Decathlon.
Czwartek, 24 maja 2012 | Rower:Składak | temp 21.0˚
dst17.00/4.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Dzisiaj wieczorem wyjeżdżamy na akademickie mistrzostwa polski w kolarstwie górskim do Przesieki. Przydałoby się na wyjazd mieć jakiś izotonik, a że się skończył, to musiałam go gdzieś kupić. Miałam dużo czasu, więc wybrałam się do Piaseczna.
Na takie wypady do sklepu mam składaka, którego jeszcze w tym roku nie wyciągnęłam z piwnicy. Tylko pompowania potrzebował i był gotowy do jazdy.
Pod Decathlonem parkuję koło 'bliźniaka' :)
Obchodzę praktycznie cały sklep w poszukiwaniu super okazji. W dziale rowerowym czekają na mnie spodnie zimowe z membraną w okazyjnej cenie. 75% zniżki, tak to można kupować :)
Kupuję też jakiś decathlonowy izotonik na spróbowanie i wracam do domu.
Kategoria Samotnie
AZS MTB CUP Wrocław.
Niedziela, 20 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 27.0˚
dst4.00/0.00km
w00:20h avg12.00kmh
vmax0.00kmh
Niestety do startu w zawodach tego dnia nie doszło :(
Chcąc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, po sartowej sobocie jedziemy i na zawody w niedzielę :p Z Głuszycy wyjechaliśmy chwilę po 8. W Wałbrzychu trochę źle pokierowałam i skręciliśmy nie w tą stronę co trzeba, więc było wielkie prawdopodobieństwo, że nie zdążymy dojechać na czas. Ale dojechaliśmy do Wrocławia na godzinę przed moim startem, więc jeszcze zdążyliśmy się zgłosić do wyścigu.
Szybko przygotowaliśmy rowery i ruszyliśmy zapoznać się z trasą. Widzieliśmy tylko filmik z objazdu, ale wiadomo jak to takie ujęcia, trochę oszukują :p Jest wąsko, stromo i strasznie kręto. Ja zaczynam panikować, jak dojeżdżamy do praktycznie pionowego zjazdu. Nie podejmuję się go zjeżdżać, a jak zaczynam schodzić, to ciężko jest nawet ustać prosto na nogach. Dalej jest trochę płaskiego, ale zaraz znowu jest odbicie na 'Kilimandżaro'. Nie chcemy przeszkadzać jadącym młodzikom, dlatego większości trasy się tylko przyglądamy. Kiedy robi się dość późno decydujemy, że jedziemy w stronę startu, ale oznacza to zjazd z niewielkiej górki. Tomek jedzie przodem, ja za nim. Mieliśmy wjechać za taśmę, która z góry wyglądała, jakby leżała na ziemi. Niestety jak już zjechałam to okazało się, że taśma jest nad ziemią i nie chciałam w nią wjechać, żeby jej nie zerwać. I w tym momencie chyba za mocno zacisnęłam hamulce i przeleciałam przez kierownicę.
Nie mogło to wyglądać dobrze, bo wylądowałam na biodrze, hamując łokciem a na mnie jeszcze wylądował rower. Tomek się przestraszył, ja z resztą też, bo na początku nie wiedziałam nawet co się stało. Rower cały, ja niby też, ale boli mnie cały lewy bok. Szybko podejmuję decyzję, o wycofaniu się ze startu, bo w takim stanie nie dam rady się ścigać.
W takim wypadku mamy jeszcze dużo czasu do startu chłopaków dlatego jedziemy do maca na jedzenie. Trochę się jeszcze kręcimy i jedziemy na start. Tomek ustawia się na rozbiegówce, a ja instaluję się w miejscu, w którym niedawno lądowałam, a z którego widać najwięcej trasy.
Poza mną zebrało się tam sporo osób, bo jest tu chyba najbardziej widowiskowy zjazd, który można ominąć tą drogą, którą ja zjeżdżałam/leciałam.
To jest właśnie ten felerny zjazd, którym teraz jedzie Tomek.
Teraz dociera do mnie, że wywaliłam się na 'chicken wayu' :/
Wśród zebranych osób rozpoznaję maratonkę i chwilę rozmawiamy. Jezu, jaki ten świat mały :p
Pierwsi zawodnicy pojawiają się dość szybko. Tomek ma do nich sporą stratę, ale to przez wąską trasę, która nie pomieściła hordy startujących chłopaków. Na drugim kółku Tomek dostaje dubla i oznacza to koniec wyścigu. Przyczyną kiepskiego wyniku jest i wąska trasa i dreszcze, które prawdopodobnie były skutkiem odwodnienia.
Chwilę odpoczywamy i się pakujemy w drogę powrotną. Niestety oboje stwierdzamy, że przyjazd na zawody dzisiaj był kiepskim pomysłem :p
Kategoria AZS, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Powerade Garmin MTB Marathon Wałbrzych.
Sobota, 19 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst55.58/0.00km
w04:19h avg12.88kmh
vmax52.00kmh
Kolejny górski start, tym razem w Wałbrzychu. Wyruszamy w trasę w piątek i nocujemy w ośrodku w Głuszycy z Jarkiem, Grześkiem i Lucjanem. Na miejscu okazuje się, że zatrzymali się tam też Agnieszka, Grzesiek i Kazik.
W sobotę rano ośrodek opuszczamy jako pierwsi, Tomek chciał kupić szerszą kierownicę na stoisku dobrych sklepów rowerowych i przetestować ją od razu na wyścigu. Niestety, kierownicy nie mieli, więc mieliśmy duży zapas czasu do startu gigowców.
Powoli zaczynają się zjeżdżać znajomi i dużą grupą jedziemy się rozjechać. Większość teamu jest już po rozgrzewce, bo jechali z kwatery na start rowerami, dlatego tempo jest bardzo spokojne.
Dopiero jak kręcimy się w miasteczku przed startem dowiaduję się z wygłaszanych komunikatów, że dzisiejsza trasa ma 5 w 6 stopniowej skali trudności. Kurczę, Tomek nic mi nie mówił. Pewnie jak by powiedział, to bym się stresowała przez cały tydzień, albo jakoś bym się wykręcała od wyjazdu :p
Po starcie dystansu giga załatwiamy ostatnie sprawy i jedziemy z Anią na rozgrzewkę do parku, który jest obok stadionu. Obie jesteśmy w 3 sektorze. Fajnie, będzie z kim jechać, chociaż kawałek :)
Najpierw runda honorowa ulicami miasta. Wszyscy ruszają razem, w efekcie czego trzeba jechać bardzo ostrożnie, bo bywa ciasno. Ściganie zaczyna się na szutrowo-leśnej drodze. Po chwili cały pył z drogi unosi się w powietrze i momentami słabo widać, co i kogo ma się przed sobą :p
Ania z przodu, a ja z tyłu
Pierwsze zwężenia, pierwsze podjazdy tłoczne, ale jakoś udaje się jechać. Za chwilę mija mnie Grzesiek z Kazikiem.
Tak straszyli zjazdami na tej trasie, że jak pokazuje się pierwszy zjazd i wykrzyknik, to natychmiast schodzę z roweru. Schodzę jak pierdoła, bo przy okazji uderzam się rurą sterową w kość łonową :/ Dalej pojawia się trochę błota, które skutecznie zatyka mi spd-y, ale reszta trasy, szczęśliwie okazuje się być sucha, uf.
Dojeżdżamy do największej chyba w tym dniu atrakcji na maratonie - 1,6 km przejazdu przez nie do końca oświetlony tunel. Kiedyś jeździły tędy pociągi, więc podłoże jest wysypane tłuczniem. A wiadomo, jak na takim podłożu rower lubi jeździć, trochę po swojemu, dlatego trzeba trzymać mocno kierownicę. Stres podwójny, bo nie za wiele widać. Zawodników z przodu czasem zdradza jakiś pasek odblasku, albo cień na tle rozstawionych lamp. Przy przejeżdżaniu koło lamp na ścianie pokazywał się ogromny cień rowerzysty i nie wiedziałam, czy to mój, czy po prostu ktoś mnie goni i jest blisko. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie będzie chciał wyprzedzać w takich warunkach :p Z przodu coś nagle słychać 'uwaga, uwaga'. Ktoś się sczepił kierownicami i trzeba chwilę poczekać, żeby mieć pewność, że w nich nie wjedziemy. A akurat trafiło na najdłuższy odcinek bez oświetlenia. Zwolnienie poskutkowało zaparowaniem okularów, bo w tunelu było dość chłodno (temperatura średnia to 8*). Chwilę odpycham się jak na hulajnodze, a jak widać trochę więcej to głośno uprzedzając mijam idące osoby. Okazuje się, że w tej grupie jest też i Ania. Spotykamy się w kolejce za tunelem. A kolejka ustawiła się, żeby wtaszczyć się z rowerem po skarpie. To teraz ten kto ma lekki rower to idzie, a ten kto go nie odchudza, to stęka i próbuje się wspinać. Na górze dostajemy brawa od panów. Szkoda, że żaden nie chciał pomóc :p
Pojawia się pierwszy bufet. Jedziemy razem z Anią, bardzo równo. Fajnie jedzie się w towarzystwie :)
Ania dalej prowadzi
Trochę rozciągamy się na zjeździe szerokim i szybkim, takim jak w Złotym Stoku. Pewnie dalej będą te trudniejsze. Zaczyna się z powrotem pod górę, ale jest też dużo odcinków praktycznie płaskich. Pocieszające jest to, że jedziemy szlakiem rowerowym i dalej też nie powinno być trudno. Ale dojeżdżamy do miejsca, w którym wszyscy prowadzą, a właściwie wnoszą rower (to chyba góra Jeleniec). Znowu jak pierdoła, przy schodzeniu z roweru nogi mi się plączą i ląduję na lewym kolanie, podpierając się łokciem i niemal czołem dotykając ziemi. O ludzie, ale wstyd :p Staję w kolejce do wnoszenia roweru. Wspinanie się idzie dość wolno, więc gadamy i rozglądamy się dookoła. Widoczki stąd są piękne. Ale przy okazji spostrzegam też, że przede mną jest starszy facet, na platformach i z jakimś mega dziwnym rowerem. Zaraz też ktoś to zauważa i pan zdradza, że to elektryczny, który waży 20 kg, dlatego ciężko mu się wchodzi. Ktoś z dołu woła, żeby mnie chłopacy nie zagadywali, a pomogli mi wnosić rower. No nie powiem, pomoc by się momentami przydała, bo miejscami jest stromo i nie ma jak nogi postawić. Sama jednak sobie jakoś daję radę. Zaczyna się zjazd. Jest bardzo wąsko, zaraz przy ścieżce rosną drzewka, które przy szerokiej kierownicy może być ciężko ominąć. Zjazd zaraz robi się szeroki i prujemy w dół. W miejscach gdzie się wypłaszcza, nawet dokręcam. Cały czas jednak jadę czujnie, bo czasem na kamyczkach nosi na boki.
Nagle na drodze leży zwalone w poprzek drzewo i obok stoi chłopak na motorze. Już myślałam, że kieruje tu ruchem i aż przerażona spojrzałam w lewo w dół, na prawie pionową skarpę i zapytałam się 'A teraz gdzie, w dół?'. Całe szczęście nie :p
Dosłownie przez chwilę jadę z otwartymi ustami, żeby złapać trochę tego pędu powietrza i łapię w paszczę robaka, fuj. Najpierw chciałam go wypluć, ale nie chciał wyjść. Chciałam popić, ale nie chciał popłynąć. Niedaleko był bufet, więc zagryzłam robala bananem :p
Kolejny podjazd robimy po brukowanej drodze. Staram się nie patrzeć jak daleko jeszcze, tylko cały czas kręcić. Jak bruk się kończy to wjeżdżamy na łąkę. Wjeżdża się trudno, ale widok z tego miejsca jest po prostu piękny! Przejeżdżamy koło Jeleńca i zaczynają się pierwsze trudniejsze zjazdy. Część schodzę, część jadę. Pojawia się bufet, jedziemy trochę asfaltem i wspinamy się zboczem Wawrzyniaka. Początek raczej wszyscy idą, ale w pewnym momencie jest szerzej, więc wsiadam i próbuję wyprzedzić 2 osoby. Jedną mijam a druga dość wolno robi mi miejsce i muszę zwolnić. Wtedy muszę manewrować kierownicą i trochę odbiłam na brzeg ścieżki. Niestety tylne koło ześlizguje się w sypkim podłożu i ląduję na lewym boku. Przy upadaniu uderzam kierownicą o kolano, czyli dokładnie tak samo jak ostatnio Tomek. Ale pewnie nic wielkiego by się nie stało, gdyby tego dnia grip mi się nie przesuną do środka kierownicy i nie odsłonił rurki. Pech. Na 'osłodę' słyszę za plecami 'było nie wyprzedzać'. Chwilę dochodzę do siebie, bo miałam jakiś nierówny oddech i jadę dalej. Zaczyna się jazda wzdłuż zbocza po wąskiej ścieżce. Ten trawers ciągnie się dobre kilka kilometrów. Powtarzam sobie, żeby nie patrzeć w lewo w dół, bo zje mnie strach :p Powoli zaczynają dojeżdżać nas gigowcy, ale nie spotykam się z sytuacją, żeby któryś napierał, aby jechać szybciej, albo dać miejsce do wyprzedzenia. Sama raz się zatrzymuję, bo nie chcę być przyczyną kiepskiego wyniku. Jak mnie mija to dopiero poznaję, że to Adam, który ostatecznie dojechał 4 OPEN!!! Za ostatnim bufetem odliczam już kilometry do końca.
Albo będą 2, albo 7 w najgorszym wypadku, bo nie wiem, czy runda przez miasto też jest wliczana do dystansu. Jest tendencja jazdy w dół, więc powoli myślę, że to już koniec. Ale nie :p Na zjeździe szutrówką w ostatnim momencie zauważam, że trzeba skręcić w prawo. Zatrzymuję się w ostatnim momencie i zanim ruszę, widzę że na zjeździe pojawił się ktoś z teamu. Zaraz okazuje się, że to Romek, który też przestrzelił ten zakręt w pole :p Jedziemy jeszcze pod górę, ja jadę już lekko zdemotywowana.
Wreszcie pojawiają się tabliczki 2km do mety. Huraa! I zaraz za tabliczką wyskakuje przede mnie dziewczyna, z którą jechałam kawałek trasy po trawersie. Oj nie, tak łatwo się nie dam :p Na ostatnim zakręcie dziewczyna się myli, bo nie zauważa w którą stronę skierowany jest grot strzałki, i na ostatniej prostej jestem pierwsza i już mnie nie dogania.
Po drodze na stadion spotykam Kazika i Grześka. Rozmawiamy i idziemy razem na makaron. W miasteczku spotykam kilku pomarańczowych. Powoli zjeżdża się nas coraz więcej, ale Tomek nie przyjeżdża i zaczynam się niecierpliwić. Wyruszam na poszukiwania i spotykam go zaraz za zakrętem :)
Nadszedł czas dekoracji. Ania wchodzi na szerokie podium dwa razy. Zajęła 5 miejsce w K3 na mega, a za Ulę wędruje na 5 miejsce w K3 na giga.
Ja sama byłam 8 w K2 i miałam niewielką stratę do 7 i 6 dziewczyny. Nie jechałam na wynik, a na dojechanie do mety, więc tym bardziej wynik rewelacyjny! Czas z licznika 4:10, więc 9 minut zajęło całe chodzenie z rowerem. Gdyby coś z tego się udało urwać, to może byłoby pudło u golonki :)
Z jazdy jestem zadowolona bardzo. Prawie 2 km w górę, ale jakoś specjalnie się nie ujechałam, nie było takich kryzysów jak np. w zeszłym roku w Złotym Stoku. Trasa okazała się nie aż tak strasznie trudna jak mówili.
Wieczorem zapada ostateczna decyzja, że jedziemy jutro na zawody AZS MTB CUP, które będą we Wrocławiu. Jeszcze mam siłę w nogach i jak uda się ją wykrzesać, to może jakieś pudło będzie ;)
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Mazovia Legionowo.
Niedziela, 13 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 13.0˚
dst56.84/0.00km
w02:21h avg24.19kmh
vmax39.70kmh
Dobrze, że maraton blisko i można się w miarę wyspać :p
Rano o 8 ruszamy od Tomka do pociągu i dojeżdżamy nim do stadionu, gdzie spotykamy się z Pawłem. Na miejscu jesteśmy sporo przed czasem, ale nie chce nam się zbytnio wychodzić. Jest strasznie zimno, mi aż szczęka lata :p
Spokojnie szykujemy rowery. Jest też czas na pogawędki ze spotkanymi znajomymi z teamu.
Na objazd trasy i rozgrzewkę jadę z Ulą. Dojeżdżamy do lasu i zawracamy na trasę hobby, żeby sprawdzić, gdzie jest wąsko (pamiętam jak w zeszłym roku utknęłam w sznureczku ludzi). Przy starcie spotykamy kolejnych Eclipsów.
Ustawiam się do sektora, bo powoli zaczyna się zapełniać. W sektorze sporo znajomych, jest m.in. Jarek na swoim nowym Cubie 29".
Start szybki, ale i tak nie udaje się jechać za tymi, za którymi bym chciała. Po wjeździe do lasu tworzy się sznurek ludzi. Ciężko jest miejscami wyprzedzać, ale znajdują się tacy, którzy za wszelką cenę chcą przeskoczyć chociaż o jedno 'oczko'. I taki jeden gość wciska się przede mnie, ale zupełnie niespodziewanie. Dosłownie mnie spycha do koleiny, bo gdybym nie odbiła to byśmy leżeli ;/ Próbuję mu uświadomić, że stworzył bardzo niebezpieczną sytuację, i gadam gadam, a ten nagle mów "O, leżą". Faktycznie, przed nami była kraksa. Kilka osób stoi, wśród nich Przemas, a jeden chłopak leży na ziemi i widać, że nie jest z nim najlepiej. Ostrożnie omijamy miejsce zdarzenia i jedziemy dalej, ale ja przez chwilę z lekką blokadą. Bo się boję wariatów, szczególnie takich, którzy potrafią się rozpędzić, ale niekoniecznie już opanować rower. Po chwili jednak rozumiem, że trzeba jechać dalej swoje.
Cały czas szybkie tempo, przez większość trasy jest wąsko i od czasu do czasu podskakuje się na jakimś korzeniu. Najgorszy dzisiaj odcinek, który dodatkowo jedziemy dwa razy, to dziurawa droga łatana po Polsku, czyli wszystkie śmieci władowane w doły (w tym roku dobrze by było nie złapać kapcia na takich śmieciach :p). Jeśli pojawia się jakiś pagórek to wyprzedzam na nim co najmniej kilka osób, jeśli pojawia się jakiś piach to spokojnie przez niego przejeżdżam. Cougary w takich warunkach bardzo dobrze się sprawdzają. Jedyne miejsce, w którym trzeba podbiegać, to dwa garby całkowicie zasypane piachem. Nawet nie dało się próbować podjeżdżać, bo już wszyscy u podnóża schodzili z roweru. Tutaj też udało się wyprzedzić kilka osób, gdyż bardzo sprawnie mi wyszło podbieganie. Z tyłu usłyszałam tylko jakiegoś pana mówiącego "Ej, to nie jest śmieszne! Widzieliście jak szybko nas wyprzedziła?!"
Generalnie jedzie mi się dobrze. Po pewnym czasie jednak czuję lekkie zmęczenie. Zastanawiam się nawet czy nie za szybko zaczęłam, ale już niedaleko do mety, więc trzeba kręcić. Po wyjeździe z lasu wyskoczyła przede mnie Anna Ostrowska. Staram się gonić, ale ciężko to idzie. Na trasie hobby wyprzedzam ją na górce, ale czuję jej oddech na plecach. Jak się mijałyśmy to złapałyśmy kontakt wzrokowy i obydwie się uśmiechnęłyśmy - to oznacza, że będzie ciężka końcówka :p Na ostatniej prostej znowu jedziemy równo i słyszę "To co, finiszujemy!". No finiszujemy, ale ja już nie mam sił :p Ania łapie koło chłopaka, który przejechał koło niej i pierwsza wpada na metę, ja po 10 sekundach. Dziękujemy sobie za tą rywalizację, ale dopiero w wynikach będzie wiadomo kto miał lepszy czas.
Na mecie jest już Ula, która przyjechała z 15-20 min temu i prosi mnie, żebym weszła za nią do dekoracji, bo ona musi jechać do Tomka K. do szpitala. Mijałam Tomka na początkowych kilometrach w lesie jak szedł z rowerem w kierunku startu, ale nawet nie pytałam czy czegoś potrzebuje, bo myślałam, że miał awarię roweru. A skoro nie kontynuował jazdy, to uznałam, że jak sam nic nie naprawił, to moja wiedza i pomoc też na nic się zda. Okazało się jednak, że Tomek miał wypadek i ma podejrzenie złamania obojczyka :(
Kręcę się w miasteczku i czekam na mojego Tomka.
Pogawędki z Przemasem
Zaczyna kropić i robi się nieprzyjemnie. Zjeżdżają pierwsi pomarańczowi z giga. Romek w duecie ze Ździchem, Tomek, Michał i Paweł. Całe szczęście wszyscy cali. Jemy makaron, gaworzymy i czekamy na dekorację. Dzisiaj wykręciłam sobie drugie miejsce w kat. i 7 open.
Strata do Uli 16 minut, do Agnieszki 11, do Renaty 5. Rating najwyższy z dotychczasowych i awans do 3 sektora.
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Zachodni dom.
Piątek, 11 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚
dst15.42/0.00km
w00:42h avg22.03kmh
vmax32.90kmh
Od Tomka ruszamy rano pociągiem. Tomek do pracy, wiec jedzie do centrum, a ja do domu, dlatego wysiadam na Zachodnim.
Jeszcze fajny chłodek jest i jedzie się przyjemnie. Dzisiaj nie mam ochoty na szybką jazdę dlatego powoli toczę się do domu.
Nieprzystosowana do porannego szczytu samochodowego i rowerowego jadę na przemian ulicą i ścieżkami. I jednak potwierdza się, że jazda ścieżkami jest bardziej niebezpieczna, bo mam dwie okazje do czołówki ;/ Całe szczęście udaje się wyhamować i ominąć.
Kategoria Samotnie
Z Tomkiem.
Czwartek, 10 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚
dst66.00/0.00km
w02:50h avg23.29kmh
vmax45.10kmh
Z Tomkiem spotykam się na Modzelewskiego koło Legionu. Biedak walczy z wkładaniem opony na obręcz. W końcu wspólnymi siłami udaje się ją założyć i ruszamy w kierunku 'Wiatraka'. Odwiedzamy na chwilę Pawła, a później też i cukiernię Olczaka :)
Teraz kierunek Brwinów, ale najpierw trzeba z Warszawy wyjechać. Jedziemy Al. Waszyngtona do Jerozolimskich. Tomek się za bardzo rozhulał i w centrum zygzakiem omijaliśmy wszystkie samochody, od prawego, do lewego krawężnika. Beznadziejna jest taka jazda..Sama bym tak nie jeździła. Z drugiej strony, jak byśmy tak nie jeździli to stalibyśmy jak te pipki w korku :p
Wizyta w Jakoobcycles. Kupujemy dętki, bo po dzisiejszym kapciu Tomka i moim po Złotym Stoku zapasu brak. Obsługa jest tu rewelacyjna. Można pogadać na rowerowo-życiowe tematy i robi się bardzo miło, aż chce się wracać :)
Kategoria W Towarzystwie
Na 3 raty.
Środa, 9 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst70.43/0.00km
w02:51h avg24.71kmh
vmax39.00kmh
Najpierw asfalty i powrót na obiad do domu. Po zjedzeniu droga do pracy, a po pracy okrężną drogą do domu.
Oprócz tego, że trochę dzisiaj dmuchało to generalnie nudno i bez przygód :p
Kategoria Samotnie
Rozjazd w stronę Bardo.
Niedziela, 6 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 16.0˚
dst45.15/0.00km
w02:38h avg17.15kmh
vmax45.10kmh
W porównaniu z dniem wczorajszym znacznie się ochłodziło, ale chęć i ostatnia możliwość pokręcenia w górach powodują, że umawiamy się z Jarkiem i Grześkiem. Mimo planów pojechania drugi raz na Rychlebskie Stezki wygrywa opcja pojechania do Bardo na drogę krzyżową.
Razem z Tomkiem wyjeżdżamy chłopakom na przeciw i jedziemy szlakami rowerowymi do Bardo. Początkowo nie mam siły i cienko widzę moją jazdę, ale po chwili jest nieco lepiej. Poza tym to ma być rozjazd, więc chłopakom nie przeszkadza tak bardzo moje wolniejsze tempo. Dojeżdżamy na punkt widokowy pod krzyżem. Jak staliśmy z Tomkiem pod mostem w czwartek, to go wypatrzyliśmy z dołu. Podejrzewaliśmy, że są stamtąd piękne widoki i okazało się, że faktycznie tak jest.
Jednak nie wpatrujemy się w okolicę zbyt długo, bo chłodny wiatr trochę przewiewa i ruszamy na zjazd. Jarek cieszy się jak dziecko na widok kamieni, które są na początku drogi krzyżowej :D Tomek i Grzesiek też próbują zjeżdżać, a ja idę na chicken way obok :p Dalej nie ma już takich ogromnych głazów, ale trudność polega na tym, że kamienie są mokre. Na przemian jadę i prowadzę. Ostatnie metry Jarek i Tomek chcą dokumentować, ale ja odpuszczam zjazd. Dzisiaj nie mam w sobie tyle odwagi :p Poza tym te ostatnie kilka metrów trochę się zmieniło od czwartku. Dwie ulewy w ciągu ostatnich dni spowodowały wymycie sporej wyrwy i znaczne zwężenie ścieżki, po której można by było zjechać :p
Jedziemy na rynek w Bardo z myślą o jakiejś knajpie, ale nie ma nic otwartego. W końcu lądujemy w cukierni i jemy po kawałku ciasta. Posiedzieć się jednak spokojnie nie da, bo cały czas dyma zimny wiatr i wywołuje ciarki na plecach. Ruszamy w drogę powrotną. Mieliśmy objechać wszelkie górki i jechać już po płaskim, ale szlak istniejący na Jarka mapie w terenie nie istniał i nie mieliśmy wyjścia, znów podjazd. Po drodze minęliśmy śmieszną tabliczkę 'Las monitorowany' :D
Dalej jedziemy asfaltami. Raz Jarek a raz Grzesiek ciągnie pociąg, ale dla mnie zaczyna robić się ciut za szybko. Poza tym nie możemy jechać tak szybko, bo Tomka boli kolano. W Sosnowej się rozjeżdżamy.
Kategoria Las, Sudety, W Towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon Złoty Stok
Sobota, 5 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst39.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Wielki dzień ścigania. Cel na dzisiaj to przede wszystkim poprawić wynik z zeszłego roku i podjechać wszystkie podjazdy :)
Tomek i wszyscy znajomi ruszają na giga, więc godzinę przed startem kręcę się sama. Trochę rozgrzewki i pakowaczka do sektora na 20 min przed startem, chociaż niechętnie tam szłam, bo słońce prażyło niemiłosiernie.
Po starcie jak zwykle: tłok i wszyscy mnie wyprzedzają. Pojawiają się pierwsze kamyczki na trasie i robi się korek. Niskim tempem można spokojnie jechać, ale ludzie przede mną schodzą z roweru..a ja jadę. Nie rozumiem czego można się w tym miejscu bać..
Przepychanka fot. Tadeusz Skwarczyński
Powoli zaczynamy się rozciągać i przeskakuję co jakiś czas kilka pozycji do przodu. W pewnym momencie mijam dziewczynę, która ma skarpetki z tegorocznej edycji AZS MTB CUP. Okazuje się, że to Asia z UW, fajnie spotkać :) Pierwszy podjazd praktycznie za nami. W tym momencie wyprzedza mnie Kazik i razem wjeżdżamy na pierwszy trudniejszy zjazd. W zeszłym roku sporo zjechałam, więc teraz też jadę. Ale z tyłu nadciągają pierwsi chłopacy z mini. Krzyczą, żeby jechać. A co my robimy? Jeden bardzo uprzejmie popycha mnie rogiem albo klamką w tyłek. Dziękuję mu, że mnie popycha w dół, a ten niewzruszony nawet nic nie mówi, jakby nie zauważył, i mnie wyprzedza..Co za chamstwo! Zbliżamy się do końcówki zjazdu, ale ja postanawiam już się nie narażać i chcę końcówkę sprowadzić. Zatrzymuję się, ale zabrakło mi gruntu pod nogami i wpadam w krzaki. Co za akcja :p Szybko się podnoszę i lecę dalej. Na pewno śmiesznie to wyglądało, sama też mam z siebie ubaw :p
Dalej ciągle w dół. Po jakimś czasie zaczynają mi się trząść nogi, zupełnie jak w zeszłym roku.
Topshot z galerii Bikelife.pl
Dojeżdżamy do strumyka, przez który chcę przejść. Tylko, że znowu zatrzymałam się, ale nogę postawiłam jakoś krzywo i zaczęłam się przewracać. Śmieszne przestaje być to wtedy, kiedy zauważam, że spadam ze ścieżki w dziurę. Ratuję się podparciem obydwiema rękami o kamienie, ale zaraz rower się na mnie przewraca i spycha dalej do dziury. Chwile mi zajmuje powrót na nogi bo początkowo nie mogłam się ruszyć, tak się jakoś dziwnie zaplątałam :p Drugi głupi błąd. Może nie kosztował mnie dużo czasu, ale kilka siniaków na pewno :p
Dalej muszę bardziej uważać, bo inaczej nie dojadę cało do mety. Pierwszy bufet zaliczam i łapię banana. Zaraz na początku drugiego podjazdu widzę Kazika walczącego z rowerem. Myślałam, że złapał kapcia, ale jemu spadł łańcuch za kasetę. Chwilę później jedziemy kawałek razem i trochę gadamy, po czym Kazik przyspiesza. Ja jadę swoje, żeby nie przeholować. Szybkimi zjazdami docieramy do drugiego bufetu. Znowu łapię banana i jadę. Po wjeździe na łąkę wyprzedza mnie gość z Krossa z dość dużą prędkością. Za chwilę sytuacja się powtarza. Ewidentna różnica prędkości w podjeżdżaniu, więc to chyba faktycznie czołówka gigowców. A podjazd łąką wcale nie należy do łatwych i przyjemnych, przynajmniej dla mnie, a zaraz pojawi się podjazd pod Borówkową. Jednak mielę cały czas nogami, co mi pozostało. Nawet jest mi wesoło, mimo tych głupich gleb :p
zdj. Bartek Sufin
Borówkową zdobywam z tylko jednym zejściem z roweru i teraz wisienka na torcie czyli zjazd. Tu w jednym momencie kawałek sprowadzam, ale jak idę, to się w sumie dziwię, bo nie jest to jakiś trudny odcinek. Dwie osoby przede mną sprowadzały i się nimi zasugerowałam, błąd :p Reszta zjazdu mnie wytelepała, ale zjechałam! Najgorzej było utrzymać kierownicę i klamki hamulców, które wyślizgiwały się spod palca na tych wertepach. Na trzecim bufecie łapię powerade i jadę znów pod górę. Czas na najbardziej stromy odcinek. Kawałek jadę, ale już po zejściu z roweru nie ma nawet szansy, żeby znowu ruszyć, więc prowadzę razem z resztą. Po ostatnim punkcie pomiaru czasu wjeżdżamy na ostatni zjazd do mety. Mimo, że jadę szybko (nie wiem ile, bo mi się magnesik przesuną po 11 km od mety) to wszyscy mnie wyprzedzają. Jak to jest..
Na mecie jestem o 14:25, ale mimo tego czas wg. sportchallenge mam 3:19. Lepiej niż 3:40, ale chyba jednak liczyłam na więcej.
Jadę do samochodu zostawić zbędne rzeczy i się chwilę rozciągnąć. Jak schylam się przy rowerze, to wydaje mi się, że słyszę psssss..I faktycznie z tylnego koła ucieka powietrze. Dobrze, że udało mi się dojechać bez kapcia do mety :) Dopompowuje ile się da, żeby z powrotem dojechać na rynek i tam zmieniając dętkę czekać na wjazd naszych.
Wjeżdża Romek, Zbyszek, Kamil, Ula, Jurek, Mateusz i Jarek, a Tomka dalej nie widać. Zaniepokojona idę popytać czy ktoś go widział. Przy okazji zapoznaję się z Anią i Mateuszem z teamu :) Kilka minut po Jarku dojeżdża i Tomek. Jest zły i niezadowolony całkowicie z wyniku bo pomylił trasę i kontuzjował się w kolano. On też musi trochę uważniej jeździć :p
A moje odczucia co do maratonu..Znałam trasę, więc wiedziałam dokładnie co mnie czeka. I chyba przez to pojechałam zbyt zachowawczo, bo będąc na mecie czułam, że mogłabym jeszcze jechać. Jak pojeżdżę trochę więcej po górach, to może nauczę się rozkładać siły na cały maraton.
Dzisiaj nasz team bardzo ładnie się zaprezentował. Super wynik wykręciła Ula wygrywając w kat. open wśród kobiet. Resztę punktów do generalki dorzucili Romek, Zbyszek i Kamil, co daje aktualnie 3 miejsce w drużynówce!! Oby tak dalej!
Kategoria PTU Eclipse Biketires, Sudety, W Towarzystwie, zawody
Cerna Voda - Rychlebské stezky.
Piątek, 4 maja 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚
dst16.00/0.00km
w01:30h avg10.67kmh
vmax42.60kmh
Dzisiaj w planach musiało znaleźć się coś niezbyt męczącego, żeby nie wypalić się przed jutrzejszymi zawodami. Poza tym deszczowe chmury się kręciły i co chwila straszyły deszczem.
Pada pomysł przejechania się po Rychlebskich stezkach. Podobno fajnie można tam pojeździć, ale nikt ze znajomych jeszcze tam nie był. Umawiamy się z Dorotą, Jarkiem i Grześkiem i na miejsce jedziemy samochodami.
Razem z Tomkiem i Grześkiem ruszamy na ten średnio trudny szlak, a Dorota z Jarkiem objeżdżają te najłatwiejsze ścieżki.
Początek jedzie się po szutrówkach, ale po pewnym czasie robi się ciekawiej. Na początek przejazd przez rzeczkę i dalej jedzie się już singlem. Puszczam chłopaków przed siebie i próbuję nie panikować jak pojawiają się coraz większe kamienie. Mimo małej wiary w siebie jakoś udaje mi się na razie jechać. Widoki zaczynają się takie, że nie dowierzam, że jest tu tak pięknie. I nie wiadomo, jechać czy stać i patrzeć :p
Czasami jednak robię sobie spacer, ale chyba jednak ze strachu :p
Po wjechaniu na górę jest rozwidlenie na trudną i średnio trudną trasę. Jedziemy na tą średnio trudną, uff :p Ale wbrew pozorom łatwo nie jest. Masa, masa, masa kamieni. Jeden za i na drugim, ale jakoś trzeba jechać. Tak jak mówi Tomek, to świetny trening do balansowania na rowerze. Ba, to w ogóle świetny trening! Patrzę na drogę i w wielu miejscach myślę 'tutaj to nie przejadę', ale mimo wszystko próbuję. I wiele razy okazało się, że jednak potrafię przejechać! Ale to jest budujące.
Tylko nie można za bardzo urosnąć w tą pewność siebie, bo nawet Tomek i Grzesiek zaliczają niegroźne, ale bolesne doświadczenia na tej trasie.
Grzesiek
Ale te zdjęcia trochę oszukują. Wygląda to tak, jakby wszystkie kamienie były zlokalizowane tylko po bokach, a na ścieżce jest tylko mały, biały żwirek :p Trzeba tam być, żeby wiedzieć jak jest naprawdę :p
W pewnym momencie trasa wyjeżdża na asfalt i skręca w szutrówkę. Myślałam, że tak już będzie do końca, ale trochę się pokomplikowało. Teraz było sporo korzeni. W sumie dobre przygotowanie przed jutrzejszą Borówkową :)
Chłopaki szybko mi znikają, ale ja też chyba jadę dość szybko, przynajmniej tak mi się wydaje :p W pewnym momencie mam okazję do zrobienia OTB, bo tylne koło leciało już do góry (pewnie za mocno zacisnęłam przedni hamulec), ale ostatecznie udaje się zjechać bez lądowania na twarzy. Nawet nie wiem co zrobiłam, że się wyratowałam. Czy puściłam hamulec, czy przechyliłam się bardziej do przodu. Wszystko działo się tak szybko :p Dalej już bez problemów dojeżdżamy cało na parking.
Te ścieżki to rewelacyjna sprawa! Wszyscy byliśmy zachwyceni i nikt z nas nie spodziewał się czegoś takiego. Absolutnie warte polecenia.
Chwilę czekamy na Dorotę i Jarka i zawijamy się na kwatery. Reszta dnia spędzona na odsypianiu i ładowaniu baterii w pizzerii na jutrzejszy dzień :)