Mazovia Kozienice.

Sobota, 7 lipca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 33.0˚ dst70.00/0.00km w03:03h avg22.95kmh vmax41.80kmh

Dawno nie startowałam, dlatego zastanawiałam się jak to dzisiaj będzie ze mną.
W sektorze rozmawiam z Renatą, jest też Włodek. Renata ma nowy licznik, który pokazuje przed startem 38*. Czuć, że jest gorąco, ale jestem przygotowana, 2 litry na plecach i jeszcze 0,7 w bidonie :)
W sektorze stoimy w 3 linii, jakoś ogólnie mało osób na starcie. Pewnie dlatego, że nietypowo jest sobota. Z zapowiedzi słyszałam, że to będzie szybka trasa, dlatego trzeba sobie wypracować dobrą pozycję już na początku.
Po starcie nie jest źle, jadę nie z końcówką sektora jak zawsze, więc jestem zadowolona. Szybko jednak moje zadowolenie znika. Pierwszy asfalt (nie zaraz po starcie, tylko po kilku kilometrach) i jadę sama. Staram się łapać do dwóch chłopaków, ale widzę, że są dla mnie za szybcy. Mimo wszystko mocno jadę, żeby chociaż jak najdłużej nie jechać twarzą w twarz z wiatrem. No i stało się. Moje serce tak pogalopowało, że nie mogłam oddychać. Prędkość spada, 38, 28, 18 km/h...Wszyscy mnie wyprzedzają, a ja nie mogę uspokoić oddechu. No to klapa! Gdybym miała pulsometr, to pewnie bym się pohamowała a tak, to mogę tylko teraz oglądać zadki wyprzedzających mnie osób :/ Kurde, dawno mnie tyle osób nie wyprzedzało :( Bez przekonania i napinania się jadę dalej. W terenie wychodzą problemy z napędem. Na wertepach przeskakuje mi łańcuch. No to ładnie.
W lesie nie jest tak fajnie jakby się mogło wydawać w taką słoneczną pogodę. Nie ma ulgi, tylko jest jeszcze gorszy zaduch. Dopiero przy rozjeździe i na drodze z tłucznia spomiędzy drzew wieje przyjemnym chłodkiem. Oj jak dobrze. I tu ożywam, tętno spokojne, noga się kręci. Zyskuję kilka pozycji i poza tym cieszy mnie jazda po takim telepiącym podłożu. Obudziłam się i mam nadzieję, że jeszcze coś dzisiaj ujadę. Spory kawałek jadę z Anią O. Pomagamy sobie na krótkim asfaltowym odcinku, żeby dogonić chłopaków przed nami. I dojechaliśmy do kałuż. Większość omija po suchym, a ja sobie ścinam po pół metra i przejeżdżam przez wodę, na pewno na tym nie tracąc. Aż się inni ze mnie śmieją. Czemu? Nie wiem, ale ja też się z nimi trochę rozweseliłam. Kałuż coraz gęściej, coraz większych, coraz bardziej kleiste podłoże. Ania w jednej z kałuż źle pojechała przez co zostaje z tyłu. Później większość czasu jadę w luce, za mną ktoś daleko z przodu, z tyłu nie wiem bo się nie odwracam, ale nie słychać pluskania, więc pewnie też daleko. Motywacja siada. Kałuże robią się coraz większe, a my coraz brudniejsi. Nieraz woda chlapie aż po tyłku, a ja zaczynam się zastanawiać nad pilotem do samochodu, który mam w zewnętrznej kieszonce. Zamoknie czy nie? Wolałabym, żeby nie :p
Pojawia się pierwszy podjazd. Jadę ze środka, ale redukuję z tyłu i .. kurde, łańcuch przeskakuje. Na górę muszę wejść. Przy okazji postoju sprawdzam suchość kieszonki. Uf, jest sucho, i chyba nie powinno być gorzej. W tym miejscu wyprzedza mnie Michał z Welodromu.
Toczę się dalej, ale po jakimś czasie wyprzedza mnie Aga z Planji i nie mogę jej dogonić, bo pojawia się kolejna górka, którą przepycham bez redukowania, ale na następnym podjeździe już przepychać się nie da. Nie chcę zresztą jechać na siłę, bo jak urwę przerzutkę, to dopiero sobie pochodzę :p
Zastanawiam się tylko w czym może być problem. Kaseta nowa, łańcuch nowy, korba półroczna, kółeczka od przerzutki od maja...Przerzutka jest do d..?
Od tego momentu do mety już nie ma żadnych górek i jest stosunkowo płasko, więc już nie obawiam się o przeskakujący napęd. Muszę jechać swoje. Doganiam kilka osób, w tym Michała i jedzie mi się względnie dobrze. Chwilę jadę za jakimś panem na 29", ale ma strasznie nierówne tempo, dlatego jadę obok. I od razu mi lepiej! Nie dość, że tempo własne, to i jeszcze ten przyjemy powiew na twarzy. Od tej pory nie mam mowy nawet o jakimkolwiek łapaniu koła!
Jedziemy tłuczniem po raz drugi. Tym razem strasznie mi się dłuży i nie ma już takiego chłodku orzeźwiającego. Tym razem się umęczyłam na tych wertepach. Ale przynajmniej błoto się skończyło :D Chociaż niedługo później, po skręcie w prawo znowu pojawiły się kałuże, a dalej dalej był nawet strumyk, w którym można było umoczyć nogi :) Ciekawe jak dzieciaki poradziły sobie z tym strumykiem, bo to było na trasie hobby. Niektórym to pewnie woda po pachy sięgała :P (powiedziane oczywiście z dużą przesadą, ale dla dzieciaków to na pewno był hardcore :D)
Przed metą dojeżdża mnie jeszcze dziewczyna z BDC. Nie ścigam już jej, bo i tak mi pewnie włożyła kilka minut, ze względu na start sektorowy. Ale kawałek za daleko pojechała i musiała wykręcić, żeby wrócić na trasę. A co mi tam, jeszcze chwilę powalczę ile mogę :p Przy 'blaszaku' zyskuję chyba chwilę i już nie mam jej bezpośrednio na ogonie :p Finisz wzdłuż stadionu bardzo fajny, chociaż zaskoczyła mnie ta zmarszczka. Wiedziałam, że mogę jej nie podjechać przez przeskakujący łańcuch i dać się objechać przez dziewczynę w niebieskim. Rozpędziłam rumaka i wtoczyłam się na górkę, ale na końcówce łańcuch trochę porzęził.

Twarzowe zdjęcie na zmarszczce
Spotykam niezadowolonego Damiana i po krótkiej rozmowie idę się myć. W międzyczasie przychodzi wynik, 2K2. Idę na pudło, ale wiem, że moja jazda nie była godna wyróżnienia!


Czekam i czekam, a Tomka z Pawłem ani widu, ani słychu. Pierwszy zawodnik giga przyjechał niedługo po mnie, więc chłopaki zaraz powinni się zjawić. Przyjeżdżają wymęczeni i cieszą się, że na dzisiaj to już koniec :)

Długo się zbieramy, dłużej niż zawsze i dopiero po 17 wyjeżdżamy z Kozienic, ale fajne jest to, że jutro jest jeszcze weekend. Gdyby to ode mnie zależało, to bym wolała startować w soboty.
A dzisiaj była przepyszna kawa mrożona z IdeeKaffee w miasteczku, po takim wyścigu smakowała jeszcze lepiej! Rewelacyjny pomysł!


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody


komentarze
ktone
| 15:27 piątek, 13 lipca 2012 | linkuj Górskie maratony są w soboty ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa nnejt
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]