W Towarzystwie
Dystans całkowity: | 8604.02 km (w terenie 1772.53 km; 20.60%) |
Czas w ruchu: | 433:16 |
Średnia prędkość: | 19.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.20 km/h |
Liczba aktywności: | 178 |
Średnio na aktywność: | 48.61 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Korbielów
Sobota, 18 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst52.17/0.00km
w04:58h avg10.50kmh
vmax52.00kmh
Bezchmurne niebo i wschodzące słoneczko, zapowiadają dzisiaj piękny i ciepły dzień, w sam raz na ściganie :)
Rano zaczynamy od śniadania, później oporządzanie rowerów. Niestety trochę nerwowe. Tomek ukręca śrubę w obejmie sztycy. Próbuje coś dopasować z gospodarzem, ale w każdym rozwiązaniu coś nie do końca pasuje. W końcu oddaję Tomkowi śrubkę ze swojej sztycy. W końcu startuję godzinę później, to w serwisie powinni mi coś na brak śrubki poradzić. Zaczynamy jednak przykręcać jakieś prowizorki, co kończy się ukręceniem łba. Nie zacisnęliśmy jeszcze zacisku, więc udaje się tą śrubę usunąć, ale z następną dzieje się podobnie. Zerwany gwint, ale nie mamy pewności, czy dokręcone jest wystarczająco mocno, żeby mi się sztyca nie opuszczała.
Ahh..czas leci. Szykujemy się do miasteczka. Do startu mamy kilka kilometrów pod górę, akurat na rozgrzewkę. Na miejscu w serwisie nie mają śrubek, więc muszę jechać tak jak mam.
Wybija 10. Zjeżdżam za gigowcami w kierunku kwatery. Zgłodniałam i dobrze by było jeszcze coś przekąsić.
Cała w nerwach staję w sektorze i czekam na start. W międzyczasie dowiaduje się, że pierwszy podjazd ma 9 km długości i na pewno trzeba będzie butować. Dobra, startujemy. Jestem zła, że trasa się tak zaczyna, że bez sensu ją ułożyli. Jednak powtarzam sobie, żeby nie narzekać, a cieszyć się tym, co mnie jeszcze czeka :)
Idę tym samym tempem co inni wokół mnie, ale czuję, że na chwilę muszę się zatrzymać i złapać oddech. Zaraz ruszam i powoli pnę się do góry. Dojeżdżamy do błotnistego odcinka, gdzie jedzie się po balach. Miejscami jedzie się dobrze, ale jak jest tylko większe nachylenie, to koło zaczyna buksować. Wjeżdżamy na singiel w ciemnym lesie, po którym już praktycznie jesteśmy na Hali Miziowej. Uf, jak dobrze. 9 km podjazdu za nami ;) Dobrze, że pomyśleli o bufecie w tym miejscu. Chętnie korzystam z powerade i jadę dalej. Zaczynam się nieco niepokoić, bo pierwsze zjazdy są trochę błotniste i śliskie. Jadę powoli, żeby panować nad rowerem, ale im dalej, tym trasa bardziej sucha.
Za rozjazdem mini/mega dosyć stromy podjazd. W jednym miejscu jest za stromo żeby jechać i właśnie wtedy, jak prowadzę rower, wyprzedza mnie biegacz. Biegnie w górę, ze 2 razy szybciej, niż ja idę, a podłoże to raczej luźne kamienie, więc łatwo nie ma. Szacunek! Na zjeździe wyprzedzam biegacza, który bardzo uprzejmie robi mi miejsce.
Droga do schroniska przy Rysiance prowadzi mocno pod górę. Ciężko się jedzie, ale niektórzy zawodnicy nie widzą nic złego w staniu na całej szerokości trasy. Bo na kogoś czekają. Wrr..Zaraz czekający panowie orientują się, że przejechali już swój zjazd na mini :p Mimo, że dojechali do rozjazdu mega/giga decydują się wracać na mini. Ich strata.
Zaraz zaczyna się zjazd, ostry, ale łatwy w sumie. Niestety palce z klamek uciekają, więc co chwilę muszę poprawiać chwyt. Jak będzie okazja to sobie przybliżę klamki i zobaczymy, czy to coś da. Na okazję długo czekać nie trzeba. Skręcamy na wąską, usianą korzeniami ścieżkę, na której nawet trudno stopę prosto postawić, więc o jeździe nie ma mowy. Przystaję i przybliżam klamki, powinno być nieco lepiej. Zaraz zaczyna się zjazd Szyndzielnym Groniem, ale dość hardcorowy. Luźna ziemia, luźne kamienie i masa patyków, a do tego widok na dolinę Zimnej Raztoki, czyli można powiedzieć przepaść :p W butowaniu mam kilka towarzyszek, z którymi chwilę rozmawiam, ale jak tylko warunki robią się zdatne do jazdy to zjeżdżam. Zjazd jest dość długi. Hamulce się nagrzewają i zaczynają popiskiwać :p Po terenie wpadamy na asfalt i dojeżdżamy nim do pierwszego bufetu. Zatrzymuje się, zabieram morele do kieszeni, kubeczek picia i ruszam dalej. Podjeżdżamy i zjeżdżamy na zmianę, bez większych trudności. Znowu ścieżki zaczynają się robić wilgotne, ale nie jest ślisko. Doganiam jedną dziewczynę z Gomoli, która wcześniej wyprzedziła mnie na zjeździe. Tempo podjeżdżania mam całkiem niezłe i po jakimś czasie doganiam drugą dziewczynę z Krakowa. Ona, jak się orientuje, że ją dogoniłam to odzyskuje parę w nogach i ciągnie mocno do przodu. Staram się jej trzymać, ale jak zaczynają się mocniejsze podjazdy to mi odjeżdża.
Pamiętam tą dziewczynę ze Złotego Stoku jak podjeżdżała pod Jawornik. Niesamowicie zawzięta i mocna. Tam też jako jedyna podjeżdżała, reszta osób prowadziła rowery.
Zerkam na licznik i wnioskuję, że zaraz powinniśmy połączyć się z trasą mini i powoli zbliżać się do mety. Ale jeszcze jedziemy pod górę. Podjazd nie trudny, ale wystaje sporo korzeni, z którymi trzeba sobie radzić, a sił coraz mniej.
W świadomości mam, że meta już niedaleko, a tu kurczę jeszcze jakieś skałki na drodze i trzeba wchodzić z rowerem. Morale podupada coraz bardziej. Jak od turysty słyszę, że to już ostatnia taka przeszkoda, to jednak się uśmiecham i rozwiewam smutki. Hura, ten kawałek trasy już znam. Jedziemy singielkiem w ciemnym lesie, później na żółty szlak. Zaczynają się kamieniste zjazdy. Staram się jechać ostrożnie, byle do przodu. Są chwile zawahania, ale jak kończymy na szerszej drodze ten trudny odcinek to aż sobie pokrzykuje, że mi się udało :) Kupa strachu, ale ile zadowolenia :) Zaraz ma być podobny odcinek. Jakoś nawet sobie radzę, a schodzę dopiero w momencie, kiedy widzę wykrzykniki. Już od kilku kilometrów myślę o mecie, więc jak widzę jeszcze jeden podjazd, to nie jestem zadowolona. Podjazd jest krótki, na szczęście, i czeka nas tylko zjazd po trasie narciarskiej. Trochę się go obawiałam od początku, ale po tym co zrobiłam na tych kamulcach, to zjazd po trawie też powinien się udać. Zanim jednak wjeżdżam na stok, to mija mnie dziewczyna z Gomoli. O kurczę, będzie jedna objechana dziewczyna mniej. Wiem, że nie dogonię, bo właśnie ona mnie wcześniej na zjazdach wzięła. Ale widać już metę, huraa..tylko czemu jest ona pod górę :p Widzę Jarka, Tomka, którzy stoją w kolejce do myjek. Czyżby jakąś awarię mieli? Ostatkiem sił przejeżdżam przez kreskę mega zadowolona!!
Okazuje się, że chłopaki dojechali do wspólnego odcinka trasy przede mną i dlatego żaden gigowiec mnie nie wyprzedzał. Aha. Tomek mówi, że już się o mnie martwił. Czemu? Bo już 5 godzin minęło. O kurczę, ale jak to? To ja tyle jechałam? Dokładnie 5:16, a jakoś jakby szybciej mi to zleciało :p
Co się jeszcze okazało? Że dziewczyna, która wyprzedziła mnie na ostatnim zjeździe była z mojej kategorii i o 40 s przegrałam 6 miejsce. Nie wierzę, a było tak blisko :p
Jestem bardzo zadowolona, ale też i zmęczona. Trasa maratonu była piękna, ale i wymagająca. Dzisiaj wszyscy jechali stosunkowo długo, nawet na trasie mini :p
Kategoria Beskidy, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Orzysz
Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚
dst60.00/0.00km
w02:31h avg23.84kmh
vmax0.00kmh
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Ełk
Sobota, 11 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst65.00/0.00km
w02:45h avg23.64kmh
vmax0.00kmh
Po całym tygodniu nic nie robienia będzie porządna weekendowa dawka rowerowania.
W Ełku zjawiamy się trochę za późno, bo wszystko trzeba robić na szybko i jak zwykle nie starcza czasu na porządną rozgrzewkę.
Start z 4 sektora idzie szybko. Długie asfalty na początku i wszyscy wypruli do przodu. Cisnę ile mogę, ale coś w pewnym momencie jest strasznie cicho dookoła mnie. Oglądam się i potwierdza się, jestem ostatnia. Hoho, to jest start! Szybko dochodzi mnie sektor 5 i kolejny, i pewnie kolejny. Staram się nie zniechęcać, ale jest mi smutno :( Trasa jest taka jak przed dwoma latami, czyli sporo pól. Pojawia się kawałek lasu i trochę błota, które jest akurat na niewielkim wzniesieniu. Ludzie schodzą z rowerów, a ja próbuję wjeżdżać. Dwa razy mnie stawia prawie w poprzek, ale wtaczam się. Dogania mnie Maciek z Welodromu. Raz ja go wyprzedzam, raz on mnie. Na 20 km zaczyna się singielek wzdłuż jeziora, na którym doganiam Olę z Plannji (z którą stałam razem w sektorze). Długo szło mi doganianie i nadrabianie fatalnego startu. Rozpoznaję również Beatę ze Świata Rowerów, dawno nie widziałam :)
Z singla wyjeżdżam z dużą przewagą nad wyprzedzonymi osobami. Decyduję się skorzystać z bufetu i jem banana. I wtedy to odkrywam, że coś jest nie tak z moją pozycją na rowerze. Coś mnie nogi jakoś bolą, a kolana prawie do brody sięgają. No tak, bo przecież sama sobie przykręcałam zacisk sztycy, czyli skręciłam za lekko. Trudno, może jakoś dojadę do mety. Nie byłoby problemu, gdybym przez pośpiech i gapiostwo nie zapomniała wziąć kluczyka. Za chwilę dojeżdża do mnie Maciek, więc pytam czy ma gdzieś na wierzchu klucze. Nie chciałam go opóźniać, ale zatrzymuje się ze mną i użycza sprzętu, a sam w tym czasie wchłania żela. W ferworze przykręcania zapominam podnieść sztycę, więc resztę trasy jadę jakieś 5 cm niżej niż zawsze ;/
Trasa jest pofalowana, ale bardzo szybka, nie ma chyba miejsca w którym trzeba używać młynka, a osoby na 29" mają dzisiaj fory :p
Na zjeździe za którymś bufetem stoi na poboczu wojskowy. Co jest, będzie o minach ostrzegał? :p Jednak nie, krzyczy, że zakręt jest :p Jedziemy kawałek ładnym lasem, ale szybko się kończy i znowu jedziemy po otwartych terenach. Przejeżdżamy przez wioski mniejsze i większe. W niektórych to niezłe rezydencje są pobudowane. Ale koniec rozglądania się, trzeba pilnować trasy. Na jednym podjeździe wyprzedza mnie Ewa, a kilka kilometrów przed metą dogania mnie Beata, która myślała, że dogania Ewę, a tu zonk :p Przed singielkiem nad jeziorem jest długi odcinek asfaltu. Na końcówce zaprasza mnie na koło jeden zawodnik. Dzięki, chętnie korzystam, chociaż to był naprawdę tylko kawałek podwożenia się :p
Na mecie jestem lekko rozczarowana swoją jazdą, ale jak ma nie być gorzej, skoro przestałam praktycznie jeździć..:( Tak jak to Majka mówi, w ostatnim okresie 'kręciłam w tył' i są tego skutki. Ale ja nie potrafię jeździć, jak jest tak ciepło jak w ostatnim tygodniu :(
Kategoria zawody, W Towarzystwie, PTU Eclipse Biketires, Las
Wycieczkowy KPN
Sobota, 4 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp ˚
dst70.00/0.00km
w03:30h avg20.00kmh
vmax0.00kmh
Nie ma żadnych wyścigów, więc można się wreszcie przejechać rekreacyjnie. Zresztą nastrojów na ściganie się we mnie nie ma zupełnie. Na początku w ogóle nie mam siły pedałować, co mnie zniechęca do dalszej jazdy. Po wczorajszych deszczach większość piaskownic jest unicestwiona i jedzie się całkiem gładko.
Jedziemy do Granicy i stamtąd żółtym szlakiem na północ. Na mostku na Łasicy zatrzymujemy się na dłuższy czas.
Siedzimy i machamy nogami nad wodą. W pewnym momencie nad wodą pojawia się nietoperek, który robi kilka kółek nad taflą wody i odlatuje. Nie ma żadnych ludzi, komary nie tną...istna sielanka! Dalej jedziemy do Górek, ale omijamy wydmę i jedziemy do sklepu.
Pole bocianów w Górkach.
Jaszczurka
Na singla wjeżdżamy na sklepem i jedziemy asfaltami do Józefowa. Wycieczka się udała i to bardzo! :)
Kategoria W Towarzystwie, Las
Z Tomkiem do pracy.
Czwartek, 2 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 22.0˚
dst51.29/0.00km
w02:09h avg23.86kmh
vmax41.80kmh
Za gorąco, żeby jeździć za dnia. Dobrą porą jest poranek i wspólna przejażdżka. Odprowadzam Tomka do pracy. Podobno zazwyczaj jest z wiatrem, ale dzisiaj było pod. Tomek prowadzi całą drogę i nawet śmiem twierdzić, że chciał mnie nie raz urwać (albo ja taka słaba jestem, że nawet na kole nie potrafię jechać).
Powrót z Marymontu przez miasto. Pod koniec mojej trasy robi się ciepło i nie mam siły jechać, a prędkość spada do 15 km/h ;/ Słabo jest ze mną.
Kategoria W Towarzystwie
Supraśl.
Niedziela, 29 lipca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 30.0˚
dst52.83/0.00km
w02:40h avg19.81kmh
vmax47.90kmh
Oprócz tego, że było strasznie gorąco, to mogę powiedzieć, że jechałam tego dnia jak ciotka.
Za krótka rozgrzewka skutkuje słabym startem. W sumie w głowie miałam, żeby nie cisnąć za bardzo, żeby tak jak w Kozienicach nie odcięło mnie po kilku kilometrach. Starałam się więc nie panikować, że wszyscy mnie wyprzedzają, bo myślałam, że odgryzę się na górkach. Górek jednak długo nie było, a trasa wiodła w większości po polach. Temperatura bezlitośnie wyciskała poty ze wszystkich, ale ja nie mogłam przyspieszyć, bo nie mogłam oddychać. Na pierwszych piaskownicach ludzie zaczynają fruwać od lewej do prawej. Przede mną się wyłożyli, ale udało mi się ich zauważyć w tych tumanach kurzu i w nikogo nie wjechałam. Zanim nadeszły górki to było sporo kuwet. W jednej z nich zatrzymuje mi się koło i spadam w piach. Jestem już porządnie umęczona. Czuję, że muszę się zatrzymać i napić, a przy okazji wziąć parę głębszych wdechów. Robię tak ze 2 razy i kontynuuję jazdę, ale bez entuzjazmu. Na górkach dosłownie nie mam siły podjeżdżać. Po 2/3 trasy zaczynam wyprzedzać parę osób. Zaczynają się ciekawe ścieżki po pagórkach. Na singielku na wydmie trochę tempo siada bo jakiś maruder jedzie z przodu. Rozglądam się i wykorzystuję lekki skręt trasy na wyprzedzanie. Zrywam się przy tym jak spłoszona sarna i szybko przeskakuję kilka osób. Było to akurat w miejscu, gdzie siedzieli chyba jacyś lokalni chłopcy. Jak usłyszeli szelest krzaków, to żywo zaczęli dopingować mój zryw, fajnie :) Zaraz po moim wyprzedzaniu był zjazd, na którym zjeżdżam bez dohamowania (dobrze, że wyprzedziłam :p). Mijam trzeci dziś bufet, przy którym była taka obstawa rowerzystów, że zostało niewiele miejsca na przejechanie. Teraz już płasko i blisko do mety, ale jadę samotnie. Na mecie padam z nóg. Tomek, który dzisiaj nie starował załatwia mi zimne picie i lody, dziękuję :)
Idziemy się myć do jeziorka, gdzie jest przyjemna, chłodna woda. Niestety było tak przyjemnie, że nie zdążyłam dotrzeć na dekorację. Dobrze, że Ula odebrała mój pucharek, na którym później zbieram autograf Magdy Sadłeckiej :)
Niestety powrót z maratonu jest chyba gorszy niż cała ta męczarnia na rowerze. Nie dość, że wichura i burza, to jeszcze jakiś wypadek koło Wyszkowa. W korkach stoimy koszmarnie długo i w końcu decydujemy się jechać przez Nowy Dwór.
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie
Mazovia Kozienice.
Sobota, 7 lipca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 33.0˚
dst70.00/0.00km
w03:03h avg22.95kmh
vmax41.80kmh
Dawno nie startowałam, dlatego zastanawiałam się jak to dzisiaj będzie ze mną.
W sektorze rozmawiam z Renatą, jest też Włodek. Renata ma nowy licznik, który pokazuje przed startem 38*. Czuć, że jest gorąco, ale jestem przygotowana, 2 litry na plecach i jeszcze 0,7 w bidonie :)
W sektorze stoimy w 3 linii, jakoś ogólnie mało osób na starcie. Pewnie dlatego, że nietypowo jest sobota. Z zapowiedzi słyszałam, że to będzie szybka trasa, dlatego trzeba sobie wypracować dobrą pozycję już na początku.
Po starcie nie jest źle, jadę nie z końcówką sektora jak zawsze, więc jestem zadowolona. Szybko jednak moje zadowolenie znika. Pierwszy asfalt (nie zaraz po starcie, tylko po kilku kilometrach) i jadę sama. Staram się łapać do dwóch chłopaków, ale widzę, że są dla mnie za szybcy. Mimo wszystko mocno jadę, żeby chociaż jak najdłużej nie jechać twarzą w twarz z wiatrem. No i stało się. Moje serce tak pogalopowało, że nie mogłam oddychać. Prędkość spada, 38, 28, 18 km/h...Wszyscy mnie wyprzedzają, a ja nie mogę uspokoić oddechu. No to klapa! Gdybym miała pulsometr, to pewnie bym się pohamowała a tak, to mogę tylko teraz oglądać zadki wyprzedzających mnie osób :/ Kurde, dawno mnie tyle osób nie wyprzedzało :( Bez przekonania i napinania się jadę dalej. W terenie wychodzą problemy z napędem. Na wertepach przeskakuje mi łańcuch. No to ładnie.
W lesie nie jest tak fajnie jakby się mogło wydawać w taką słoneczną pogodę. Nie ma ulgi, tylko jest jeszcze gorszy zaduch. Dopiero przy rozjeździe i na drodze z tłucznia spomiędzy drzew wieje przyjemnym chłodkiem. Oj jak dobrze. I tu ożywam, tętno spokojne, noga się kręci. Zyskuję kilka pozycji i poza tym cieszy mnie jazda po takim telepiącym podłożu. Obudziłam się i mam nadzieję, że jeszcze coś dzisiaj ujadę. Spory kawałek jadę z Anią O. Pomagamy sobie na krótkim asfaltowym odcinku, żeby dogonić chłopaków przed nami. I dojechaliśmy do kałuż. Większość omija po suchym, a ja sobie ścinam po pół metra i przejeżdżam przez wodę, na pewno na tym nie tracąc. Aż się inni ze mnie śmieją. Czemu? Nie wiem, ale ja też się z nimi trochę rozweseliłam. Kałuż coraz gęściej, coraz większych, coraz bardziej kleiste podłoże. Ania w jednej z kałuż źle pojechała przez co zostaje z tyłu. Później większość czasu jadę w luce, za mną ktoś daleko z przodu, z tyłu nie wiem bo się nie odwracam, ale nie słychać pluskania, więc pewnie też daleko. Motywacja siada. Kałuże robią się coraz większe, a my coraz brudniejsi. Nieraz woda chlapie aż po tyłku, a ja zaczynam się zastanawiać nad pilotem do samochodu, który mam w zewnętrznej kieszonce. Zamoknie czy nie? Wolałabym, żeby nie :p
Pojawia się pierwszy podjazd. Jadę ze środka, ale redukuję z tyłu i .. kurde, łańcuch przeskakuje. Na górę muszę wejść. Przy okazji postoju sprawdzam suchość kieszonki. Uf, jest sucho, i chyba nie powinno być gorzej. W tym miejscu wyprzedza mnie Michał z Welodromu.
Toczę się dalej, ale po jakimś czasie wyprzedza mnie Aga z Planji i nie mogę jej dogonić, bo pojawia się kolejna górka, którą przepycham bez redukowania, ale na następnym podjeździe już przepychać się nie da. Nie chcę zresztą jechać na siłę, bo jak urwę przerzutkę, to dopiero sobie pochodzę :p
Zastanawiam się tylko w czym może być problem. Kaseta nowa, łańcuch nowy, korba półroczna, kółeczka od przerzutki od maja...Przerzutka jest do d..?
Od tego momentu do mety już nie ma żadnych górek i jest stosunkowo płasko, więc już nie obawiam się o przeskakujący napęd. Muszę jechać swoje. Doganiam kilka osób, w tym Michała i jedzie mi się względnie dobrze. Chwilę jadę za jakimś panem na 29", ale ma strasznie nierówne tempo, dlatego jadę obok. I od razu mi lepiej! Nie dość, że tempo własne, to i jeszcze ten przyjemy powiew na twarzy. Od tej pory nie mam mowy nawet o jakimkolwiek łapaniu koła!
Jedziemy tłuczniem po raz drugi. Tym razem strasznie mi się dłuży i nie ma już takiego chłodku orzeźwiającego. Tym razem się umęczyłam na tych wertepach. Ale przynajmniej błoto się skończyło :D Chociaż niedługo później, po skręcie w prawo znowu pojawiły się kałuże, a dalej dalej był nawet strumyk, w którym można było umoczyć nogi :) Ciekawe jak dzieciaki poradziły sobie z tym strumykiem, bo to było na trasie hobby. Niektórym to pewnie woda po pachy sięgała :P (powiedziane oczywiście z dużą przesadą, ale dla dzieciaków to na pewno był hardcore :D)
Przed metą dojeżdża mnie jeszcze dziewczyna z BDC. Nie ścigam już jej, bo i tak mi pewnie włożyła kilka minut, ze względu na start sektorowy. Ale kawałek za daleko pojechała i musiała wykręcić, żeby wrócić na trasę. A co mi tam, jeszcze chwilę powalczę ile mogę :p Przy 'blaszaku' zyskuję chyba chwilę i już nie mam jej bezpośrednio na ogonie :p Finisz wzdłuż stadionu bardzo fajny, chociaż zaskoczyła mnie ta zmarszczka. Wiedziałam, że mogę jej nie podjechać przez przeskakujący łańcuch i dać się objechać przez dziewczynę w niebieskim. Rozpędziłam rumaka i wtoczyłam się na górkę, ale na końcówce łańcuch trochę porzęził.
Twarzowe zdjęcie na zmarszczce
Spotykam niezadowolonego Damiana i po krótkiej rozmowie idę się myć. W międzyczasie przychodzi wynik, 2K2. Idę na pudło, ale wiem, że moja jazda nie była godna wyróżnienia!
Czekam i czekam, a Tomka z Pawłem ani widu, ani słychu. Pierwszy zawodnik giga przyjechał niedługo po mnie, więc chłopaki zaraz powinni się zjawić. Przyjeżdżają wymęczeni i cieszą się, że na dzisiaj to już koniec :)
Długo się zbieramy, dłużej niż zawsze i dopiero po 17 wyjeżdżamy z Kozienic, ale fajne jest to, że jutro jest jeszcze weekend. Gdyby to ode mnie zależało, to bym wolała startować w soboty.
A dzisiaj była przepyszna kawa mrożona z IdeeKaffee w miasteczku, po takim wyścigu smakowała jeszcze lepiej! Rewelacyjny pomysł!
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Z Tomkiem.
Czwartek, 5 lipca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 35.0˚
dst53.30/0.00km
w02:21h avg22.68kmh
vmax46.00kmh
Jadę po Tomka do centrum, a później razem z nim do Kasi do sklepu. Czas kupić parę gratów do roweru, bo niestety już się trochę zużyły. Trochę gadamy, jest jak zwykle bardzo miło :)
Po wizycie na poczcie ruszamy zaspokoić głód sałatką z dagrasso, a później do Józefowa.
Kategoria W Towarzystwie
Bufetowa.
Sobota, 30 czerwca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 30.0˚
dst61.85/0.00km
w02:46h avg22.36kmh
vmax41.80kmh
Dzisiaj Tomek, Jarek i Lucjan postanowili przejechać czerwonym szlakiem turystycznym dookoła Warszawy.
W tym roku musi już im się udać, ale trzeba im w tym trochę pomóc, więc zostałam zaangażowana do roli bufetowej :)
Kiedy chłopaki już jechali to ja smażyłam naleśniki i smarowałam je nutellą, a później próbowałam to wszystko zmieścić w plecaczku rowerowym. Z domu wyjeżdżałam z bagażem większym niż zawsze i czułam to jak siedziałam na siodełku. Tak mnie wciskało w to siodełko, że nie wiedziałam, czy dojadę do Góry Kalwarii. Dodatkowym stresem było to, że musiałam być na miejscu przed nimi, żeby nie opóźniać przejazdu. A jak na złość miałam pod wiatr. Oj napociłam się i nastresowałam, ale zdążyłam :p Czekałam na podjeździe brukowanym, ale zadzwonił Tomek, żebym podjechała do pobliskiego baru. Temperatura strasznie ich wymęczyła i zdecydowali, że muszą chwilę odpocząć.
Po posiłku ruszam z chłopakami razem na trasę. Mają już przejechane ponad 200 km i myślałam, że tempo im siądzie i będę w stanie z nimi spokojnie jechać. Myliłam się i to bardzo! Na asfalcie tempo powyżej 35, a po wjechaniu w las niewiele mniej. Oj, daleko z nimi nie dojadę i postanawiam odłączyć się, jeśli tylko będę wiedziała gdzie jestem i jak stamtąd wrócić do domu :p Na przedzie na zmianę jadą Jarek i Lucjan. Jarek przyznał, że po schabowym, piwie i kawie wstąpiło w niego nowe życie :p
Szlak jest całkiem przyzwoicie oznakowany, w większości są nowe oznaczenia na drzewach, ale na wszelki wypadek chłopaki mają pod ręką 2 gpsy. Szybko docieramy do Zalesia i tam opróżniam plecak z prowiantu. Pod nóż od razu idą pomarańcze, które smakują im jak nigdy dotąd :p A wszystkie naleśniki z nutellą wiozę z powrotem do domu. Jednak były złym pomysłem, bo cały krem czekoladowy nie przetrwał wysokiej temperatury i wyglądał mało apetycznie :p
Przez Zalesie do Czarnowa i dalej znaną mi już drogą do domu, gdzie będę oglądać zawody rozgrywane w Windham.
Pętla oczywiście została przejechana w całości. Ogromne Gratulacje, podziwiam was!! Relacja Tomka z całej trasy WOT.
Kategoria Las, W Towarzystwie
Z chłopakami w KPN.
Czwartek, 28 czerwca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚
dst57.62/0.00km
w02:21h avg24.52kmh
vmax43.40kmh
Na Marymont wiozę się metrem. Pod pracą Tomka spotykam czekającego już Pawła.
Pod białym domkiem umówieni jesteśmy o 16.30, a żeby zdążyć musimy jechać szybko.
Pod białym domkiem czekają już Jarek, Krzysiek, Robert i Paweł na nowym, 29" rowerze. Do Roztoki jedziemy trochę inną drogą niż zawsze, żeby po drodze zaliczyć jak najwięcej górek. Tempo cały czas wysokie, ja jadę równie szybko jak na maratonie, a chłopaków z przodu już dawno nie widzę. Staram się utrzymać koło chociaż Pawłowi L, żeby nie zostać w lesie samej :p
W Roztoce kawka, pogaduszki i wracamy, bo komary się zaczęły zlatywać. Tomek odbija przy Ławskiej do siebie, a my dalej jedziemy w stronę Łomianek. Cały czas muszę gonić chłopaków, ale Ci na szczęście czekają na mnie w paru miejscach, dzięki :)
W miejscu startu się rozdzielamy. Razem z Pawłem korzystamy z propozycji skały i zabieramy się z nim samochodem do Centrum. W centrum wzmożony ruch przez mecz na Stadionie Narodowym, ale sprawnie udaje się przejechać. Jak wychodzę z samochodu i znowu wsiadam na rower to czuję, że bolą mnie nogi i to bardzo bardzo. W sumie dobrze, znaczy że mam dobry trening za sobą :)
A wieczorem spotkanie na mieście, już po cywilu, z Tomkiem, Pawłem i Krzyśkiem, na meczu Niemcy-Włochy.
Kategoria Las, W Towarzystwie