Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:2554.82 km (w terenie 937.13 km; 36.68%)
Czas w ruchu:144:00
Średnia prędkość:17.47 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:44.82 km i 2h 34m
Więcej statystyk

Mazovia MTB - Kraków.

Niedziela, 12 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚ dst68.61/60.00km w04:12h avg16.34kmh vmax41.10kmh

Przyjazd do Krakowa z Rabki. Wczoraj Tomek, Damian i Arek jechali u golonki, ale dzisiaj też startują.
Rano chłodno. Dylemat jak się ubrać. Stojąc w sektorze trochę się rozgrzałam i zmądrzałam dlatego biegiem do biura zawodów zostawić bluzę. Długie dzisiaj to mega. Trochę pomarudziłam, ale zdecydować się miałam tak naprawdę na rozjeździe.
Pierwsze kilometry po trawiastych błoniach wolne i męczące, później rozciągnięcie stawki na asfaltach i wjazd do lasu. Strasznie ślisko było. Trochę strachu, ale się nie zniechęcałam tym błotem. Niedługo później rozjazd i skręcam w prawo na mega bo dobrze się jedzie. Zaczyna się prawdziwe błoto i pierwsze podjazdy. Jak przejeżdżamy koło lotniska w Balicach obserwuję kątem oka startujący samolot. Na bufecie łapię picie i jedzonko. Nie spieszę się. Na podjazdach staram się równo pedałować przy wysokiej kadencji. Błoto w większości udaje się przejechać. Trzeba tylko uważać, bo łańcuch lubi się zaciągać. Nie obywa się bez prowadzenia roweru pod górę. Miejscami nawet stać jest ciężko, bo się ześlizgujemy. W pchaniu roweru na górę pomaga mi przemiły zawodnik. Wdrapywanie się z dwoma rowerami idzie mu szybciej niż mi wchodzenie ;P
I tak mniej więcej wygląda moja jazda już do końca. Na bufetach dobrze się zaopatruję, dzięki czemu nie tracę sił do samej mety. Obsługa rewelacyjnie się spisuje, wszystko sprawnie podaje. Oznaczenia kilometrów bardzo dokładne. Jadę zadowolona, chociaż czasem brakuje sił i pieką mięśnie. Trasa ciekawa, wymagająca i ładna. Gdyby nie trzeba się było tak skupiać na obserwowaniu drogi to pewnie bym uznała, że było jeszcze ładniej. Po jakimś czasie muszę mocno naciskać na klamki, żeby hamować. Wszystko przez to błoto :p
Na mecie jestem super szczęśliwa, że przejechałam bez zdychania po drodze i bez żadnych awarii ;) Jestem cała ubłocona i mokra, więc szybko robi się zimno. Rower cały obklejony. Konieczna jest wizyta w myjni.
W drodze powrotnej do Warszawy zajeżdżamy do baru, gdzie jemy pyszny obiadek, a czas w samochodzie spędziliśmy na dzieleniu się wrażeniami z maratonów.
Super udany weekend!


Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Pułtusk.

Niedziela, 5 września 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst57.00/50.00km w02:46h avg20.60kmh vmax33.80kmh

Zastanawialiśmy się z Tomkiem czy nie pojechać tego dnia do Płocka na Legię, ale w poniedziałek nie było jeszcze wiadomo, jaka jest trasa i zdecydowaliśmy się na Pułtusk.
Na miejsce dojechaliśmy z Damianem. Po podjęciu decyzji w co się ubrać, żeby było ciepło, ale nie za ciepło pojechaliśmy załatwiać ostatnie formalności. Krótka przejażdżka przed startem po pierwszych kilometrach uświadomiła mi, że długo ze swoim sektorem nie pojadę. Bardzo szybko doganiały mnie następne sektory. Gdzieś po około 2 kilometrach dogonił mnie Krzysiek. Dzięki niemu zorientowałam się, że nie zresetowałam licznika :p
Później pojawił się piasek więc tempo spadło, ale i tak wszyscy śmigali obok mnie. Wyprzedziła mnie również Ania, która wystartowała po dłuższej przerwie. Wszyscy tak po kolei mnie wyprzedzali i większość czasu jechałam sama. Na piaskowych górkach próbowałam podjeżdżać, ale nawet gdyby nie było tłoku i tak bym nie wjechała. Przez chwilę łapałam koło, ale nie jechałam z nikim dłużej niż 2 min. Do pewnego czasu miałam siły kogoś doganiać, dociskać na górkach, ale później opadłam z sił. Bardzo wcześnie zaczęły mnie pobolewać plecy, później drętwiały mi palce, zaczęło burczeć w brzuchu, zaczęły boleć mięśnie brzucha i tylne części ud. Wchodzenie w zakręty w ogóle nie szło. Zawsze zamiast wyjeżdżać na prostą to ja lądowałam po krzakach. Na pierwszym bufecie walczyłam z piachem żeby nie zsiadać z roweru i nie tracić tempa i ostatecznie nic nie wzięłam, bo w sumie też to niewiele było i podawana była tylko woda. Po resztę trzeba było się zatrzymywać, a i tak się tam roiło od ludzi. Jechałam lekko zła, że wszystko tak się układa, a najbardziej denerwowało mnie to, że nie mam siły pedałować i jeszcze te bóle do tego. Jak już jechałam momentami poniżej 20 km/h to zaczęłam się rozglądać po ładnych lasach.
Uratował mnie drugi bufet, który pojawił się niedługo po tym, jak zapytałam kogoś, kiedy będzie bufet. Zatrzymałam się, zjadłam batonika, wpakowałam w kieszonkę kolejnego i pierwszy raz na maratonie i w ogóle w życiu wzięłam żel ;D
Ale posiłek zlikwidował tylko małego głoda i dalej szło tak jak szło wcześniej. Kiedy jechaliśmy ten sam fragment z piaskowymi górkami, to cieszyłam się, bo wiedziałam, że gdzieś niedługo musi być koniec.
Do mety dotarłam sama. Próbowałam znaleźć myjki i prysznic, ale bez skutku. Jak zapytałam osoby pilnującej trasy przy mecie to też nie wiedziała. Opłukałam się w fontannie jak reszta osób.
Dokarmiłam się w bufecie i dołączyłam do Welodromów w składzie: Harry, Ania, Tomek loko, Kazik, Andrzej, Stiw. W międzyczasie parę razy chodziłam do biura, żeby odebrać nagrody sektorowe za Mławę, ale kilka razy odsyłali mnie bo nikt nie potrafił tego załatwić. W międzyczasie była dekoracja fit. Ania zajęła 2 miejsce w FK2, brawo!
Powoli zaczęli się zjeżdżać z giga. Damian przyjechał zadowolony, tylko 17 min straty do zwycięzcy to rewelacyjny wynik. Później kolejno przyjechali Paweł Wilk, Tomek, Jarek i Krzysiek. Razem doczekaliśmy do tomboli, w której prawie każdy z nas coś wygrał ;) Niedługo potem zebraliśmy się w drogę powrotną do domu.
Trasa była szybka, nie mogłam znaleźć kompana do jazdy, opadłam z sił, ale i tak to najlepszy wynik na mega. Aż dziwne. Dojechałam z czasem 2:46, open 22/36, w K2 8/14, czyli niby nieźle, ale nigdy nie wyprzedziło mnie tyle dziewczyn!

Mistrzowska mina ;) © magdafisz


Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Mława.

Niedziela, 22 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst29.30/29.30km w01:20h avg21.98kmh vmax42.60kmh

Przed dniem zawodów miałam dylemat, który dystans jechać. Po zmianach/uaktualnieniu dystansów na parę dni przed startem wybrałam fit. Był mi jeszcze potrzebny jeden dobry wynik do generalki. Może najlepszy nie jest, ale przynajmniej teraz nie będę musiała się zastanawiać nad dystansem. Czas na mega ;)
Tomek tym razem nie jedzie maratonu, problemy z kolanem po wycieczce w Tatry eliminują go z jazdy, ale wybiera się towarzysko w roli kibica. Jedzie z nami również Marcin, z nastawieniem na poprawę wyniku z Supraśla i awans sektorowy ;)
Rano pakujemy się w samochód i jedziemy do Damiana, z którym razem dojeżdżamy do Mławy. Po przygotowaniach pojechaliśmy do biura zawodów, bo chciałam się dowiedzieć o co chodzi z pętlami i jak, gdzie trzeba skręcić, żeby dojechać do mety. W biurze niestety nikt nie potrafił pokazać jak trzeba jechać ;/ Zostawiłam więc zadanie Tomkowi, żeby się zorientował jak to leci, a ja pojechałam na rozgrzewkę. Później mi wszystko wytłumaczył i mogłam się kierować do sektora. Start pod górkę, jak zwykle szybko i starałam się, jak zwykle nie jechać na końcu. Niestety, jechałam ostatnia :p Jechałam ostrożnie, bo z przeczytanego wczoraj opisu trasy na głównej stronie zawodów, wynikało, że będzie kilka trudnych zjazdów. Przejechałam i żadnego nie widziałam. Zrobiliśmy nawrót do mety po trasie hobby i dalej jechaliśmy trasą megowców i gigowców. Tu można powiedzieć, że było parę trudniejszych zjazdów, ale nie takich, których się nie da zjechać. Na jednym ze zjazdów spod kół osoby jadącej przede mną wyskoczył patyk i wystrzelił prosto we mnie. Całe szczęście udało mi się schylić na tyle, że nie oberwałam. Na rozjeździe fit skręcam i o dziwo dużo osób widzę przed sobą. Prawie same szybkie fragmenty więc prujemy przed siebie. Kilka górek, później znowu szybko. Patrzę na licznik, 24 km. Jeszcze powinno być 10 km do mety, więc nie można jeszcze jechać za mocno. A tu nagle zdziwienie, pokazuje się tabliczka 5 km. No to już właściwie nie ma co się oszczędzać. Mija mnie chłopak z BSA i zachęcona jego tempem przyspieszam. Na prostej trochę mi odskakuje, ale na ‘wzniesieniu’ go doganiam. Z górki jednak znowu się bardziej rozpędza i nie daję rady go dogonić. Ale wyjeżdżamy już wtedy z lasu na mostek, którym jechaliśmy na pierwszym okrążeniu. W takim razie meta już blisko. Staram się jechać szybko, ale wiar hula i nie jest to łatwe. Piachem wzdłuż zalewu dojeżdżamy do mety. Przy tabliczce 0,5 km stoi Tomek i robi mi zdjęcia. Zdążył jeszcze krzyknąć, że jestem 4 z dziewczyn. Nieźle ;) Wyniki też to potwierdzają, ale niespodzianką jest, że jestem 2 w kategorii. No cóż. Nie wygrałam, ale na pewno jechałam na maxa.
Po odpoczynku dekoracja. W międzyczasie oglądaliśmy śmiałków, którzy pojechali na giga, zapowiadali 107 km, a wyszło niecałe 100. Damian przejeżdżał 17 (mniej więcej, bo jak się we dwoje z Tomkiem liczy to różnie wychodzi :p). Później odpoczywamy na trawie razem z Welodromowcami.

Przed startem. © magdafisz
Sreberko © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Supraśl.

Niedziela, 8 sierpnia 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst64.63/62.00km w03:10h avg20.41kmh vmax47.90kmh

Musiałam sobie odbić ten szybki przelot przez trasę w Skarżysku i tym razem porządnie się zmęczyć ;)
Dojechaliśmy na miejsce jakoś po 9. Zaczęliśmy się powoli szykować, ale jakoś nie szło to zbyt sprawnie. Tomek i jego debiutujący w zawodach brat Marcin źle poprzypinali chipy i zrobiło się z tym małe zamieszanie. Zanim wszystko udało się odkręcić to dochodziła już 11 i był już czas żeby wchodzić w sektory. Na rozgrzewkę nie starczyło czasu. Czekając na start zrobiło się trochę gorąco. Byłam zdenerwowana, że dzisiaj tak niesprawnie się szykowaliśmy i zabrakło czasu na najważniejsze rzeczy. Po starcie zrobiło się jeszcze gorzej. Zanim zaczęło mi się dobrze jechać to myślałam, że jednak zjadę na fit. Ale się jakoś rozkręciłam, uspokoiłam i mogłam jechać w dłuższą trasę. Trasa nie była jak dotąd bardzo wymagająca. Trochę asfaltu, trzęsących szutrów, piachu, kilka wzniesień i już pierwszy bufet. Złapałam wodę, napiłam się ale smakowała dziwnie, jak gazowana =/ Aż musiałam spojrzeć co oni dają (złapało się w tle zdjęcia)

Na drugim planie - 'Co to za woda?' © magdafisz

Nieznana firma, albo jakaś regionalna, albo bardzo tania :p Później trasa zrobiła się szybka. Widząc jakichś dwóch facetów jadących za niezbyt szybką dziewczyną pośmiałam się pod nosem, że to tak się wykorzystuje te słabsze, ale później dwójka ją wyprzedziła i jeden z nich, pan Litvinienko dosłownie wciągną dziewczynę na koło. Pomyślałam sobie, że skoro tak zapraszają na koło to czemu nie spróbować się dołączyć. Oznaczało to pogoń za pociągiem. Nie wiedziałam czy zdołam dojechać, a jeśli już dojadę, to czy zdołam się utrzymać. Ale czemu nie próbować. Goniłam, trochę się przy tym męcząc, ale na zakręcie dużo zmniejszyłam dzielący nas dystans i podczepiłam się. Cały czas starałam się wyglądać i patrzeć jaka jest trasa, czy nie ma żadnych dziur do ominięcia. Tempo było szybkie. Rotacji na czele nie było. Nikt nie patrzył krzywo, że nie ma zmian. Jechało się coraz fajniej i przy wysokim tempie. Mój pierwszy pociąg, w którym zdołałam się utrzymać ;) Już dłuższy czas jechaliśmy po płaskim. Jak już dojechaliśmy do górki to była ona konkretnie stroma. Jak byliśmy na dole, to widzieliśmy jeszcze ludzi, którzy kończyli podchodzenie i znikali za szczytem. Próbuję podjeżdżać. Nawet idzie mi to dość sprawnie. Przede mną zostaje tylko zawodnik, który prowadził naszą grupkę. W połowie słyszę dopingujące 'dawaj, dawaj, ciągnij', więc jadę już z uśmiechem, że Ci którym nie udaje się podjechać cieszą się z dokonań innych. Zjazd bez problemów, szybko się rozpędzamy, ale dzięki zawodnikowi przede mną widzę, że nie ma żadnych 'pułapek' i można śmiało puścić hamulce. Reszta trasy przed drugim bufetem wygląda podobnie. Gęsty las dookoła, małe podjazdy i zjazdy. Przed bufetem odjeżdża mi 'lokomotywa', ale doganiam ich jedzących i pijących tuż za bufetem. Ja łapię tylko powerade, ale później żałuję, że tak mało. Ostatnie 15 km do mety jechałam na sucho. Melduję się na kole pana Litvinienko, a ten pyta, czy jestem gotowa. Lekko zdezorientowana pytam na co, ale nie słyszę odpowiedzi. Nie usłyszał, czy nie chce straszyć? Wiedziałam coś o tych górkach pod koniec, które fitowcy omijali, ale czemu te górki są takie sławne? Niedługo się dowiedziałam. Stromizna taka, że ciężko wchodzić, może tylko dlatego, że już powoli odczuwałam zmęczenie. Zjazd. Następna górka i następne podprowadzanie. Jak staję na jej końcu to zjazd wydaje mi się zbyt stromy, więc kombinuję jak mogę, żeby nie jechać głową w dół. Kolejne górki i zjazdy, i kolejne. Kilometrów do mety jakoś dużo się wydaję. Momentami słyszę Jerzego z miasteczka, więc cieszę się, że o już blisko, ale kilometry na tabliczkach nie zmieniają się tak szybko jak bym chciała. Przy jednej z nich wskazującej 15 do mety siadają morale. Marudzę pod nosem na górki, brak sił doskwiera już coraz bardziej. Myślę tylko o mecie i piciu, które tam będzie. Podchodzę, staję w międzyczasie. Zupełnie nie przypomina to wcześniejszej jazdy. Spotykam tu wielu piechurów, mało osób w ogóle podjeżdża. Zaczyna się długi zjazd i stromy. Jadę na uda się, albo się nie uda. Całe szczęście udaje się przejechać bez żadnych problemów. Zjeżdżamy chyba wszystko, co było w górę wiec po takiej jeździe nabieram nadziei, że to były już ostatnie górki. Gdy widzę następną przed sobą to trochę mina mi się zmienia, ale szybko zauważam niebieską strzałkę, która wskazuje, że omijamy górę. Huraa, jest radość. Robi się płasko, jedziemy po szutrach i staram się przyspieszyć, ale nie bardzo to wychodzi. Jadę tyle ile mogę, bo nie walczę o miejsce i czas, a o ogólne zadowolenie. Wpadam od razu na bufet, tankuję cały bidon i odżywam. Godzinę później dojeżdża Marcin z mega, który nie dał się pokonać trasie i skurczom, a niedługo po nim Tomek z giga. Czekamy aż do tomboli. Tomek wygrał bon do gosportu, a Marcin izotonik nutrenda. Ja odjeżdżam z Supraśla z pustymi rękami. Tym razem szczęścia zabrakło. Jednak zabieram ze sobą dużo pozytywnych myśli i wspomnień.
Miejsce OPEN 18/33 K2 7/14 czas 3:13:50
Do mety ;) © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Skarżysko Kamienna.

Niedziela, 25 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚ dst22.59/15.59km w00:57h avg23.78kmh vmax51.10kmh

Pogoda od rana była niepewna. Dużo chmur i niewiele prześwitów między nimi. Ale po drodze zaczęło się przejaśniać. Na miejscu w Skarżysku dość chłodno. Od razu po zatrzymaniu szukaliśmy toi-tojów a kiedy znaleźliśmy dwa i sporą kolejkę przed nimi razem z Tomkiem zaczęliśmy się śmiać i poszliśmy szukać toalet w budynku przy stadionie, bo miał być prysznic to i kibelek pewnie będzie. Niestety wszystkie drzwi były wtedy pozamykane i trafiliśmy do takiego innego małego budyneczku na uboczy, w którym były toalety..ale chyba ze średniowiecza. Dziura w betonie i drewniane drzwi :p Byliśmy w ciężkim szoku, że organizator proponuje taki standard, ale później okazało się, że kibel z muszlą klozetową też jest.
Rozpakowaliśmy rowery, przebraliśmy się, objechaliśmy trochę okolicę, podjechaliśmy do serwisu i później to już były tylko rozmowy ze znajomymi, których spotkaliśmy. Najpierw Krzysiek, Paweł i Andrzej. Spotkaliśmy też Damiana, który akurat rozrabiał magiczne energetyczne mikstury do camelbacka. Później krótka rozmowa z Włodkiem, Anetą i Pawłem a w sumie niewiele później ustawialiśmy się już w sektorach.
W 5 sektorze startowałam z Jarkiem i Krzyśkiem, ale po starcie długo ich nie widziałam. Start pod górę. Najpierw wyjazd ze stadionu, później kawałek asfaltem i skręt na bruk, pod górę. Ciężko było utrzymywać wysokie tempo bo niesamowicie telepało. Dalej kawałek lasem, gdzie było wąsko i wszystko stawało. I wyjazd na asfalt. W dół, po równym asfalcie i wszyscy grzeją. Ja też bez większego wysiłku pruję do przodu, ale i tak znajdują się szybsi i mnie wyprzedzają. Wjazd na wiadukt i tym razem ja wyprzedzam parę osób. Później znowu w dół, przejazd lokalną drogą i wjazd na szutry wśród drzew. Zaczynają się górki, ale mocno pedałuję. Staram się trzymać własne tępo i nie zatrzymywać się na kole u kogoś. W rezultacie prędkość średnio 15 km/h i ilość wyprzedzanych osób rośnie ;) Przyznaję, to bardzo fajne uczucie. Ale to co na górkach nadrobiłam, traciłam na zjazdach. Druga górka i zjazd i sytuacja się powtarza. Jedzie mi się dobrze, ale pamiętam, że jadę fit i muszę pilnować rozjazdu. O dziwo niewiele po tym widzę zjazd w lewo. Byłam w szoku. Ledwo co wyjechaliśmy z asfaltów a teraz nawrotka i już koniec? Z bufetu nie korzystam, bo co, po może 20 min jazdy mam być głodna lub spragniona aż tak żeby brać wodę? Przede mną daleko z przodu widzę kogoś, ale to jakiś młodzik, więc szybko znika. Jadę szybko, bo trasa daje się rozpędzić, ale ciężko będzie tak jechać na dłuższą metę. Na zjazdach już w ogóle nie pedałuję. Podjazd po trylince ciężki, przynajmniej tak myślałam. Bo jak ja byłam na dole, to na górze widziałam parę grzbietów, więc myślałam, że będzie ciężej. Jadę nie patrząc zbytnio przed siebie by nie sugerować się tempem innych tylko jechać swoje. Mijam chyba ze 2 osoby i wjeżdżamy do lasu. Trochę trudno było. Jazda środkiem drogi a po bokach dwie koleiny, głębokie, miejscami mokre. Na pewno nie chcę do żadnej przypadkowo wjechać więc tutaj się pilnuję i jadę wolniej. Najgorsze udało się przejechać ;) Dziewczyna przede mną zalicza na piachu glebę a mi udaje się w nią nie wjechać. Mijam i jadę dalej. Przy okazji uświadamiam sobie, że nie myślałam o wypinaniu się, samo się zrobiło. Dobry znak ;) Od tej pory jadę jakby trochę bardziej pewna siebie. Dojeżdżam do rozjazdu gdzie widać tylko masę fotografów, ale nie bardzo wiem gdzie jechać. Jak się okazuje, nie tylko ja miałam tam wątpliwości. Ale na czuja jakoś znajduję drogę i pruję przez wieś. Naglę słyszę oklaski i głośne okrzyki zachęcające do jazdy. Trochę zdezorientowana odwracam się, bo nie widziałam, żeby ktoś stał przy drodze. Dostrzegam jednak faceta, który wymachuje w moją stronę ręką i stoi na ganku swojego domu niedaleko od drogi. Fajnie ;) Do mety już jakieś 5 km. Jadę dalej mocno. Nie ma na horyzoncie nikogo do ścigania się, więc samotnie dojeżdżam do mety. Wiedziałam, że to był szybki maraton, ale jak na zegarze widzę 1:00:15 to jestem w szoku. Startowałam z 5 sektora, czyli 4 min po starcie zegara. Jechałam niecałą godzinę ;/ Fajnie to i nie fajnie. Czułam niedosyt, bo co ja przejechałam, 22 km. Chyba kończę z tym fitem. Jazda z Warszawy trwała więcej niż sama jazda w maratonie. Jeszcze jeden obowiązkowy start, żeby liczyć się w generalce i koniec z fitem :p
Ostatecznie jestem druga w kategorii i 6 w open.

Tak się rozpisałam, jakbym nie wiadomo ile przejechała :p


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Szydłowiec.

Niedziela, 4 lipca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst33.57/33.57km w01:55h avg17.51kmh vmax59.00kmh

Zaangażowałam rodziców do podwózki i towarzyszyli mi przez cały maraton. Dojechaliśmy niedługo po 9 więc był czas na przygotowania. Pojechałam odebrać z biura depozyt, który Tomek zapomniał odebrać po zawodach w Lublinie.W drodze powrotnej do samochodu spotkałam Tomka, który aktualnie przebywa na kursie w Chełmie i na zawody przyjechał z Krzyśkiem z Lublina.
Miałam małego stracha przed startem bo to pierwszy start w spd i w terenie bardziej niż ostatnio wymagającym. Obawiałąm się, że odruch do zdjęcia nogi z pedału będzie ale się nie wypnę :p Przy przejeżdżaniu przez linię startu ktoś się chyba nie wyrobił i zaczął się kłaść na lewą stronę akurat na mnie. Ale jakoś się wyszarpałam i nie leżeliśmy razem, nie wiem jak to się skończyło dla niego. Kawałek trasy z górki, po asfalcie i wszyscy oczywiście uciekają. Nie miałam siły tak gonić poza tym tak jak mówiłam, strach mnie trochę spowalniał i kazał być czujnym. Po wjeździe w pseudo las gdzie był piach od razu zrobiły się kłęby kurzu, ale jechałam kawałek za czołówką sektora więc nie było tak źle. Niedługo później trasa zaczęła korkować. Wszyscy zwolnili bo było trochę błota, kolein. Ostatecznie w jednej leżałam, przez spd, albo żeby się nie zniechęcać tak strasznie, przez spóźniony refleks :p Było parę narzekań, że to się da przejechać i dlaczego nikt tak nie robi, ale po tym fragmencie był spory kawałek asfaltu i na wyprzedzanie nie zdecydował się nikt. Później był dłuższy podjazd. Ale przed nim spore błoto, w którym też lądowałam. Całe szczęście na miękkim ;) Po tym jakby strach trochę przeszedł, bo już wiedziałam, że jakoś da się jechać i że na razie nie stało mi się nic strasznego od tych upadków. Przed bufetem przejazd w poprzek przez dwie doliny (?). Najpierw mega zjazd a później podjazd. Skręt na fita za bufetem zapowiadał się całkiem przyjemnie. Z górki i to stromej górki gdzie została pobita życiowa max speed (tak właściwie to praktycznie bez pedałowania) ;D ale zaraz po zjeździe wjazd w las i pod górę. Ciężko było się wspinać, ale na młynek z przodu i do góry. Nawet udało mi się zachęcić młodzika z krosa, żeby wsiadał na rower i jechał a nie podprowadzał ;) W tym miejscu udało mi się też dogonić zawodniczkę z huragana, tą samą, z którą jechałam w Nidzicy. Ale niedługo później zaczęły się zjazdy w pięknym, gęstym lesie i mi gdzieś spieprzyła. I to momentalnie. Nawet rozmyślałam momentami czy nie zjechałam z trasy. Ale nie, jechałam dobrze. Za to widocznie powoli i ostrożnie, bo trasa była trochę zarośnięta trawą i nie było dokładnie wiadomo, czy pod nią nie ma jakichś niespodzianek, dołków albo kamieni. Dość długo się tak zjeżdżało, nawet zdążyła mnie rozboleć noga :p Kiedy fit połączył się trasą z mega zaczął się przejazd jak przez dżunglę. Widać było, że całkiem niedawno wycięto zarośla, a wertepy zdradzały, że wcześniej było tam coś w rodzaju łąki. Ale że tak telepało to jechałam wolno, podziwiałam widoki. Przyśpieszyć za bardzo nie pozwalało kolano, w którym odczuwałam ból. Jednak nie minął od wczoraj :/ Ostatnie dwa kilometry to górka dość stroma biorąc pod uwagę fakt, że to była też trasa hobby, przejazd obok pięknych kamieniołomów i meta. Okazuje się, że przyjechałam pierwsza w kategorii i piąta w open. SUKCES! Jestem bardzo zadowolona. Wygrać na takiej trasie, która z mojego punktu widzenia była wymagająca, to prawdziwa przyjemność ;)
Trochę regeneracji posiłkowej, mycie roweru (tym razem nie z karchera, a z sikawki strażackiej ;D) i oczekiwanie na Tomka. Jak wjeżdżał na metę, to go nie poznałam, a numer nie był widoczny. Widziałam tylko, że Welodrom jedzie to krzyknęłam 'dawaj dawaj'. Dopiero jak spojrzałam na numerek z tyłu, to zorientowałam się, że to on ;) Okazuje się, że zgubił czip, ale chyba niedaleko przed metą bo za parę minut wywołali przez megafon Jerzego, że czip się znalazł. Ale fart ;)
Posiedzieliśmy jeszcze trochę, pogadaliśmy, załatwiliśmy co mieliśmy załatwić - tym razem nie zapomniałam odebrać bidonu, i pojechaliśmy do domu. Wrażenia z dzisiaj bardzo dobre. Trasa super, strasznie mi się podobał ten teren, wymagający ale uszczęśliwiający ;) Znowu obawy były zbędne. Muszę się w końcu z tego 'wyleczyć' :p

Podjazd na ostatnich kilometrach © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Lublin.

Niedziela, 20 czerwca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚ dst59.67/59.67km w04:05h avg14.61kmh vmax42.60kmh

Do Dzisiaj nie wiedziałam co to błoto :p Na trasie masakra, chociaż początkowo mi się bardzo podobało. Mimo warunków zadebiutowałam w mega. Tomek myślał, że skrócę trasę i pojadę fit, ale umowa była na mega, więc tak jechałam. Niestety Tomek nie miał szczęścia i zerwał mu się łańcuch, o czy dowiedziałam się mijając go na trasie. Deszczowo, wietrznie, błotnisto. Moja wiatrówka zaczęła przepuszczać wodę jak staliśmy i czekaliśmy na start w sektorach. Później z każdą kałużą nabierałam wody do butów. Okulary parowały, gripy się zsuwały. Najgorzej było jak zaczęłam tracić siły i zgłodniałam. Ale mimo tych wszystkich niedogodności dojechałam cało na metę, w tempie powolnym, ale dojechałam. Zresztą taki był mój cel, dojechać i sprawdzić się na większym dystansie. Czuję ogromną satysfakcję, że mi się udało, że nie miałam żadnej awarii ani większych problemów ze sprzętem (ale doprowadzenia go do stanu sprzed maratonu może być wielkim problemem :p).
Jednak po takich maratonach stwierdzić można, że wszyscy co jechali mają nierówno pod sufitem! Na trasie nie było widać ŻADNYCH miejscowych, oprócz policji, która pilnowała trasy, a my nie dość że mokliśmy to jeszcze przemierzaliśmy wiele kilometrów w błocie.

Lublin © magdafisz
Dobra aura na ściganie się ;) © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Ełk.

Piątek, 4 czerwca 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst25.00/0.00km w01:12h avg20.83kmh vmax0.00kmh

Wyniki z mazovii bo skasowałam z licznika zanim zdążyłam wpisać. Jednak trzeba na bieżąco uzupełniać, ale na razie mam gorący okres przed sesją i nie ma czasu na porządny opis :p
Na początku zakładaliśmy z Tomkiem, że nie pojedziemy bo to za daleko. Ale jednak się wybraliśmy i nie żałujemy ;) Wyruszyliśmy z Marek z Arturem. Jak jechaliśmy, to pogoda nie była zachęcająca ale im bliżej Ełku tym było coraz czystsze niebo. Poprzedniego dnia padało, więc można było spodziewać się kałuż na trasie. Były na trasie fit może ze 2, 3, ale przynajmniej jak się w nie wjechało to trochę orzeźwiło i schłodziło, bo słońce grzało niemiłosiernie co poskutkowało rowerową opalenizną :D Trasa bardzo fajna i mimo wszystko wymagająca. Było kilka naprawdę męczących podjazdów, ale najlepszy był i tak przejazd przez gospodarstwo, w którym mieszkały krowy (było czuć :p). Wracaliśmy zadowoleni i zmęczeni temperaturą i wczesną pobudką. Zazdrościliśmy tym, którzy zostali na całą gwiazdę. My niestety mieliśmy zobowiązania związane z uczelnią :/ Ale w przyszłym roku będziemy próbować się wyrwać na te 3 dni ;)

Trasa wzdłuż jeziora. © magdafisz
Dwa Robale ;) © magdafisz


Kategoria W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Piaseczno.

Niedziela, 23 maja 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 22.0˚ dst23.48/23.48km w01:10h avg20.13kmh vmax30.70kmh

Na pierwszym kilometrze. © magdafisz
Planujemy startegię :p © magdafisz


Kategoria Las, W Towarzystwie, zawody

Mazovia MTB - Otwock

Niedziela, 9 maja 2010 | Rower:Kelly's Magic | temp 17.0˚ dst24.94/24.94km w01:07h avg22.33kmh vmax33.30kmh

Dojazd do Otwocka pociągiem, w którym było tłoczno od rowerzystów jadących na tą samą imprezę. Słońce trochę mocniej zaczęło świecić, więc wskoczyłam w krótkie spodenki. Zjedliśmy śniadanie, porozmawialiśmy z tymi, których spotkaliśmy, przejechaliśmy się kawałek i ruszyliśmy do sektorów. Tomek do 3, ja do 4. Początek trasy szybki. Ja i ze 2 dziewczyny zostajemy w tyle i szybko przeganiają nas startujące później sektory. Jakiś czas jechałam dziewczynom na ogonie, ale po czasie ogarnęłam się, że za często nie pedałuję jadąc za nimi, więc wyprzedzam i staram się utrzymać za jadącymi przede mną. Jeszcze ze 2 razy miała miejsce taka sama sytuacja. Jadąc na ogonie trzeba się orientować czy taka jazda jest tą, na którą mnie stać, bo może warto spróbować jechać szybciej (takie wyciągam wnioski :p).
Trasa dość uciążliwa przez korzenie. Cały czas podskakiwałam i nogi mi się zsuwały z pedałów. I cały czas na takich odcinkach żałowałam, że nie mam spd. Ale był też moment, w którym cieszyłam się, że ich nie mam, bo mogło by mi urwać nogę :p Może bez przesady, ale na pewno stopa by mnie bolała. Jadąc blisko kolesia przede mną zaczepiłam pedałem o wysoki korzeń. Łańcuch zabrzęczał i coś pogruchotało, więc przez moment myślałam, że już nie dojadę. Ale wolno pedałując upewniłam się, że o dziwo wszystko działa. Niestety przy okazji wpakowałam się w piaskownicę i wszyscy z którymi jechałam uciekli. Przez chwilę samotna jazda i walka, żeby dogonić chociaż końcówkę tej grupki.
Po rozjeździe na FIT trasa praktycznie pusta, ale równie wyboista co przedtem. Nagle śmignął obok mnie typ w żółtej koszulce i stwierdziłam, że spróbuję go gonić. Mając go w zasięgu wzroku spoglądam na łydki, które zdradzają, że facet ma siłę i chyba będzie lipa z gonieniem go. Ale nie zniechęcam się. W międzyczasie chce się ścigać typ spoza zawodów, który mówi :'bo ja lubię kogoś gonić'. Wykorzystując trasę lekko z górki i w miarę bez korzeni doganiam 'żółtą koszulkę' przede mną. W momencie kiedy on omija piaskownicę, ja śmiało gnam prosto przez jej środek z nadzieją, że wskoczę przed niego. I udaje się, ale widzę i słyszę, że taki stan może się długo nie utrzymać. I niedługo później znowu mnie wyprzedza i tak już jedziemy do mety. Na stadionie mocno na pedały, ale już nie udaje się odrobić straty. Po zatrzymaniu dziękujemy sobie za mobilizację. (jak na moje oko człowiek około 30 lat, a w domu, po sprawdzeniu numeru okazuje się, że startuje w M5 :0 )
Ogólnie jestem zadowolona z przejazdu. I zaczynam myśleć o spd, ale jeszcze nie jestem do końca do nich przekonana. Przy okazji jazdy na rowerze odkryłam od czego ostatnio mnie bolały plecy na wysokości kości ogonowej. Jak dojechałam do mety nie wiedziałam czy lepiej stać czy siedzieć, bo trochę bolało. Teraz muszę się zastanowić, jak temu zapobiegać, bo ból podczas jazdy był dość uciążliwy =/. Ale do domu wracałam szczęśliwa. Zajęłam pierwsze miejsce w FK2, w OPEN 3 :)


Kategoria Las, zawody