Rawa Mazowiecka.
Niedziela, 23 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚
dst58.58/0.00km
w02:26h avg24.07kmh
vmax44.30kmh
Do maratonu podchodzę, można powiedzieć, trochę lekceważąco. Nie patrzyłam na trasę, nie znam dystansu. Jedyne co wiem, to o której jest start i z którego sektora startuję. Słyszałam tylko, że ma być szybko od samego początku. Reszta historii pisze się sama.
Rozgrzewka zrobiona z Tomkiem i Pawłem po trasie maratonu przygotowała mnie na kilka kilometrów po starcie. O ile na asfalcie nie jestem w stanie utrzymywać się z grupą zawodników, o tyle po wjechaniu w teren i na pierwszą górkę momentalnie odzyskuję pozycje. Zaczyna się wertepiasty fragment, na którym ciężko jest pedałować siedząc w siodle. Niestety niektórzy radzą sobie fatalnie (przez niską kadencję) i kolejne kępy traw hamują ich coraz bardziej, przez co nie idzie im jazda pod górę. Jak mogę wyprzedzam i przesuwam się do przodu. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie mało odcinków na otwartej przestrzeni, bo wiatr się mocno rozhulał.
Jak dotąd jedzie mi się dobrze, bez przygód. Mijamy pierwszy bufet. Przed sobą mam w zasięgu wzroku Anię, więc mój cel jest jasny, dogonić. A mam szansę zrobić to tylko w terenie, najlepiej na jakimś podjeździe :) Niestety za bufetem raczej płasko i niestety w otwartym terenie. Ciężka praca się opłaca i w końcu udaje się dogonić 'ruchomy cel' :p Cały czas jest szybko, więc o pomyłkę trasy nie trudno. Pierwszą zdezorientowaną grupę widzę przy miejscowości Babsk. Ja jednak jadę w tej grupie, która zauważa strzałki i udaje nam się nie błądzić. W lesie odskakuję od reszty zawodników i jadę w raczej przerzedzonej grupce. Wyjeżdżamy na skraj lasu. Wieje, ale z boku, więc nie próbuję się nawet za nikim schować. Przede mnie wjeżdża jednak zawodnik Kliwera, który nie patrzy na strzałki. Hamuję i krzyczę 'w prawo', ale chyba nic z tego nie usłyszał. Wjeżdżam do lasu sama. W zasięgu wzroku nikogo. Zaraz wyjeżdam na asfalt, który prowadzi do wiaduktu nad trasą. Oj pod wiatr, ciężko jest kręcić 14 km/h. Za mną grupka zgub, z którą łączę się dopiero po drugiej stronie trasy katowickiej. Przed ostatnim bufetem coś mi zaczyna przeskakiwać napęd, więc muszę się zatrzymać. Wywalam krzaki wkręcone w kasetę i po problemie. Mijam bufet i gonię tych, którzy mnie minęli jak stałam. Tutaj widzę kolejną błądzącą grupę, ale ja widzę, że trzeba skręcić w lewo. Zaczynają się wąskie ścieżki w wąwozach. Fajny odcinek! Tutaj też raz wrzucam na młynek, bo mnie trochę trawiasty podjazd zaskoczył :p Szybko niestety kończą się ciekawe ścieżki i dojeżdżamy do wertepiastej drogi, którą wracamy do mety. W zasięgu wzroku pojawiła się dziewczyna z Legionu, pewnie Magda. Cały czas próbuję się zbliżyć, ale ona jedzie z kilkoma panami, ja sama. Najgorszy dzisiaj odcinek jest po ścieżce rowerowej dookoła zalewu, bo wieje tam mega mocno, centralnie w twarz. Na metę wjeżdżam zadowolona.
Jak się okazuje po przyjściu smsa, jestem 4 open, 1 K2. To cieszy :)
Tomek przyjeżdża zadowolony, bo całą drogę jechał z Lucjanem i nie musiał sam dymać pod wiatr. Drużynowo znowu poprawiamy swój wynik. Ciekawe czy to przez zmęczenie sezonem u innych teamów, czy po prostu forma idzie w górę :p
Pierwszy raz w życiu jechałam dzisiaj z pulsometrem. W czasie jazdy nie interesował mnie w ogóle. Dopiero na mecie Tomek analizuje to, co się tam zapisało. Średnie tętno 182. Jeszcze nic mi to nie mów, ale może niedługo się nauczę ;)
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody