Wpisy archiwalne w kategorii

PTU Eclipse Biketires

Dystans całkowity:1645.53 km (w terenie 210.50 km; 12.79%)
Czas w ruchu:92:05
Średnia prędkość:17.45 km/h
Maksymalna prędkość:54.80 km/h
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:49.86 km i 2h 52m
Więcej statystyk

Piwniczna Zdrój.

Niedziela, 16 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚ dst49.00/0.00km w04:00h avg12.25kmh vmax0.00kmh

Chwilę przed 10 odwożę Ulę, Tomka i Romka na start. Z parkingu, na którym zaparkowaliśmy trzeba pedałować ostro pod górę, żeby dostać się na start. Myślałam, że już nie będę musiała się wracać, ale zapomniałam okularów :p
Po wyszykowaniu się ruszam z Michałem i Łukaszem na rozgrzewkę. W sumie obejmuje ona wjazd na start i może jeszcze ze 2 km. Chwilę się jeszcze kręce i zaraz słyszę '4 min do zamknięcia sektorów'. Dzisiaj czas mi szybko leci. W sektorze staję zestresowana, jak zwykle.
Po sygnale startu wszyscy ruszają dość powoli. Powód? Start jest od razu pod górę i trzeba ruszać z najlżejszych przełożeń. OMG, co to będzie, skoro już od startu trzeba jechać na młynku?

Podjazd po płytach i asfalcie zamienia się w końcu w butowanie po luźnych kamieniach, ale szybko przychodzi pierwszy zjazd. Na nim mijam Łukasza, który zmienia gumę. Zaraz zaczynają się pierwsze ostrzejsze zjazdy z wykrzyknikami. Część jadę, część sprowadzam, jak reszta. Raz robi mi się cieplej, bo po najechaniu na luźny kamień kierownica się skręca, ale udaje mi się wyratować i nie ląduję na tyłku, uf :p
Rzut oka na licznik. Kilometrów naliczonych brak, wyświetla się tylko zegarek ;/ Ponad godzina jazdy. Przydałoby się wciągnąć jakiegoś żela, ale póki co nie ma jak, bo cały czas jest w dół.

Z daleka na poboczu widzę pomarańczową koszulkę. Michał popsuł manetkę i nie da rady dalej jechać. Szkoda. To teamowy pech czy jak? :p Jeszcze trochę zjazdów i lądujemy na asfalcie. Hura, wciągam żela. Zaraz pojawia się też bufet, ale nie korzystam. Mam spory zapas jedzenia w kieszonkach.
Od teraz zaczyna się jazda w górę. Teren jest lekko nachylony, więc jedzie się w miarę szybko. Zaczynam powoli mijać kolejne osoby. Z kilku robi się ich kilkanaście i zaczynam się zastanawiać, czy nie narzuciłam sobie zbyt wysokiego tempa i czy zaraz nie padnę. Ale nie padam i dalej wyprzedzam.W pewnym momencie zbliża się do mnie chłopak z tyłu i pyta czy jechałam mazovię w Ciechanowie. Jechałam, a co? "Aha, to w takim razie ty wyprzedzałaś mnie na trasie" :) "Możliwe, nie pamiętam :p".
Jedziemy dalej pod górę, a końca cały czas nie widać. W sumie to już bym zmieniła trochę pozycję, bo tyłek wbija się w siodełko. Dojeżdżamy do drugiego bufetu zlokalizowanego zaraz przed rozjazdem. Tutaj również nie korzystam i jadę dalej. Zaczynają się zjazdy, ale nie jest ekstremalnie. Wpadamy na szeroką szutrówkę i dalej jedziemy w dół. Zjazd się ciągnie i ciągnie. Tylko jeden gość mnie wyprzedził, a tak to zero ludzi na horyzoncie. Trochę bardziej się wypłaszcza i trzeba dokręcać. Wrzucam na blat i kręcę, aż do momentu, kiedy kończą mi się przełożenia :p OMG, po początku trasy i jeździe na młynku myślałam, że blat mi się dzisiaj nie przyda :p Pojawia się trzeci bufet, ale też tylko mijam. Zaraz wjeżdżamy do Rezerwatu Biała Woda. Co chwila obok trasy pojawiają się jakieś skałki, przejeżdżamy kilka razy przez rzeczkę. Jest pięknie! Tylko ja już powoli zaczynam odczuwać zmęczenie i jakoś takie znudzenie mnie ogarnia. Jedźmy w górę, albo w dół i kończmy tą zabawę na dzisiaj! :p Zaraz pojawia się podjazd po trawiastym zboczu. Na małej nawrotce spoglądam na osoby jadące za mną, czy może jakaś dziewczyna się nie zbliża. Po jakimś czasie mija mnie dziewczyna z Krossa, ale to Michalina z giga, więc nie mam się co martwić. Prz okazji podziwiam jak i w jakim tempie ta dziewczyna (1 open) zdobywa szczyty. Praktycznie na końcu podjazdu stoi fotograf, który mówi, że już niedaleko do mety. To dobrze :) Jak się trochę wypłaszczyło to oglądam się na niedawno przebytą drogę i widzę coś takiego

Jaa, chciałoby się dłużej popatrzeć, ale muszę dojechać do mety. Jedziemy bardzo ładnym lasem i myślę praktycznie tylko o tym, jak tu jest pięknie. Teraz cieszę się, że mój licznik nie działa i nie mogę sprawdzić, który to kilometr i za ile będzie meta, bo mogłoby się to skończyć jak w Korbielowie :p Dojeżdżam do wąskiej ścieżki, która zaczyna opadać w dół i przed którą ostrzegają zawieszone na drzewie wykrzykniki. Dobra, ja schodzę i to nie jest zła decyzja :p
Dojeżdżamy do szerokiej drogi, która doprowadza nas do mety. Jeszcze tylko ostatni podjazd.

Przy mecie stoi Michał, Łukasz, Romek, Olga i Kamil i dopingują głośno. Ale już szybciej nie pojadę, szczególnie po wjeździe na miękką trawę. I jest, meta :) Teraz z zaciekawieniem sprawdzam, która jestem. W wozie Czechów komputer pokazuje 6 miejsce. Jest, jest, jest :D Ale jestem szczęśliwa! Romek przyjechał dzisiaj też 6 w kategorii, a niedługo po mnie przyjeżdża Ula, która dowozi 2 miejsce w kat. Z jednej strony pech, bo Michał i Łukasz nie kończą wyścigu, a z drugiej strony sukces, aż 3 na podium.
Tomek jeszcze na trasie, ale robi się chłodno, więc wszyscy zjeżdżają się przebrać. W końcu do dekoracji zostało jeszcze sporo czasu. Kiedy wszyscy są już gotowi to jedziemy na górę. W połowie drogi spotykamy się z Tomkiem. Ja ze szczęścia, że zaraz będę mogła się pochwalić, i pewnie też trochę ze zmęczenia, albo gapiostwa nie wypięłam się i zaliczam glebę. Ehh, obie ręce dziurawe, kolano dziurawe.. Cały maraton przejechałam bez szwanku, a na prostej drodze się poobijałam :p Ale ból zaraz mija i można się dalej cieszyć z sukcesu :)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Mazovia Ciechanów.

Niedziela, 9 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 23.0˚ dst52.39/0.00km w02:13h avg23.63kmh vmax41.80kmh

Szybki maraton - tyle słyszałam o Ciechanowie i niespecjalnie się cieszyłam na ten maraton. Ale walka o miejsce w generalce motywowała do startu.
Rozgrzewka na pierwszych kilometrach za startem nie pokazuje nic ciekawego, szeroko i płasko. Przynajmniej pogoda jest super. Słońce grzeje coraz bardziej i zaczynam żałować, że nie wzięłam bukłaka. Zawsze bym miała zapas i mogłabym popić kurz, który na pewno będzie się unosić spod kół.
Czas jakoś szybko mija i trzeba się ustawiać w sektorach. Ja ponownie z 5. W sektorze Paweł, Robert, Pignat, Mateusz, więc nie stoję jak rodzynek. Sektor 5 stał akurat za zakrętem, więc miałam dobre miejsce na oglądanie, kto jest dzisiaj obecny. Widzę kilka nieznanych mi dziewczyn, czyli dzisiaj będzie większa konkurencja. Trzeba będzie powalczyć.
Startu w miarę nie przespałam. Początek jest szeroki, więc się jedzie, ale pierwszy piach, pierwsza górka i z buta. Porażka. Zaczynają się całkiem ciekawe tereny. Trochę lasu, trochę pagórków. Jest nawet jeden odcinek, który można by nazwać zjazdem, łatwym, ale jak na mazovię to chyba hardcore. Dzisiaj nie tylko na górkach udaje mi się przeskoczyć parę oczek, ale też na piaszczystych drogach. Normalnie całe pociągi wyprzedzałam, szok! Jadę mocno, ale zmęczenia w nogach nie czuję. Mijam bufet, nie korzystam. Ze strefy bufetu wyjeżdżam z ogonem, ale nie mam zamiaru się prosić o zmianę. Zresztą nie byłoby kogo prosić, bo po kawałku trasy po trawie z wertepami ogon się urywa.
Przede mną cały czas ktoś jedzie, cały czas kogoś doganiam. Widzę w oddali pomarańczowy kask i zaraz później okazuje się, że to Michał. Jedzie dziwnie powoli, jak na wycieczce :p Korzystam z lewej wolnej i wyprzedzam cały sznur osób, za którymi jechał Michał. Od teraz tempo praktycznie nie spada, bo Michał wyskoczył na przód i prowadzi. Od tego momentu niewiele rozglądam się po trasie, więc pamiętam tylko piach, trawę, korzenie. Czasem jazda po alternatywnej trasie nie należy do najłatwiejszych, ale jak chce się wyprzedzać, to trzeba ryzykować. Raz jak wjechałam w naprawdę grząski piach to mnie pan zachęcił i wpuścił przed siebie na utwardzoną ścieżkę, Dzięki :)
W pewnym momencie ktoś z lewej mówi "Magda? O cholera!" Ja na to "O kurczę, Robert". Jak to się stało, że dogoniłam harpagana z Łomianek, nie wiem :p Ale od tego momentu jedziemy już we trójkę, przy czym panowie pilnują, żebym się nie zgubiła. Jak miło :)
Na 10 km przed metą wsysam jeszcze żela i dobrze, bo na koniec są asfalty, na których prędkość szybko rośnie. Przy 40 km/h nie wytrzymuję i 'zwalniam' do 35. W końcu na metę trzeba wjechać, a nie wejść na czworaka :p Miłym zaskoczeniem jest skręt koło cmentarza i końcówka poprowadzona w wertepiastym terenie, a nie po asfalcie. Na finiszu Michał puszcza mnie przodem i dopinguje do dokręcania po zakrętach o 180*. Telepie, ale staję w korbie i dokręcam. Uf, meta. Robert już czeka za kreską. Mówi, że nie mógł odpuścić okazji, żeby mnie wyprzedzić chociaż o kilka minut :p
Jestem przeszczęśliwa, bo jechało mi się świetnie, w czym duża zasługa Michała. Dzięki!
Pierwszy taki maraton, gdzie jechałam z kimś z teamu do mety. Pierwszy taki maraton, gdzie prułam jak torpeda, a nogi nie paliły aż tak bardzo. I jak się okazało po przyjściu smsa z wynikiem, pierwszy taki maraton mazovi, w którym udało się wygrać w kategorii na dystansie mega!! Cieszy również najmniejsza w tym sezonie strata do pierwszej Open, czyli Uli, bo tylko 8 min.

Trasa nawet całkiem ok. Nawet nie było tak dużo jazdy po polach, chociaż wszystkie kartofliska wytrzęsły tyłek. Piachu też nie było za dużo. Faktycznie taka mazowiecka trasa, podobne można znaleźć w KPN.
Tomek dzisiaj też zadowolony z przejazdu i trasy.
Wyniki jakoś się opóźniają, więc jest czas, żeby posiedzieć z drużyną i pogadać dłużej niż zawsze. Dzisiaj drużynowo zarobiliśmy sporo punktów za start: Ula 1 Open i 1 K3, ja 1 w K2, Romek 5 w M3 na GIGA, Paweł 21 w M3 na GIGA. A do tego wszyscy dojechali cało do mety, co nie jest łatwe na takich szybkich trasach ;)


Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Skarżysko Kamienna.

Niedziela, 26 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst61.00/0.00km w02:57h avg20.68kmh vmax47.90kmh

Na miejsce dojeżdżamy koło 9, więc mamy sporo czasu na ogarnięcie wszystkich spraw. Kilka pogawędek, z Renatą i Bartkiem, paroma osobami z teamu i dawno nie widzianym Krzyśkiem. Po 10 jadę na rozgrzewkę z Tomkiem i Pawłem . Po skręceniu na trasę hobby Paweł łapie gumę i trochę czasu nam się schodzi na zmianę. Przed startem musimy podjechać jeszcze do samochodu, a robi się coraz później i do sektorów lecimy na ostatnią chwilę. Na domiar złego zaczyna siąpić.
W sektorze spotykam się z Pawłem L., który przyjechał dzisiaj z Jarkiem. Myślałam, że tylko ja spadłam do 5 sektora, ale wokół widzę dużo znajomych twarzy.
Po starcie chyba zaczyna mocniej padać. Po twarzy strumieniami spływa woda, sypie piachem spod kół osób jadących przede mną. Początek jak zwykle ciasny, ale na pierwszych pagórkach doganiam kilku znajomych, więc tym razem nie spaliłam tak bardzo startu. Pierwszy teren, pierwsze błoto, pierwsze korki. Trochę się wkurzyłam i zaryzykowałam wyprzedzaniem poboczem i po rynnach. Opłaciło się i na szutrową autostradę wyjeżdżam pierwsza. Jakiś czas później zaczyna się odcinek błotnisty. Wszystkich wozi, więc więcej się idzie niż jedzie. Później znowu szeroko, i znowu błoto. Rozjazd. O dziwo jadę w grupie, z której nikt nie odbija na fita. Towarzystwo przede mną zaczyna się przerzedzać. To dobrze, bo zaczynają się węższe ścieżki, trochę pofalowane, trochę błotniste i mogę sobie spokojnie jechać swoim tempem. Koło kamienia, którego niestety nawet nie widać, robi się gęsto i trzeba podprowadzać. Przy okazji widzę, że wyprzedza mnie Ola. To ja ją wcześniej wyprzedziłam? Nie pamiętam. Spotykam tam też Anię, która narzeka na problemy ze sprzętem.
Niedługo później powtarzamy kawałek trasy z początku, więc rozjazd już tuż tuż. Od teraz jadę praktycznie sama. Przy tabliczce '10 km do mety' zaczynają się 'korzenie' zapowiadane przez Jerzego. Jak sobie uświadomiłam, że to ten fragment, przed którym ostrzegał komentator to się śmieję pod nosem, bo te korzenie są mniejsze niż w Kampinosie :p
Niemniej jednak wyciągają ze mnie trochę energii, ale staram się jechać mocno i nie zwalniać. Do mety jadę samiusieńka, a na ostatniej prostej widzę Krzyśka. W ostatnich zatorach widziałam go przed sobą, ale na prostej wszyscy mi znikali z pola widzenia :p
Na mecie rozmawiamy. Ile kilometrów wyszło? Na moim liczniku 46 (w czasie 2:37 :p). Wierzyć czy nie ? :p Coś szwankuje ten mój licznik i to porządnie.
Koniec ścigania, czas się ogarnąć. Rower upierdzielony równo, ale nawet nie myślę, żeby stanąć w kolejce do karchera. Pytam policjanta gdzie jest najbliższa myjnia i tam się udaję. Za 4 zł mam wymyty porządnie rower, a do tego 8 km rozjazdu w nogach :)
Gorzej jest z umyciem siebie, bo wody w beczkowozie już zabrakło jak przyszłam, a pod prysznicem był straszny syf. Trudno, otrzepałam to co wyschło, a resztę musiałam przykryć ubraniem :p
Czekam na chłopaków. Pierwszy przyjeżdża Paweł, niedługo potem Jarek, który informuje, że Tomek butuje do mety. Biedak miał awarię i nie może jechać.

SMS z wynikiem dzisiaj nie doszedł, ale po sprawdzeniu na tablicy dojechałam 6 Open i 4 w K2. Do 3 miejsca 5 min straty. No niestety. Ale nie mogłabym tej straty odrobić, bo i tak jechałam na maksa i bez postojów. Muszę walczyć na kolejnych edycjach!


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Korbielów

Sobota, 18 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst52.17/0.00km w04:58h avg10.50kmh vmax52.00kmh

Bezchmurne niebo i wschodzące słoneczko, zapowiadają dzisiaj piękny i ciepły dzień, w sam raz na ściganie :)
Rano zaczynamy od śniadania, później oporządzanie rowerów. Niestety trochę nerwowe. Tomek ukręca śrubę w obejmie sztycy. Próbuje coś dopasować z gospodarzem, ale w każdym rozwiązaniu coś nie do końca pasuje. W końcu oddaję Tomkowi śrubkę ze swojej sztycy. W końcu startuję godzinę później, to w serwisie powinni mi coś na brak śrubki poradzić. Zaczynamy jednak przykręcać jakieś prowizorki, co kończy się ukręceniem łba. Nie zacisnęliśmy jeszcze zacisku, więc udaje się tą śrubę usunąć, ale z następną dzieje się podobnie. Zerwany gwint, ale nie mamy pewności, czy dokręcone jest wystarczająco mocno, żeby mi się sztyca nie opuszczała.
Ahh..czas leci. Szykujemy się do miasteczka. Do startu mamy kilka kilometrów pod górę, akurat na rozgrzewkę. Na miejscu w serwisie nie mają śrubek, więc muszę jechać tak jak mam.
Wybija 10. Zjeżdżam za gigowcami w kierunku kwatery. Zgłodniałam i dobrze by było jeszcze coś przekąsić.
Cała w nerwach staję w sektorze i czekam na start. W międzyczasie dowiaduje się, że pierwszy podjazd ma 9 km długości i na pewno trzeba będzie butować. Dobra, startujemy. Jestem zła, że trasa się tak zaczyna, że bez sensu ją ułożyli. Jednak powtarzam sobie, żeby nie narzekać, a cieszyć się tym, co mnie jeszcze czeka :)
Idę tym samym tempem co inni wokół mnie, ale czuję, że na chwilę muszę się zatrzymać i złapać oddech. Zaraz ruszam i powoli pnę się do góry. Dojeżdżamy do błotnistego odcinka, gdzie jedzie się po balach. Miejscami jedzie się dobrze, ale jak jest tylko większe nachylenie, to koło zaczyna buksować. Wjeżdżamy na singiel w ciemnym lesie, po którym już praktycznie jesteśmy na Hali Miziowej. Uf, jak dobrze. 9 km podjazdu za nami ;) Dobrze, że pomyśleli o bufecie w tym miejscu. Chętnie korzystam z powerade i jadę dalej. Zaczynam się nieco niepokoić, bo pierwsze zjazdy są trochę błotniste i śliskie. Jadę powoli, żeby panować nad rowerem, ale im dalej, tym trasa bardziej sucha.
Za rozjazdem mini/mega dosyć stromy podjazd. W jednym miejscu jest za stromo żeby jechać i właśnie wtedy, jak prowadzę rower, wyprzedza mnie biegacz. Biegnie w górę, ze 2 razy szybciej, niż ja idę, a podłoże to raczej luźne kamienie, więc łatwo nie ma. Szacunek! Na zjeździe wyprzedzam biegacza, który bardzo uprzejmie robi mi miejsce.
Droga do schroniska przy Rysiance prowadzi mocno pod górę. Ciężko się jedzie, ale niektórzy zawodnicy nie widzą nic złego w staniu na całej szerokości trasy. Bo na kogoś czekają. Wrr..Zaraz czekający panowie orientują się, że przejechali już swój zjazd na mini :p Mimo, że dojechali do rozjazdu mega/giga decydują się wracać na mini. Ich strata.
Zaraz zaczyna się zjazd, ostry, ale łatwy w sumie. Niestety palce z klamek uciekają, więc co chwilę muszę poprawiać chwyt. Jak będzie okazja to sobie przybliżę klamki i zobaczymy, czy to coś da. Na okazję długo czekać nie trzeba. Skręcamy na wąską, usianą korzeniami ścieżkę, na której nawet trudno stopę prosto postawić, więc o jeździe nie ma mowy. Przystaję i przybliżam klamki, powinno być nieco lepiej. Zaraz zaczyna się zjazd Szyndzielnym Groniem, ale dość hardcorowy. Luźna ziemia, luźne kamienie i masa patyków, a do tego widok na dolinę Zimnej Raztoki, czyli można powiedzieć przepaść :p W butowaniu mam kilka towarzyszek, z którymi chwilę rozmawiam, ale jak tylko warunki robią się zdatne do jazdy to zjeżdżam. Zjazd jest dość długi. Hamulce się nagrzewają i zaczynają popiskiwać :p Po terenie wpadamy na asfalt i dojeżdżamy nim do pierwszego bufetu. Zatrzymuje się, zabieram morele do kieszeni, kubeczek picia i ruszam dalej. Podjeżdżamy i zjeżdżamy na zmianę, bez większych trudności. Znowu ścieżki zaczynają się robić wilgotne, ale nie jest ślisko. Doganiam jedną dziewczynę z Gomoli, która wcześniej wyprzedziła mnie na zjeździe. Tempo podjeżdżania mam całkiem niezłe i po jakimś czasie doganiam drugą dziewczynę z Krakowa. Ona, jak się orientuje, że ją dogoniłam to odzyskuje parę w nogach i ciągnie mocno do przodu. Staram się jej trzymać, ale jak zaczynają się mocniejsze podjazdy to mi odjeżdża.
Pamiętam tą dziewczynę ze Złotego Stoku jak podjeżdżała pod Jawornik. Niesamowicie zawzięta i mocna. Tam też jako jedyna podjeżdżała, reszta osób prowadziła rowery.
Zerkam na licznik i wnioskuję, że zaraz powinniśmy połączyć się z trasą mini i powoli zbliżać się do mety. Ale jeszcze jedziemy pod górę. Podjazd nie trudny, ale wystaje sporo korzeni, z którymi trzeba sobie radzić, a sił coraz mniej.
W świadomości mam, że meta już niedaleko, a tu kurczę jeszcze jakieś skałki na drodze i trzeba wchodzić z rowerem. Morale podupada coraz bardziej. Jak od turysty słyszę, że to już ostatnia taka przeszkoda, to jednak się uśmiecham i rozwiewam smutki. Hura, ten kawałek trasy już znam. Jedziemy singielkiem w ciemnym lesie, później na żółty szlak. Zaczynają się kamieniste zjazdy. Staram się jechać ostrożnie, byle do przodu. Są chwile zawahania, ale jak kończymy na szerszej drodze ten trudny odcinek to aż sobie pokrzykuje, że mi się udało :) Kupa strachu, ale ile zadowolenia :) Zaraz ma być podobny odcinek. Jakoś nawet sobie radzę, a schodzę dopiero w momencie, kiedy widzę wykrzykniki. Już od kilku kilometrów myślę o mecie, więc jak widzę jeszcze jeden podjazd, to nie jestem zadowolona. Podjazd jest krótki, na szczęście, i czeka nas tylko zjazd po trasie narciarskiej. Trochę się go obawiałam od początku, ale po tym co zrobiłam na tych kamulcach, to zjazd po trawie też powinien się udać. Zanim jednak wjeżdżam na stok, to mija mnie dziewczyna z Gomoli. O kurczę, będzie jedna objechana dziewczyna mniej. Wiem, że nie dogonię, bo właśnie ona mnie wcześniej na zjazdach wzięła. Ale widać już metę, huraa..tylko czemu jest ona pod górę :p Widzę Jarka, Tomka, którzy stoją w kolejce do myjek. Czyżby jakąś awarię mieli? Ostatkiem sił przejeżdżam przez kreskę mega zadowolona!!

Okazuje się, że chłopaki dojechali do wspólnego odcinka trasy przede mną i dlatego żaden gigowiec mnie nie wyprzedzał. Aha. Tomek mówi, że już się o mnie martwił. Czemu? Bo już 5 godzin minęło. O kurczę, ale jak to? To ja tyle jechałam? Dokładnie 5:16, a jakoś jakby szybciej mi to zleciało :p
Co się jeszcze okazało? Że dziewczyna, która wyprzedziła mnie na ostatnim zjeździe była z mojej kategorii i o 40 s przegrałam 6 miejsce. Nie wierzę, a było tak blisko :p
Jestem bardzo zadowolona, ale też i zmęczona. Trasa maratonu była piękna, ale i wymagająca. Dzisiaj wszyscy jechali stosunkowo długo, nawet na trasie mini :p


Kategoria Beskidy, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Orzysz

Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst60.00/0.00km w02:31h avg23.84kmh vmax0.00kmh


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Ełk

Sobota, 11 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚ dst65.00/0.00km w02:45h avg23.64kmh vmax0.00kmh

Po całym tygodniu nic nie robienia będzie porządna weekendowa dawka rowerowania.
W Ełku zjawiamy się trochę za późno, bo wszystko trzeba robić na szybko i jak zwykle nie starcza czasu na porządną rozgrzewkę.
Start z 4 sektora idzie szybko. Długie asfalty na początku i wszyscy wypruli do przodu. Cisnę ile mogę, ale coś w pewnym momencie jest strasznie cicho dookoła mnie. Oglądam się i potwierdza się, jestem ostatnia. Hoho, to jest start! Szybko dochodzi mnie sektor 5 i kolejny, i pewnie kolejny. Staram się nie zniechęcać, ale jest mi smutno :( Trasa jest taka jak przed dwoma latami, czyli sporo pól. Pojawia się kawałek lasu i trochę błota, które jest akurat na niewielkim wzniesieniu. Ludzie schodzą z rowerów, a ja próbuję wjeżdżać. Dwa razy mnie stawia prawie w poprzek, ale wtaczam się. Dogania mnie Maciek z Welodromu. Raz ja go wyprzedzam, raz on mnie. Na 20 km zaczyna się singielek wzdłuż jeziora, na którym doganiam Olę z Plannji (z którą stałam razem w sektorze). Długo szło mi doganianie i nadrabianie fatalnego startu. Rozpoznaję również Beatę ze Świata Rowerów, dawno nie widziałam :)
Z singla wyjeżdżam z dużą przewagą nad wyprzedzonymi osobami. Decyduję się skorzystać z bufetu i jem banana. I wtedy to odkrywam, że coś jest nie tak z moją pozycją na rowerze. Coś mnie nogi jakoś bolą, a kolana prawie do brody sięgają. No tak, bo przecież sama sobie przykręcałam zacisk sztycy, czyli skręciłam za lekko. Trudno, może jakoś dojadę do mety. Nie byłoby problemu, gdybym przez pośpiech i gapiostwo nie zapomniała wziąć kluczyka. Za chwilę dojeżdża do mnie Maciek, więc pytam czy ma gdzieś na wierzchu klucze. Nie chciałam go opóźniać, ale zatrzymuje się ze mną i użycza sprzętu, a sam w tym czasie wchłania żela. W ferworze przykręcania zapominam podnieść sztycę, więc resztę trasy jadę jakieś 5 cm niżej niż zawsze ;/
Trasa jest pofalowana, ale bardzo szybka, nie ma chyba miejsca w którym trzeba używać młynka, a osoby na 29" mają dzisiaj fory :p
Na zjeździe za którymś bufetem stoi na poboczu wojskowy. Co jest, będzie o minach ostrzegał? :p Jednak nie, krzyczy, że zakręt jest :p Jedziemy kawałek ładnym lasem, ale szybko się kończy i znowu jedziemy po otwartych terenach. Przejeżdżamy przez wioski mniejsze i większe. W niektórych to niezłe rezydencje są pobudowane. Ale koniec rozglądania się, trzeba pilnować trasy. Na jednym podjeździe wyprzedza mnie Ewa, a kilka kilometrów przed metą dogania mnie Beata, która myślała, że dogania Ewę, a tu zonk :p Przed singielkiem nad jeziorem jest długi odcinek asfaltu. Na końcówce zaprasza mnie na koło jeden zawodnik. Dzięki, chętnie korzystam, chociaż to był naprawdę tylko kawałek podwożenia się :p
Na mecie jestem lekko rozczarowana swoją jazdą, ale jak ma nie być gorzej, skoro przestałam praktycznie jeździć..:( Tak jak to Majka mówi, w ostatnim okresie 'kręciłam w tył' i są tego skutki. Ale ja nie potrafię jeździć, jak jest tak ciepło jak w ostatnim tygodniu :(


Kategoria zawody, W Towarzystwie, PTU Eclipse Biketires, Las

Supraśl.

Niedziela, 29 lipca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 30.0˚ dst52.83/0.00km w02:40h avg19.81kmh vmax47.90kmh

Oprócz tego, że było strasznie gorąco, to mogę powiedzieć, że jechałam tego dnia jak ciotka.
Za krótka rozgrzewka skutkuje słabym startem. W sumie w głowie miałam, żeby nie cisnąć za bardzo, żeby tak jak w Kozienicach nie odcięło mnie po kilku kilometrach. Starałam się więc nie panikować, że wszyscy mnie wyprzedzają, bo myślałam, że odgryzę się na górkach. Górek jednak długo nie było, a trasa wiodła w większości po polach. Temperatura bezlitośnie wyciskała poty ze wszystkich, ale ja nie mogłam przyspieszyć, bo nie mogłam oddychać. Na pierwszych piaskownicach ludzie zaczynają fruwać od lewej do prawej. Przede mną się wyłożyli, ale udało mi się ich zauważyć w tych tumanach kurzu i w nikogo nie wjechałam. Zanim nadeszły górki to było sporo kuwet. W jednej z nich zatrzymuje mi się koło i spadam w piach. Jestem już porządnie umęczona. Czuję, że muszę się zatrzymać i napić, a przy okazji wziąć parę głębszych wdechów. Robię tak ze 2 razy i kontynuuję jazdę, ale bez entuzjazmu. Na górkach dosłownie nie mam siły podjeżdżać. Po 2/3 trasy zaczynam wyprzedzać parę osób. Zaczynają się ciekawe ścieżki po pagórkach. Na singielku na wydmie trochę tempo siada bo jakiś maruder jedzie z przodu. Rozglądam się i wykorzystuję lekki skręt trasy na wyprzedzanie. Zrywam się przy tym jak spłoszona sarna i szybko przeskakuję kilka osób. Było to akurat w miejscu, gdzie siedzieli chyba jacyś lokalni chłopcy. Jak usłyszeli szelest krzaków, to żywo zaczęli dopingować mój zryw, fajnie :) Zaraz po moim wyprzedzaniu był zjazd, na którym zjeżdżam bez dohamowania (dobrze, że wyprzedziłam :p). Mijam trzeci dziś bufet, przy którym była taka obstawa rowerzystów, że zostało niewiele miejsca na przejechanie. Teraz już płasko i blisko do mety, ale jadę samotnie. Na mecie padam z nóg. Tomek, który dzisiaj nie starował załatwia mi zimne picie i lody, dziękuję :)
Idziemy się myć do jeziorka, gdzie jest przyjemna, chłodna woda. Niestety było tak przyjemnie, że nie zdążyłam dotrzeć na dekorację. Dobrze, że Ula odebrała mój pucharek, na którym później zbieram autograf Magdy Sadłeckiej :)

Niestety powrót z maratonu jest chyba gorszy niż cała ta męczarnia na rowerze. Nie dość, że wichura i burza, to jeszcze jakiś wypadek koło Wyszkowa. W korkach stoimy koszmarnie długo i w końcu decydujemy się jechać przez Nowy Dwór.


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie

Mazovia Kozienice.

Sobota, 7 lipca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 33.0˚ dst70.00/0.00km w03:03h avg22.95kmh vmax41.80kmh

Dawno nie startowałam, dlatego zastanawiałam się jak to dzisiaj będzie ze mną.
W sektorze rozmawiam z Renatą, jest też Włodek. Renata ma nowy licznik, który pokazuje przed startem 38*. Czuć, że jest gorąco, ale jestem przygotowana, 2 litry na plecach i jeszcze 0,7 w bidonie :)
W sektorze stoimy w 3 linii, jakoś ogólnie mało osób na starcie. Pewnie dlatego, że nietypowo jest sobota. Z zapowiedzi słyszałam, że to będzie szybka trasa, dlatego trzeba sobie wypracować dobrą pozycję już na początku.
Po starcie nie jest źle, jadę nie z końcówką sektora jak zawsze, więc jestem zadowolona. Szybko jednak moje zadowolenie znika. Pierwszy asfalt (nie zaraz po starcie, tylko po kilku kilometrach) i jadę sama. Staram się łapać do dwóch chłopaków, ale widzę, że są dla mnie za szybcy. Mimo wszystko mocno jadę, żeby chociaż jak najdłużej nie jechać twarzą w twarz z wiatrem. No i stało się. Moje serce tak pogalopowało, że nie mogłam oddychać. Prędkość spada, 38, 28, 18 km/h...Wszyscy mnie wyprzedzają, a ja nie mogę uspokoić oddechu. No to klapa! Gdybym miała pulsometr, to pewnie bym się pohamowała a tak, to mogę tylko teraz oglądać zadki wyprzedzających mnie osób :/ Kurde, dawno mnie tyle osób nie wyprzedzało :( Bez przekonania i napinania się jadę dalej. W terenie wychodzą problemy z napędem. Na wertepach przeskakuje mi łańcuch. No to ładnie.
W lesie nie jest tak fajnie jakby się mogło wydawać w taką słoneczną pogodę. Nie ma ulgi, tylko jest jeszcze gorszy zaduch. Dopiero przy rozjeździe i na drodze z tłucznia spomiędzy drzew wieje przyjemnym chłodkiem. Oj jak dobrze. I tu ożywam, tętno spokojne, noga się kręci. Zyskuję kilka pozycji i poza tym cieszy mnie jazda po takim telepiącym podłożu. Obudziłam się i mam nadzieję, że jeszcze coś dzisiaj ujadę. Spory kawałek jadę z Anią O. Pomagamy sobie na krótkim asfaltowym odcinku, żeby dogonić chłopaków przed nami. I dojechaliśmy do kałuż. Większość omija po suchym, a ja sobie ścinam po pół metra i przejeżdżam przez wodę, na pewno na tym nie tracąc. Aż się inni ze mnie śmieją. Czemu? Nie wiem, ale ja też się z nimi trochę rozweseliłam. Kałuż coraz gęściej, coraz większych, coraz bardziej kleiste podłoże. Ania w jednej z kałuż źle pojechała przez co zostaje z tyłu. Później większość czasu jadę w luce, za mną ktoś daleko z przodu, z tyłu nie wiem bo się nie odwracam, ale nie słychać pluskania, więc pewnie też daleko. Motywacja siada. Kałuże robią się coraz większe, a my coraz brudniejsi. Nieraz woda chlapie aż po tyłku, a ja zaczynam się zastanawiać nad pilotem do samochodu, który mam w zewnętrznej kieszonce. Zamoknie czy nie? Wolałabym, żeby nie :p
Pojawia się pierwszy podjazd. Jadę ze środka, ale redukuję z tyłu i .. kurde, łańcuch przeskakuje. Na górę muszę wejść. Przy okazji postoju sprawdzam suchość kieszonki. Uf, jest sucho, i chyba nie powinno być gorzej. W tym miejscu wyprzedza mnie Michał z Welodromu.
Toczę się dalej, ale po jakimś czasie wyprzedza mnie Aga z Planji i nie mogę jej dogonić, bo pojawia się kolejna górka, którą przepycham bez redukowania, ale na następnym podjeździe już przepychać się nie da. Nie chcę zresztą jechać na siłę, bo jak urwę przerzutkę, to dopiero sobie pochodzę :p
Zastanawiam się tylko w czym może być problem. Kaseta nowa, łańcuch nowy, korba półroczna, kółeczka od przerzutki od maja...Przerzutka jest do d..?
Od tego momentu do mety już nie ma żadnych górek i jest stosunkowo płasko, więc już nie obawiam się o przeskakujący napęd. Muszę jechać swoje. Doganiam kilka osób, w tym Michała i jedzie mi się względnie dobrze. Chwilę jadę za jakimś panem na 29", ale ma strasznie nierówne tempo, dlatego jadę obok. I od razu mi lepiej! Nie dość, że tempo własne, to i jeszcze ten przyjemy powiew na twarzy. Od tej pory nie mam mowy nawet o jakimkolwiek łapaniu koła!
Jedziemy tłuczniem po raz drugi. Tym razem strasznie mi się dłuży i nie ma już takiego chłodku orzeźwiającego. Tym razem się umęczyłam na tych wertepach. Ale przynajmniej błoto się skończyło :D Chociaż niedługo później, po skręcie w prawo znowu pojawiły się kałuże, a dalej dalej był nawet strumyk, w którym można było umoczyć nogi :) Ciekawe jak dzieciaki poradziły sobie z tym strumykiem, bo to było na trasie hobby. Niektórym to pewnie woda po pachy sięgała :P (powiedziane oczywiście z dużą przesadą, ale dla dzieciaków to na pewno był hardcore :D)
Przed metą dojeżdża mnie jeszcze dziewczyna z BDC. Nie ścigam już jej, bo i tak mi pewnie włożyła kilka minut, ze względu na start sektorowy. Ale kawałek za daleko pojechała i musiała wykręcić, żeby wrócić na trasę. A co mi tam, jeszcze chwilę powalczę ile mogę :p Przy 'blaszaku' zyskuję chyba chwilę i już nie mam jej bezpośrednio na ogonie :p Finisz wzdłuż stadionu bardzo fajny, chociaż zaskoczyła mnie ta zmarszczka. Wiedziałam, że mogę jej nie podjechać przez przeskakujący łańcuch i dać się objechać przez dziewczynę w niebieskim. Rozpędziłam rumaka i wtoczyłam się na górkę, ale na końcówce łańcuch trochę porzęził.

Twarzowe zdjęcie na zmarszczce
Spotykam niezadowolonego Damiana i po krótkiej rozmowie idę się myć. W międzyczasie przychodzi wynik, 2K2. Idę na pudło, ale wiem, że moja jazda nie była godna wyróżnienia!


Czekam i czekam, a Tomka z Pawłem ani widu, ani słychu. Pierwszy zawodnik giga przyjechał niedługo po mnie, więc chłopaki zaraz powinni się zjawić. Przyjeżdżają wymęczeni i cieszą się, że na dzisiaj to już koniec :)

Długo się zbieramy, dłużej niż zawsze i dopiero po 17 wyjeżdżamy z Kozienic, ale fajne jest to, że jutro jest jeszcze weekend. Gdyby to ode mnie zależało, to bym wolała startować w soboty.
A dzisiaj była przepyszna kawa mrożona z IdeeKaffee w miasteczku, po takim wyścigu smakowała jeszcze lepiej! Rewelacyjny pomysł!


Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Gwiazda Mazurska - 4 etap.

Niedziela, 10 czerwca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 26.0˚ dst51.60/0.00km w02:11h avg23.63kmh vmax47.20kmh

Trasa ostatniego etapu to zagadka, dopóki nie pojedziemy to się nie przekonamy jaka jest. W internecie jakaś mapa została zamieszczona, ale różniło się może z 10 km od tego, co było pierwszego dnia. Mieliśmy nadzieję, że nie będziemy jechać dwa razy tego samego ;/
Ruszając na objazd okazało się, że jedziemy zupełnie w innym kierunku. Uff, nie będzie deja vu :p
Po długim objeździe wchodzę do sektora i znowu źle się ustawiam, za co później płacę na starcie, szczególnie, że są dwa ostre zakręty. Pogoń za czołówką dziewczyn z fita znów spaliła na panewce.
Dzisiaj słońce mocno praży i początek trasy po łąkach męczy, dlatego wjazd do lasu jest bardzo przyjemny. A szczególnie, że pięknie pachnie sosnami. Pojawia się kilka pagórków, na których doganiam zawodników przede mną. Na samej górze, gdy nie ma już nikogo przede mną i zaczynam zjeżdżać słyszę jakiś szelest i łomot dochodzący z lasu. I nagle wybiega stamtąd jak szalony jeleń/sarna (na sarnę chyba za duże, bo wielkości małego konia, a nie jeleń bo bez poroża. Jeleniowa?). Wow, jaki ogromny i jaki szybki zwierz!! Oglądam się, czy nie ma 'ogona' i czy mogę spokojnie przejechać nie stratowana. Jeszcze chwilę jadę pod ogromnym wrażeniem bliskości jaką przeżyłam z dziką naturą :)
Po rozjeździe fit/mega robi się płasko i szybko, i na nieszczęście pusto. Muszę sama jechać, a jakiejś napinki dzisiaj na wynik nie mam. Ważne, żeby dojechać. Dzisiaj już trochę czuję spadek mocy, ale najbardziej przeszkadza mi odsiedziany na siodełku tyłek :p Chyba jednak będę musiała coś pozmieniać w ustawieniach.
Samotną jazdą trochę zamulam. Po rozmowie z zawodnikiem, który jest zadowolony, bo dzisiaj mnie doszedł, a wcześniej nie miał na to szans, przyspieszam ile mogę :p Szybko pojawia się bufet. Czy to znaczy, że już blisko do mety? Na liczniku mam 40 km, to do mety jeszcze tylko 15? Pff, jakoś szybko dzisiaj. Pojawia się znany odcinek, którym jedziemy do mety. Na tej drodze dojeżdżam jeszcze fitowców. Na metę wjeżdżam z zawodnikiem, który użycza mi koła na ostatnie 2 km, dzięki.
Czas 2:11:03. Jestem średnio zadowolona, ale co ja mogę jak sama jadę przez całą trasę.

Patrząc na wyniki z całego cyklu powinnam być zadowolona, jednak nie daje maksimum satysfakcji pewna wygrana i brak konkurencji na trasie. Tego na pewno mi zabrakło. Podejrzewam, że gdyby nie nowe zasady obowiązujące na gwieździe, dyskryminujące dziewczyny oddzielnym startem za facetami, to więcej dziewczyn by przyjechało się pościgać.
W drużynówce nasz team był bezkonkurencyjny i wygrał z przewagą ponad 650 pkt. nad drugimi i ponad 800 pkt. nad trzecim miejscem. W dziewczynach siła :)

Całej drużynie i osobom towarzyszącym dziękuję za miłe spędzenie tych kilku dni :)

W domu jednak dopadł mnie niedosyt, że ja przejechałam Gwiazdę, a niektórzy w tym czasie dali radę pokonać góry w MTB Trophy. Trochę im zazdroszczę i sama zaczynam się zastanawiać nad takim startem :p


Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody

Gwiazda Mazurska - 3 etap.

Sobota, 9 czerwca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚ dst57.58/0.00km w02:36h avg22.15kmh vmax42.60kmh

Dzisiaj dzień trochę cieplejszy od wczorajszego, słońce nieśmiało, ale wygląda zza chmur. Dzisiaj etap w Purdzie, zapowiadany jako etap trudniejszy.
Tradycyjnie już jesteśmy na objeździe trasy przed 10. Jedziemy całe hobby, żeby Cypis i Tomek mogli przygotować taktykę :)
Start jest pod górkę, a później wjeżdża się w szerokie drogi leśne. Dojeżdżamy do dużej piaskownicy, w której czołówka peletonu będzie się rwać. Może i tak będzie, ale jak ja dojadę do tego miejsca, to już kurz po nich zdąży opaść :p
Dzisiaj jest mała niespodzianka na start. Stworzony został sektor dla najlepszych 50 osób, które zostaną ustawione przed resztą osób z dystansu mega. Ula była wczoraj 48 open i jest na liście startowej z facetami, więc idzie się upewnić do Zamany, czy też z nimi startuje. Zamana zdziwiony mówi, że nie, a Jerzy mówi, że tak :p
Ja stoję teraz 'osamotniona' wśród fitowiczek, bo nawet nie widzę Oli w sektorze :( Czeka mnie samotna jazda przez całą trasę? Na to wygląda..

Start szybki. Dziewczyny z fita wystrzeliły do przodu, a ja w gonitwie za nimi. Jednak pościg, mimo dopingów Sabiny i Marcela, nie jest skuteczny i jadę sama.
Dzisiaj na trasie jest dużo piachu i znacznie więcej pofałdowań w stosunku do dnia wczorajszego. Dodatkowo rozjazd na fit/mega jest daleko od startu, więc dość długo mam przed sobą kogoś do wyprzedzania.
A jedzie mi się dzisiaj rewelacyjnie. Siła w nogach jest, plecy na razie nie bolą, a prędkość z jaką wyprzedzam niektórych zawodników dodaje skrzydeł. Szkoda tylko, że nie jadę z równymi sobie, a z ogonem krótkiego dystansu ;/
Po rozjeździe robi się zdecydowanie luźniej przede mną, ale co górka, to pojawia się ktoś w oddali. I tak jadę, co górka i zjazd z niej to inne towarzystwo. Ilu ja panów wprawię w kompleksy :p
Na zjazdach daję sobie dzisiaj poszaleć. Jest łatwo, więc można puścić hamulce, złożyć się w pozycji aerodynamicznej i jechać. Wszystkie piaskownice dzisiaj są dla mnie przejezdne, górki podjeżdżalne i w sumie mam frajdę z jazdy.
Złoszczę się jedynie na drugim bufecie (pierwszy ominęłam, pewnie znowu tylko zaopatrzony w wodę), bo z daleka prosiłam o batona, ale ewidentnie coś innego zaprzątało im głowę i nie zdążyli się ogarnąć. Mnie też baardzo dzisiaj na nim nie zależało, żeby się zatrzymywać i czekać, bo nauczona wczorajszym przykładem wsadziłam sobie do kieszeni bananka i głodna nie jechałam. Olewam to i jadę dalej. Jest jeszcze trochę piachu, ale końcowe kilometry są po szerokiej szutrówce. Na metę wjeżdżam przez nikogo nie zagrożona z czasem 2:36:07.
Wszyscy z teamu już w samochodach, dawno przebrani. Czy ja też będę kiedyś przyjeżdżać tak szybko? :p
Kiedy miasteczko już pustoszeje odbywa się dekoracja za wczorajszy i dzisiejszy etap. Dodatkowo nadleśniczy wręcza pierwszym trzem dziewczynom upominki, więc na podium maszerujemy kilka razy :)

Dzisiaj z jazdy jestem bardzo zadowolona. Nie zabrakło sił (może tylko poza startem), udało się sprytnie wszystko przejechać i bez żadnych dolegliwości. No i trasa była ciekawa, chociaż bardzo łatwa (podobno coś koło 300m pod górę) to też bardzo ładna.
W klasyfikacji drużynowej chyba nikt nam nie zagraża. Ja z Ulą dowożę komplet punktów, Damian niewiele mniej i w efekcie czego mamy spokojną przewagę ponad 400 punktową :)


Kategoria PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody