Suchedniów

Niedziela, 23 czerwca 2013 | Rower:Accent Peak | temp 22.0˚ dst57.10/0.00km w03:39h avg15.64kmh vmax49.50kmh

Dobrze jest mieć obok siebie kogoś kto nie ma tendencji do narzekania i zaraża dobrym nastawieniem :) Mimo nieciekawej pogody w drodze do Suchedniowa (jak wychodziliśmy z domu to kropiło, prawdziwa ulewa złapała nas dopiero na trasie do Radomia) liczymy z Tomkiem na lampę dzisiejszego dnia. I w sumie niewiele się pomyliliśmy. Słońce było, a dzięki deszczowi przynajmniej się nie kurzyło na trasie :p

Pierwsze kilometry po starcie stosunkowo płaskie i po szybkich szutrach. Osiągamy zawrotne prędkości i z utęsknieniem zaczynam wyglądać jakiegoś konkretnego podjazdu, bo taka jazda to przecież nie MTB :p
Wjazd w teren oznacza weryfikację umiejętności jazdy w błocie. Wąskie ścieżki powodują, że tworzą się lokalne korki, więc jak można to trzeba wyprzedzać. Miejscami koło tańczy i buksuje i trzeba podprowadzać niewielkie podjazdy, ale generalnie nie jest ze mną źle.
Za kiepski pomysł uważam połączenie dystansu Fun i Famili tak, że spotkaliśmy się akurat w miejscu najbardziej wymagającym na trasie, czyli koło kamienia Michniowskiego. Duże zamieszanie i niewielkie trudności z wyprzedzaniem uczestników krótszego dystansu. Ale miało to też swój wyjątkowy charakter, pierwszy raz na trasie spotkałam Kalinę i Cypisa w akcji ;)
Za bufetem wjeżdżamy na trasę poprowadzoną wzdłuż torów, którą dobrze i miło zapamiętłam sprzed dwóch lat, tyle że wtedy szła w odwrotną stronę. Na jednym zjeździe nie zauważam strzałki kierującej w lewo i wjeżdżam tunel pod torami. Płynie tamtędy strumyk, są duże kamienie, aż się dziwię, że dali taki fajny odcinek :) Krótko trwa ta moja radość, bo okazuje się, że wcale tędy trasa nie prowadzi bo po wyjechaniu z tunelu są 3 drogi, na żadnej nie ma oznaczeń i żadna droga nie jest zaznaczona śladami opon. OK, niewiele się zmartwiłam bo to oznaczało,że drugi raz przejadę fajnym odcinkiem po kamulcach a moja pomyłka będzie miała niewielki wpływ na czas końcowy :)

Szykuje się wyprzedzanie za moment :)
Za bufetem wjeżdżamy ponownie w las, ponownie oznacza to driftowanie na błocie :) Jest to na prawdę test umiejętności i z każdego poślizgu staram jakoś wyjść i jak najwięcej się nauczyć. Mimo narastającego zmęczenia cieszę się, że zbieram takie doświadczenia. Na normalnej wycieczce bym się tak w błocie nie taplała, a jak są zawody to po prostu trzeba jechać przed siebie i nie marudzić!
W tym lesie mijam gdzieś Elę z Mybike, która mówi, że jestem 3 kobietą, a ta druga jest niedaleko przede mną. Faktycznie niedługo później doganiam Bognę ze Świata rowerów.
Mamy przed sobą kilka podjazdów. Oczywiście jadę ambitnie z zamiarem wjechania każdego.

Na podjazdach walecznie od samego początku, na każdej zmarszce
Panowie na moje prośby ustępują miejsca i cicho za plecami podziwiają mój upór ;) Na zjazd z Bukowej Góry wjeżdżam praktycznie sama. Dwa wykrzykniki, ale próbuję jechać. Jeden moment zawachania i zbyt mały skręt kierownicą powodują, że muszę się zatrzymać. Szkoda, myślałam, że całość się uda zjechać. Jak bym miała drugą szansę to pewnie by wyszło, ale przecież wracać się nie będę :p
Łąkowymi odcinkami dojeżdżamy ponownie do Kamienia Mnichniowskiego. Tym razem jest pusto na drodze, więc dokąd się da to jadę. Tu ponownie chwila zawachania skutkuje zatrzymaniem i efektownym fikołkiem, ale nie w przód, a w poprzek trasy, na opadające zbocze. Trochę zdziwiona tym co się właśnie wydarzyło szybko się orientuję, że nic nie boli i można jechać dalej. Całe szczęście nikt nie widział :p Może i była chwila strachu, ale później się z siebie śmiałam i uradowana całą sytuacją powoli zbliżałam się do mety :)
Na ostatnich kilometrach od bufetu do mety jadę już bez żadnych przygód i kreskę mijam z uśmiechem.



Tutaj coś tłumaczę Arturowi, z którym miałam okazję, poza dniem dzisiejszym, jechać na trasie zeszłorocznej Piwnicznej i tegorocznego Karpacza. Przez większą część trasy jechał przede mną mniej więcej w tej samej odległości i cały czas miałam go w zasięgu wzroku, ale nie udało się dogonić :p W naszej rywalizacji 3 razy był lepszy :)

Maraton w sumie gdyby nie błoto to byłby szybki i stosunkowo łatwy, ale co nie jest łatwe po przejechaniu Karpacza :p W nogach jednak czuć wysiłek. Od samego początku jechałam na 100% każdy podjazd. Rozmyślałam, czy taka strategia pozwoli dojechać do mety czy gdzieś po drodze osłabnę. Tym razem się udało i zdecydowanie opłacało się dać z siebie wszystko, gdyż dało mi to 2 miejsce open wśród kobiet :D Miejsce to było dodatkowo hojnie wynagrodzone - puchar + licznik speca + kolejna zniżka do vinco. Tak to można jeździć :)

HR 176, 198


Kategoria góry, Las, PTU Eclipse Biketires, W Towarzystwie, zawody


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa cztwa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]