał jak on tam skręca. Nie ma problemu. Niestety podpadam bo znowu omijam przewrócone drzewo :p Błażej jedzie inaczej niż ja kombinuję. Czas na moją próbę. Udaje się, ale strachu jest co nie miara. Przez tą nerwowość rower trochę mnie znosi i obcieram się lekko o drzewo, ale zaliczony zjazd. No nie powiem, to fajne uczucie. Trochę więcej pewności i zjadę bezbłędnie. Z takim nastawieniem jadę dalej. W rynience staram się przejechać bez podpórki. Zauważam jednak, że piasek leży już inaczej niż wcześniej. Zrobiła się poprzeczna wyrwa. Jadę ja no i nagle pewnie ze zbyt dużej pewności i zmniejszenia czujności robię OTB. O kurczę, pierwszy raz w życiu. Myślałam, że jak będę leciała to będę darła gardło na całego, a jak przyszło co do czego, to nawet nie pisnęła. Wylądowałam w piachu, na miękkim i dlatego mnie nic nie bolało. Jedna noga się wypięła, ale druga dalej była na pedale. Wstałam, otrzepałam się i pojechałam dalej :p W sumie to nawet fajnie było. Przypomniało mi się rzucanie na piach na plażówce i w sumie przypominało to trochę akrobatykę :p Dobra, to się nie udało, to chociaż korzeń spróbuję pokonać, bo podobno jadąc bezpośrednio na niego, też można przejechać. Guzik, wywalam się, ale nie tracę zapału. Jadę na kolejną pętelkę. Myślę sobie, to może chociaż spróbuję przeskoczyć dobrze przez drzewo. Chyba za dużo nie myślałam, bo jadąc z wypiętą prawą nogą, z całym ciężarem ciała po lewej stronie roweru zahamowałam przednim hamulcem. Łoo, ale sobie zafundowałam emocji :p Zjazd- nieudany. Rynienka- z podpórką. Korzeń- leżę znowu. Jeszcze chyba ze 2 rundy, jedna omijająca zjazd z zakrętem, piaskownica przejechana ale na korzeniu znowu przegrana. W międzyczasie zastanawiam się gdzie się wszyscy podziali. Czy to możliwe, żebym taka grupa się aż tak bardzo rozjechała? A może pojechali gdzieś indziej? Nie, widzę stoi grupka. To już koniec zajęć. Losowanie koszulki, zdjęcia i do domu. Lekko wkurzona zastanawiam się czy jeszcze trochę nie pojeździć, ale jest po 8 zaraz się zacznie ciemnica, więc kierunek dom. Najbardziej wkurza mnie to, że jak już pewnie jechałam to mnie coś musiało sprowadzić 'na ziemię'. Dużo pracy przede mną. A ja myślałam, że umiem jeździć, i że znam Kabacki :o
Następnego dnia założyłam krótką spódniczkę, żeby wyeksponować wszystkie siniaki :p


Kategoria Las, W Towarzystwie

Nie mój dzień.

Piątek, 13 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚ dst26.86/12.00km w01:40h avg16.12kmh vmax27.90kmh

Pogoda kiepska, nawet bardzo kiepska, ale umówiłam się z Tomkiem, że mu pokażę skarpę. Zanim dojechałam na Natolin to zaczęło lać, aż szaro się zrobiło. Za moment jednak przestało na tyle, że można było jechać dalej. Pod wiaduktami przy Kopie Cwila poczekałam tylko chwilę (właściwie to zdążyłam się zatrzymać, zdjąć okulary i wysmarkać nos) i zjawił się Tomek. Trochę się powygłupiał i pośmiał ze mnie i ruszyliśmy :p
Miałam mu pokazać wtorkowy zjazd. Tomek pojechał pierwszy, jak zwykle to dla niego pikuś :p Ja chwilę za nim. Jadę, jadę, aż nagle przestaję i zatrzymuję się na kolanie. Skręt w lewo wyszedł, niewielki prosty odcinek też, ale coś mnie na lewo zaczęło przechylać, więc noga wyciągnięta do podpórki. Niestety coś się zamotałam i walnęłam o ziemię. Niby nie mocno, ale siniak będzie. Chorobka, jestem zła, że nie wyszło i na dzisiaj odpuszczam zjeżdżanie. Nie wykluczam, że to wina opon (dzisiaj jest wilgotno, w nocy padało), ale to może tylko wymówka. Nie wiem gdzie zrobiłam błąd. Później przez chwilę uczę się podrzucać tylne koło, ale nie umiem i nie idzie mi to prawie w ogóle. Chcę już stamtąd jechać i proponuję przejażdżkę po kabackim. Wspólnie decydujemy, że wycieczka nie może być długa, bo już trochę głodni jesteśmy :)
W kabackim zjeżdżamy ze skarpy w stronę Powsinka, a zaraz za zjazdem skręcamy w jakąś ścieżynę. Tomek krzyczy, żebym uważała na pieńki w zaroślach. OK. Zatrzymuję się przed pieńkami bo za późno je zobaczyłam, żeby ominąć, i w niewyjaśnionych okolicznościach rąbię kolanem w kierownicę. Boli. Trochę rozmasowuję i próbuję się gramolić na rower, ale obijam sobie spd-em kostkę. Już jestem zła i obrażona na rower, więc z niego zsiadam. Idąc zarośniętą ścieżką dodatkowo poparzyłam sobie nogi pokrzywami. Wszystko nie tak, co za dzień. Ostatecznie podjeżdżamy ścieżkami pod amfiteatr, żeby poszukać tamtejszych zjazdów. Trochę się kręcimy, ale nic specjalnego nie znajdujemy. Mimo wszystko nowe ścieżki odkryte, którymi się nawet fajnie jeździ. W międzyczasie mam dziwny przypadek - mucha jakąś szczeliną dostaje mi się pod okulary i nie może wylecieć, a ja nie mogę normalnie patrzeć :p Chociaż to i tak nie przebije tej muchy, która zabrała się na gapę.
Jak już zmierzaliśmy w kierunku domu to rozpadało się na dobre. Dobrze, że tylko przez chwilę musieliśmy jechać w takiej ulewie :)

Dopiero w sobotę rano uświadomiłam sobie, że to był piątek 13. To wyjaśnia mój pech :p Uff, a już myślałam, że na rowerze nie potrafię jeździć :p


Kategoria W Towarzystwie

W gości.

Środa, 11 maja 2011 | Rower: | temp ˚ dst33.46/0.00km w01:27h avg23.08kmh vmax0.00kmh

Zostaliśmy zaproszeni przez Sabinę i Damiana. Od Tomka ruszyliśmy rowerami do Marianowa. Ja na pożyczonym rowerze brata Tomka. Bez spd-ów jakoś dziwnie się jedzie :p Teraz nie wyobrażam sobie jazdy bez nich. Jak mi nogi spadały z platform na w miarę równym asfalcie, to co by się działo w lesie :p (a właśnie po zeszłorocznym Otwocku zaczęłam myśleć o pedałach zatrzaskowych). Tempo spokojne, żeby się nie zgrzać. Tomek nawet nie pozwolił mi jechać szybko(max 23), bo on nie chce się zmęczyć ;p Nie spocić, tylko zmęczyć :p
Po miłych odwiedzinach ruszamy w drogę powrotną. Godz 21, ciemno, chłodno 15*. Miałam lampkę, ale ją wyśmiali (ok, teraz widzę różnicę między tą co ja mam, a tą którą pożyczyliśmy :) ). Dzięki temu wracamy szybkim tempem. Na początku było chłodno, ale jak się rozgrzaliśmy to było bardzo przyjemnie.


Kategoria W Towarzystwie

Polska na rowery.

Wtorek, 10 maja 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst34.29/0.00km w01:54h avg18.05kmh vmax35.90kmh

Nie pasują mi godziny tych spotkań (w każdy wtorek o 18.00 przy metrze Kabaty), ale dzisiaj wyjątkowo odwołaliśmy zajęcia i mogłam się przejechać zobaczyć jak to wygląda i o co chodzi.
Wyjechałam z domu po 17, pojeździłam sobie po Kabackim w ramach rozgrzewki i przed 18 podskoczyłam pod metro. Jak dojechałam było już sporo osób, ale jeszcze pojedyncze osoby dojeżdżały.
Tym razem kierunek skarpa wiślana. Szkoda, myślałam, że zobaczę tą trasę, którą jeździli w Powsinie, ale nowe miejsca też w sumie mogę poznać :) Za stajnią sggw zjeżdżamy na dół skarpy i dojeżdżamy do tras downhilowych z hopkami. Ruszamy na pierwsze okrążenie. Jest ostro pod górę, robi się zator i jest słabo, aż dojeżdżamy w kozi róg między ogrodzeniami i jest jedna trasa - w dół i to całkiem ostro w dół. Ludzie zaczynają się zastanawiać, wycofywać i sprowadzać rowery, ale ja chcę spróbować. Ciężko jest zacząć, bo jest ciasny zakręt w lewo (nie lubię lewoskrętów na rowerze :p). Próbuję zacząć za zakrętem, ale tam jest już za stromo i nie da się w miarę szybko wsiąść, wpiąć i zjechać. Trzeba wziąć rozpęd :p Pierwsza próba - jest, zjechane, chociaż trochę się bałam :)
">Filmik ze zjazdu (od 2 min ja coś zaczynam kombinować przy drzewie :P)
Teraz można robić pętelki, pod górę i w dół. Niewiele osób próbuje. W końcu na początku jest za stromo, żeby jechać, na końcu to samo, dlatego niektórzy odpuszczają, bo nie chcą prowadzić roweru. Ja próbuję jeszcze 2 razy zjeżdżać. Oba udane, idą trochę lepiej, jest mniej strachu. W sumie nie jest taki trudny. Ta, tak sobie myślę teraz, a rok temu to bym wyśmiała wszystkich, którzy by mnie zachęcali do zjazdów :p Później się jeszcze trochę kręcimy. Przydatna dla mnie była nauka szybkiego zsiadania i wsiadania na rower. Póki co słabo to idzie i nie wyobrażam sobie, żeby to zastosować na jakimś maratonie - zbyt duże ryzyko :p Chociaż przyznaję, że moje wgramalanie się na rower trwa i trwa :p Na koniec niespodzianka - losowanie koszulki z logiem organizatora. Szczęśliwy numer to 14. Choroba, na listę wpisywałam się jako 15 :p Niewiele brakowało. Ogólnie to całkiem fajnie było. Poznałam nowe okolice i pojeździłam z grupką zrowerowanych osób :)
Powrót do domu spokojnym tempem. Przy okazji sprawdzałam ile czasu by się jechało rowerem z domu na uczelnię. Wyszło ponad 20 min. To i tak szybciej niż autobusem. Chodzi mi właśnie taki plan po głowie, żeby wsiąść na starego składaka i doturlać się na zajęcia. Plan czeka na realizację, nie wiem kiedy się zbiorę, ale mam nadzieję, że już niedługo, zanim skończą mi się zajęcia :p


Kategoria W Towarzystwie

Góra Kalwaria z Włodkiem, Darkiem, Andrzejem i Michałem.

Środa, 27 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst62.84/0.00km w02:18h avg27.32kmh vmax48.70kmh

Wczoraj byłam u Włodka odebrać koszyki do bidonów i przy okazji umówiliśmy się na przejażdżkę po asfaltach. Ale jak dzisiaj podjechałam pod kodaka to był już Andrzej i Darek a miał jeszcze dołączyć Michał, więc nie zapowiadało się na spokojną jazdę. Wstępnie kierunek Góra Kalwaria. Ruszamy chwilę po 10 i pod Mrówką zgarniamy Michała. Południowy wiatr jest dość mocny, ale to nie przeszkadza prowadzącym i jedziemy w grancach 30 km/h. Ja jadę na kole na samym końcu, żeby w razie czego móc się odłączyć, ale na razie daję radę jechać. Szybko docieramy do Karpatki, gdzie tym razem odpuszczam i nie jem ciastek. Dziś spalam świąteczne kalorie. Przez te 2 dni zjadłam tyle, że nawet namowy i słodkie zapachy mnie nie przekupią :p Powrót przyjemnie z wiatrem, lekko pedałując jedziemy 35 km/h. Szybko jesteśmy z powrotem, a ja nie czuję dużego zmęczenia. Nie było kryzysów, zadyszek i miałam jeszcze siłę wjeżdżać pod górę, więc nie jest źle. A w dodatku zrobiłam rekord średniej prędkości :)


Kategoria W Towarzystwie, Welodrom

Wycieczka po KPN.

Środa, 20 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 15.0˚ dst67.50/41.79km w03:23h avg19.95kmh vmax37.10kmh

Wreszcie wolne! HA, teraz można, bo jest i czas, i pogoda, można wreszcie pojeździć! I to cały dzień nawet, bez ograniczeń, bez pośpiechu :D Całe 2 tygodnie :D
Żeby dobrze je zacząć umówiłam się z Tomkiem na przejażdżkę do Kampinosu. Ruszyliśmy z Józefowa w stronę Zaborowa a tam już Tomek nawigował i wybierał ścieżki. Las bardzo ładny od samego początku. Na chwilę musieliśmy zejść z rowerów, żeby ominąć przewrócone drzewo, ale dobrze się stało. Tomek wypatrzył łosia, który tak sobie niepozornie stał w pobliżu za drzewem. Ogromny zwierz. Widziałam pierwszy raz w życiu łosia :D
Na grobli jechałam ostrożnie za Tomkiem a dojeżdżając do mostku coś głośno zachlupotało, przez co się przestraszyłam. Okazało się, że to dwie moczynogi czyli kaczki, ale ja jeszcze patrzyłam w wodę, bo mi wydawało się, że oprócz nich coś zanurkowało. Tomek nie omieszkał mi zrobić zdjęcia, a teraz się śmieje, że nie przejechałam przez mostek. Akurat ten bym przejechała bo jest dość szeroki. Nie to co ten.

Na co patrzy Magda? © ktone

Bez przygód jechaliśmy przed siebie. Trochę górek, każda podjechana, trochę zjazdów, tu już nie wszystkie, ale bilans ogólny wypada dobrze :) Tomek wogóle się nie zmęczył, a ja może trochę, w sumie tylko raz poczułam, że nie mam siły depnąć na pedały w piachu. Jest dobrze, forma coraz lepsza. W zeszłym roku to napewno bym tyle nie przejechała, przynajmniej nie bez marudzenia :p A tym razem było bardzo przyjemnie. Las piękny, pogoda też, towarzystwo wymarzone..czego chcieć więcej. Prawdziwy wypoczynek! I już teraz chcę wakaaacje, możliwe że ostatnie w życiu :(
Debły © ktone


Kategoria Las, W Towarzystwie

ŚLR Daleszyce.

Niedziela, 17 kwietnia 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 14.0˚ dst39.92/24.92km w02:06h avg19.01kmh vmax55.80kmh

Maraton wielu obaw (czy starczy sił, czy będę miała awarię itp.) i nadziei (może nic się nie stanie, a nawet jak będę musiała podchodzić, to chociaż będzie ładna okolica do podziwiania).
Wyjazd wcześnie rano. O 6 na politechnice się spotykam z Tomkiem, Jarkiem i Pawłem. W Daleszycach jesteśmy po 9 i w kolejce do biura zawodów spotykamy jeszcze Grześka i Kazika. Po załatwieniu wszystkich spraw wychodzimy z sali, na której zdążyła urosnąć już kolejka do drzwi. Przewidujemy, że może się opóźnić start, ale nikt nie podejrzewał, że aż o 2 godziny. W niekończącym się oczekiwaniu na star konsumujemy, rozgrzewamy się i co najmniej kilka razy zmieniamy ubrania. Słońce nie grzeje zdecydowanie, tylko trochę przebija się przez chmury a do tego wieje i nie możemy się zdecydować jak będzie najlepiej.
Mastersi ruszają w końcu o 12.45, a ich start odbywa się w dziwny sposób. Ludzie stali za samochodem i nagle ruszyli, nikt nie dał żadnego znaku przygotowującego do startu. Chwilę później ustawiamy się w wyznaczonym miejscu na dystans FAN, mimo że start ma być za 15-20 min, ale przy takiej organizacji lepiej być gotowym wcześniej :p I nagle niespodzianka. Ratownicy medyczni w karetce się chyba zagapili i nie pojechali za mastersami, dlatego włączyli koguta i przebijali się przez zastawiony sektor.
W pierwszej linii stoi w pomarańczowej koszulce Ania Szafraniec z CCC. Ja też raczej z przodu. Jednak pierwsze kilometry są po asfalcie i wszyscy cisną ile wlezie i coraz więcej osób mnie wyprzedza. Poz atym wolę trzymać się tyłów gdzie jest trochę luźniej, żeby uniknąć jakiejś kraksy, bo przy hamowaniu robi się naprawdę ciasno. Peleton porwał się na grupki, ale nie brakuje dziadów, którzy mnie wyprzedzają z zawrotną prędkością. Wkurzam się, bo prawdopodobnie będzie tak, że jak zacznie się trochę trudniej to nagle stracą swoją moc i będą blokować. No i zaczyna się las, lekko w górę po piaszczystej drodze. Nie są to jednak piaskownice i da się szybko jechać, ale ludzie już prowadzą i jak też muszę się zatrzymać. Jak mogę to wyprzedzam, ale przed nami już tworzy się niewielki zator bo jest jedna optymalna ścieżka pod górę. Niedaleko później zaczyna się zjazd. Liście maskują korzenie i kamienie, ale jakoś w sumie szybko udaje mi się zjechać. Co jakiś czas stoją pierwsze osoby zmieniające gumę. A ja, chorobka, kupiłam wczoraj dętkę ale została w domu i nie mam nic na zapas, więc mam nadzieję, że na farcie przejadę trasę :p Brukowaną drogą pożarową wjeżdżamy pod górę i z niej zjeżdżamy do lasu. Do miejsca rozjazdu nie ma trudniejszych fragmentów. W jednym miejscu tylko dobijam tylnym kołem do ziemi i myślę, że już koniec mojej jazdy, ale kilka razy upewniam się, że powietrza jest tyle samo. Uff, od teraz jednak jadę trochę ostrożniej w obawie o sprzęt :p Drugi raz wzdycham ze szczęścia jak przejeżdżam przez dziurę w asfalcie za bufetem. Zajęta rozbrajaniem banana nie patrzę zbytnio na drogę, bo widziałam równy asfalt i nie spodziewałam się żadnych niespodzianek. Zaczyna się coraz więcej podjazdów, jednak nie są one nie do podjechania. Mimo młynkowania mijam co i raz kilka osób. Jest jeden podjazd gdzie muszę mocno nachylić się do przodu, prawie liżę kierownicę, żeby mi koła nie odrywało do góry, ale podjeżdżam :)

Rach ciach pod górkę (zdj. Michał Jemioło) © magdafisz

Z bardziej niebezpiecznych sytuacji to może 2 takie miałam. Raz gdy nie uwzględniłam ograniczenia do 30 czy 40 km/h na zjeździe, na którym był zakręt. Przejechałam po zewnętrznej krawędzi i mało brakowało a bym się nie wyrobiła. Dobrze, że nie złapałam tam piachu pod koła, bo bym nieźle przejechała się na tyłku albo łokciach, bo tam to naprawdę się puściłam w dół i jeszcze dokręcałam :p
Na innym zjeździe trudnością było jego nachylenie, bo podłoże piaszczyste było raczej bez niespodzianek. Pierwszy raz miałam tak daleko tyłek za siodełkiem. Niestety przede mną ktoś jechał i się zatrzymał, wiec i ja też już nie miałam odwagi zjeżdżać i swoim sposobem zsuwałam się po zboczu podpierając się rowerem. Raz się jakoś źle odkręciłam i przechyliłam się do przodu, uderzając się między nogami o ramę. AŁAAA. Ale sadzam tyłek na siodełku i jadę. Jadąc na wprost od górki mało co nie zbaczam z trasy, ale ktoś już tam się pomylił i pokazuje, że trzeba skręcać. Dzięki!
Nie patrzę na licznik, ale chyba powoli zbliżamy się do końca. Jadę z kilkoma osobami przed sobą, za mną na razie pusto. Kurczę, ciekawa która jestem. Żadna dziewczyna mnie nie wyprzedzała. Na początku widziałam jedną, dojeżdżała do mnie ze 2 razy, ale dawno jej nie było. Na szerszej drodze wyprzedza mnie zawodnik z czerwonym bukłakiem na plecach. Kurczę, kojarzę go. Zawsze jak dojeżdżałam do górki to widziałam jak prowadzi rower, ale z kolei nie widziałam jak mnie wyprzedza na prostych. Wygląda na to, że już się wypłaszcza dlatego staram się go trzymać. Tak, został tylko dojazd asfaltowy do mety, ale dość długi. Trzymam się na kole. Z naprzeciwka spacerowym tempem nadjeżdża Ania Szafraniec i się do nas uśmiecha :) Uśmiech odwzajemniony :) Nagle mój koń pociągowy prosi o zmianę, więc tak robię. Nie spodziewam się, że mogę jechać z taką prędkością jak na kole (ok. 30km/h), ale w sumie nawet dobrze mi to idzie i prowadzę nas już do samego końca. Mijam metę, ale nie ma żadnego pikania, więc wracam i pytam czy mnie złapali. Tak, złapali, a z czipami mają problem prawie wszyscy. Dziękuję zawodnikowi, z którym przyjechałam i chwilę rozmawiamy.
Teraz zaczął się dla mnie czas oczekiwania na resztę ekipy welodromu. Długo nie przyjeżdża nikt z dystansu master. Wyjeżdżam pod prąd na trasę, żeby się rozgrzać i skrócić czekanie. Kręcę się. Wyników nie ma i chyba długo nie będzie bo na kartce zapisywane są tylko numery w kolejności a osiągniętego czasu brak. Wreszcie wjeżdża Tomek i ściga się z chłopakiem. Głośno krzyczę, ale już nie daje rady wyprzedzić. Zmęczony, połowicznie zadowolony ale i tak przyjechał najszybciej, więc się cieczy a ja razem z nim.

W Daleszycach zostajemy do zmroku. Po ogarnięciu rowerów, zjedzeniu, umyciu, przebraniu czekamy na dekoracje. Ja ląduję za Anią Szafraniec i Aleksandrą Wnuczek na 3 miejscu w K2(elita), a Tomek na 3 miejscu w kategorii Orlik :D

Wszystkie opóźnienia były męczące, ale Organizatorzy wprowadzając elektroniczny pomiar czasu na pewno nie mieli złych intencji i sami czuli się zawiedzeni tą techniką. Trzeba być wyrozumiałym i mieć nadzieję, że już następne edycje będą przebiegały zgodnie z planem, bo generalnie była to udana impreza :)


Kategoria Las, W Towarzystwie, Welodrom, zawody