Wpisy archiwalne w kategorii

W Towarzystwie

Dystans całkowity:8604.02 km (w terenie 1772.53 km; 20.60%)
Czas w ruchu:433:16
Średnia prędkość:19.27 km/h
Maksymalna prędkość:60.20 km/h
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:48.61 km i 2h 31m
Więcej statystyk

Wolny dzień w KPN.

Czwartek, 27 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst110.44/0.00km w05:09h avg21.44kmh vmax35.90kmh

Dzień wolny od pracy, to chciałoby się jakoś go dobrze spożytkować. Wymyśliłam sobie trasę po KPN i jadę ją realizować. Karta miejska była akurat do wczoraj, więc nie ma podwożenia się metrem. Jadę przez Zachodni do Radiowej, żeby wbić się na żółty szlak lecący koło Łosiowych Błot. Kiedyś mnie tam Tomek zabrał, ale to dawno było, więc zupełnie nie poznaję okolicy i jadę na czuja. Skręcam koło fortu Babice i jadę przed siebie. Wjeżdżam między jakieś bunkry, kręcę się i kręcę i ostatecznie wyjeżdżam koło ronda przy drodze sochaczewskiej. Akurat dzwoni Tomek, z którym się umawiam, że podjadę na forty Bema po 17. Przy okazji przez telefon pomaga mi się zlokalizować i mogę na nowo ułożyć trasę do lasu.
W Lipkowie dojeżdżam do niebieskiego szlaku i jadę. Zadowolona, że wreszcie dotarłam do lasu jadę singlami i w ten sposób nie zauważam, że szlak mi skręca.

Jakby w KPN było za mało piachu, to go jeszcze dowożą i rozrzucają na drogi :p
Ale zaraz z powrotem jestem na dobrej drodze. Z Zaborowa jadę żółtym, ale tu znowu za mało się rozglądam i przestrzelam mój zakręt. Miałam skręcić w miejscu, w którym zawsze skręcamy do Roztoki. Byłam przekonana, że poznam to miejsce, ale niestety nie. Dobrze, że zatrzymałam się w miejscu, gdzie akurat był czerwony szlak. Teraz to prosta droga do Roztoki. Tak myślałam, ale znowu udało mi się pobłądzić nieco. W Roztoce lody, wafelek i picie i ruszam gazem w drogę powrotną. Jak się nie pospieszę to nie dotrę na te forty do Tomka na czas. Za Ławską górą skręcam na ścieżkę poza szlakiem, bo pamiętam trasę. Ta, pamiętam do momentu kiedy ścieżki się nie rozdzielają. Którą wybrać? Wybieram tą złą, bo wjeżdżam w nieznane tereny. Jestem wściekła. Przecież nie raz tędy jechałam, tyle, że zawsze na czyimś kole. Dzięki pomyleniu trasy spotykam sarenkę, która mnie nieco zaniepokoiła, że zapuściłam się w takie dzikie tereny. Zaraz jednak się odnajduję i już więcej razy tego dnia się nie gubię! Pocieszające :p
Z Zaborowa jadę do Truskawia. Po drodze robię chociaż jedno zdjęcie jesiennej scenerii.

Z Truskawia cały czas asfaltami jadę do góry śmieciowej. Tempo tylko na chwilę siada, ale już 60 km za mną. Przejeżdżam koło lotniska Bemowo (tu o dziwo się nie zgubiłam, a jechałam tędy tylko raz) i zaraz pojawiam się na fortach. Zanim dojechałam to Tomek z Pawłem zdążyli już małą pętelkę zrobić. Ja nie lubię tego miejsca, więc siadam i pilnuję gratów, a chłopaki jeżdżą. Szybko jednak robi się ciemno i chłodno, dlatego zwijamy się do domów.
Żeby wyjechać z fortów musimy z Tomkiem przejechać przez jedną góreczkę. Przez to, że niewiele widać i może zmęczenie też trochę ma w tym swój udział, albo po prostu ja się z tymi fortami nie lubię, zaliczam glebę i dodaję kolejne siniaki na i tak już fioletowym udzie :p Zanim wyjeżdżamy z Bemowa to stołujemy się jeszcze w Kingu :)


Kategoria Las, Samotnie, W Towarzystwie

Rawa Mazowiecka.

Niedziela, 23 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚ dst58.58/0.00km w02:26h avg24.07kmh vmax44.30kmh

Do maratonu podchodzę, można powiedzieć, trochę lekceważąco. Nie patrzyłam na trasę, nie znam dystansu. Jedyne co wiem, to o której jest start i z którego sektora startuję. Słyszałam tylko, że ma być szybko od samego początku. Reszta historii pisze się sama.
Rozgrzewka zrobiona z Tomkiem i Pawłem po trasie maratonu przygotowała mnie na kilka kilometrów po starcie. O ile na asfalcie nie jestem w stanie utrzymywać się z grupą zawodników, o tyle po wjechaniu w teren i na pierwszą górkę momentalnie odzyskuję pozycje. Zaczyna się wertepiasty fragment, na którym ciężko jest pedałować siedząc w siodle. Niestety niektórzy radzą sobie fatalnie (przez niską kadencję) i kolejne kępy traw hamują ich coraz bardziej, przez co nie idzie im jazda pod górę. Jak mogę wyprzedzam i przesuwam się do przodu. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie mało odcinków na otwartej przestrzeni, bo wiatr się mocno rozhulał.

Jak dotąd jedzie mi się dobrze, bez przygód. Mijamy pierwszy bufet. Przed sobą mam w zasięgu wzroku Anię, więc mój cel jest jasny, dogonić. A mam szansę zrobić to tylko w terenie, najlepiej na jakimś podjeździe :) Niestety za bufetem raczej płasko i niestety w otwartym terenie. Ciężka praca się opłaca i w końcu udaje się dogonić 'ruchomy cel' :p Cały czas jest szybko, więc o pomyłkę trasy nie trudno. Pierwszą zdezorientowaną grupę widzę przy miejscowości Babsk. Ja jednak jadę w tej grupie, która zauważa strzałki i udaje nam się nie błądzić. W lesie odskakuję od reszty zawodników i jadę w raczej przerzedzonej grupce. Wyjeżdżamy na skraj lasu. Wieje, ale z boku, więc nie próbuję się nawet za nikim schować. Przede mnie wjeżdża jednak zawodnik Kliwera, który nie patrzy na strzałki. Hamuję i krzyczę 'w prawo', ale chyba nic z tego nie usłyszał. Wjeżdżam do lasu sama. W zasięgu wzroku nikogo. Zaraz wyjeżdam na asfalt, który prowadzi do wiaduktu nad trasą. Oj pod wiatr, ciężko jest kręcić 14 km/h. Za mną grupka zgub, z którą łączę się dopiero po drugiej stronie trasy katowickiej. Przed ostatnim bufetem coś mi zaczyna przeskakiwać napęd, więc muszę się zatrzymać. Wywalam krzaki wkręcone w kasetę i po problemie. Mijam bufet i gonię tych, którzy mnie minęli jak stałam. Tutaj widzę kolejną błądzącą grupę, ale ja widzę, że trzeba skręcić w lewo. Zaczynają się wąskie ścieżki w wąwozach. Fajny odcinek! Tutaj też raz wrzucam na młynek, bo mnie trochę trawiasty podjazd zaskoczył :p Szybko niestety kończą się ciekawe ścieżki i dojeżdżamy do wertepiastej drogi, którą wracamy do mety. W zasięgu wzroku pojawiła się dziewczyna z Legionu, pewnie Magda. Cały czas próbuję się zbliżyć, ale ona jedzie z kilkoma panami, ja sama. Najgorszy dzisiaj odcinek jest po ścieżce rowerowej dookoła zalewu, bo wieje tam mega mocno, centralnie w twarz. Na metę wjeżdżam zadowolona.

Jak się okazuje po przyjściu smsa, jestem 4 open, 1 K2. To cieszy :)

Tomek przyjeżdża zadowolony, bo całą drogę jechał z Lucjanem i nie musiał sam dymać pod wiatr. Drużynowo znowu poprawiamy swój wynik. Ciekawe czy to przez zmęczenie sezonem u innych teamów, czy po prostu forma idzie w górę :p

Pierwszy raz w życiu jechałam dzisiaj z pulsometrem. W czasie jazdy nie interesował mnie w ogóle. Dopiero na mecie Tomek analizuje to, co się tam zapisało. Średnie tętno 182. Jeszcze nic mi to nie mów, ale może niedługo się nauczę ;)


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Piwniczna Zdrój.

Niedziela, 16 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst49.00/0.00km w04:00h avg12.25kmh vmax0.00kmh

Chwilę przed 10 odwożę Ulę, Tomka i Romka na start. Z parkingu, na którym zaparkowaliśmy trzeba pedałować ostro pod górę, żeby dostać się na start. Myślałam, że już nie będę musiała się wracać, ale zapomniałam okularów :p
Po wyszykowaniu się ruszam z Michałem i Łukaszem na rozgrzewkę. W sumie obejmuje ona wjazd na start i może jeszcze ze 2 km. Chwilę się jeszcze kręce i zaraz słyszę '4 min do zamknięcia sektorów'. Dzisiaj czas mi szybko leci. W sektorze staję zestresowana, jak zwykle.
Po sygnale startu wszyscy ruszają dość powoli. Powód? Start jest od razu pod górę i trzeba ruszać z najlżejszych przełożeń. OMG, co to będzie, skoro już od startu trzeba jechać na młynku?

Podjazd po płytach i asfalcie zamienia się w końcu w butowanie po luźnych kamieniach, ale szybko przychodzi pierwszy zjazd. Na nim mijam Łukasza, który zmienia gumę. Zaraz zaczynają się pierwsze ostrzejsze zjazdy z wykrzyknikami. Część jadę, część sprowadzam, jak reszta. Raz robi mi się cieplej, bo po najechaniu na luźny kamień kierownica się skręca, ale udaje mi się wyratować i nie ląduję na tyłku, uf :p
Rzut oka na licznik. Kilometrów naliczonych brak, wyświetla się tylko zegarek ;/ Ponad godzina jazdy. Przydałoby się wciągnąć jakiegoś żela, ale póki co nie ma jak, bo cały czas jest w dół.

Z daleka na poboczu widzę pomarańczową koszulkę. Michał popsuł manetkę i nie da rady dalej jechać. Szkoda. To teamowy pech czy jak? :p Jeszcze trochę zjazdów i lądujemy na asfalcie. Hura, wciągam żela. Zaraz pojawia się też bufet, ale nie korzystam. Mam spory zapas jedzenia w kieszonkach.
Od teraz zaczyna się jazda w górę. Teren jest lekko nachylony, więc jedzie się w miarę szybko. Zaczynam powoli mijać kolejne osoby. Z kilku robi się ich kilkanaście i zaczynam się zastanawiać, czy nie narzuciłam sobie zbyt wysokiego tempa i czy zaraz nie padnę. Ale nie padam i dalej wyprzedzam.W pewnym momencie zbliża się do mnie chłopak z tyłu i pyta czy jechałam mazovię w Ciechanowie. Jechałam, a co? "Aha, to w takim razie ty wyprzedzałaś mnie na trasie" :) "Możliwe, nie pamiętam :p".
Jedziemy dalej pod górę, a końca cały czas nie widać. W sumie to już bym zmieniła trochę pozycję, bo tyłek wbija się w siodełko. Dojeżdżamy do drugiego bufetu zlokalizowanego zaraz przed rozjazdem. Tutaj również nie korzystam i jadę dalej. Zaczynają się zjazdy, ale nie jest ekstremalnie. Wpadamy na szeroką szutrówkę i dalej jedziemy w dół. Zjazd się ciągnie i ciągnie. Tylko jeden gość mnie wyprzedził, a tak to zero ludzi na horyzoncie. Trochę bardziej się wypłaszcza i trzeba dokręcać. Wrzucam na blat i kręcę, aż do momentu, kiedy kończą mi się przełożenia :p OMG, po początku trasy i jeździe na młynku myślałam, że blat mi się dzisiaj nie przyda :p Pojawia się trzeci bufet, ale też tylko mijam. Zaraz wjeżdżamy do Rezerwatu Biała Woda. Co chwila obok trasy pojawiają się jakieś skałki, przejeżdżamy kilka razy przez rzeczkę. Jest pięknie! Tylko ja już powoli zaczynam odczuwać zmęczenie i jakoś takie znudzenie mnie ogarnia. Jedźmy w górę, albo w dół i kończmy tą zabawę na dzisiaj! :p Zaraz pojawia się podjazd po trawiastym zboczu. Na małej nawrotce spoglądam na osoby jadące za mną, czy może jakaś dziewczyna się nie zbliża. Po jakimś czasie mija mnie dziewczyna z Krossa, ale to Michalina z giga, więc nie mam się co martwić. Prz okazji podziwiam jak i w jakim tempie ta dziewczyna (1 open) zdobywa szczyty. Praktycznie na końcu podjazdu stoi fotograf, który mówi, że już niedaleko do mety. To dobrze :) Jak się trochę wypłaszczyło to oglądam się na niedawno przebytą drogę i widzę coś takiego

Jaa, chciałoby się dłużej popatrzeć, ale muszę dojechać do mety. Jedziemy bardzo ładnym lasem i myślę praktycznie tylko o tym, jak tu jest pięknie. Teraz cieszę się, że mój licznik nie działa i nie mogę sprawdzić, który to kilometr i za ile będzie meta, bo mogłoby się to skończyć jak w Korbielowie :p Dojeżdżam do wąskiej ścieżki, która zaczyna opadać w dół i przed którą ostrzegają zawieszone na drzewie wykrzykniki. Dobra, ja schodzę i to nie jest zła decyzja :p
Dojeżdżamy do szerokiej drogi, która doprowadza nas do mety. Jeszcze tylko ostatni podjazd.

Przy mecie stoi Michał, Łukasz, Romek, Olga i Kamil i dopingują głośno. Ale już szybciej nie pojadę, szczególnie po wjeździe na miękką trawę. I jest, meta :) Teraz z zaciekawieniem sprawdzam, która jestem. W wozie Czechów komputer pokazuje 6 miejsce. Jest, jest, jest :D Ale jestem szczęśliwa! Romek przyjechał dzisiaj też 6 w kategorii, a niedługo po mnie przyjeżdża Ula, która dowozi 2 miejsce w kat. Z jednej strony pech, bo Michał i Łukasz nie kończą wyścigu, a z drugiej strony sukces, aż 3 na podium.
Tomek jeszcze na trasie, ale robi się chłodno, więc wszyscy zjeżdżają się przebrać. W końcu do dekoracji zostało jeszcze sporo czasu. Kiedy wszyscy są już gotowi to jedziemy na górę. W połowie drogi spotykamy się z Tomkiem. Ja ze szczęścia, że zaraz będę mogła się pochwalić, i pewnie też trochę ze zmęczenia, albo gapiostwa nie wypięłam się i zaliczam glebę. Ehh, obie ręce dziurawe, kolano dziurawe.. Cały maraton przejechałam bez szwanku, a na prostej drodze się poobijałam :p Ale ból zaraz mija i można się dalej cieszyć z sukcesu :)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Mazovia Ciechanów.

Niedziela, 9 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst52.39/0.00km w02:13h avg23.63kmh vmax41.80kmh

Szybki maraton - tyle słyszałam o Ciechanowie i niespecjalnie się cieszyłam na ten maraton. Ale walka o miejsce w generalce motywowała do startu.
Rozgrzewka na pierwszych kilometrach za startem nie pokazuje nic ciekawego, szeroko i płasko. Przynajmniej pogoda jest super. Słońce grzeje coraz bardziej i zaczynam żałować, że nie wzięłam bukłaka. Zawsze bym miała zapas i mogłabym popić kurz, który na pewno będzie się unosić spod kół.
Czas jakoś szybko mija i trzeba się ustawiać w sektorach. Ja ponownie z 5. W sektorze Paweł, Robert, Pignat, Mateusz, więc nie stoję jak rodzynek. Sektor 5 stał akurat za zakrętem, więc miałam dobre miejsce na oglądanie, kto jest dzisiaj obecny. Widzę kilka nieznanych mi dziewczyn, czyli dzisiaj będzie większa konkurencja. Trzeba będzie powalczyć.
Startu w miarę nie przespałam. Początek jest szeroki, więc się jedzie, ale pierwszy piach, pierwsza górka i z buta. Porażka. Zaczynają się całkiem ciekawe tereny. Trochę lasu, trochę pagórków. Jest nawet jeden odcinek, który można by nazwać zjazdem, łatwym, ale jak na mazovię to chyba hardcore. Dzisiaj nie tylko na górkach udaje mi się przeskoczyć parę oczek, ale też na piaszczystych drogach. Normalnie całe pociągi wyprzedzałam, szok! Jadę mocno, ale zmęczenia w nogach nie czuję. Mijam bufet, nie korzystam. Ze strefy bufetu wyjeżdżam z ogonem, ale nie mam zamiaru się prosić o zmianę. Zresztą nie byłoby kogo prosić, bo po kawałku trasy po trawie z wertepami ogon się urywa.
Przede mną cały czas ktoś jedzie, cały czas kogoś doganiam. Widzę w oddali pomarańczowy kask i zaraz później okazuje się, że to Michał. Jedzie dziwnie powoli, jak na wycieczce :p Korzystam z lewej wolnej i wyprzedzam cały sznur osób, za którymi jechał Michał. Od teraz tempo praktycznie nie spada, bo Michał wyskoczył na przód i prowadzi. Od tego momentu niewiele rozglądam się po trasie, więc pamiętam tylko piach, trawę, korzenie. Czasem jazda po alternatywnej trasie nie należy do najłatwiejszych, ale jak chce się wyprzedzać, to trzeba ryzykować. Raz jak wjechałam w naprawdę grząski piach to mnie pan zachęcił i wpuścił przed siebie na utwardzoną ścieżkę, Dzięki :)
W pewnym momencie ktoś z lewej mówi "Magda? O cholera!" Ja na to "O kurczę, Robert". Jak to się stało, że dogoniłam harpagana z Łomianek, nie wiem :p Ale od tego momentu jedziemy już we trójkę, przy czym panowie pilnują, żebym się nie zgubiła. Jak miło :)
Na 10 km przed metą wsysam jeszcze żela i dobrze, bo na koniec są asfalty, na których prędkość szybko rośnie. Przy 40 km/h nie wytrzymuję i 'zwalniam' do 35. W końcu na metę trzeba wjechać, a nie wejść na czworaka :p Miłym zaskoczeniem jest skręt koło cmentarza i końcówka poprowadzona w wertepiastym terenie, a nie po asfalcie. Na finiszu Michał puszcza mnie przodem i dopinguje do dokręcania po zakrętach o 180*. Telepie, ale staję w korbie i dokręcam. Uf, meta. Robert już czeka za kreską. Mówi, że nie mógł odpuścić okazji, żeby mnie wyprzedzić chociaż o kilka minut :p
Jestem przeszczęśliwa, bo jechało mi się świetnie, w czym duża zasługa Michała. Dzięki!
Pierwszy taki maraton, gdzie jechałam z kimś z teamu do mety. Pierwszy taki maraton, gdzie prułam jak torpeda, a nogi nie paliły aż tak bardzo. I jak się okazało po przyjściu smsa z wynikiem, pierwszy taki maraton mazovi, w którym udało się wygrać w kategorii na dystansie mega!! Cieszy również najmniejsza w tym sezonie strata do pierwszej Open, czyli Uli, bo tylko 8 min.

Trasa nawet całkiem ok. Nawet nie było tak dużo jazdy po polach, chociaż wszystkie kartofliska wytrzęsły tyłek. Piachu też nie było za dużo. Faktycznie taka mazowiecka trasa, podobne można znaleźć w KPN.
Tomek dzisiaj też zadowolony z przejazdu i trasy.
Wyniki jakoś się opóźniają, więc jest czas, żeby posiedzieć z drużyną i pogadać dłużej niż zawsze. Dzisiaj drużynowo zarobiliśmy sporo punktów za start: Ula 1 Open i 1 K3, ja 1 w K2, Romek 5 w M3 na GIGA, Paweł 21 w M3 na GIGA. A do tego wszyscy dojechali cało do mety, co nie jest łatwe na takich szybkich trasach ;)


Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Z Tomkiem.

Środa, 5 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst23.00/0.00km w00:58h avg23.79kmh vmax34.30kmh

Pod pracę przyjeżdża po mnie Tomek. Razem jedziemy do Legionu na Górczewskiej na małe zakupy i później bezpośrednio do Józefowa.
Tomek puszcza mnie przodem. Na Poznańskiej jedzie się lekko. Znowu z wiatrem czy jak? Jednak po wyjechaniu na otwartą przestrzeń czuć mocne, boczne podmuchy, ale i tak łatwo kręci się w okolicach 30 km/h. Moc wróciła?
Wieczorem robimy z Tomkiem mistrzowską sałatkę, po zjedzeniu której usypiam jak dzieciaczek :)


Kategoria W Towarzystwie

Znowu w stronę słońca.

Czwartek, 30 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 13.0˚ dst22.86/0.00km w00:53h avg25.88kmh vmax33.80kmh

Podobnie jak wczoraj, ale droga w drugą stronę, czyli na wschód. Tym razem w towarzystwie Tomka :) Początkowo nogi mam trochę ciężkie, ale po jakimś czasie to uczucie przechodzi. Podróż mija szybko. Rozjeżdżamy się na Powstańców przy Górczewskiej. Znowu mam jeszcze zapas czasu do otwarcia biura, dlatego wybieram się na spożywcze zakupy. W piekarni Sokołowskiej kupuję chleb razowy, który jest jeszcze ciepły i miękki w środku, a skórka jest chrupiąca. Mniam, polecam :)
Licznik odżył i liczy kilometry, a to dzięki podstawce pożyczonej od Tomka. W mojej poprzecierał się kabelek i stąd wszystkie problemy.


Kategoria W Towarzystwie

Skarżysko Kamienna.

Niedziela, 26 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst61.00/0.00km w02:57h avg20.68kmh vmax47.90kmh

Na miejsce dojeżdżamy koło 9, więc mamy sporo czasu na ogarnięcie wszystkich spraw. Kilka pogawędek, z Renatą i Bartkiem, paroma osobami z teamu i dawno nie widzianym Krzyśkiem. Po 10 jadę na rozgrzewkę z Tomkiem i Pawłem . Po skręceniu na trasę hobby Paweł łapie gumę i trochę czasu nam się schodzi na zmianę. Przed startem musimy podjechać jeszcze do samochodu, a robi się coraz później i do sektorów lecimy na ostatnią chwilę. Na domiar złego zaczyna siąpić.
W sektorze spotykam się z Pawłem L., który przyjechał dzisiaj z Jarkiem. Myślałam, że tylko ja spadłam do 5 sektora, ale wokół widzę dużo znajomych twarzy.
Po starcie chyba zaczyna mocniej padać. Po twarzy strumieniami spływa woda, sypie piachem spod kół osób jadących przede mną. Początek jak zwykle ciasny, ale na pierwszych pagórkach doganiam kilku znajomych, więc tym razem nie spaliłam tak bardzo startu. Pierwszy teren, pierwsze błoto, pierwsze korki. Trochę się wkurzyłam i zaryzykowałam wyprzedzaniem poboczem i po rynnach. Opłaciło się i na szutrową autostradę wyjeżdżam pierwsza. Jakiś czas później zaczyna się odcinek błotnisty. Wszystkich wozi, więc więcej się idzie niż jedzie. Później znowu szeroko, i znowu błoto. Rozjazd. O dziwo jadę w grupie, z której nikt nie odbija na fita. Towarzystwo przede mną zaczyna się przerzedzać. To dobrze, bo zaczynają się węższe ścieżki, trochę pofalowane, trochę błotniste i mogę sobie spokojnie jechać swoim tempem. Koło kamienia, którego niestety nawet nie widać, robi się gęsto i trzeba podprowadzać. Przy okazji widzę, że wyprzedza mnie Ola. To ja ją wcześniej wyprzedziłam? Nie pamiętam. Spotykam tam też Anię, która narzeka na problemy ze sprzętem.
Niedługo później powtarzamy kawałek trasy z początku, więc rozjazd już tuż tuż. Od teraz jadę praktycznie sama. Przy tabliczce '10 km do mety' zaczynają się 'korzenie' zapowiadane przez Jerzego. Jak sobie uświadomiłam, że to ten fragment, przed którym ostrzegał komentator to się śmieję pod nosem, bo te korzenie są mniejsze niż w Kampinosie :p
Niemniej jednak wyciągają ze mnie trochę energii, ale staram się jechać mocno i nie zwalniać. Do mety jadę samiusieńka, a na ostatniej prostej widzę Krzyśka. W ostatnich zatorach widziałam go przed sobą, ale na prostej wszyscy mi znikali z pola widzenia :p
Na mecie rozmawiamy. Ile kilometrów wyszło? Na moim liczniku 46 (w czasie 2:37 :p). Wierzyć czy nie ? :p Coś szwankuje ten mój licznik i to porządnie.
Koniec ścigania, czas się ogarnąć. Rower upierdzielony równo, ale nawet nie myślę, żeby stanąć w kolejce do karchera. Pytam policjanta gdzie jest najbliższa myjnia i tam się udaję. Za 4 zł mam wymyty porządnie rower, a do tego 8 km rozjazdu w nogach :)
Gorzej jest z umyciem siebie, bo wody w beczkowozie już zabrakło jak przyszłam, a pod prysznicem był straszny syf. Trudno, otrzepałam to co wyschło, a resztę musiałam przykryć ubraniem :p
Czekam na chłopaków. Pierwszy przyjeżdża Paweł, niedługo potem Jarek, który informuje, że Tomek butuje do mety. Biedak miał awarię i nie może jechać.

SMS z wynikiem dzisiaj nie doszedł, ale po sprawdzeniu na tablicy dojechałam 6 Open i 4 w K2. Do 3 miejsca 5 min straty. No niestety. Ale nie mogłabym tej straty odrobić, bo i tak jechałam na maksa i bez postojów. Muszę walczyć na kolejnych edycjach!


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Z Tomkiem po pracy.

Piątek, 24 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst45.55/0.00km w01:45h avg26.03kmh vmax41.10kmh

Z Tomkiem spotykam się przy Obozowej i razem jedziemy na zachód. Namawiam Tomka, żeby podjechać gdzieś do serwisu i odkręcić śrubkę z zacisku sztycy. Zajeżdżamy więc do Jakuba, który szybko radzi sobie z naszym problemem. Szybko jednak stamtąd nie wychodzimy, bo jak zwykle jest wiele ciekawych tematów do obgadania :p
Tomek próbował mnie dzisiaj zachęcać do sprintów, dwa razy dałam się podpuścić, ale na więcej nie miałam ochoty.


Kategoria W Towarzystwie

Na Wolę i zobaczyć KPN

Czwartek, 23 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst51.98/0.00km w02:14h avg23.27kmh vmax33.30kmh

Jedziemy do pracy razem. Razem łatwiej jest się zmobilizować do porannego wstawania, a później się fajnie razem jedzie :)
Po drodze Tomek namawia mnie na 'czwartkowy Kampinos'. W sumie czemu nie. W pracy jestem wcześnie, więc i wcześniej będę mogła wyjść, żeby zdążyć dojechać. U Tomka pod pracą jestem o 16. Mam poczekać jeszcze chwilę i zaraz ruszamy. Chwila przedłuża się prawie do godziny. Czekam, bo mój telefon ładowany całą noc właśnie się wyładował i nie mogę nawet zadzwonić i upewnić się, że mam czekać.
Nastrój mam już dość popsuty. Z Marymontu ruszamy o 16.45, więc musimy pędzić, żeby chłopaki za długo nie czekali. Ale ja mam problemy, żeby jechać szybko. Niemoc mnie dopadła, a jeszcze zaczęłam mieć zawroty głowy, atakował mnie głód i ogólnie strasznie dziwnie się czułam. Tomek chce, żebym mimo wszystko z nimi jechała. Tylko, że jak się teraz wypruję przez to gonienie za czasem, to później nie starczy mi sił, żeby gonić wariatów na rowerach :p
Dojeżdżam pod BD, witam się i zaraz żegnam, bo obieram inny niż Roztoka kierunek, a mianowicie sklep z jedzeniem :p Tylko, że Tomek trochę źle mnie pokierował, więc sklepu muszę szukać, a jak już znajduję, to rzucam się na słodką bułkę i Corna.
Moja wycieczka kończy się po dojechaniu do metra Młociny. Zapakowana w metro odzyskuję lepsze samopoczucie, ale sama jazda mnie mocno usypia, do tego stopnia, że nie mogłam utrzymać oczu otwartych :p
Szkoda, że nie udało się pojeździć po Kampinosie, bo w 'przedsionku' Kampinosu widziałam kwitnące wrzosiki, więc w samym lesie musi być już bardzo ładnie, zresztą jak zawsze :)


Kategoria W Towarzystwie

Z pracy z ominięciem deszczu.

Środa, 22 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst25.70/0.00km w01:05h avg23.72kmh vmax34.30kmh

Jadę z Tomkiem do Józefowa. Zaczyna mocniej wiać i nadciągają ciemne chmury, ale nas tylko lekko moczy. Chmura poleciała na Raszyn, więc jadąc Poznańską mamy ją po lewej. W Ożarowie zatrzymujemy się w Cafe Ciacho na łakocie :)


Kategoria W Towarzystwie