Las
Dystans całkowity: | 4934.49 km (w terenie 1520.96 km; 30.82%) |
Czas w ruchu: | 256:23 |
Średnia prędkość: | 18.66 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.80 km/h |
Liczba aktywności: | 117 |
Średnio na aktywność: | 43.67 km i 2h 14m |
Więcej statystyk |
Speed.
Środa, 10 października 2012 | Rower: | temp 11.0˚
dst0.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Czas: 0:21
Tak określiłabym dzisiejszy bieg (oczywiście w moim odczuciu :P). Tak samo jak tydzień temu, a trasa 'skrócona' o 3 min. Na koniec 'atak' na podbiegu (raptem 5 kroków, ale pod górę). Już się nie mogę doczekać biegania po góreczce :)
HR max 197, av 175.
Kategoria Bez roweru, Bieganie, Las, Samotnie
NDM i koniec Mazovii.
Niedziela, 7 października 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚
dst66.19/0.00km
w02:50h avg23.36kmh
vmax40.40kmh
Cieszę się na dzisiejszy maraton, a to tylko i wyłącznie dlatego, że jest ona ostatnia w sezonie! :)
Na kilka tygodni przed zawodami nastawiałam się na trasę jak 2 lata i rok temu. Ale kilka dni przed startem Tomek uświadamia mnie, że trasa jest inna. Oglądam mapkę i raczej zachwycona nie jestem. Zapowiada się jeszcze szybsza trasa niż była zazwyczaj w NDM i Jabłonnie =/
Przejechanie trasy mini na rozgrzewce nie pozostawia złudzeń, spodziewam się beznadziejnej trasy.
Tym razem, mimo długich przygotowań, starcza czasu na długą rozgrzewkę. A rozgrzewanie się jest dzisiaj bardzo wskazane, bo jest okropnie zimno. Po kilku przymiarkach jadę ostatecznie na krótko z rękawkami, ale rękawiczki już z długim palcem.
W sektorze staję gdzieś w ogonie, ale widzę to dopiero kiedy startuje mój sektor, bo przede mną hen hen daleko jest początek. Ale to i tak nie ma żadnego znaczenia, bo koła utrzymać nie dam rady. Jazda po wale to samotne dymanie naprzód. Wiedziałam, że tak będzie :p
Dalej również otwarte tereny, na których jak tylko zrobi się kawałek asfaltu to mi wszyscy odskakują.
Ale na trasie jest ogólnie tłok, a że jest miejscami wąsko to robią się zatory. Raz cwanie biegnę z rowerem po miedzy i wyprzedzam w ten sposób kilka osób, ale zaraz tracę to co zyskałam, a może i więcej, bo nie potrafię szybko wsiąść na rower :( Zaczyna się las. Podłoże trochę wilgotne i miękkie, więc momentami ciężko się kręci.
Na bufecie wciągam połówkę maxima. Niestety w długich rękawiczkach czucie jest dużo mniejsze i nie udaje mi się zręcznie zakręcić tubki. Nie udaje się też zakręcić przez to, że żel wypada mi z ręki, mój jedyny dziś. Jestem zła i wydaje mi się, że przez brak drugiej porcji żelu nie dojadę do mety :p
Zaczyna się robić piaszczyście, miejscami dochodzą jakieś pagórki i to wystarczy, żeby droga została zatorowana. Wszystko spokojnie do wjechania, ale nie chce mi się krzyczeć, żeby zrobili mi miejsce. Motywacja podupadła.
W sumie to jestem pozytywnie zaskoczona tymi wydmami, ale to i tak nie wpłynie ma moją opinię, że trasa jest beznadziejna.
Jedziemy drugi raz ten sam odcinek przez las, z którego wyjeżdżamy na długi asfalt przy bufecie. Przede mną nikogo, za mną też duża luka. Spokojnie sobie dojeżdżam do bufetu. Tym razem zgarniam powerade i batona. Niestety bikebar, którego zazwyczaj lubię, przy tej temperaturze jest ciężki do zjedzenia. Przez chłód jest strasznie twardy, więc rozgryzienie go zajmuje chwilę. Powoli z tyłu ktoś się zbliża. Jedna grupa to Bogna z chłopakami, w drugiej są m.in. Agnieszka i Ola. Niezłapanie się na żadne koło to był błąd, bo zaraz zaczyna się powrót wzdłuż wału. Całe swoje siły wciskam w pedały, ale wiatr nie pozwala mi jechać więcej niż 30 km/h. Dopiero jak zauważam w mijającym mnie pociągu Pawła L., to zmuszam się do pościgu. Tym razem zaczepiam się na koło i jazda chociaż fragmentem wału nie jest aż tak bardzo nudna.
Z tego co pamiętam trasa miała mieć 52 km. Myślałam, że po dwóch godzinach będę na mecie, a tu dawno dwie godziny przekroczone, a jeszcze trzeba jechać. Co jak co, ale nie spodziewałam się, że trasa się wydłuży. To jakby nie w stylu mazovii, zazwyczaj jest krócej niż podają :p
W końcu dojeżdżam jednak do mety. Od razu jadę się schować w samochodzie do ciepełka. Zanim zdążyłam się przebrać dojeżdża Tomek z Pawłem. Tak szybko? Niestety, nie udało im się ukończyć dzisiejszego maratonu bo oznakowanie trasy zaginęło :/ Okazuje się, że bardzo wiele osób dzisiaj pobłądziło. A to znaczy, że wszystkie planowane godziny dekoracji generalki są nieaktualne i pewnie przyjdzie nam dzisiaj czekać do nocy, aż to się wszystko skończy :p
W końcu doczekujemy się na dekoracje w klasyfikacji generalnej, gdzie szampan leje się litrami :)
W K2 na mega zajęłam 3 miejsce, za Mają i Agnieszką
W superklasyfikacji załapałam się na 7 pozycję.
Drużynowo wywalczyliśmy 7 miejsce.
Ocenić dzisiejszy wyścig obiektywnie będzie ciężko. Trasa mi się nie podobała. Może przez to, że jestem za słaba na takie płaskie trasy. Mimo spadku motywacji do gonienia uciekających, 'parametry życiowe' jak na normalnym maratonie HR max 194, av 182, czyli nie było opitalania się!
Swoich startów w mazovii źle ocenić nie mogę, bo przecież wyjeździłam sobie 3 miejsce w K2. Pozostaje jednak świadomość, że to częściowo z braku konkurencji, a w takim wypadku należałoby brać pod uwagę wyniki open. W każdym razie jeszcze nie jeżdżę tak, jak bym chciała :p
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Pobiegane.
Środa, 3 października 2012 | Rower: | temp 12.0˚
dst0.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh
Czas: 0:24
Krótkie i lekkie bieganie pierwszy raz od wiosny. W sumie biegło mi się bardzo dobrze, nawet całkiem lekko jak po tak długiej przerwie.
W lesie spotkałam kilku biegaczy, którzy tak szeroko się uśmiechali jak pozdrawiali mnie machnięciem ręki, że aż miło się robi :)
HR av 176, max 182
Kategoria Bez roweru, Bieganie, Las, Samotnie
Istebna.
Niedziela, 30 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 21.0˚
dst55.59/0.00km
w04:21h avg12.78kmh
vmax52.00kmh
Z noclegu w Koniakowie zjeżdżam z Tomkiem na rowerach. Jest koło 9. Słońce zaczyna wychodzić, więc raczej będzie ładny dzień, tyle że wieje i na razie nie jest za ciepło.
Sam zjazd do Istebnej to szczękanie zębami i rozgrzewanie marznących paluszków. Niby jest 14 stopni, ale duża wilgotność i prędkość przy zjeżdżaniu mocno wychładzają.
Tomek nie był by sobą gdyby nie podgrzał atmosfery przed startem :D W rocket ronie ma dziurę, przez którą wystaje dętka, więc startowanie przy takiej konfiguracji jest bez sensu. Szybko organizujemy poszukiwania opony. Dobrze, że Michał ma co zaoferować :)
Piranha jednak nie chce współpracować i opiera się, żeby wskoczyć na obręcz. Wspomaganie łyżkami nie pomaga i z tego mocowania się wychodzi tylko tyle, że Tomek dziurawi sobie dętkę. Nie wiem co by zrobił bez zaplecza z częściami zamiennymi tj. mojego roweru :p Daję mu swojego Cougara, a ja zakładam Piranhę. Operacja się udaje, więc możemy jechać w stronę startu.
Kiedy gigowcy ruszyli stanęłam w kolejce po odbiór kuponów na typowanie czasu setnego zawodnika. Trochę to czasu zajmuje, ale akurat mamy jeszcze chwilę, żeby ruszyć z Anią na krótką rozgrzewkę. Ania musi dzisiaj walczyć o 6 miejsce w generalce, dlatego chciała się ustawić w sektorze na początku, ale ostatecznie stajemy razem koło Edyty Swat.
Start po asfaltach i lekko pod górę. Dużo osób mnie wyprzedza, ale dzisiaj ogólnie jest duża frekwencja, więc staram się tym nie przejmować. Ścieżki za asfaltem robią się dość wąskie, jedzie się koło za kołem, albo idzie noga za nogą. Na jednym mini uskoku mało brakowało a zrobiłabym fikoła (chyba trzymałam zaciśnięty przedni hamulec). Zaraz później na zjeździe na asfalt nie zdążam wpiąć się w pedał i też mało brakuje do gleby. Ojej, jak ja z taką częstotliwością będę miała okazję się uszkodzić, to czy dojadę do końca dzisiejszej trasy? Złe myśli kręcą się po głowie, ale po prostu muszę się skupić i nie robić głupich błędów!
Wjeżdżamy na odsłonięte zbocze, gdzie jedziemy po pochyłych płytach skalnych. Gość przede mną zachęca do podziwiania widoków, ale ja mocno zaciskam ręce na kierownicy i skupiam całą swoją uwagę na drodze, bo mały błąd i będę musiała iść. Niestety ktoś przed nami musi się zatrzymać, więc idzie łańcuszek w dół i coraz więcej osób musi zejść z roweru.
Jedziemy już koło godziny. Dobrze byłoby zjeść żela, ale nie ma 'spokojniejszego' odcinka. Cały czas trzeba pilnować kierownicy, żeby nie skręcała na boki.
Podjazdy się kończą i wjeżdżamy na kamienisty zjazd. Trochę strachu jest, ale ostrożnie i powoli udaje się zjeżdżać. Dodatkowy stres to świadomość, że prawdopodobnie kogoś blokuję.
Trasa praktycznie aż do Tynioka jest mi znana z zeszłego roku. Na tym odcinku wyprzedza mnie Sławek, który jedzie mini. Później są szybkie zjazdy. Muszę tutaj opierdzielić gnojka, zapewne z mini, który wyprzedzając mnie o mały włos nie zahacza rogiem mojej kierownicy, a zjazd był baaardzo szeroki i nie trzeba było ryzykować. Na cały mój wywód pozostaje jednak niewzruszony, życie :/
Już w Koniakowie przejeżdżam koło naszego noclegu. Tomek kategorycznie zabronił mi mieć chwile słabości w tym miejscu, i żebym nie myślała o schodzeniu z trasy, bo to nawet 1/3 nie jest. Akurat takich pomysłów nie ma, ale z przerażeniem stwierdzam, że dojechanie tutaj zajęło mi prawie 2 godziny O_O
Podjazd na Ochodzitą robię pierwszy raz. Nawet nie był taki straszny :) W zeszłym roku myślałam, że za chiny ludowe nie dam rady tam się wtoczyć :p
Na stoku dzwonkami pobrzękują owieczki, a widoki są cudowne!
Zjazdu nie znam w ogóle i nie wiem czego się spodziewać. Całość daje radę zjechać, odpuszczam tylko 'zmarszczko-uskok' na łące, która aż pachniała mi zrobieniem pięknego OTB :p
Dalej ładny las, lekko pod górę w towarzystwie mocno przerzedzonym. Takie warunki to ja lubię. Jadę spokojnie swoje, do podjazdów podchodzę ambitnie i wszystko próbuję wjeżdżać. Nie raz zaskakuję sama siebie, że daję radę, a już myślałam, żeby schodzić. Motywuje to do walki, szczególnie, że jakoś więcej dziewczyn się zaczyna pokazywać :)
Znowu przyjmuję 'taktykę' nie odliczania kilometrów do mety, ale jak widzę rozjazd, to już wiem że jesteśmy niedaleko mety i niedaleko słynnej sekcji z korzeniami :)
Zanim jednak dojeżdżamy do korzeni to jest kilka odcinków błotnych. Trochę się boję rozpędzić, bo opony to ja chyba mam mało odpowiednie na takie warunki.
Ostatnie kilometry po lesie jadę z ogonem, dziewczynż z PTR Dojlidy, kategoria nieznana :p
Muszę więc uważać, żeby nie dać się wycyckać jak w Korbielowie. Jest tu sporo miejsc, gdzie wolę nie ryzykować i schodzę z roweru. Poza tym nie wiem, w którym miejscu zaczyna się ten armagedon i nie chcę za późno się o tym dowiedzieć :p
Taki 'tyci' zjazd
Niestety w pewnym momencie "Dojlidy" wychodzą na prowadzenie, a między nas wjeżdża jeszcze chłopak z Gomoli. Nie mam jak gonić, bo jest wąsko, ale gość z Gomoli zatrzymuje się i mówi "Goń ją, może jeszcze Ci się uda przed metą". Dzięki i za miejsce, i za zachętę :) Od tego czasu jednak więcej biegnę niż jadę.
Cały czas siedzę jej na plecach, ale w tym momencie wychodzą braki. BRAK umiejętności SZYBKIEGO wsiadania na rower. Na prostej prawie się zrównujemy, jednak ona jest po wewnętrznej ostatniego zakrętu, więc i sprint na ostatnich metrach nic nie daje.
Na mecie widzę Sławka i Łukasza. Łukaszowi tym razem udaje się przejechać cały maraton, jednak nie bez przygód :p Po krótkiej rozmowie okazuje się, że wszyscy już przyjechali. Dodatkową dobrą informacją jest to, że Tomek typowany jest to wygrania speca za 30 tys. Ale fajnie. Trzeba jednak poczekać na weryfikację wyników, ale może coś się uda wygrać :D Miał nosa chłopak, typował dwa czasy 3:36:00 i 3:36:30.
Jedziemy się umyć i wracamy na dekoracje. W teamie nagradzane miejsca w generalce wywalczyli: Ania, Ula i Romek, a największe osiągnięcie to 4 miejsce drużynowo na giga. Brawo dla wszystkich!
Tomek niestety po weryfikacji wyników oddalił się od czasu setnego zawodnika o 11 sek, bo w końcu czas wynosił 3:36:19!!!! Co za szkoda, a było tak blisko :(
Podsumowując dzisiejszy wyścig: jestem zadowolona. Po powolnym początku rozkręciłam się i zaczęłam odrabiać straty. Na trasie po ostatnim punkcie pomiaru czasu straciłam najmniej i odrobiłam kilka pozycji.
Podsumowując wyścigi w górach: jestem zadowolona również :) Szkoda, że zabrakło jednego startu, żeby zrobić generalkę.
Miałam dużą frajdę jeżdżąc na trasach bardziej wymagających niż te mazowieckie. Dużo mi jeszcze brakuje, żeby czuć się pewnie w górach, ale dużo już zostało zrobione w tym roku :)
Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Wolny dzień w KPN.
Czwartek, 27 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst110.44/0.00km
w05:09h avg21.44kmh
vmax35.90kmh
Dzień wolny od pracy, to chciałoby się jakoś go dobrze spożytkować. Wymyśliłam sobie trasę po KPN i jadę ją realizować. Karta miejska była akurat do wczoraj, więc nie ma podwożenia się metrem. Jadę przez Zachodni do Radiowej, żeby wbić się na żółty szlak lecący koło Łosiowych Błot. Kiedyś mnie tam Tomek zabrał, ale to dawno było, więc zupełnie nie poznaję okolicy i jadę na czuja. Skręcam koło fortu Babice i jadę przed siebie. Wjeżdżam między jakieś bunkry, kręcę się i kręcę i ostatecznie wyjeżdżam koło ronda przy drodze sochaczewskiej. Akurat dzwoni Tomek, z którym się umawiam, że podjadę na forty Bema po 17. Przy okazji przez telefon pomaga mi się zlokalizować i mogę na nowo ułożyć trasę do lasu.
W Lipkowie dojeżdżam do niebieskiego szlaku i jadę. Zadowolona, że wreszcie dotarłam do lasu jadę singlami i w ten sposób nie zauważam, że szlak mi skręca.
Jakby w KPN było za mało piachu, to go jeszcze dowożą i rozrzucają na drogi :p
Ale zaraz z powrotem jestem na dobrej drodze. Z Zaborowa jadę żółtym, ale tu znowu za mało się rozglądam i przestrzelam mój zakręt. Miałam skręcić w miejscu, w którym zawsze skręcamy do Roztoki. Byłam przekonana, że poznam to miejsce, ale niestety nie. Dobrze, że zatrzymałam się w miejscu, gdzie akurat był czerwony szlak. Teraz to prosta droga do Roztoki. Tak myślałam, ale znowu udało mi się pobłądzić nieco. W Roztoce lody, wafelek i picie i ruszam gazem w drogę powrotną. Jak się nie pospieszę to nie dotrę na te forty do Tomka na czas. Za Ławską górą skręcam na ścieżkę poza szlakiem, bo pamiętam trasę. Ta, pamiętam do momentu kiedy ścieżki się nie rozdzielają. Którą wybrać? Wybieram tą złą, bo wjeżdżam w nieznane tereny. Jestem wściekła. Przecież nie raz tędy jechałam, tyle, że zawsze na czyimś kole. Dzięki pomyleniu trasy spotykam sarenkę, która mnie nieco zaniepokoiła, że zapuściłam się w takie dzikie tereny. Zaraz jednak się odnajduję i już więcej razy tego dnia się nie gubię! Pocieszające :p
Z Zaborowa jadę do Truskawia. Po drodze robię chociaż jedno zdjęcie jesiennej scenerii.
Z Truskawia cały czas asfaltami jadę do góry śmieciowej. Tempo tylko na chwilę siada, ale już 60 km za mną. Przejeżdżam koło lotniska Bemowo (tu o dziwo się nie zgubiłam, a jechałam tędy tylko raz) i zaraz pojawiam się na fortach. Zanim dojechałam to Tomek z Pawłem zdążyli już małą pętelkę zrobić. Ja nie lubię tego miejsca, więc siadam i pilnuję gratów, a chłopaki jeżdżą. Szybko jednak robi się ciemno i chłodno, dlatego zwijamy się do domów.
Żeby wyjechać z fortów musimy z Tomkiem przejechać przez jedną góreczkę. Przez to, że niewiele widać i może zmęczenie też trochę ma w tym swój udział, albo po prostu ja się z tymi fortami nie lubię, zaliczam glebę i dodaję kolejne siniaki na i tak już fioletowym udzie :p Zanim wyjeżdżamy z Bemowa to stołujemy się jeszcze w Kingu :)
Kategoria Las, Samotnie, W Towarzystwie
Rawa Mazowiecka.
Niedziela, 23 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 19.0˚
dst58.58/0.00km
w02:26h avg24.07kmh
vmax44.30kmh
Do maratonu podchodzę, można powiedzieć, trochę lekceważąco. Nie patrzyłam na trasę, nie znam dystansu. Jedyne co wiem, to o której jest start i z którego sektora startuję. Słyszałam tylko, że ma być szybko od samego początku. Reszta historii pisze się sama.
Rozgrzewka zrobiona z Tomkiem i Pawłem po trasie maratonu przygotowała mnie na kilka kilometrów po starcie. O ile na asfalcie nie jestem w stanie utrzymywać się z grupą zawodników, o tyle po wjechaniu w teren i na pierwszą górkę momentalnie odzyskuję pozycje. Zaczyna się wertepiasty fragment, na którym ciężko jest pedałować siedząc w siodle. Niestety niektórzy radzą sobie fatalnie (przez niską kadencję) i kolejne kępy traw hamują ich coraz bardziej, przez co nie idzie im jazda pod górę. Jak mogę wyprzedzam i przesuwam się do przodu. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie mało odcinków na otwartej przestrzeni, bo wiatr się mocno rozhulał.
Jak dotąd jedzie mi się dobrze, bez przygód. Mijamy pierwszy bufet. Przed sobą mam w zasięgu wzroku Anię, więc mój cel jest jasny, dogonić. A mam szansę zrobić to tylko w terenie, najlepiej na jakimś podjeździe :) Niestety za bufetem raczej płasko i niestety w otwartym terenie. Ciężka praca się opłaca i w końcu udaje się dogonić 'ruchomy cel' :p Cały czas jest szybko, więc o pomyłkę trasy nie trudno. Pierwszą zdezorientowaną grupę widzę przy miejscowości Babsk. Ja jednak jadę w tej grupie, która zauważa strzałki i udaje nam się nie błądzić. W lesie odskakuję od reszty zawodników i jadę w raczej przerzedzonej grupce. Wyjeżdżamy na skraj lasu. Wieje, ale z boku, więc nie próbuję się nawet za nikim schować. Przede mnie wjeżdża jednak zawodnik Kliwera, który nie patrzy na strzałki. Hamuję i krzyczę 'w prawo', ale chyba nic z tego nie usłyszał. Wjeżdżam do lasu sama. W zasięgu wzroku nikogo. Zaraz wyjeżdam na asfalt, który prowadzi do wiaduktu nad trasą. Oj pod wiatr, ciężko jest kręcić 14 km/h. Za mną grupka zgub, z którą łączę się dopiero po drugiej stronie trasy katowickiej. Przed ostatnim bufetem coś mi zaczyna przeskakiwać napęd, więc muszę się zatrzymać. Wywalam krzaki wkręcone w kasetę i po problemie. Mijam bufet i gonię tych, którzy mnie minęli jak stałam. Tutaj widzę kolejną błądzącą grupę, ale ja widzę, że trzeba skręcić w lewo. Zaczynają się wąskie ścieżki w wąwozach. Fajny odcinek! Tutaj też raz wrzucam na młynek, bo mnie trochę trawiasty podjazd zaskoczył :p Szybko niestety kończą się ciekawe ścieżki i dojeżdżamy do wertepiastej drogi, którą wracamy do mety. W zasięgu wzroku pojawiła się dziewczyna z Legionu, pewnie Magda. Cały czas próbuję się zbliżyć, ale ona jedzie z kilkoma panami, ja sama. Najgorszy dzisiaj odcinek jest po ścieżce rowerowej dookoła zalewu, bo wieje tam mega mocno, centralnie w twarz. Na metę wjeżdżam zadowolona.
Jak się okazuje po przyjściu smsa, jestem 4 open, 1 K2. To cieszy :)
Tomek przyjeżdża zadowolony, bo całą drogę jechał z Lucjanem i nie musiał sam dymać pod wiatr. Drużynowo znowu poprawiamy swój wynik. Ciekawe czy to przez zmęczenie sezonem u innych teamów, czy po prostu forma idzie w górę :p
Pierwszy raz w życiu jechałam dzisiaj z pulsometrem. W czasie jazdy nie interesował mnie w ogóle. Dopiero na mecie Tomek analizuje to, co się tam zapisało. Średnie tętno 182. Jeszcze nic mi to nie mów, ale może niedługo się nauczę ;)
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Piwniczna Zdrój.
Niedziela, 16 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 20.0˚
dst49.00/0.00km
w04:00h avg12.25kmh
vmax0.00kmh
Chwilę przed 10 odwożę Ulę, Tomka i Romka na start. Z parkingu, na którym zaparkowaliśmy trzeba pedałować ostro pod górę, żeby dostać się na start. Myślałam, że już nie będę musiała się wracać, ale zapomniałam okularów :p
Po wyszykowaniu się ruszam z Michałem i Łukaszem na rozgrzewkę. W sumie obejmuje ona wjazd na start i może jeszcze ze 2 km. Chwilę się jeszcze kręce i zaraz słyszę '4 min do zamknięcia sektorów'. Dzisiaj czas mi szybko leci. W sektorze staję zestresowana, jak zwykle.
Po sygnale startu wszyscy ruszają dość powoli. Powód? Start jest od razu pod górę i trzeba ruszać z najlżejszych przełożeń. OMG, co to będzie, skoro już od startu trzeba jechać na młynku?
Podjazd po płytach i asfalcie zamienia się w końcu w butowanie po luźnych kamieniach, ale szybko przychodzi pierwszy zjazd. Na nim mijam Łukasza, który zmienia gumę. Zaraz zaczynają się pierwsze ostrzejsze zjazdy z wykrzyknikami. Część jadę, część sprowadzam, jak reszta. Raz robi mi się cieplej, bo po najechaniu na luźny kamień kierownica się skręca, ale udaje mi się wyratować i nie ląduję na tyłku, uf :p
Rzut oka na licznik. Kilometrów naliczonych brak, wyświetla się tylko zegarek ;/ Ponad godzina jazdy. Przydałoby się wciągnąć jakiegoś żela, ale póki co nie ma jak, bo cały czas jest w dół.
Z daleka na poboczu widzę pomarańczową koszulkę. Michał popsuł manetkę i nie da rady dalej jechać. Szkoda. To teamowy pech czy jak? :p Jeszcze trochę zjazdów i lądujemy na asfalcie. Hura, wciągam żela. Zaraz pojawia się też bufet, ale nie korzystam. Mam spory zapas jedzenia w kieszonkach.
Od teraz zaczyna się jazda w górę. Teren jest lekko nachylony, więc jedzie się w miarę szybko. Zaczynam powoli mijać kolejne osoby. Z kilku robi się ich kilkanaście i zaczynam się zastanawiać, czy nie narzuciłam sobie zbyt wysokiego tempa i czy zaraz nie padnę. Ale nie padam i dalej wyprzedzam.W pewnym momencie zbliża się do mnie chłopak z tyłu i pyta czy jechałam mazovię w Ciechanowie. Jechałam, a co? "Aha, to w takim razie ty wyprzedzałaś mnie na trasie" :) "Możliwe, nie pamiętam :p".
Jedziemy dalej pod górę, a końca cały czas nie widać. W sumie to już bym zmieniła trochę pozycję, bo tyłek wbija się w siodełko. Dojeżdżamy do drugiego bufetu zlokalizowanego zaraz przed rozjazdem. Tutaj również nie korzystam i jadę dalej. Zaczynają się zjazdy, ale nie jest ekstremalnie. Wpadamy na szeroką szutrówkę i dalej jedziemy w dół. Zjazd się ciągnie i ciągnie. Tylko jeden gość mnie wyprzedził, a tak to zero ludzi na horyzoncie. Trochę bardziej się wypłaszcza i trzeba dokręcać. Wrzucam na blat i kręcę, aż do momentu, kiedy kończą mi się przełożenia :p OMG, po początku trasy i jeździe na młynku myślałam, że blat mi się dzisiaj nie przyda :p Pojawia się trzeci bufet, ale też tylko mijam. Zaraz wjeżdżamy do Rezerwatu Biała Woda. Co chwila obok trasy pojawiają się jakieś skałki, przejeżdżamy kilka razy przez rzeczkę. Jest pięknie! Tylko ja już powoli zaczynam odczuwać zmęczenie i jakoś takie znudzenie mnie ogarnia. Jedźmy w górę, albo w dół i kończmy tą zabawę na dzisiaj! :p Zaraz pojawia się podjazd po trawiastym zboczu. Na małej nawrotce spoglądam na osoby jadące za mną, czy może jakaś dziewczyna się nie zbliża. Po jakimś czasie mija mnie dziewczyna z Krossa, ale to Michalina z giga, więc nie mam się co martwić. Prz okazji podziwiam jak i w jakim tempie ta dziewczyna (1 open) zdobywa szczyty. Praktycznie na końcu podjazdu stoi fotograf, który mówi, że już niedaleko do mety. To dobrze :) Jak się trochę wypłaszczyło to oglądam się na niedawno przebytą drogę i widzę coś takiego
Jaa, chciałoby się dłużej popatrzeć, ale muszę dojechać do mety. Jedziemy bardzo ładnym lasem i myślę praktycznie tylko o tym, jak tu jest pięknie. Teraz cieszę się, że mój licznik nie działa i nie mogę sprawdzić, który to kilometr i za ile będzie meta, bo mogłoby się to skończyć jak w Korbielowie :p Dojeżdżam do wąskiej ścieżki, która zaczyna opadać w dół i przed którą ostrzegają zawieszone na drzewie wykrzykniki. Dobra, ja schodzę i to nie jest zła decyzja :p
Dojeżdżamy do szerokiej drogi, która doprowadza nas do mety. Jeszcze tylko ostatni podjazd.
Przy mecie stoi Michał, Łukasz, Romek, Olga i Kamil i dopingują głośno. Ale już szybciej nie pojadę, szczególnie po wjeździe na miękką trawę. I jest, meta :) Teraz z zaciekawieniem sprawdzam, która jestem. W wozie Czechów komputer pokazuje 6 miejsce. Jest, jest, jest :D Ale jestem szczęśliwa! Romek przyjechał dzisiaj też 6 w kategorii, a niedługo po mnie przyjeżdża Ula, która dowozi 2 miejsce w kat. Z jednej strony pech, bo Michał i Łukasz nie kończą wyścigu, a z drugiej strony sukces, aż 3 na podium.
Tomek jeszcze na trasie, ale robi się chłodno, więc wszyscy zjeżdżają się przebrać. W końcu do dekoracji zostało jeszcze sporo czasu. Kiedy wszyscy są już gotowi to jedziemy na górę. W połowie drogi spotykamy się z Tomkiem. Ja ze szczęścia, że zaraz będę mogła się pochwalić, i pewnie też trochę ze zmęczenia, albo gapiostwa nie wypięłam się i zaliczam glebę. Ehh, obie ręce dziurawe, kolano dziurawe.. Cały maraton przejechałam bez szwanku, a na prostej drodze się poobijałam :p Ale ból zaraz mija i można się dalej cieszyć z sukcesu :)
Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Teraz to by się chciało kręcić...
Wtorek, 4 września 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst32.45/0.00km
w01:19h avg24.65kmh
vmax38.30kmh
Z pracy wychodzę po 17. Tym razem na mojej trasie jest sporo korków, więcej niż ostatnio. Ze względu na wrzesień? Pewnie tak.
W międzyczasie dzwoni Tomek, że właśnie spaceruje do domu, bo złapał gumę, a nie ma dętki ani pompki :p Proponuje mi, żebym jechała jakoś bokami i omijała korki. Na co ja mówię 'Właśnie jadę bokami. Jestem na Dickensa, później jadę Korotyńskiego, Racławicką, Domaniewską itp.' Tomek zaczyna się śmiać :p Ale jak w Warszawie można znaleźć mniej ruchliwe ulice? :p
Do domu mi się nie chce od razu wracać, więc jadę do lasu. W lesie fajnie, dużo ludzi, ale przyjemnie. Pojeździłoby się teraz, ale mało czasu do zmierzchu już zostało. O 19:20 słońce już zachodzi
A wszyscy mówili, jeździj, jak masz czas..ehh :(
Kategoria Las, Samotnie
Skarżysko Kamienna.
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 24.0˚
dst61.00/0.00km
w02:57h avg20.68kmh
vmax47.90kmh
Na miejsce dojeżdżamy koło 9, więc mamy sporo czasu na ogarnięcie wszystkich spraw. Kilka pogawędek, z Renatą i Bartkiem, paroma osobami z teamu i dawno nie widzianym Krzyśkiem. Po 10 jadę na rozgrzewkę z Tomkiem i Pawłem . Po skręceniu na trasę hobby Paweł łapie gumę i trochę czasu nam się schodzi na zmianę. Przed startem musimy podjechać jeszcze do samochodu, a robi się coraz później i do sektorów lecimy na ostatnią chwilę. Na domiar złego zaczyna siąpić.
W sektorze spotykam się z Pawłem L., który przyjechał dzisiaj z Jarkiem. Myślałam, że tylko ja spadłam do 5 sektora, ale wokół widzę dużo znajomych twarzy.
Po starcie chyba zaczyna mocniej padać. Po twarzy strumieniami spływa woda, sypie piachem spod kół osób jadących przede mną. Początek jak zwykle ciasny, ale na pierwszych pagórkach doganiam kilku znajomych, więc tym razem nie spaliłam tak bardzo startu. Pierwszy teren, pierwsze błoto, pierwsze korki. Trochę się wkurzyłam i zaryzykowałam wyprzedzaniem poboczem i po rynnach. Opłaciło się i na szutrową autostradę wyjeżdżam pierwsza. Jakiś czas później zaczyna się odcinek błotnisty. Wszystkich wozi, więc więcej się idzie niż jedzie. Później znowu szeroko, i znowu błoto. Rozjazd. O dziwo jadę w grupie, z której nikt nie odbija na fita. Towarzystwo przede mną zaczyna się przerzedzać. To dobrze, bo zaczynają się węższe ścieżki, trochę pofalowane, trochę błotniste i mogę sobie spokojnie jechać swoim tempem. Koło kamienia, którego niestety nawet nie widać, robi się gęsto i trzeba podprowadzać. Przy okazji widzę, że wyprzedza mnie Ola. To ja ją wcześniej wyprzedziłam? Nie pamiętam. Spotykam tam też Anię, która narzeka na problemy ze sprzętem.
Niedługo później powtarzamy kawałek trasy z początku, więc rozjazd już tuż tuż. Od teraz jadę praktycznie sama. Przy tabliczce '10 km do mety' zaczynają się 'korzenie' zapowiadane przez Jerzego. Jak sobie uświadomiłam, że to ten fragment, przed którym ostrzegał komentator to się śmieję pod nosem, bo te korzenie są mniejsze niż w Kampinosie :p
Niemniej jednak wyciągają ze mnie trochę energii, ale staram się jechać mocno i nie zwalniać. Do mety jadę samiusieńka, a na ostatniej prostej widzę Krzyśka. W ostatnich zatorach widziałam go przed sobą, ale na prostej wszyscy mi znikali z pola widzenia :p
Na mecie rozmawiamy. Ile kilometrów wyszło? Na moim liczniku 46 (w czasie 2:37 :p). Wierzyć czy nie ? :p Coś szwankuje ten mój licznik i to porządnie.
Koniec ścigania, czas się ogarnąć. Rower upierdzielony równo, ale nawet nie myślę, żeby stanąć w kolejce do karchera. Pytam policjanta gdzie jest najbliższa myjnia i tam się udaję. Za 4 zł mam wymyty porządnie rower, a do tego 8 km rozjazdu w nogach :)
Gorzej jest z umyciem siebie, bo wody w beczkowozie już zabrakło jak przyszłam, a pod prysznicem był straszny syf. Trudno, otrzepałam to co wyschło, a resztę musiałam przykryć ubraniem :p
Czekam na chłopaków. Pierwszy przyjeżdża Paweł, niedługo potem Jarek, który informuje, że Tomek butuje do mety. Biedak miał awarię i nie może jechać.
SMS z wynikiem dzisiaj nie doszedł, ale po sprawdzeniu na tablicy dojechałam 6 Open i 4 w K2. Do 3 miejsca 5 min straty. No niestety. Ale nie mogłabym tej straty odrobić, bo i tak jechałam na maksa i bez postojów. Muszę walczyć na kolejnych edycjach!
Kategoria Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody
Korbielów
Sobota, 18 sierpnia 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 25.0˚
dst52.17/0.00km
w04:58h avg10.50kmh
vmax52.00kmh
Bezchmurne niebo i wschodzące słoneczko, zapowiadają dzisiaj piękny i ciepły dzień, w sam raz na ściganie :)
Rano zaczynamy od śniadania, później oporządzanie rowerów. Niestety trochę nerwowe. Tomek ukręca śrubę w obejmie sztycy. Próbuje coś dopasować z gospodarzem, ale w każdym rozwiązaniu coś nie do końca pasuje. W końcu oddaję Tomkowi śrubkę ze swojej sztycy. W końcu startuję godzinę później, to w serwisie powinni mi coś na brak śrubki poradzić. Zaczynamy jednak przykręcać jakieś prowizorki, co kończy się ukręceniem łba. Nie zacisnęliśmy jeszcze zacisku, więc udaje się tą śrubę usunąć, ale z następną dzieje się podobnie. Zerwany gwint, ale nie mamy pewności, czy dokręcone jest wystarczająco mocno, żeby mi się sztyca nie opuszczała.
Ahh..czas leci. Szykujemy się do miasteczka. Do startu mamy kilka kilometrów pod górę, akurat na rozgrzewkę. Na miejscu w serwisie nie mają śrubek, więc muszę jechać tak jak mam.
Wybija 10. Zjeżdżam za gigowcami w kierunku kwatery. Zgłodniałam i dobrze by było jeszcze coś przekąsić.
Cała w nerwach staję w sektorze i czekam na start. W międzyczasie dowiaduje się, że pierwszy podjazd ma 9 km długości i na pewno trzeba będzie butować. Dobra, startujemy. Jestem zła, że trasa się tak zaczyna, że bez sensu ją ułożyli. Jednak powtarzam sobie, żeby nie narzekać, a cieszyć się tym, co mnie jeszcze czeka :)
Idę tym samym tempem co inni wokół mnie, ale czuję, że na chwilę muszę się zatrzymać i złapać oddech. Zaraz ruszam i powoli pnę się do góry. Dojeżdżamy do błotnistego odcinka, gdzie jedzie się po balach. Miejscami jedzie się dobrze, ale jak jest tylko większe nachylenie, to koło zaczyna buksować. Wjeżdżamy na singiel w ciemnym lesie, po którym już praktycznie jesteśmy na Hali Miziowej. Uf, jak dobrze. 9 km podjazdu za nami ;) Dobrze, że pomyśleli o bufecie w tym miejscu. Chętnie korzystam z powerade i jadę dalej. Zaczynam się nieco niepokoić, bo pierwsze zjazdy są trochę błotniste i śliskie. Jadę powoli, żeby panować nad rowerem, ale im dalej, tym trasa bardziej sucha.
Za rozjazdem mini/mega dosyć stromy podjazd. W jednym miejscu jest za stromo żeby jechać i właśnie wtedy, jak prowadzę rower, wyprzedza mnie biegacz. Biegnie w górę, ze 2 razy szybciej, niż ja idę, a podłoże to raczej luźne kamienie, więc łatwo nie ma. Szacunek! Na zjeździe wyprzedzam biegacza, który bardzo uprzejmie robi mi miejsce.
Droga do schroniska przy Rysiance prowadzi mocno pod górę. Ciężko się jedzie, ale niektórzy zawodnicy nie widzą nic złego w staniu na całej szerokości trasy. Bo na kogoś czekają. Wrr..Zaraz czekający panowie orientują się, że przejechali już swój zjazd na mini :p Mimo, że dojechali do rozjazdu mega/giga decydują się wracać na mini. Ich strata.
Zaraz zaczyna się zjazd, ostry, ale łatwy w sumie. Niestety palce z klamek uciekają, więc co chwilę muszę poprawiać chwyt. Jak będzie okazja to sobie przybliżę klamki i zobaczymy, czy to coś da. Na okazję długo czekać nie trzeba. Skręcamy na wąską, usianą korzeniami ścieżkę, na której nawet trudno stopę prosto postawić, więc o jeździe nie ma mowy. Przystaję i przybliżam klamki, powinno być nieco lepiej. Zaraz zaczyna się zjazd Szyndzielnym Groniem, ale dość hardcorowy. Luźna ziemia, luźne kamienie i masa patyków, a do tego widok na dolinę Zimnej Raztoki, czyli można powiedzieć przepaść :p W butowaniu mam kilka towarzyszek, z którymi chwilę rozmawiam, ale jak tylko warunki robią się zdatne do jazdy to zjeżdżam. Zjazd jest dość długi. Hamulce się nagrzewają i zaczynają popiskiwać :p Po terenie wpadamy na asfalt i dojeżdżamy nim do pierwszego bufetu. Zatrzymuje się, zabieram morele do kieszeni, kubeczek picia i ruszam dalej. Podjeżdżamy i zjeżdżamy na zmianę, bez większych trudności. Znowu ścieżki zaczynają się robić wilgotne, ale nie jest ślisko. Doganiam jedną dziewczynę z Gomoli, która wcześniej wyprzedziła mnie na zjeździe. Tempo podjeżdżania mam całkiem niezłe i po jakimś czasie doganiam drugą dziewczynę z Krakowa. Ona, jak się orientuje, że ją dogoniłam to odzyskuje parę w nogach i ciągnie mocno do przodu. Staram się jej trzymać, ale jak zaczynają się mocniejsze podjazdy to mi odjeżdża.
Pamiętam tą dziewczynę ze Złotego Stoku jak podjeżdżała pod Jawornik. Niesamowicie zawzięta i mocna. Tam też jako jedyna podjeżdżała, reszta osób prowadziła rowery.
Zerkam na licznik i wnioskuję, że zaraz powinniśmy połączyć się z trasą mini i powoli zbliżać się do mety. Ale jeszcze jedziemy pod górę. Podjazd nie trudny, ale wystaje sporo korzeni, z którymi trzeba sobie radzić, a sił coraz mniej.
W świadomości mam, że meta już niedaleko, a tu kurczę jeszcze jakieś skałki na drodze i trzeba wchodzić z rowerem. Morale podupada coraz bardziej. Jak od turysty słyszę, że to już ostatnia taka przeszkoda, to jednak się uśmiecham i rozwiewam smutki. Hura, ten kawałek trasy już znam. Jedziemy singielkiem w ciemnym lesie, później na żółty szlak. Zaczynają się kamieniste zjazdy. Staram się jechać ostrożnie, byle do przodu. Są chwile zawahania, ale jak kończymy na szerszej drodze ten trudny odcinek to aż sobie pokrzykuje, że mi się udało :) Kupa strachu, ale ile zadowolenia :) Zaraz ma być podobny odcinek. Jakoś nawet sobie radzę, a schodzę dopiero w momencie, kiedy widzę wykrzykniki. Już od kilku kilometrów myślę o mecie, więc jak widzę jeszcze jeden podjazd, to nie jestem zadowolona. Podjazd jest krótki, na szczęście, i czeka nas tylko zjazd po trasie narciarskiej. Trochę się go obawiałam od początku, ale po tym co zrobiłam na tych kamulcach, to zjazd po trawie też powinien się udać. Zanim jednak wjeżdżam na stok, to mija mnie dziewczyna z Gomoli. O kurczę, będzie jedna objechana dziewczyna mniej. Wiem, że nie dogonię, bo właśnie ona mnie wcześniej na zjazdach wzięła. Ale widać już metę, huraa..tylko czemu jest ona pod górę :p Widzę Jarka, Tomka, którzy stoją w kolejce do myjek. Czyżby jakąś awarię mieli? Ostatkiem sił przejeżdżam przez kreskę mega zadowolona!!
Okazuje się, że chłopaki dojechali do wspólnego odcinka trasy przede mną i dlatego żaden gigowiec mnie nie wyprzedzał. Aha. Tomek mówi, że już się o mnie martwił. Czemu? Bo już 5 godzin minęło. O kurczę, ale jak to? To ja tyle jechałam? Dokładnie 5:16, a jakoś jakby szybciej mi to zleciało :p
Co się jeszcze okazało? Że dziewczyna, która wyprzedziła mnie na ostatnim zjeździe była z mojej kategorii i o 40 s przegrałam 6 miejsce. Nie wierzę, a było tak blisko :p
Jestem bardzo zadowolona, ale też i zmęczona. Trasa maratonu była piękna, ale i wymagająca. Dzisiaj wszyscy jechali stosunkowo długo, nawet na trasie mini :p
Kategoria Beskidy, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody