Las
Dystans całkowity: | 4934.49 km (w terenie 1520.96 km; 30.82%) |
Czas w ruchu: | 256:23 |
Średnia prędkość: | 18.66 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.80 km/h |
Liczba aktywności: | 117 |
Średnio na aktywność: | 43.67 km i 2h 14m |
Więcej statystyk |
Z chłopakami w KPN.
Czwartek, 28 czerwca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚
dst57.62/0.00km
w02:21h avg24.52kmh
vmax43.40kmh
Na Marymont wiozę się metrem. Pod pracą Tomka spotykam czekającego już Pawła.
Pod białym domkiem umówieni jesteśmy o 16.30, a żeby zdążyć musimy jechać szybko.
Pod białym domkiem czekają już Jarek, Krzysiek, Robert i Paweł na nowym, 29" rowerze. Do Roztoki jedziemy trochę inną drogą niż zawsze, żeby po drodze zaliczyć jak najwięcej górek. Tempo cały czas wysokie, ja jadę równie szybko jak na maratonie, a chłopaków z przodu już dawno nie widzę. Staram się utrzymać koło chociaż Pawłowi L, żeby nie zostać w lesie samej :p
W Roztoce kawka, pogaduszki i wracamy, bo komary się zaczęły zlatywać. Tomek odbija przy Ławskiej do siebie, a my dalej jedziemy w stronę Łomianek. Cały czas muszę gonić chłopaków, ale Ci na szczęście czekają na mnie w paru miejscach, dzięki :)
W miejscu startu się rozdzielamy. Razem z Pawłem korzystamy z propozycji skały i zabieramy się z nim samochodem do Centrum. W centrum wzmożony ruch przez mecz na Stadionie Narodowym, ale sprawnie udaje się przejechać. Jak wychodzę z samochodu i znowu wsiadam na rower to czuję, że bolą mnie nogi i to bardzo bardzo. W sumie dobrze, znaczy że mam dobry trening za sobą :)
A wieczorem spotkanie na mieście, już po cywilu, z Tomkiem, Pawłem i Krzyśkiem, na meczu Niemcy-Włochy.
Kategoria Las, W Towarzystwie
KPN
Niedziela, 3 czerwca 2012 | Rower: | temp 17.0˚
dst69.24/0.00km
w03:37h avg19.14kmh
vmax37.10kmh
Wolnej niedzieli już dawno nie było, więc jak jest, to trzeba korzystać i umawiamy się na wspólny trening w KPN.
Razem z Tomkiem ze stacji w Płochocinie odbieramy Ulę. Zaraz potem dołącza do nas też Romek i we czwórkę jedziemy w stronę Leszna. W Lesznie czekamy na Jarka i Pawła i w tym czasie spotykamy Przemasa na szosówce. W końcu wyjeżdżamy chłopakom na przeciw i razem jedziemy do Roztoki. Przy Ławskiej mija nas spora grupa z Velmaru.
W Roztoce zatrzymujemy się na kawę. Trochę za wcześnie, ale fajnie jest posiedzieć i pogadać. Jarek i Paweł decydują się wracać do Łomianek, a my ruszamy w kierunku Górek. Na asfalcie za Sosną Powstańców dojeżdża do grupy jeszcze Iza i Kamil, więc przejazd po wydmie robimy w sporej grupce :)
Po dojechaniu do Roztoki rozdzielamy się. Ja z Tomkiem wracamy do Płochocina, a reszta jedzie do Truskawia.
Dzisiaj pierwszy raz dłużej jechałam na nowym siodełku. Na razie wydaje się wygodne. Tomek natomiast miał trochę większą nową zabawkę do testowania, mianowicie rower Mbike Ultimate.
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie
Przesieka - wyścig.
Niedziela, 27 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst15.00/0.00km
w01:30h avg10.00kmh
vmax0.00kmh
Śniadanie o 8. Start o 9:30. Wszystko trochę za wcześnie. Szybko muszę się szykować na start.
Z Edytą jedziemy zapoznać się z trasą rozjazdu po asfalcie. Długo pod górę, aż trasa skręca na pętle. Wszyscy mówią, że trzeba na tym kawałku przycisnąć i w dobrej grupie wpaść na właściwą trasę.
O 9:10 zaczynamy się ustawiać według wczoraj uzyskanych czasów. Czas do startu mija bardzo szybko i zaraz słyszymy 'START'.
Nie rozumiem tego co się dookoła mnie dzieje. Kręcę ile wlezie, ale już kilka sekund po starcie wyraźnie spadam pozycja po pozycji aż robi się luźniej dookoła mnie. Nie mam zamiaru się oglądać, czy zostałam już ostatnia i cały czas próbuję gonić resztę.
Ale jest mi ciężko. Nagle boli każdy mięsień, łącznie z pośladkami. Czyżbym przeholowała tymi wycieczkami z poprzednich dni? Szybkie starty to zdecydowanie moja słaba strona, ale nie myślałam, że będzie aż tak źle.
Na końcu asfaltu stoi Grzesiek i chyba lekko zawiedziony woła "Jedź swoje!".
Teraz na wąskich ścieżkach nic nie zdziałam, więc się nie spinam. W wodzie, którą bez problemów przejeżdżałam jakoś tym razem się gubię i nogą ląduję w błocie. Odpycham się, ale znowu ląduję nogą w błocie, tym razem między kamieniami. Nie ma rady, trzeba zejść z roweru i kawałek zbiec.
Ostrej nawrotki nie udaje się dzisiaj przejechać i muszę wbiegać. Tam wyprzedza mnie Edyta, która jedzie, ale nawet nie wiem kiedy ją znowu wyprzedzam. Jedziemy gęsiego, a jak robi się trochę szerzej to stawka się rozciąga. Dojeżdżamy powoli do najgorszego zjazdu. Przede mną jedzie dziewczyna i waham się czy wyprzedzać, czy nie. Ostatecznie nie decyduję się wyprzedzać, czego zaraz później żałuję :(
Przejeżdżam przez strefę bufetu, w którym doping Bartka i Tomka daje siłę dalej jechać :)
Na pierwszym zjeździe za metą jadą przede mną dwie dziewczyny. Pierwsza zjeżdża słabo, a ta druga ją cały czas naciska, żeby jej nie blokować. Ile kurw przy tym leci to aż się dziwię, szczególnie, że zaraz dojedziemy do szerszego miejsca, gdzie spokojnie będziemy mogły się wyminąć. To jednak nie hamuje dziewczyny z Politechniki Śląskiej, która grozi tej wolniejszej dyskwalifikacją za blokowanie ;/
Zaraz później, jak się zaczął przejazd z kamieniami, w jednym miejscu zahaczam korbą i muszę się zatrzymać, na co słyszę za swoimi plecami krzyk z wyrzutem "No i co kurwa!?". O lol, ja się śmieję, ale też i zastanawiam co z tymi dziewczynami jest. Szczególnie, że owa dziewczyna na mecie jest kilka miejsc za mną ;/
Męczący podjazd po łące za mną i teraz większość z górki. Znowu w 'mokrej sekcji' mam najwięcej problemów. Nawrotka znowu nie wyszła, więc biegnę. Do końca kółka jadę i zastanawiam się jak daleko za mną jest Weronika, prawie pewna zwyciężczyni. Dostanę dubla, czy uda mi się wjechać na trzecie kółko? W bufecie już wiem, że dubla nie będzie czyli jeszcze jadę.
Wymieniam bidon na pełny, który dostaję od Tomka. Dzięki za obsługę i doping oczywiście :)
Po przejechaniu mety słyszę spikera "...zawodniczka ze Szkoły Górskiej Gospodarstwa Wiejskiego...". Haha, uśmiałam się na tym ciężkim, trawiastym podjeździe :)
Ostatnie kółko jedzie mi się najlepiej, najmniej wpadek. Na końcu trawiastego podjazdu wyprzedza mnie dziewczyna, z którą startowałam z jednej linii (tyle, że ona goniła stawkę, bo miała defekt :p). Kamienie przed mostkiem przejeżdżam, nawrotkę udaje się przejechać i na horyzoncie mam punkt do gonienia- Marysia z WUMu. Wiedząc, że słabiej zjeżdża, na końcówce podjazdu mocniej przyciskam, żeby na sekcję w dół wjechać pierwsza. Udaje się. Jednocześnie gonię dziewczynę z Politechniki Śląskiej, z którą jedziemy w miarę równo każde kółko, ale miejscami mi odskakuje.
Na ostatnim mostku Mateusz dopinguje, ale chwilę później na ścieżce mocno pochyłej i miękkiej przednie koło zatrzymuje mi się na korzeniu i tracę czas. To już nie dogonię, teraz muszę się jeszcze nie dać dogonić, więc ostatkami sił jadę do mety.
W strefie bufetu się oglądam, pusto. Uf, mogę sobie spokojnie wymęczyć ten podjazd :p
Na mecie okazuje się, że Marysia za bardzo chciała mnie dogonić i też się wywaliła, ale dobrze, że nic jej się nie stało.
Czas przejazdu 1:30:24 [25:31, 32:20, 32:31], miejsce 21. Szkoda, bo 30s zabrakło do 20 miejsca.
Kasia 01:26:38 [23:33, 31:39, 31:25], miejsce 14.
Edyta 01:37:15 [26:02, 34:40, 36:310, miejsce 29.
Zwyciężczyni 1:07:58 [18:27, 24:45, 24:45].
Można było lepiej pojechać, ale niestety błędy kosztują. Szkoda tylko, że spadłam w stosunku do wczorajszych wyników, bo w sumie na nic lepszego nie liczyłam. Jechałam na maksa, a najważniejsze jest to, że się dobrze przy tym bawiłam i namęczyłam :)
Żałuję tylko, że już więcej nie będę mogła wziąć w takiej imprezie udziału (bo nie zamierzam na razie przedłużać okresu studiowania :p).
Tomek po wypadku Mateusza jako jednoosobowa reprezentacja męska z UW startował koło 12. Ustawienie wszystkich prawie 150 osób zajęło sporo czasu, ale wreszcie wystartowali. Razem z Edytą w drodze do strefy bufetu zahaczamy o sklep i pałaszujemy lody, należało nam się :) W pełnej gotowości czekam do podania Tomkowi bidonu, ale w międzyczasie gadam z Edytą i podziwiamy przejeżdżających chłopaków :)
Pierwszy jest oczywiście Marek Konwa, który nie ma tutaj sobie równych. Dublować zacznie szybko, ale mam nadzieję, że Tomkowi uda się przejechać co najmniej 3 okrążenia. Przecież nie może być mniej ujechany ode mnie :p
Dubel nadchodzi szybko, przed wjazdem na 3 okrążenie, ale sędziowie decydują nie ściągać zawodników z trasy, zanim pierwszy nie skończy całego wyścigu.
Tomek łapie bidon i jedzie dalej. Gdy kończy trzecie kółko, Marka jeszcze nie ma na mecie, więc to oznacza jazdę czwartego kółka. Tomek pół żartem, pół serio krzyczy "Marek, gdzie jesteś?" i umęczony wjeżdża na ostatnią pętlę. Ktoś z trenerów Konwy też lekko się zastanawia, 'No właśnie. Gdzie jesteś?", ale niedługo później pojawia się i kończy wyścig z czasem 1:26:45 (5 okrążeń!!). Hardkor :D
Czekając na Tomka
Tomek dojeżdża zadowolony na metę po czasie 1:51:28 i cieszy się, że już się skończyło :)
Impreza jak najbardziej udana. Organizacja, trasa i atmosfera rewelacyjna. Kto jeszcze nie był, a może jechać na AMPy to polecam jak najbardziej!!
Jedyny minus to taki, że długo i niechętnie się stamtąd wraca do domu :(
Kategoria zawody, W Towarzystwie, Las, góry, AZS
Przesieka - czasówka i najwolniejsza wycieczka w życiu.
Sobota, 26 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst24.00/0.00km
w02:27h avg9.80kmh
vmax43.40kmh
Przed startem jak zwykle trochę nerwów, jak zwykle o to trochę za dużo!
Jedziemy z Tomkiem i Mateuszem na ostatni objazd trasy. Na podjazdach próbuję jechać trochę za szybko, bo łapie mnie zadyszka. Trasa tylko w miejscu kałuż trochę bardziej rozjeżdżona niż wczoraj, łąka skoszona, ale poza tym żadnych innych niespodzianek.
Startuję 10:08, czyli jako ósma. Minutę za mną startuje Edyta z UW. Będę musiała uciekać :p
Szybko doganiam dziewczynę przede mną i gonię następne, czyli nie jest źle. Jedzie mi się coraz lepiej. Przejeżdżam nawet przez kamienie przed pierwszym mostkiem :) Ostry zakręt w prawo, zaraz po zjeździe, a zaraz przed kolejnym podjazdem, udaje się pokonać na rowerze, czyli znowu lepiej niż na objeździe :) Nawet dwóm miejscowym, którzy akurat byli w tamtym miejscu, podobał się mój przejazd "Patrz, ale poszła!".
Dojeżdżam do zjazdu z kamieniami, który szybko pokonuję na nogach. Dalej bez problemów, aż do ostatniego podjazdu, chociaż tutaj też udaje mi się dojechać dalej niż dotychczas. Przejeżdżając koło sklepu słyszę głośny doping Bartka, Tomka i Mateusza. Na mecie mam czas 32:06, z czego trzeba odjąć 2:28 bo sędziom coś się przesunęło, czyli wychodzi 29:38. W sumie nieźle.
Kasia startuje jak już jestem na mecie. Niestety spóźniła się na start, przez co będzie miała kiepski czas.
Najlepszy czas wśród dziewczyn ma Weronika, 25:33 [22:05]. Mój czas przejazdu jest 17, czyli całkiem przyzwoicie. Jutro może uda się coś więcej wywalczyć :)
Koło 12 startują faceci. Mateusz na trasę wyrusza 20 min przed Tomkiem. Czekam z Tomkiem na start, a później idę na ostatni podjazd obserwować i kibicować.
Po ponad dwudziestu minutach nadjeżdża Tomek. Pod górę idzie bardzo ładnie, ale niestety zahacza kierownicą o ogrodzenie i musi dalej biec. Na górze spada mu jeszcze łańcuch, przez co nie uda mu się dogonić chłopaka jadącego przed nim.
Na mecie okazuje się, że Mateusz nie dojechał, bo miał wypadek.
Idziemy razem na obiad, a zaraz po zjedzeniu wyruszamy z Tomkiem na kolejną wycieczkę. Początkowo jestem niechętna, ale być w takiej okolicy i przejechać się tylko 5,5 km po pętli to głupota! Ustalamy tylko, że ja jadę wolno, a nawet bardzo wolno, żeby się nie przeforsować przed jutrzejszym ścigiem. Zresztą szybko jechać się nie chce jak takie widoki wkoło :)
Gdzie jest Tomek?
Celem wyjazdu był dzisiaj zjazd do Borowic po telewizorach. Początek jest 'niegroźny' i da się jechać, ale dzisiaj nie chcę ryzykować i jadę bardzo ostrożnie. Aż za ostrożnie i za wolno jak na niektóre kamienie, na których się zatrzymuję. I zaczyna się dla mnie schodzenie, a Tomek szaleje w dół i cieszy się jak dziecko, chociaż większość miejsc dla niego też jest nieprzejezdna.
Do Przesieki wracamy znanym nam z wczoraj zielonym szlakiem.
Kategoria zawody, W Towarzystwie, Las, góry, AZS
Przesieka - objazd trasy.
Piątek, 25 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 22.0˚
dst44.00/0.00km
w03:10h avg13.89kmh
vmax50.30kmh
Do Przesieki wyjeżdżamy w czwartek wieczorem, a na miejscu jesteśmy wcześnie rano, bo po 4. Słońce powoli wstaje, ptaszki ćwierkają, a my idziemy spać. Jednak z okien naszego ośrodka już rysują się piękne widoczki.
Po śniadaniu i wyszykowaniu rowerów ruszam z Tomkiem i Mateuszem na objazd trasy. Pętlę przejeżdżamy dwa razy. Trasa jest urozmaicona, ale nie ekstremalnie trudna. Wg mnie jest nawet łatwiejsza niż ta we Wrocławiu :p Najcięższe jest chyba podjeżdżanie nieskoszoną łąką i zaraz po niej fragment trasy biegnący po miękkiej leśnej ściółce.
W jednym miejscu tylko kawałek sprowadzam, w dwóch miejscach brakuje sił do podjechania, ale reszta do przejechania.
Po zaopatrzeniu się w picie i batony ruszamy razem na przełęcz Karkonoską.
Będzie dużo pod górę, więc mówię chłopakom, żeby na mnie nie czekali jakbym zostawała z tyłu. Ci się jednak nie słuchają i robią ze dwa postoje po drodze i przy okazji cykają foty. Ja się skupiam, żeby wjechać, bez postojów, bez podpórek.
Zaraz zacznie się najbardziej nachylony odcinek.
Jeszcze tylko 2 km.
Na górze jest pięknie, ale długo widoków nie podziwiamy, bo wieje chłodem z tych gór :p
Wchodzimy do schroniska, gdzie pałaszuję mega słodkie i dobre naleśniki.
Do zjazdu się jakoś nie palimy, bo wiemy, że nas nieźle wywieje.
Szybko jednak jesteśmy na dole i odbijamy na Drogę Sudecką, żeby wjechać na zielony szlak prowadzący do wodospadu Podgórnej. Zielony szlak jest mega przyjemny. Nie jest trudny, ale przez korzenie i kamienie leżące na drodze bardzo ciekawy.
Przyjemność jednak się kończy, gdy Tomek w nieokreślonych okolicznościach psuje wózek w przerzutce. Dalej bardzo powoli zmierzamy do wodospadu i do rozstawiającego się miasteczka zawodów.
Tomek ma szczęście, że byli fachowi mechanicy z Shimano, którzy w mgnieniu oka naprawiają przerzutkę.
Po obiedzie i krótkim leniuchowaniu jedziemy z Tomkiem na kolejną przejażdżkę. Naszym celem jest kawałek trasy któregoś z maratonów GG, chyba Karpacza. Szeroką drogą dojeżdżamy do lasu i tam już wskakujemy na singielka. Jest pięknie, to mało powiedziane! Jest po prostu rewelacyjnie. Wąska dróżka, lekko w dół, skałki rozsiane wzdłuż ścieżki i jeszcze zachodzące słońce. Jak w bajce.
Wycieczka niby niedługa, ale frajda po niej ogromna!!
Do przesieki dojeżdżamy akurat na czas odprawy przed zawodami.
Kategoria W Towarzystwie, Las, góry, AZS
AZS MTB CUP Wrocław.
Niedziela, 20 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 27.0˚
dst4.00/0.00km
w00:20h avg12.00kmh
vmax0.00kmh
Niestety do startu w zawodach tego dnia nie doszło :(
Chcąc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, po sartowej sobocie jedziemy i na zawody w niedzielę :p Z Głuszycy wyjechaliśmy chwilę po 8. W Wałbrzychu trochę źle pokierowałam i skręciliśmy nie w tą stronę co trzeba, więc było wielkie prawdopodobieństwo, że nie zdążymy dojechać na czas. Ale dojechaliśmy do Wrocławia na godzinę przed moim startem, więc jeszcze zdążyliśmy się zgłosić do wyścigu.
Szybko przygotowaliśmy rowery i ruszyliśmy zapoznać się z trasą. Widzieliśmy tylko filmik z objazdu, ale wiadomo jak to takie ujęcia, trochę oszukują :p Jest wąsko, stromo i strasznie kręto. Ja zaczynam panikować, jak dojeżdżamy do praktycznie pionowego zjazdu. Nie podejmuję się go zjeżdżać, a jak zaczynam schodzić, to ciężko jest nawet ustać prosto na nogach. Dalej jest trochę płaskiego, ale zaraz znowu jest odbicie na 'Kilimandżaro'. Nie chcemy przeszkadzać jadącym młodzikom, dlatego większości trasy się tylko przyglądamy. Kiedy robi się dość późno decydujemy, że jedziemy w stronę startu, ale oznacza to zjazd z niewielkiej górki. Tomek jedzie przodem, ja za nim. Mieliśmy wjechać za taśmę, która z góry wyglądała, jakby leżała na ziemi. Niestety jak już zjechałam to okazało się, że taśma jest nad ziemią i nie chciałam w nią wjechać, żeby jej nie zerwać. I w tym momencie chyba za mocno zacisnęłam hamulce i przeleciałam przez kierownicę.
Nie mogło to wyglądać dobrze, bo wylądowałam na biodrze, hamując łokciem a na mnie jeszcze wylądował rower. Tomek się przestraszył, ja z resztą też, bo na początku nie wiedziałam nawet co się stało. Rower cały, ja niby też, ale boli mnie cały lewy bok. Szybko podejmuję decyzję, o wycofaniu się ze startu, bo w takim stanie nie dam rady się ścigać.
W takim wypadku mamy jeszcze dużo czasu do startu chłopaków dlatego jedziemy do maca na jedzenie. Trochę się jeszcze kręcimy i jedziemy na start. Tomek ustawia się na rozbiegówce, a ja instaluję się w miejscu, w którym niedawno lądowałam, a z którego widać najwięcej trasy.
Poza mną zebrało się tam sporo osób, bo jest tu chyba najbardziej widowiskowy zjazd, który można ominąć tą drogą, którą ja zjeżdżałam/leciałam.
To jest właśnie ten felerny zjazd, którym teraz jedzie Tomek.
Teraz dociera do mnie, że wywaliłam się na 'chicken wayu' :/
Wśród zebranych osób rozpoznaję maratonkę i chwilę rozmawiamy. Jezu, jaki ten świat mały :p
Pierwsi zawodnicy pojawiają się dość szybko. Tomek ma do nich sporą stratę, ale to przez wąską trasę, która nie pomieściła hordy startujących chłopaków. Na drugim kółku Tomek dostaje dubla i oznacza to koniec wyścigu. Przyczyną kiepskiego wyniku jest i wąska trasa i dreszcze, które prawdopodobnie były skutkiem odwodnienia.
Chwilę odpoczywamy i się pakujemy w drogę powrotną. Niestety oboje stwierdzamy, że przyjazd na zawody dzisiaj był kiepskim pomysłem :p
Kategoria AZS, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Powerade Garmin MTB Marathon Wałbrzych.
Sobota, 19 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst55.58/0.00km
w04:19h avg12.88kmh
vmax52.00kmh
Kolejny górski start, tym razem w Wałbrzychu. Wyruszamy w trasę w piątek i nocujemy w ośrodku w Głuszycy z Jarkiem, Grześkiem i Lucjanem. Na miejscu okazuje się, że zatrzymali się tam też Agnieszka, Grzesiek i Kazik.
W sobotę rano ośrodek opuszczamy jako pierwsi, Tomek chciał kupić szerszą kierownicę na stoisku dobrych sklepów rowerowych i przetestować ją od razu na wyścigu. Niestety, kierownicy nie mieli, więc mieliśmy duży zapas czasu do startu gigowców.
Powoli zaczynają się zjeżdżać znajomi i dużą grupą jedziemy się rozjechać. Większość teamu jest już po rozgrzewce, bo jechali z kwatery na start rowerami, dlatego tempo jest bardzo spokojne.
Dopiero jak kręcimy się w miasteczku przed startem dowiaduję się z wygłaszanych komunikatów, że dzisiejsza trasa ma 5 w 6 stopniowej skali trudności. Kurczę, Tomek nic mi nie mówił. Pewnie jak by powiedział, to bym się stresowała przez cały tydzień, albo jakoś bym się wykręcała od wyjazdu :p
Po starcie dystansu giga załatwiamy ostatnie sprawy i jedziemy z Anią na rozgrzewkę do parku, który jest obok stadionu. Obie jesteśmy w 3 sektorze. Fajnie, będzie z kim jechać, chociaż kawałek :)
Najpierw runda honorowa ulicami miasta. Wszyscy ruszają razem, w efekcie czego trzeba jechać bardzo ostrożnie, bo bywa ciasno. Ściganie zaczyna się na szutrowo-leśnej drodze. Po chwili cały pył z drogi unosi się w powietrze i momentami słabo widać, co i kogo ma się przed sobą :p
Ania z przodu, a ja z tyłu
Pierwsze zwężenia, pierwsze podjazdy tłoczne, ale jakoś udaje się jechać. Za chwilę mija mnie Grzesiek z Kazikiem.
Tak straszyli zjazdami na tej trasie, że jak pokazuje się pierwszy zjazd i wykrzyknik, to natychmiast schodzę z roweru. Schodzę jak pierdoła, bo przy okazji uderzam się rurą sterową w kość łonową :/ Dalej pojawia się trochę błota, które skutecznie zatyka mi spd-y, ale reszta trasy, szczęśliwie okazuje się być sucha, uf.
Dojeżdżamy do największej chyba w tym dniu atrakcji na maratonie - 1,6 km przejazdu przez nie do końca oświetlony tunel. Kiedyś jeździły tędy pociągi, więc podłoże jest wysypane tłuczniem. A wiadomo, jak na takim podłożu rower lubi jeździć, trochę po swojemu, dlatego trzeba trzymać mocno kierownicę. Stres podwójny, bo nie za wiele widać. Zawodników z przodu czasem zdradza jakiś pasek odblasku, albo cień na tle rozstawionych lamp. Przy przejeżdżaniu koło lamp na ścianie pokazywał się ogromny cień rowerzysty i nie wiedziałam, czy to mój, czy po prostu ktoś mnie goni i jest blisko. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie będzie chciał wyprzedzać w takich warunkach :p Z przodu coś nagle słychać 'uwaga, uwaga'. Ktoś się sczepił kierownicami i trzeba chwilę poczekać, żeby mieć pewność, że w nich nie wjedziemy. A akurat trafiło na najdłuższy odcinek bez oświetlenia. Zwolnienie poskutkowało zaparowaniem okularów, bo w tunelu było dość chłodno (temperatura średnia to 8*). Chwilę odpycham się jak na hulajnodze, a jak widać trochę więcej to głośno uprzedzając mijam idące osoby. Okazuje się, że w tej grupie jest też i Ania. Spotykamy się w kolejce za tunelem. A kolejka ustawiła się, żeby wtaszczyć się z rowerem po skarpie. To teraz ten kto ma lekki rower to idzie, a ten kto go nie odchudza, to stęka i próbuje się wspinać. Na górze dostajemy brawa od panów. Szkoda, że żaden nie chciał pomóc :p
Pojawia się pierwszy bufet. Jedziemy razem z Anią, bardzo równo. Fajnie jedzie się w towarzystwie :)
Ania dalej prowadzi
Trochę rozciągamy się na zjeździe szerokim i szybkim, takim jak w Złotym Stoku. Pewnie dalej będą te trudniejsze. Zaczyna się z powrotem pod górę, ale jest też dużo odcinków praktycznie płaskich. Pocieszające jest to, że jedziemy szlakiem rowerowym i dalej też nie powinno być trudno. Ale dojeżdżamy do miejsca, w którym wszyscy prowadzą, a właściwie wnoszą rower (to chyba góra Jeleniec). Znowu jak pierdoła, przy schodzeniu z roweru nogi mi się plączą i ląduję na lewym kolanie, podpierając się łokciem i niemal czołem dotykając ziemi. O ludzie, ale wstyd :p Staję w kolejce do wnoszenia roweru. Wspinanie się idzie dość wolno, więc gadamy i rozglądamy się dookoła. Widoczki stąd są piękne. Ale przy okazji spostrzegam też, że przede mną jest starszy facet, na platformach i z jakimś mega dziwnym rowerem. Zaraz też ktoś to zauważa i pan zdradza, że to elektryczny, który waży 20 kg, dlatego ciężko mu się wchodzi. Ktoś z dołu woła, żeby mnie chłopacy nie zagadywali, a pomogli mi wnosić rower. No nie powiem, pomoc by się momentami przydała, bo miejscami jest stromo i nie ma jak nogi postawić. Sama jednak sobie jakoś daję radę. Zaczyna się zjazd. Jest bardzo wąsko, zaraz przy ścieżce rosną drzewka, które przy szerokiej kierownicy może być ciężko ominąć. Zjazd zaraz robi się szeroki i prujemy w dół. W miejscach gdzie się wypłaszcza, nawet dokręcam. Cały czas jednak jadę czujnie, bo czasem na kamyczkach nosi na boki.
Nagle na drodze leży zwalone w poprzek drzewo i obok stoi chłopak na motorze. Już myślałam, że kieruje tu ruchem i aż przerażona spojrzałam w lewo w dół, na prawie pionową skarpę i zapytałam się 'A teraz gdzie, w dół?'. Całe szczęście nie :p
Dosłownie przez chwilę jadę z otwartymi ustami, żeby złapać trochę tego pędu powietrza i łapię w paszczę robaka, fuj. Najpierw chciałam go wypluć, ale nie chciał wyjść. Chciałam popić, ale nie chciał popłynąć. Niedaleko był bufet, więc zagryzłam robala bananem :p
Kolejny podjazd robimy po brukowanej drodze. Staram się nie patrzeć jak daleko jeszcze, tylko cały czas kręcić. Jak bruk się kończy to wjeżdżamy na łąkę. Wjeżdża się trudno, ale widok z tego miejsca jest po prostu piękny! Przejeżdżamy koło Jeleńca i zaczynają się pierwsze trudniejsze zjazdy. Część schodzę, część jadę. Pojawia się bufet, jedziemy trochę asfaltem i wspinamy się zboczem Wawrzyniaka. Początek raczej wszyscy idą, ale w pewnym momencie jest szerzej, więc wsiadam i próbuję wyprzedzić 2 osoby. Jedną mijam a druga dość wolno robi mi miejsce i muszę zwolnić. Wtedy muszę manewrować kierownicą i trochę odbiłam na brzeg ścieżki. Niestety tylne koło ześlizguje się w sypkim podłożu i ląduję na lewym boku. Przy upadaniu uderzam kierownicą o kolano, czyli dokładnie tak samo jak ostatnio Tomek. Ale pewnie nic wielkiego by się nie stało, gdyby tego dnia grip mi się nie przesuną do środka kierownicy i nie odsłonił rurki. Pech. Na 'osłodę' słyszę za plecami 'było nie wyprzedzać'. Chwilę dochodzę do siebie, bo miałam jakiś nierówny oddech i jadę dalej. Zaczyna się jazda wzdłuż zbocza po wąskiej ścieżce. Ten trawers ciągnie się dobre kilka kilometrów. Powtarzam sobie, żeby nie patrzeć w lewo w dół, bo zje mnie strach :p Powoli zaczynają dojeżdżać nas gigowcy, ale nie spotykam się z sytuacją, żeby któryś napierał, aby jechać szybciej, albo dać miejsce do wyprzedzenia. Sama raz się zatrzymuję, bo nie chcę być przyczyną kiepskiego wyniku. Jak mnie mija to dopiero poznaję, że to Adam, który ostatecznie dojechał 4 OPEN!!! Za ostatnim bufetem odliczam już kilometry do końca.
Albo będą 2, albo 7 w najgorszym wypadku, bo nie wiem, czy runda przez miasto też jest wliczana do dystansu. Jest tendencja jazdy w dół, więc powoli myślę, że to już koniec. Ale nie :p Na zjeździe szutrówką w ostatnim momencie zauważam, że trzeba skręcić w prawo. Zatrzymuję się w ostatnim momencie i zanim ruszę, widzę że na zjeździe pojawił się ktoś z teamu. Zaraz okazuje się, że to Romek, który też przestrzelił ten zakręt w pole :p Jedziemy jeszcze pod górę, ja jadę już lekko zdemotywowana.
Wreszcie pojawiają się tabliczki 2km do mety. Huraa! I zaraz za tabliczką wyskakuje przede mnie dziewczyna, z którą jechałam kawałek trasy po trawersie. Oj nie, tak łatwo się nie dam :p Na ostatnim zakręcie dziewczyna się myli, bo nie zauważa w którą stronę skierowany jest grot strzałki, i na ostatniej prostej jestem pierwsza i już mnie nie dogania.
Po drodze na stadion spotykam Kazika i Grześka. Rozmawiamy i idziemy razem na makaron. W miasteczku spotykam kilku pomarańczowych. Powoli zjeżdża się nas coraz więcej, ale Tomek nie przyjeżdża i zaczynam się niecierpliwić. Wyruszam na poszukiwania i spotykam go zaraz za zakrętem :)
Nadszedł czas dekoracji. Ania wchodzi na szerokie podium dwa razy. Zajęła 5 miejsce w K3 na mega, a za Ulę wędruje na 5 miejsce w K3 na giga.
Ja sama byłam 8 w K2 i miałam niewielką stratę do 7 i 6 dziewczyny. Nie jechałam na wynik, a na dojechanie do mety, więc tym bardziej wynik rewelacyjny! Czas z licznika 4:10, więc 9 minut zajęło całe chodzenie z rowerem. Gdyby coś z tego się udało urwać, to może byłoby pudło u golonki :)
Z jazdy jestem zadowolona bardzo. Prawie 2 km w górę, ale jakoś specjalnie się nie ujechałam, nie było takich kryzysów jak np. w zeszłym roku w Złotym Stoku. Trasa okazała się nie aż tak strasznie trudna jak mówili.
Wieczorem zapada ostateczna decyzja, że jedziemy jutro na zawody AZS MTB CUP, które będą we Wrocławiu. Jeszcze mam siłę w nogach i jak uda się ją wykrzesać, to może jakieś pudło będzie ;)
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Mazovia Legionowo.
Niedziela, 13 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 13.0˚
dst56.84/0.00km
w02:21h avg24.19kmh
vmax39.70kmh
Dobrze, że maraton blisko i można się w miarę wyspać :p
Rano o 8 ruszamy od Tomka do pociągu i dojeżdżamy nim do stadionu, gdzie spotykamy się z Pawłem. Na miejscu jesteśmy sporo przed czasem, ale nie chce nam się zbytnio wychodzić. Jest strasznie zimno, mi aż szczęka lata :p
Spokojnie szykujemy rowery. Jest też czas na pogawędki ze spotkanymi znajomymi z teamu.
Na objazd trasy i rozgrzewkę jadę z Ulą. Dojeżdżamy do lasu i zawracamy na trasę hobby, żeby sprawdzić, gdzie jest wąsko (pamiętam jak w zeszłym roku utknęłam w sznureczku ludzi). Przy starcie spotykamy kolejnych Eclipsów.
Ustawiam się do sektora, bo powoli zaczyna się zapełniać. W sektorze sporo znajomych, jest m.in. Jarek na swoim nowym Cubie 29".
Start szybki, ale i tak nie udaje się jechać za tymi, za którymi bym chciała. Po wjeździe do lasu tworzy się sznurek ludzi. Ciężko jest miejscami wyprzedzać, ale znajdują się tacy, którzy za wszelką cenę chcą przeskoczyć chociaż o jedno 'oczko'. I taki jeden gość wciska się przede mnie, ale zupełnie niespodziewanie. Dosłownie mnie spycha do koleiny, bo gdybym nie odbiła to byśmy leżeli ;/ Próbuję mu uświadomić, że stworzył bardzo niebezpieczną sytuację, i gadam gadam, a ten nagle mów "O, leżą". Faktycznie, przed nami była kraksa. Kilka osób stoi, wśród nich Przemas, a jeden chłopak leży na ziemi i widać, że nie jest z nim najlepiej. Ostrożnie omijamy miejsce zdarzenia i jedziemy dalej, ale ja przez chwilę z lekką blokadą. Bo się boję wariatów, szczególnie takich, którzy potrafią się rozpędzić, ale niekoniecznie już opanować rower. Po chwili jednak rozumiem, że trzeba jechać dalej swoje.
Cały czas szybkie tempo, przez większość trasy jest wąsko i od czasu do czasu podskakuje się na jakimś korzeniu. Najgorszy dzisiaj odcinek, który dodatkowo jedziemy dwa razy, to dziurawa droga łatana po Polsku, czyli wszystkie śmieci władowane w doły (w tym roku dobrze by było nie złapać kapcia na takich śmieciach :p). Jeśli pojawia się jakiś pagórek to wyprzedzam na nim co najmniej kilka osób, jeśli pojawia się jakiś piach to spokojnie przez niego przejeżdżam. Cougary w takich warunkach bardzo dobrze się sprawdzają. Jedyne miejsce, w którym trzeba podbiegać, to dwa garby całkowicie zasypane piachem. Nawet nie dało się próbować podjeżdżać, bo już wszyscy u podnóża schodzili z roweru. Tutaj też udało się wyprzedzić kilka osób, gdyż bardzo sprawnie mi wyszło podbieganie. Z tyłu usłyszałam tylko jakiegoś pana mówiącego "Ej, to nie jest śmieszne! Widzieliście jak szybko nas wyprzedziła?!"
Generalnie jedzie mi się dobrze. Po pewnym czasie jednak czuję lekkie zmęczenie. Zastanawiam się nawet czy nie za szybko zaczęłam, ale już niedaleko do mety, więc trzeba kręcić. Po wyjeździe z lasu wyskoczyła przede mnie Anna Ostrowska. Staram się gonić, ale ciężko to idzie. Na trasie hobby wyprzedzam ją na górce, ale czuję jej oddech na plecach. Jak się mijałyśmy to złapałyśmy kontakt wzrokowy i obydwie się uśmiechnęłyśmy - to oznacza, że będzie ciężka końcówka :p Na ostatniej prostej znowu jedziemy równo i słyszę "To co, finiszujemy!". No finiszujemy, ale ja już nie mam sił :p Ania łapie koło chłopaka, który przejechał koło niej i pierwsza wpada na metę, ja po 10 sekundach. Dziękujemy sobie za tą rywalizację, ale dopiero w wynikach będzie wiadomo kto miał lepszy czas.
Na mecie jest już Ula, która przyjechała z 15-20 min temu i prosi mnie, żebym weszła za nią do dekoracji, bo ona musi jechać do Tomka K. do szpitala. Mijałam Tomka na początkowych kilometrach w lesie jak szedł z rowerem w kierunku startu, ale nawet nie pytałam czy czegoś potrzebuje, bo myślałam, że miał awarię roweru. A skoro nie kontynuował jazdy, to uznałam, że jak sam nic nie naprawił, to moja wiedza i pomoc też na nic się zda. Okazało się jednak, że Tomek miał wypadek i ma podejrzenie złamania obojczyka :(
Kręcę się w miasteczku i czekam na mojego Tomka.
Pogawędki z Przemasem
Zaczyna kropić i robi się nieprzyjemnie. Zjeżdżają pierwsi pomarańczowi z giga. Romek w duecie ze Ździchem, Tomek, Michał i Paweł. Całe szczęście wszyscy cali. Jemy makaron, gaworzymy i czekamy na dekorację. Dzisiaj wykręciłam sobie drugie miejsce w kat. i 7 open.
Strata do Uli 16 minut, do Agnieszki 11, do Renaty 5. Rating najwyższy z dotychczasowych i awans do 3 sektora.
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Rozjazd w stronę Bardo.
Niedziela, 6 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚
dst45.15/0.00km
w02:38h avg17.15kmh
vmax45.10kmh
W porównaniu z dniem wczorajszym znacznie się ochłodziło, ale chęć i ostatnia możliwość pokręcenia w górach powodują, że umawiamy się z Jarkiem i Grześkiem. Mimo planów pojechania drugi raz na Rychlebskie Stezki wygrywa opcja pojechania do Bardo na drogę krzyżową.
Razem z Tomkiem wyjeżdżamy chłopakom na przeciw i jedziemy szlakami rowerowymi do Bardo. Początkowo nie mam siły i cienko widzę moją jazdę, ale po chwili jest nieco lepiej. Poza tym to ma być rozjazd, więc chłopakom nie przeszkadza tak bardzo moje wolniejsze tempo. Dojeżdżamy na punkt widokowy pod krzyżem. Jak staliśmy z Tomkiem pod mostem w czwartek, to go wypatrzyliśmy z dołu. Podejrzewaliśmy, że są stamtąd piękne widoki i okazało się, że faktycznie tak jest.
Jednak nie wpatrujemy się w okolicę zbyt długo, bo chłodny wiatr trochę przewiewa i ruszamy na zjazd. Jarek cieszy się jak dziecko na widok kamieni, które są na początku drogi krzyżowej :D Tomek i Grzesiek też próbują zjeżdżać, a ja idę na chicken way obok :p Dalej nie ma już takich ogromnych głazów, ale trudność polega na tym, że kamienie są mokre. Na przemian jadę i prowadzę. Ostatnie metry Jarek i Tomek chcą dokumentować, ale ja odpuszczam zjazd. Dzisiaj nie mam w sobie tyle odwagi :p Poza tym te ostatnie kilka metrów trochę się zmieniło od czwartku. Dwie ulewy w ciągu ostatnich dni spowodowały wymycie sporej wyrwy i znaczne zwężenie ścieżki, po której można by było zjechać :p
Jedziemy na rynek w Bardo z myślą o jakiejś knajpie, ale nie ma nic otwartego. W końcu lądujemy w cukierni i jemy po kawałku ciasta. Posiedzieć się jednak spokojnie nie da, bo cały czas dyma zimny wiatr i wywołuje ciarki na plecach. Ruszamy w drogę powrotną. Mieliśmy objechać wszelkie górki i jechać już po płaskim, ale szlak istniejący na Jarka mapie w terenie nie istniał i nie mieliśmy wyjścia, znów podjazd. Po drodze minęliśmy śmieszną tabliczkę 'Las monitorowany' :D
Dalej jedziemy asfaltami. Raz Jarek a raz Grzesiek ciągnie pociąg, ale dla mnie zaczyna robić się ciut za szybko. Poza tym nie możemy jechać tak szybko, bo Tomka boli kolano. W Sosnowej się rozjeżdżamy.
Kategoria Las, Sudety, W Towarzystwie
Góry Bardzkie.
Czwartek, 3 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst41.23/0.00km
w03:08h avg13.16kmh
vmax40.40kmh
Przed południem dojeżdżamy do kwatery w Sosnowej. Po przyszykowaniu makaronu z pesto przebieramy się i ruszamy na podbój gór na północ od Bardo.
Jedziemy trasą z zeszłorocznej edycji challenge. Większość to drogi szutrowe, więc trudno nie jest. Trasa akurat na rozgrzewkę i przywitanie z górami :) Dojeżdżamy na górę Wilczak i zaraz później zaczyna się stromy zjazd. Tomek jedzie, ale mnie brakuje odwagi i sprowadzam.
Dalej jedziemy do Srebrnej Góry, gdzie zatrzymujemy się w barze na przekąskę. Bar wydaje się być przyjazny rowerzystom :)
Dalej jedziemy koło wiaduktów i tutaj pojawia się problem z oznaczeniem szlaków. Na mapie co innego, w rzeczywistości co innego i musimy improwizować. Czasu na zastanawianie się nie ma zbyt wiele bo gdzieś z tyłu zbliża się chyba jakaś burza, co chwilę słychać grzmoty. Skręcamy w las, ale dojechaliśmy do ślepej ścieżki. Zawracamy na asfalt i próbujemy jakoś inaczej. Po drodze spotykamy spore stadko owiec na wypasie. Szły jak burza po tej trawie i robiły śmieszny szum :D
Udało się dojechać do miejsca, w którym mieliśmy wylądować i dalej jedziemy już niebieskim szlakiem do Bardo. Po drodze mamy piękne widoki.
Zaczynają się krótkie zjazdy. Powoli oswajam się i przełamuję strach przed większością przeszkód na drodze. W pewnym momencie wjeżdżamy w bardzo wąską ścieżkę, zarośniętą z każdej strony. Okazuje się, że znajduje się tam bardzo fajny zjazd. Tomek z radości aż krzyczy :) Ale dalej nie jest gorzej, tyle że tym razem pod górę.
Jak dojeżdżamy na parking, na którym zostawiliśmy samochód, zaczyna powoli kropić. Po wizycie w sklepie decydujemy się podjechać jeszcze na zjazd przy drodze krzyżowej, podobno są tam ciekawe kamulce :p Tomek ocenia, że deszcz przejdzie gdzieś bokiem, więc jedziemy.
Pod górę jedzie mi się jednak coraz ciężej. Kamulce są i to mokre, dlatego początek przechodzę z buta. Namawiam Tomka, żeby jednak zrezygnować, bo zaczyna trochę więcej padać, a nie chcemy się przemoczyć. Jak zjeżdżamy to pada już całkiem solidnie, dlatego zatrzymujemy się pod mostem, żeby przeczekać. I czekamy ponad godzinę, a padać nie przestaje :p W międzyczasie pada grad i zaczyna tak zacinać, że pod mostem robi się coraz mniej suchej przestrzeni.
W końcu nie wytrzymujemy i jedziemy do samochodu, bo nie zanosi się, że kiedykolwiek ten deszcz przestanie padać. Już się przejaśniało, było widać niebo, ale dalej lało :p
Po umyciu się wygłodniali jedziemy do pizzerii w Złotym Stoku, gdzie spotykamy się z Dorotą, Jarkiem i Grześkiem.
Kategoria Las, Sudety, W Towarzystwie