Mazovia Łomianki

Niedziela, 2 października 2011 | Rower:Kelly's Magic | temp 18.0˚ dst52.60/0.00km w02:16h avg23.21kmh vmax37.10kmh

Decyzja o starcie zapada w sobotę w ostatniej chwili. Ma być nas dużo, więc my z Tomkiem też wesprzemy szeregi.
Rozgrzewką jest dojazd od metra na miejsce startu. Później nie ma sensu jeździć, bo muszę się ustawić w pierwszej linii bo startuję z dalekiego 7-mego sektora. I zajmuję miejsce na 25 min przed startem. Zimno, nie ma z kim pogadać, bo reszta jest raczej wyżej..

Wreszcie się doczekałam startu. Przed tym uściskiem dłoni witam się z Jerzym (nie znałam takiej tradycji, bo nigdy jeszcze nie jechałam z pierwszej linii :p).

Ruszyła jako pierwsza i już prawie coś urwała :p © magdafisz

Ucieszona i niedowierzająca, że jedzie pierwsza... © magdafisz

Po starcie pruję do przodu, w zakręt wchodzę pierwsza :p Jakoś tak dziwnie :) Na prostej cisnę ponad 30, ale długo tak nie dam rady. Tempo też znacząco spada już w lesie na piachu, ale cały czas jest zabójczo szybko. Nigdy tak po Kampinosie nie jeździłam. Cały czas czuję moc, jest z czego pedałować. Ćwikowa przeskoczona ze środka, dalej wszystko też gładko. Czuję się jak by mnie od dziecka szprycowano żelami :P Nie mam czasu się napić. Z bufetu zgarnięty baton też ugryziony raz i chowam do kieszeni. Za plecami słyszę głos Michała. Po wyjeździe na dziurawą drogę cały czas mocno jadę i praktycznie prowadzę grupę i dochodzimy do tej, którą prowadzi Michał. Niestety moja nieuwaga kończy się tym, że zatrzymuję się w kupce piachu usypanej na poboczu drogi. Szkoda, wszyscy odjechali i zostałam sama do pogoni. Starszy pan pyta, czy próbujemy gonić. No pewnie. Pierwszą zmianę daje on i widać, że dochodzimy powoli, ale jak zmieniam ja to po pewnym czasie słyszę, że mówi coś z tyłu. Odwracam się i teraz widzę, że został z tyłu i krzyczy, żebym jechała. Nie czekam i jadę sama. Zaraz ponowny podjazd pod Ćwikową, więc w sumie dobrze, że nie będzie tłoku jak już dojadę. Ale na górce doganiam tych samych ludzi, z którymi wcześniej jechałam. Do mety już będzie tylko płasko. Trzeba mocno kręcić, a ja powoli czuję, że mam nogi z waty. Ale zmuszam się do wysokiej kadencji i mocnych depnięć. Po wjechaniu na metę ledwo stoję, serce łomocze, nie mam siły.
Przeżuwający batona kocmołuch :) © magdafisz

Nie pamiętam kiedy tak się czułam po maratonie. Nie lubię takiego uczucia :/ Sprinterski wysiłek to nie dla mnie.
Mimo wszystko było fajnie :)


Kategoria Las, W Towarzystwie, Welodrom, zawody


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa dzaws
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]