Poprawka.
Piątek, 22 czerwca 2012 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚
dst105.63/0.00km
w04:45h avg22.24kmh
vmax53.80kmh
Dzisiaj mam okazję zrealizować to, co nie udało mi się tydzień temu, czyli słodka niespodzianka dla Tomka z Góry Kalwarii:)
Do Górki jadę najkrótszą drogą.
Na trasie za Słomczynem zaczynają się sady i właśnie w nich spotykam ekipę filmową. Niby 15 km od domu, a poczułam się jakby mnie teleportowano do ciepłej Toskanii, albo jeszcze dalej, bo na drzewach wisiały duże pomarańcze :) Fajnie byłoby mieć takie zdjęcie, ale postanawiam, że zatrzymam się w drodze powrotnej.
Pod cukiernią jestem równo po godzinie. Dzisiaj się nie zastanawiam i biorę tartę :)
Zanim wyjeżdżam z miasta włączam sobie radyjko, żeby umilało jazdę i w drogę. Niestety śladu po pomarańczach na drzewach już nie było, ale za to spotykam bażanta w zaroślach :)
W domu szukałam alternatywy dla nierównej i zalanej drogi z płyt. Tym razem wybrałam równoległą drogę ul. Bruzdową, ale kiepska to alternatywa, bo jedzie się po trylince i strasznie telepie :p
Dzisiaj nie daję się nabrać na ścieżkę donikąd za mostem Siekierkowskim i przejeżdżam na prawy brzeg Wisły. Na lewą stronę wracam mostem Świętokrzyskim i wyjeżdżam koło Centrum Nauki Kopernik. W parku dookoła muzeum spotykam stadko stworów do ujeżdżania :)
Teraz właściwie mi się nie spieszy, bo do czasu aż Tomek skończy pracę mam 1,5 h. Dojeżdżam do Parku na Kępie Potockiej i tam robię ćwiczenia ze stójek (nawet 2s nie potrafię ustać :p) i ciasnego skręcania. Jak mi się znudziło, to pojechałam w podróż niemalże sentymentalną na punkt widokowy na tarasie bielańskim. Byłam tam z Tomkiem na moich pierwszych, mega długich wycieczkach (ok. 50 km :p). Pamiętam jak umierałam na tym podjeździe :p
Z punktu widokowego niewiele widać, nawet po wejściu na ławkę.
Czasu zrobiło się akurat, żeby wracać. Po drodze mijam młode łyski, które chciały by być rowerami :)
Po drodze na metro Marymont mijam znaki, ustawione co 20 m nie wiadomo dla kogo.
Spotykam się z Tomkiem i szybko się z nim żegnam, bo już podjechał transport na maraton do Karpacza. Szybko wyciągam jagodzianki z plecaka, ale nie wywołują takiego zaskoczenia, jak bym chciała. Rozgryzł mnie? Wiedział, że przyjadę z drożdżówkami? :p
Wracając robię postój na banana, bo już zgłodniałam. Przy okazji spotykam parę biedronek :)
Podjazd pod Agrykolę atakuję, ale 21 km/h jest tylko przez chwilę. Jednak nogi nie są dzisiaj takie zrywne.
Koło Stegien zaczyna mżyć, ale na szczęście przestaje i spokojnie docieram do domu.
Kategoria Samotnie