Piwniczna

Sobota, 13 lipca 2013 | Rower:Accent Peak | temp ˚ dst50.00/0.00km w05:10h avg9.68kmh vmax0.00kmh

Nastroje przed startem zmienne jak pogoda. Całą noc padało, pada z przerwami też i rano. Ciężko się nastawiać na start w takich warunkach. Trudno, trzeba się szykować tak czy owak, na decyzję jest jeszcze czas.
Odwożę chłopaków na start. W miasteczku zawodów pod hotelem mimo niesprzyjającej aury kręci się jednak sporo ludzi. Po starcie giga zaczyna powoli popadywać i nie przestaje aż do startu mega. To skutkuje tym, że idę do sektora w ostatnim momencie, prosto spod daszku pod hotelem, bez zrobienia żadnej rozgrzewki. Na początku jest podjazd to nogi się rozruszają. Tak myślałam i to był duży błąd, z dwóch powodów.
Na rozgrzewce na pewno zorientowałabym się, że trzeba coś z siebie zdjąć, bo na podjeździe jest mi za ciepło i się grzeję, mimo że czekając na start w sektorze drżałam jak osika. Brak rozruszania nóg powoduje, że szybko mięśnie robią się sztywne i nie chcą kręcić odpowiednio szybko.
Suma głupich błędów powoduje, że inni zawodnicy wyprzedzają mnie jak chcą, a ja walczę o utrzymanie oddechu. W pewnym momencie zaczyna mi się kręcić w głowie a serce próbuje wyskoczyć przez gardło i muszę zejść z roweru. Rzut oka na pulsometr, tętno 225, ładnie! Po chwili odpoczynku ruszam już w siodle w towarzystwie Zbyszka i Kasi.
Dużo błota, sporo kamieni na początku. Pamiętam, że w zeszłym roku trzeba było niektóre odcinki pod górę pokonać z buta i tak jest też teraz. Po wtoczeniu się jakoś na górę pierwsze zjazdy. Pewnie jadę zbyt ostrożnie, ale muszę wyczuć na ile można sobie pozwolić w takich warunkach. I coś zaczyna hałasować. Dźwięk znajomy, bo dosłownie tydzień temu miałam tą samą awarię. Tylko, że wtedy Tomek wiedział co zrobić, a właściwie usterka sama się usunęła. Sprężynka rozpychająca klocki hamulcowe się zagięła i obcierała o tarczę. Próbuję naprawić to jak Tomek tydzień temu, czyli przekręcić kołem w tył, ale nic się nie zmienia.
No to kaplica! W zestawie kluczyków speca, które ostatnio wożę nie ma imbusa 2,5 (wiem o tym, bo jeszcze przed startem wymieniałam w namiocie mechaników klocki z przodu). Próbuję poprzepychać patykiem, ale żaden nie jest wystarczająco sztywny, poza tym powpadało z góry błoto i niewiele widać. Jak tak stoję to zaczyna mi się robić chłodno, więc szybka decyzja, że jadę dalej i na bufecie spróbuję powalczyć.
Minus jest tego taki, że strasznie hałasuję i mam do dyspozycji tylko przedni hamulec. Zaczyna się śliskie błoto. Na jednym skręcie zaliczam uślizg i ląduję tyłkiem w krzakach. Dobrze, że skończyło się to tylko na dziurze w spodniach :p Jednak kostka i ręka też trochę bolą i nabieram jeszcze większych obaw przed zjazdami, w efekcie czego większość odcinków sprowadzam.
Jak dojeżdżam do bufetu na zegarku jest już 1,5 h jazdy. Hamulec się uciszył, więc staję tylko na banana i dalej w drogę. Atakując długi podjazd mam nadzieję zniwelować trochę straty z początku trasy, bo rok temu wyprzedziłam tu sporo osób. Tym razem jednak dobrze idzie tylko początek, później sił jakby zaczyna brakować.
Pogoda nie odpuszcza, pada cały czas a im wyżej wjeżdżamy tym robi się chłodniej i mocniej wieje. Pojawiają się osoby, które zjeżdżają z powrotem. Sama zastanawiam się ile jeszcze czasu potrwa moja jazda. 2 bufet jest na 27 km, praktycznie w połowie trasy, a ja jadę już ponad 2 godziny. Wiem za to, że za tym bufetem jest dużo zjazdów i zrobię sporo km w krótkim czasie. Staram się nie poddawać i jadę przed siebie.
27 km osiągnięty po trzech godzinach. Krótki popas, bo najgorsze w skutkach byłoby dzisiaj zgłodnienie, które skończyłoby się zziębnięciem i opadnięciem z sił.
Znowu zjazdy z jednym hamulcem. Tym razem w krytycznych momentach zaciskam i tylny. Pęd powietrza wychładza palce u rąk i zmiana przerzutek bywa utrudniona :p
3 bufet na 37 km. Obsługa mówi, że zostało jeszcze 11 km na co składa się jeden podjazd i reszta w miarę po płaskim.
Każdy nawet najmniejszy podjazd jest już niestety dla mnie męczący. Praktycznie na każdym jadę na najlżejszym przełożeniu. Czyżby to efekt zmęczenia po czwartkowym, mocnym treningu, czy spowodowane jest to warunkami na tegorocznej trasie.
Na ostatnim asfaltowym podjeździe do mety mijam schodzących na parking Kasię i Bartka. Kasia mówi, że Tomek czeka na mnie na mecie. I tak po 5 godzinach i 10 min zawitałam na mecie. Zjadłam makaron, wypiłam herbatę, pogadałam ze Zbyszkiem i uciekam na kwaterę. Jak się cieszyłam, że mieszkaliśmy tak niedaleko startu. Bo Ci, co od razu po maratonie wsiadali w samochód i ruszali w drogę powrotną do domu mieli lekko mówiąc, przekichane!

Jestem zadowolona z ukończenia maratonu i dojechania cało do mety, ale jednocześnie padam z nóg. Ledwo dojeżdżam na kwaterę. Po przebraniu się w czyste ciuchy idę z Tomkiem umyć rower. Dopiero teraz zauważam, jak ciężko jest go ruszyć z miejsca. Okazuje się, że skutkiem awarii sprężynki w hamulcu była jazda z ciągle zaciśniętymi klockami na tarczy !!!!
Tym sposobem tyrałam dzisiaj na każdym podjeździe 2 razy bardziej.

Dewastacja moich i Tomka klocków (moje to te z porwaną blachą i sprężynka z oberwanymi wszystkimi 'nóżkami' :D)


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa tbree
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]